Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Kroniki pradawnego mroku

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Skorghijl
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kertis
Gość





PostWysłany: Pon 13:15, 11 Sty 2010    Temat postu: Kroniki pradawnego mroku

Naprawdę polecam tę książkę wszystkim! To najlepsza seria którą czytałem. Jeżeli macie pytania odnośnie tej serii piszcie chętnie odpowiem Smile

Książki w serii :
1. Wilczy brat
2. Wędrujący duch
3. Pożeracz Dusz
4. Wyrzutek
5. Złamana przysięga
6. w przygotowaniu (ostatnia z serii)

Akcja dzieje się w czasach prehistorycznych. Nie zraźcie się tym. Też na początku nie byłem do końca przekonany fantasy w tych czasach . Ale nie zawiedziecie się . seria opowiada historię chłopca o imieniu Torak . To wyjątkowy chłopiec, ponieważ umie rozmawiać wilczą mową . Zaprzyjaźnia się z małym wilczkiem , który zostaje jego przewodnikiem.

Jeżeli chcecie wiedzieć więcej , pytajcie . Smile


Ostatnio zmieniony przez Kertis dnia Pon 14:55, 11 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Kertis
Gość





PostWysłany: Pon 17:13, 11 Sty 2010    Temat postu:

Księga 1 : Wilczy brat.

Powieść Michelle Paver Wilczy brat otwiera sześciotomową sagę Kronik Pradawnego Mroku, cykl oryginalnych, opowieści fantasy, rozgrywających się sześć tysięcy lat temu, w epoce kamiennej. Bohaterem sagi jest dwunastoletni chłopiec imieniem Torak, syn maga. Jego plemię, tak jak wszyscy ludzie na Ziemi, zamieszkuje mroczny, niekończący się las, toczy nieustanny bój o przetrwanie w tym niegościnnym świecie, pełnym tajemnic i potężnej, wszechobecnej magii. Kiedy z ciemnych mocy rodzi się okrutny, siejący zniszczenie demon w skórze olbrzymiego niedźwiedzia, nie ma siły, która mogłaby stawić mu opór. Ojciec Toraka, śmiertelnie ranny w starciu z bestią, powierza synowi misję odnalezienia mitycznej góry, jedynej nadziei na ratunek dla świata. Torak wraz z młodym wilczkiem wyrusza w długą i niebezpieczną podróż.

Księga 2 : Wędrujący duch.

Tym razem główny bohater, Torak, musi powstrzymać przerażającą zarazę, która zagraża mieszkańcom Lasu. Wieść niesie, że jedyne lekarstwo znajduje się na tajemniczych wyspach należących do Klanu Fok, z którego pochodziła matka Toraka, i tylko on może je zdobyć. Obfitująca w niebezpieczeństwa przeprawa przez morze i konieczność walki z demonicznymi siłami na zawsze odmienią życie chłopca. Czy jeszcze kiedykolwiek spotka na swej drodze Wilka? Jak podczas nowych, zaskakujących przygód rozpoznać prawdziwych sprzymierzeńców?
Wędrujący duch to niezwykła, magiczna opowieść o braterstwie, zdradzie oraz poświęceniu.

Księga 3 : Pożeracz Dusz.

Po pełnej przygód wyprawie na wyspy Klanu Foki Torak i Wilk znowu są razem. Niestety, nie na długo. Wilk zostaje schwytany przez Pożeraczy Dusz, którzy zamierzają złożyć z niego ofiarę. Aby ocalić towarzysza, chłopiec i jego przyjaciółka Renn udają się w dzikie ostępy Dalekiej Północy. Wędrówka przez skute lodem tereny i walka o przetrwanie wśród śnieżyc wystawia ich przyjaźń na ciężką próbę, Toraka zaś niebezpiecznie zbliża do siedziby jego największych wrogów. Pożeracz Dusz, podobnie jak dwie poprzednie części sagi, stał się międzynarodowym bestsellerem.

Księga 4 : Wyrzutek

Tym razem Torak, młody syn szamana, musi się ukrywać. Podstępnie pojmany przez wroga i naznaczony jego stygmatem, zostaje wypędzony przez Klan Kruka. Przeprawa przez Jezioro Rękojeści Topora, gdzie w błotnistym zakamarku uwił sobie kryjówkę ogromny śmiercionośny wąż, okaże się dla chłopca próbą sił i charakteru. Czy ścigany przez Ukrytych Ludzi i Pożeraczy Dusz wyjdzie z niej cało?

Księga 5 : Złamana przysięga

Minęło już dziewięć miesięcy, odkąd Torak został wykluczony z klanów. Teraz zawsze ma przy sobie toporek, nóż i woreczek z krzesiwem, czyli najpotrzebniejsze rzeczy. Towarzyszy mu wierny Wilk i para kruków. Zaprzyjaźnił się też z Bale'em z klanu Kruków. Chłopcy mają trzymać razem nocną wartę w miejscu, gdzie ukryty został ostatni kawałek opalu ognia. Nie ma wątpliwości, że Thiazzi, okrutny i bezwzględny Pożeracz Dusz, zrobi wszystko, by odnaleźć cenny przedmiot. A wtedy nic nie powstrzyma go przed realizacją straszliwego planu… W wyniku niepotrzebnej sprzeczki nadąsany Torak opuszcza przyjaciela. Gdy wraca – Bale nie żyje. Chłopiec poprzysięga zemstę na Thiazzim. Z dwoma krukami, Wilkiem i młodą szamanką Renn rusza jego śladem do Głębokiego Lasu. Czy tym razem Torak ma jakiekolwiek szanse? Przecież Pożeracz Dusz zyskał ogromną moc, stał się nawet panem ognia…

Księga 6 (w przygotowaniu)
Powrót do góry
Kertis
Gość





PostWysłany: Pon 17:31, 11 Sty 2010    Temat postu:

Recenzje serii :

Doskonałe połączenie gruntownej znajomości prehistorii i niezrównanej łatwości opowiadania. Prawdziwa uczta dla czytelników.

Jedną z wielkich zalet tych wspaniałych książek jest możliwość odkrywania najgłębszych sekretów natury. Paver, zafascynowana życiem wilków i dawnych ludów, podróżuje do odległych zakątków świata, aby lepiej poznać swoich przyszłych bohaterów.

Proza Paver jest żywa, każe nieprzerwanie przewracać strony, nie pozwala się od siebie oderwać.

Paver ma prawdziwy dar opowiadania. Magia w jej powieściach to magia sił natury, ożywiana przez wyobraźnię i przesądy... Ogromną zaletą tej niezwykłej serii jest pokazanie czytelnikowi, że świat można postrzegać na wiele różnych sposobów.
Powrót do góry
Kamposiasta
Wybrany na ucznia zwiadowcy


Dołączył: 13 Lis 2009
Posty: 232
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:19, 11 Sty 2010    Temat postu:

Ja czytałam wszystkie 5 wydanych i czekam na kolejną cześć Smile
Bardzo mi się podobało. Jak zaczęłam czytać "Złamaną przysięgę" późno wieczorem to skończyłam następnego dnia rano.
Książkę szczerze polecam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Elladan
Podpalacz mostów


Dołączył: 10 Lis 2009
Posty: 903
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:49, 11 Sty 2010    Temat postu:

Yyy, Mariuszek, chyba nie powinno się pisać trzech postów kolejno po sobie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kertis
Gość





PostWysłany: Pon 21:17, 11 Sty 2010    Temat postu:

Fragmenty książek :

1.Wilczy brat

Kiedy cała czwórka pokonywała przerzuconą nad rzeką drewnianą kładkę, Torak patrzył na w wodę przepływającą w dole i zastanawiał się, czy skoczyć. Miał związane ręce, utonąłby. No i nie mógł zostawić Wilka.
Jakieś dziesięć kroków dalej w dół rzeki, pomiędzy drzewami jaśniała polana. Torak poczuł woń sosnowego dymu i świeżej krwi. Zobaczył cztery obszerne, kryte skórą renifera szałasy, niepodobne do żadnych, jakie dotąd widział. Dostrzegł też przerażającą liczbę ludzi: wszyscy byli pochłonięci pracą, i – jak dotąd – nieświadomi jego obecności. Strach sprawił, że Torak widział każdy szczegół z niespotykaną wyrazistością. Dwóch mężczyzn zdejmowało skórę z knura zawieszonego na drzewie, które rosło na brzegu rzeki. Rozpłatali już podbrzusze zwierzęciu, a teraz, schowawszy noże do pochew, zdzierali skórę gołymi rękoma, aby jej nie podrzeć. Byli nadzy od pasa w górę, na spodniach nosili ochraniacze z rybiej skóry. Wyglądali na przerażająco silnych, ich muskularne ramiona pokrywała plątanina żył. Krew zwierzęcia płynęła powoli do skopka z kory brzozowej. Dwie dziewczyny odziane w tuniki płukały na płyciźnie wnętrzności knura i chichotały. Nieopodal troje małych dzieci pieczołowicie stawiało babki z piasku, wtykając w nie skrzydełka nasion jawora. Dwie smukłe, obciągnięte skórą łódki leżały wyciągnięte ponad poziom wody. Piasek wokół nich mienił się od rybich łusek. Kilka dużych psów węszyło za resztkami.
Na środku polany, przy wiecznym ogniu – płonącym stosie drewna sosnowego, na matach wyplecionych z wierzbowych witek siedziała grupa kobiet pogrążonych w cichej rozmowie. Łupały orzechy laskowe i przebierały jagody jałowca w koszu. Żadna z kobiet nie była podobna do Horda czy Renn i Torak zastanawiał się przez chwilę, czy oni również, tak jak on, stracili rodziców.
Kawałek dalej stara kobieta przytwierdzała groty do strzał. Ostre jak igła płatki krzemienia nakładała na drzewce, przyklejając je pastą z żywicy sosnowej i pszczelego wosku. Okrągły, kościany amulet ze żłobieniami w kształcie spirali, który nosiła na piersi, pozwolił Torakowi zgadnąć, że kobieta jest Czarownikiem klanu. Tata opowiadał mu o Czarownikach: ludziach, którzy potrafią leczyć choroby, dowiedzieć się we śnie, gdzie szukać zwierzyny, przepowiadać pogodę. Stara kobieta wyglądała na taką, co potrafi robić rzeczy o wiele niebezpieczniejsze.
Nad skórzanym garnkiem zawieszonym nad ogniem pochylała się ładna dziewczyna. Rozdwojonym patykiem wrzucała do środka węgle rozżarzone do czerwoności. Jej włosy falowały pod wpływem buchającej z naczynia pary. Aromat gotowanego mięsa sprawił, że Torak przełknął ślinę.
Obok dziewczyny klęczał starszy od niej mężczyzna, oprawiając dwa zające. Jego włosy i broda były rudobrunatne, podobnie jak u Horda, lecz na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. Uderzająco opanowaną twarz o nieruchomych rysach znamionowała siła, która przywodziła Torakowi na myśl rzeźbiony piaskowiec. Zapach strawy umknął z jego pamięci. Nikt mu nie musiał mówić, że to właśnie ten mężczyzna dzierży tutaj władzę.
Oslak rozwiązał ręce Toraka i pchnął go w kierunku polany. Psy doskoczyły do niego, ujadając wściekle. Stara kobieta klasnęła. Szczekanie ucichło, zastąpiły je pojedyncze warknięcia. Wszystkie oczy zwrócone były na Toraka. Wszystkie, nie licząc oczu mężczyzny przy ognisku, który nadal spokojnie sprawiał zające. Kiedy skończył, wytarł dłonie o piasek i podniósłszy się, czekał w milczeniu, aż się zbliżą.
Urodziwa dziewczyna zerknęła na Horda i uśmiechnęła się nieśmiało.
– Zostawiłam dla ciebie trochę bulionu – powiedziała.
Torak odgadł, że albo jest kobietą Horda, albo chce nią zostać.
Renn odwróciła się i obrzuciła Horda znaczącym spojrzeniem.
– Dyrati zostawiła dla ciebie trochę bulionu – powiedziała kpiąco.
Siostra, bez dwóch zdań, pomyślał Torak.
Hord zignorował obie i zaczął rozmawiać z mężczyzną przy ogniu. W krótkich słowach zrelacjonował, co się zdarzyło. Torak zauważył, że Hord przedstawił rzecz tak, jakby to on, a nie Oslak, schwytał „złodzieja”. Oslak nie zwrócił na to uwagi, natomiast Renn spojrzała na brata cierpko.
Tymczasem psy zwietrzyły Wilka. Z odsłoniętymi zębami zaczęły podchodzić do Renn.
– Precz! – rozkazała.
Usłuchały.
Renn zanurkowała do najbliższego szałasu i pojawiła się za chwilę znowu, niosąc zwój liny wyplatanej z łyka. Jednym końcem obwiązała torbę z Wilkiem w środku, drugi przerzuciła przez gałąź dębu i podciągnęła torbę w górę – znacznie wyżej, niż mogły doskoczyć psy.
I ja, uświadomił sobie Torak. Nawet gdyby pojawiła się teraz okazja ucieczki, nie mógłby z niej skorzystać. Nie mógł uciec bez Wilka.
Renn podchwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się złośliwie.
Spojrzał na nią spode łba. Było mu niedobrze ze strachu.
Hord skończył opowiadać. Mężczyzna, który stał przy ogniu, skinął głową i czekał. Oslak popchnął Toraka w jego kierunku. Mężczyzna wwiercił się weń spojrzeniem błękitnych oczu. Nie mrugnął ani razu. Jego oczy wydawały się nadzwyczaj żywe na tle nieruchomej twarzy. Torak nie mógł w nie patrzeć długo – choć jeszcze trudniej było mu odwrócić wzrok.
– Jak się nazywasz? – odezwał się mężczyzna. Mówił cicho, co w jakiś sposób było bardziej przerażające.
Torak oblizał wargi.
– Torak. A ty? – zapytał, chociaż i tak znał odpowiedź.
Odpowiedział Hord.
– To Fin-Kedinn. Wódz klanu Kruka. A ty, nieszczęsny karzełku, powinieneś nauczyć się szacunku...
Fin-Kedinn uciszył Horda spojrzeniem i odwrócił się do Toraka.
– Do jakiego klanu należysz?
Torak potarł brodę.
– Do klanu Wilka.
– Cóż za niespodzianka! – zauważyła Renn, a kilka osób się roześmiało.
Jednakże nie Fin-Kedinn. Nie spuszczał płonących, błękitnych oczu z Toraka.
– Co robisz w tej części Lasu?
– Szedłem na północ – powiedział Torak.
– Mówiłem mu, że ta część Lasu należy teraz do nas – wtrącił pospiesznie Hord.
– Skąd miałem to wiedzieć? – powiedział Torak. – Nie byłem na zgromadzeniu klanów.
– Dlaczego? – zapytał Fin-Kedinn.
Torak nie odpowiedział.
Wódz Klanu Kruka przewiercił go spojrzeniem.
– Gdzie są ludzie z twojego klanu?
– Nie wiem – odpowiedział szczerze Torak. – Nie żyjemy razem. Żyję... żyłem... z ojcem.
– Gdzie on jest?
– Nie żyje. Zabił go... niedźwiedź.
Wśród przysłuchujących się rozmowie rozszedł się syk. Niektórzy obejrzeli się nerwowo za siebie, inni dotknęli skór zwierząt klanowych lub uczynili dłonią gest, który miał odegnać złe moce. Stara kobieta zostawiła strzały i ruszyła ku nim.
Na twarzy Fin-Kedinna nie malowały się żadne emocje.
– Kim był twój ojciec?
Torak przełknął ślinę. Wiedział – musiał to również wiedzieć Fin-Kedinn – że nie wolno wymawiać imienia martwej osoby przez pięć lat od jej śmierci. Można jedynie wymieniać imiona jej rodziców. Tata prawie nigdy nie wspominał o swojej rodzinie, ale Torak znał imiona jego rodziców, i wiedział, skąd pochodzili oboje. Matka Taty należała do klanu Foki, a ojciec do klanu Wilka. Torak wymienił ich.
Rozpoznanie jest jednym z uczuć, które najtrudniej ukryć. Nie udało się to nawet Fin-Kedinnowi.
Znał Tatę, pomyślał Torak w osłupieniu. Ale skąd? Tata nigdy o nim nie wspominał, podobnie jak o klanie Kruka. Co to znaczy?
Fin Kedinn przesunął powoli kciukiem po dolnej wardze. Nie sposób było powiedzieć, czy ojciec Toraka był jego najlepszym przyjacielem, czy raczej śmiertelnym wrogiem.
Wreszcie przemówił.
– Rozdzielcie pomiędzy wszystkich rzeczy chłopaka – powiedział Oslakowi. – A potem zabierzcie go w dół rzeki i zabijcie.

2.Wędrujący duch

Po raz pierwszy od sześciu miesięcy miał spać sam w Lesie i bardzo starannie wybrał odpowiednie miejsce. Płaski skrawek ziemi, położony na tyle wysoko względem poziomu rzeki, żeby nie trzeba się było obawiać letnich powodzi, z dala od mrowisk i widocznych ścieżek zwierząt. Zadbał też, by żadne martwe drewno nie zwieszało się nad szałasem, żadne drzewo osłabione przez burzę nie rosło w pobliżu.
Cieszył się bardzo, że po tylu nocach pod szałasem krytym skórą renifera u Kruków spędzi noc tak, jak robił to z Tatą, czyli zbuduje szałas z żywych drzew. Znalazł trzy drzewka bukowe, wygiął je ku sobie i związał korzeniem sosnowym, otrzymując w ten sposób wąską, osłoniętą przestrzeń do spania. Powstałe w ten sposób rusztowanie uzupełnił opadłymi gałęziami i uszczelnił ściółką, po czym przykrył jeszcze jedną warstwą gałęzi. Rano odwiąże drzewka, a one powrócą do pionu bez szwanku.
Przygotowawszy posłanie z zeszłojesiennych, kruchych owoców buka, wciągnął swoje rzeczy do środka. Szałas pachniał intensywnie ziemią.
– Dobry zapach – powiedział głośno. Własny głos wydał mu się nienaturalny i pełen napięcia.
Zapowiadała się ciepła noc, wiał lekki wietrzyk z południa, więc Torak zdecydował się jedynie na małe ognisko otoczone kamieniami, by ogień nie uciekł do Lasu. Rozpalił je krzesiwem i garstką sproszkowanej brzozowej kory.
Przypomniał sobie wszystkie noce, podczas których siadywali wraz z Tatą nad żarem ogniska, dumając o owej dziwnej, tajemniczej istocie – dawcy życia, który był tak wielkim przyjacielem wszystkich klanów. Co śni ogień, śpiąc wewnątrz drzew? Dokąd się udaje, gdy gaśnie?
Po raz pierwszy pomyślał o swych krewnych klanowych, z którymi miał się wkrótce spotkać. A może wśród ludzi z klanu Płowego Jelenia poczuje się wreszcie na miejscu? W końcu gdyby wszystko potoczyło się inaczej, mógłby należeć do Płowych Jeleni. Gdy się urodził matka mogła nadać mu imię z własnego klanu. Zrobił to ojciec, ale gdyby się tak nie stało, dorastałby w Puszczy, Tata żyłby nadal i nigdy nie spotkałby Wilka...
Zbyt dużo do przemyślenia naraz. Czas poszukać czegoś do jedzenia. Wykopał kilka słodkich korzeni storczyka i upiekł je w żarze, przyrządził też mieszankę z liści komosy piżmowej doprawionej dzikim czosnkiem. Smakowało nieźle, choć wcale nie był głodny. Postanowił, że zje wszystko następnego dnia.
Zawieszał właśnie skórę do gotowania na drzewie, poza zasięgiem zwierząt, które mogłyby przyjść w to miejsce na popas, gdy Lasem wstrząsnął krzyk.
Torak znieruchomiał.
Nie był to krzyk lisicy. Ani rysia szukającego partnerki. To krzyczał człowiek. A raczej coś, co kiedyś było człowiekiem. Daleko na zachodzie.
Z narastającym poczuciem grozy Torak patrzył, jak pomiędzy drzewami robi się coraz ciemniej. Zbliżał się co prawda środek lata, więc noc miała być bardzo krótka. Nie tak krótka jednak, by nie zdążył stracić ducha.
Zapadł zmierzch. Ciemniało, a Las rozbrzmiewał wciąż gadaniem drozdów i ochrypłym śmiechem dzięciołów. Ptaki będą śpiewać przez całą noc. Chłopiec cieszył się z ich towarzystwa.
Pomyślał o Krukach zasiadających wokół głównego ogniska. Przypomniał sobie woń dymu i wędzonego łososia, donośny śmiech Oslaka...
Zupełnie jakby każdy oddech lata był zatruty...
Szybko rozwinął śpiwór i wczołgał się do szałasu, kładąc broń obok siebie. Przed chwilą był jeszcze zupełnie rozbudzony. W tej chwili czuł ogromne wyczerpanie.
Zasnął.
Mrożący krew w żyłach śmiech wdarł się do jego snów. Torak zaczął mgliście uświadamiać sobie, że słyszy głośne trzeszczenie –znajome i śmiertelnie niebezpieczne zarazem...
Przebudził się w jednej chwili. Trzask padającego drzewa – padającego w stronę szałasu!
Nogi zaplątały mu się w śpiwór i nie mógł się uwolnić. Wijąc się jak gąsienica, wydostał się przez otwór wejściowy. Zdołał wstać, podskoczył i upadł, o włos omijając ognisko, po czym runął na bok, w paprocie. Dokładnie w chwili, gdy upadające drzewo rozniosło jego szałas w drzazgi.
Iskry strzeliły w niebo. Ciemne gałęzie zafalowały i znieruchomiały.
Torak leżał wśród paproci z łomoczącym sercem, zlany zimnym potem od stóp do głów. Upewnił się przecież, że w okolicy nie ma żadnych osłabionych burzą drzew, pamiętał o tym. Poza tym przez całą noc nie było prawie wiatru.
Ten śmiech. Upiorny, a zarazem tak przerażająco... dziecięcy. Nie przyśnił mu się.
Nie ważąc się ruszyć, czekał. Kiedy się wreszcie upewnił, że nic więcej się na niego nie zawali, poszedł obejrzeć resztki szałasu.
Młody jesion spadł prosto na niego, uśmiercając trzy drzewka bukowe i zagradzając dostęp do rzeczy w środku. Jeśli Torak będzie miał szczęście, uda mu się je wydobyć. W świetle ogniska wyglądały przynajmniej na nienaruszone. Ale gdyby sam nie obudził się w porę, z pewnością byłby już martwy.
Tylko jeśli to coś, co za nim szło, Dręczyciel – jak chłopiec zdążył już nazwać go w duchu – chciał jego śmierci, czemu ostrzegł go śmiechem? Zupełnie jakby się z nim bawił, umyślnie dręczył. Narażał na niebezpieczeństwo, żeby się przekonać, co zrobi Torak.
Ogień wciąż się palił. Z płonącą gałęzią w jednej ręce i nożem w drugiej, Torak przyjrzał się zwalonemu jesionowi. Zobaczył ślady topora. Ślady małych, niedbałych uderzeń. Ale skutecznych.
Było to jednak dość dziwne. Nie widział na ziemi odcisków stóp. Żadnych śladów, które pozostawia ktoś, kto zamierza się toporem na drzewo.
Raz jeszcze przyjrzał się ziemi w świetle ogniska. Znowu nic. Możliwe, że coś przeoczył, choć szanse były minimalne. Jeżeli znał się na czymś naprawdę dobrze, to na tropieniu.
Dotknął palcem krwi drzewa na pniu. Zaczynała już tężeć. A więc pień został podcięty jakiś czas temu. Wystarczyło zatem, że ktoś pchnął drzewo, gdy Torak spał.
Zmarszczył brwi. Nie da się zrąbać drzewa w całkowitej ciszy. Dlaczego nic nie usłyszał?
Po chwili już wiedział. Napełniał bukłak przy rzece – jej szum zagłuszył inne dźwięki.
Kiedy tak stał pośród spowitych mrokiem, umierających drzew, zatęsknił znów za towarzystwem Wilka. Jemu nic by nie umknęło. Miał tak czułe uszy, że słyszał, jak niebem przepływają chmury. Węch dość dobry, by zwietrzyć oddech ryby.
Ale go tu nie ma, powiedział sobie Torak surowo. Jest daleko stąd, na Górze Ducha.
Po raz pierwszy od sześciu miesięcy nie będzie mógł wyć za swoim utraconym przyjacielem. Wolał nawet nie myśleć kto – lub co – mogłoby odpowiedzieć na jego wołanie.
Zanim zdołał wydobyć swoje rzeczy i zbudować nowy szałas, zdążyła już minąć północ, a on był odrętwiały i zmęczony. Niezbyt też było mu przyjemnie z myślą, że przyczynił się do śmierci młodych drzewek. Wyczuwał ich dusze, unoszące się w powietrzu wokół niego: pełne goryczy i smutku, niezdolne zrozumieć, dlaczego odebrano im szansę, by stały się dorosłymi drzewami.
To twoja wina, zdawały się szeptać starsze drzewa. Przywlokłeś zło ze sobą...
Tym razem nie chciał ryzykować i nie wszedł do śpiwora. Zamiast tego dorzucił do ogniska, aby się bardziej przebudziło, i usiadł w nowym szałasie z toporkiem na kolanach, zarzucając na ramiona skórę renifera. Nie miał zamiaru się kłaść. Lepiej poczekać na świt...
Gwałtownie się przebudził. Znów pojawiło się uczucie, jakby ktoś go obserwował – tym razem jednak było nieco innego rodzaju. W powietrzu unosił się zapach: gorący, silny i znajomy, trochę jak woń musztardy, ale jego przyćmiony snem umysł nie był go w stanie rozpoznać.
Po drugiej stronie ogniska zabłysły oczy. Ręka chłopca zacisnęła się na toporku.
– Kto tam? – zapytał chrapliwie.
Stworzenie warknęło.
– Kim jesteś? – powtórzył Torak.
Istota weszła w krąg światła.
Wszystkie mięśnie Toraka napięły się.
Dzik. Ogromny samiec, mierzący dwa pełne kroki od ryja do ogona, cięższy od trzech dorosłych mężczyzn. Wielkie, owłosione uszy brązowego koloru sterczały do góry, a małe chytre oczka spotkały się z oczami Toraka.
Torak zmusił się, by zachować spokój. Dziki nie mają w zwyczaju atakować, jeśli nie są ranne albo nie bronią młodych; z drugiej strony rozzłoszczony dzik potrafi biec szybko jak jeleń, i jest niepokonany.
– Nie zrobię ci nic złego – powiedział chłopiec, zdając sobie sprawę, że zwierzę nie zrozumie. Miał jednak nadzieję, że samym tonem głosu zdoła przekazać znaczenie słów.
Duże uszy drgnęły. Blask ognia zatańczył na żółtych kłach. Po chwili dzik warknął z irytacją, opuścił potężny łeb i zaczął ryć wśród szczątków szałasu.
Najwyraźniej szukał pożywienia. Lato to chudy okres dla dzików, po późnych jesiennych jagodach i żołędziach nie ma już śladu. Trudno się dziwić, że szukał korzonków, żuków i robaków, gdzie tylko mógł.
Dzik przestał zwracać uwagę na Toraka, który po chwili wszedł do śpiwora i zwinął się w kłębek, wsłuchując się w uspokajające chrząkanie. Jego nowy towarzysz był mrukliwy i niezbyt uprzejmy, niemniej był towarzyszem. Zmysły dzika są bardzo czułe. Jeśli zostanie przy nim, żaden szaleniec ani Dręczyciel nie będą mogli się zbliżyć.
Niestety, z pewnością wkrótce odejdzie.
Torak patrzył w czerwone serce żaru, zastanawiając się, czy Fin-Kedinn nie miał racji; czy ktoś go nie skłonił podstępem do opuszczenia Kruków. Być może ten ktoś, kto go obserwował, uzyskał dokładnie to, czego chciał: Torak znalazł się w Lesie samotnie.

Ktokolwiek to był, przez resztę nocy miał inne sprawy na głowie.
Gdy Torak wyczołgał sie z szałasu, padało. Dzik zniknął, ogień wygasł zupełnie. Ktoś poprzesuwał kamienie i wygładził popiół. Zabrał też strzały Toraka – wpełzł do szałasu, gdy chłopiec spał, wyjął strzały z kołczana, który leżał tuż obok jego głowy, i ułożył w popiele w jakiś znak.
Torak rozpoznał go natychmiast. Trójząb Pożeraczy Dusz.
Przykląkł na jedno kolano i podniósł strzałę.
– No dobra – powiedział na głos, wstając. – Wiem, że jesteś sprytny i potrafisz się do mnie podkraść. Ale będziesz tchórzem, jeśli nie pokażesz się teraz i nie spojrzysz mi w twarz.
Nikt najwyraźniej nie zamierzał wyjść z ociekającego wodą podszycia.
– Tchórz! – krzyknął Torak.
Las czekał.
Głos chłopca rozlegał się echem wśród drzew.
– Czego chcesz? Wyjdź i pokaż się! Czego ode mnie chcesz?
Deszcz szemrał cicho wśród liści i spływał bezgłośnie po twarzy chłopca. W odpowiedzi Torak usłyszał jedynie dalekie postukiwanie dzięcioła.
Minął poranek, ale nie przestało padać. Torak lubił deszcz: przynosił przyjemny chłód i przepędzał komary. Pokonawszy dwie kolejne doliny, nabrał nieco ducha. Uczucie, że jest obserwowany, zelżało trochę. Nie słyszał więcej opętańczych skowytów.
Może to dlatego, że dzik dotrzymywał mu towarzystwa? Torak nie widział go, ale wciąż natykał się na ślady obecności zwierzęcia. Wielkie połacie rozoranej ziemi, gdzie dzik rył w poszukiwaniu korzeni. Kałuża rozchlapanego błota obok solidnie otartego pnia dębu, gdzie zażywał kąpieli i drapał się zapamiętale.
Torak czuł się dzięki niemu bezpieczniej. Miał nowego przyjaciela. Zastanawiał się, ile lat może mieć dzik, i czy jest ojcem warchlaków, na które chłopiec natknął się poprzedniego dnia.
Było już popołudnie, a ich ścieżki wciąż się krzyżowały. Pili z tego samego potoku, odpoczywali na tej samej polanie. Raz nawet obaj szukali grzybów drzewnych, a dzik warknął ostrzegawczo na Toraka i pogonił za nim kawałek, po czym rozdeptał racicą grzyb, który chłopiec miał zamiar zjeść. Kiedy Torak wrócił, i przyjrzał się bliżej, zrozumiał dlaczego. Nie był to wcale drzewny grzyb, tylko trujący, bardzo przypominający z zewnątrz te, które rosną na drzewach, jednakże o czerwonym miąższu. Na swój gburowaty sposób dzik kazał mu bardziej uważać.
Następnego ranka ciągle jeszcze padało, Las drzemał pod przykryciem chmur. Lecz brnąc dalej na wschód, Torak zorientował się, że nie tylko z powodu chmur robiło się coraz ciemniej. Las stawał się coraz bardziej mroczny.
Torak przywykł do otwartego Lasu, w którym drzewa rosną w znacznej odległości od siebie i przepuszczają mnóstwo światła, podszycie zaś na ogół nie jest gęste. Teraz jednak dotarł już do pagórków, wznoszących się na skraju Puszczy. Ogromne dęby rozstawiały przed nim potężne kończyny, nie chcąc, by szedł dalej. Podszycie było wyższe niż on: gęsto rosły cisy i trujące pędy pietrasznika. Niebo niknęło za nieprzejrzystym baldachimem liści.
Przez cały dzień nie natknął się na ślady dzika i trochę mu go brakowało. Zaczynał się bać także i tego, co miał przed sobą, nie tylko tego, co za nim podążało.
Przypomniał sobie jedną z opowieści ojca. W Puszczy wszystko wygląda inaczej, Torak. Drzewa przypatrują się baczniej, a klany są bardziej podejrzliwe. Jeżeli kiedyś się tam znajdziesz, bądź ostrożny. Pamiętaj też, że w lecie dolinami odciętymi od świata przechadza się Duch Świata pod postacią wysokiego mężczyzny z rogami jelenia...
Późnym popołudniem, w strugach deszczu, Torak przystanął niedaleko strumienia, żeby odpocząć. Zawiesił swój ekwipunek na rosłym ostrokrzewie i poszedł napełnić bukłak.
W błocie zobaczył świeże ślady. Dzik był tu przed nim, i to niedawno: odciski były wyraźne, kształt tylnych części racic zaznaczony głębiej. Dobrze było wiedzieć, że jego przyjaciel znowu się pojawił. Kiedy ukląkł, by napełnić bukłak, poczuł znajomy musztardowy zapach i uśmiechnął się.
– Zastanawiałem się właśnie, gdzie się podziewasz.
Po drugiej stronie strumienia paprocie się rozstąpiły – i wyszedł dzik.
Coś było z nim nie w porządku. Sztywna, brązowa sierść zwierzęcia ociekała potem. Ślepia były zamglone, zaczerwienione po brzegach.
Torak upuścił bukłak i zaczął się cofać.
Dzik wydał z siebie wściekły kwik.
I zaatakował.

4.Wyrzutek

Wąż ślizgał się zygzakiem po brzegu rzeki. Położył płaski łeb na wodzie, a Torak zatrzymał się kilka kroków od niego, żeby gad mógł się spokojnie napić.
Bolały go ramiona, odłożył więc na bok ciężkie poroże jelenia, przykucnął w zagajniku i patrzył. Węże są mądre, znają wiele tajemnic. Kto wie, może ten pomógłby mu uporać się z jego sekretem?
Wąż pił niespiesznie. Co kilka łyków podnosił łeb, przyglądał się Torakowi i wysuwał rozdwojony język, by posmakować jego zapachu. W końcu zwinął się jednym skrętem i po chwili zniknął w gęstych paprociach.
Nie dał mu żadnego znaku.
Przecież ty nie potrzebujesz znaku, powiedział sobie, zmęczony własnymi myślami. Wiesz, co robić. Po prostu im powiedz. Gdy tylko wrócisz do obozowiska. Powiedz po prostu tak: „Renn, Fin-Kedinnie, dwa księżyce temu coś się wydarzyło. Pochwycili mnie. Narysowali mi znak na piersiach. A teraz...”
Nie. To nie wystarczy. Już sobie wyobrażał minę Renn.
– Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, a ty okłamywałeś mnie przez całe dwa księżyce!
Oparł głowę na rękach.
Po chwili usłyszał szelest, podniósł wzrok i na drugim brzegu rzeki zobaczył renifera. Stał na trzech nogach, wściekle drapiąc kopytem tylnej nogi po wyrzynających się nowych rogach. Zwierzę wyczuło, że Torak nie poluje i drapało się dalej. Rogi krwawiły – swędzenie musiało być tak dojmujące, że tylko ból przynosił ulgę.
Właśnie tak powinienem postąpić, pomyślał Torak. Odciąć wszystko zdecydowanym ruchem. Niech boli. Zachowam tajemnicę. Wtedy nikt nie będzie wiedział.
Rzecz w tym, że nawet jeżeli zmusiłby się do wycięcia tatuażu, to by nie wystarczyło. Żeby się go pozbyć, musi odprawić odpowiedni rytuał. Dowiedział się tego od Renn, kiedy spytał ją od niechcenia o zygzakowate tatuaże na jej nadgarstkach.
– Jeżeli nie odprawisz rytuału, znaki po prostu wrócą – powiedziała.
– Wrócą? – przeraził się Torak.
– Oczywiście. Nie zobaczysz ich, ale będą sięgać do szpiku kości. Nie znikną.
Na tym skończyła – nie był w stanie zmusić jej do tego, by mu opowiedziała o rytuale, nie ujawniając, czemu chce to wiedzieć.
Poirytowany renifer potrząsnął jeszcze raz głową i ruszył truchtem do Lasu, a Torak podniósł z ziemi poroże i skierował się ku obozowisku. Miał szczęście, że znalazł rogi wystarczająco duże, żeby dać kawałek każdemu z klanu – będą idealne na haczyki do wędek i młotki do krzemienia. Fin-Kedinn będzie zadowolony. Torak próbował skupić się tylko na tym.
Nie udało się. Do tej pory nie rozumiał, jak bardzo tajemnica może odsunąć człowieka od innych ludzi. Myślał o tym cały czas, nawet wtedy, kiedy polował z Renn i Wilkiem.
Był początek Księżyca Wędrujących Łososi i rześki wschodni wiatr niósł zapach ryb. Torak szedł między sosnami, miażdżąc podeszwami butów korę oderwaną od drzew silnymi dziobami dzięciołów. Po jego lewej stronie długo więziona pod lodem Zielona Rzeka opowiadała coś kamieniom i drzewom, a po prawej ściana skały rosła ku Złamanej Grani. Była poznaczona bliznami w miejscach, w których klany wyrąbywały czerwony łupek przynoszący szczęście w polowaniu. Usłyszał szczęk kamienia o kamień. Ktoś wyrąbywał czerwoną skałę.
To powinienem być ja, pomyślał. Powinienem robić sobie teraz nowy toporek. Powinienem w ogóle coś robić.
– Tak dalej być nie może – powiedział głośno.
– Masz rację – odezwał się jakiś głos. – Tak być nie może.
Siedzieli w kucki na półce skalnej mniej więcej dziesięć kroków nad nim – czterech chłopaków i dwie dziewczyny – i patrzyli na niego niechętnie. Ci z nich, którzy należeli do klanu Dzika, nosili włosy do ramion i grzywkę opadającą na czoło; na szyjach mieli naszyjniki z szabli dzika, a na ramionach okrycia ze sztywnej skóry. Członkowie klanu Wierzby nosili we włosach wyszyte spiralnie skrawki kory, a nad brwiami mieli wytatuowane trzy czarne liście nadające ich twarzom wyraz nieustannego namysłu, jakby bez przerwy marszczyli brwi. Wszyscy byli starsi od Toraka. Dostrzegł delikatny zarost na twarzach chłopców, a pod tatuażami klanowymi dziewcząt zauważył krótkie czerwone kreski oznaczające, że miały już pierwszą krew miesięczną.
Wydobywali kamień. Torak widział kamienny pył na ich odzieniach. Tuż nad sobą dojrzał drabinę z pnia drzewa z wyciętymi stopniami, którą oparli o skałę, żeby wspiąć się na grań. Teraz jednak nie chodziło im o łupek.
Torak zerknął ku nim, mając nadzieję, że nie wygląda na przerażonego.
– Czego chcecie?
Aki, syn przywódcy klanu Dzika, wskazał ruchem głowy rogi jelenia.
– Są moje. Odłóż je.
– Nie, nieprawda – odparł Torak. – Ja je znalazłem.
Przypominając im, że jest uzbrojony, przesunął łuk na ramię i dotknął noża z błękitnego łupku na
biodrze.
Na Akim nie zrobiło to wrażenia.
– Są moje.
– To znaczy, że je ukradłeś – włączyła się dziewczyna z klanu Wierzby.
– Jeżeli to byłaby prawda, oznaczyłbyś je swoim znakiem, a ja bym ich nie ruszał. – Torak zwrócił się do Akiego.
– Właśnie oznaczyłem. U podstawy. Starłeś mój znak.
– Oczywiście, że nie – mruknął Torak z niechęcią.
Wtedy zobaczył to, co powinien był wcześniej dostrzec – maźnięcie czerwonej glinki u podstawy jednego z rogów, tam, gdzie narysowano szable dzika. Poczuł, że uszy mu płoną.
– Nie zauważyłem tego. Niczego nie ścierałem.
– Odłóż je więc i wynoś się stąd – powiedział chłopak imieniem Raut, który zawsze wydawał się Torakowi uczciwszy od całej reszty, w przeciwieństwie do Akiego, który aż rwał się do walki. Torak nie miał ochoty go prowokować.
– W porządku – przyznał. – Popełniłem błąd. Nie zauważyłem znaku. Są twoje.
– Myślisz, że ujdzie ci to płazem? – spytał Aki.
Torak westchnął. Znał Akiego. Parł ślepo przed siebie jak szarżujący dzik – niepewny swojej pozycji, był zdecydowany dowodzić jej pięściami.
– Uważasz się za kogoś wyjątkowego – drażnił go Aki. – Bo Fin-Kedinn cię przygarnął. Bo potrafisz rozmawiać z wilkami i jesteś wędrującym duchem. – Przeciągnął dłonią po rzadkim zaroście na policzku, jak gdyby sprawdzał, czy wciąż go ma. – Tak naprawdę mieszkasz z Krukami tylko dlatego, że twój klan nie chce się do ciebie zbliżać. A Fin-Kedinn nie ufa ci tak bardzo, żeby cię przyjąć jak własnego syna.
Torak zazgrzytał zębami.
Rozejrzał się ukradkiem. Rzeka była za zimna, nie dałby rady przepłynąć, poza tym na brzegu były głębokie jamy. Nie było sensu biec wzdłuż rzeki ani tam, skąd przyszedł. Był w pułapce, w rozwidleniu, gdzie Zielona Rzeka wpadała do Rzeki Rękojeści Topora bez szans na pomoc. Renn była w obozowisku Kruków na północnym brzegu, pół dnia marszu na wschód, a Wilk w nocy wybrał się na polowanie.
Odłożył poroże.
– Powiedziałem ci, że możesz je sobie zabrać – rzekł do Akiego.
Ruszył ścieżką przez las.
– Tchórz! – rzucił za nim chłopak.
Torak nie zwrócił na to uwagi.
Oberwał w skroń kamieniem. Odwrócił się do nich.
– I kto tu jest tchórzem? Jesteście dzielni, bo sześcioro rzuca się na jednego?
Kwadratowa twarz Akiego pociemniała pod grzywką.
– To niech będzie sprawiedliwie. Tylko ty i ja.
Zrzucił kurtkę, ukazując światu umięśnioną klatkę piersiową pokrytą rudawym meszkiem.
Torak zamarł.
– I co? – zakpiła dziewczyna z klanu Dzika. – Boisz się?
– Nie – powiedział Torak.
Ale się bał. Przypomniał sobie, że ci z klanu Dzika rozbierali się do pasa przed walką. Nie mógł tego zrobić, bo zobaczyliby znak na jego piersi.
– Przygotuj się – warknął Aki, schodząc po drabinie.
– Nie – odparł Torak.
Jeszcze jeden kamień świsnął w jego stronę. Złapał go i odrzucił, a dziewczyna z klanu Dzika krzyknęła, chwytając się za krwawiącą łydkę.
Aki dotarł prawie do stóp drabiny, a jego kumple tłoczyli się za nim jak mrówki ciągnące do miodu. Torak chwycił poroże, skoczył za sosnę, zahaczył rogami o najbliższą gałąź i podciągnął się na drzewo.
– Mamy go! – krzyknął Aki.
Nieprawda, pomyślał Torak. Postanowił wejść akurat na to drzewo, bo rosło najbliżej skalnej ściany. Teraz czołgał się po gałęzi w kierunku półki, z której tamci dopiero co zeszli. Były tam ostre kawałki kwarcu, kamienie do mielenia ziarna, małe ognisko i wiaderko ze skóry łosia umieszczone w gorącym popiele, pełne sosnowej żywicy, która dzięki temu nie zastygała. Zbocze nad nim było mniej ostre, porośnięte jałowcem, dzięki czemu można się było na nie wspiąć.
Rzucając w nich i uchylając się przed ich kamieniami, dobiegł do drabiny, chwycił ją i popchnął. Nie ruszyła się z miejsca. Była przywiązana do półki skalnej rzemieniami z surowej skóry, a Torak nie miał czasu, żeby ją odciąć. Postanowił zrobić jedyną rzecz, która mogła ich powstrzymać. Chwycił wiaderko i opróżnił je, lejąc żywicę po drabinie.
Usłyszał pełen wściekłości okrzyk i zdziwiony upuścił wiaderko na ziemię. Aki był szybszy, niż na to wyglądał, już prawie dotarł do półki skalnej. Torak niechcący wylał na niego gorącą sosnową żywicę.
Kwicząc jak dzik trafiony dzidą, Aki ześliznął się po drabinie.
Torak przytrzymał się krzewów porastających skałę i podciągnął w kierunku półki.

Biegł na północny wschód pośród drzew, okrzyki ścigających słabły. Nie znosił uciekać. Z drugiej strony lepiej, że go nazwali tchórzem, niżby się mieli dowiedzieć.
Zbocze złagodniało, teraz zsuwał się w dół, ku rzece, trzymając się z dala od ścieżki klanowej. Biegł wilczymi ścieżkami, na które trafiał, prawie o tym nie myśląc. Kiedy dojdzie do brodu, będzie mógł się przeprawić na drugą stronę, zrobić pętlę i wrócić do obozowiska Kruków. Będzie miał kłopoty, ale Fin-Kedinn stanie po jego stronie.
Zatrzymał się w wierzbowym zagajniku na brzegu rzeki. Ciężko oddychał, czując, że powietrze rozrywa mu piersi. Drzewa wokół niego wciąż budziły się z długiego zimowego snu. Pszczoły bzyczały między baziami, w promieniach słońca przysypiała wiewiórka z ogonem owiniętym wokół gałęzi. Na płyciźnie pluskała się sójka. Nikt się nie zbliżał. Las by go ostrzegł.
Drżąc z ulgi, oparł się o pień drzewa.
Bezwiednie sięgnął do kołnierza kurtki i dotknął tatuażu na piersi. Usłyszał z oddali syk Czarownicy Żmii: Ten znak będzie jak zadzior na harpunie wbitym w skórę foki. Przyciągnie cię jednym drgnieniem – nieważne, jak mocno byś walczył. Od teraz jesteś jednym z nas.
– Nie jestem jednym z was – mruknął Torak. – Nie jestem!
Jednak leżąc bez snu podczas zimowych nocy, wśród szalejących śnieżnych burz, czuł, że ten znak pali go pod skórą. Nawet nie chciał myśleć o tym, ile potworności może on wyrządzić. Do ilu złych uczynków może go zmusić.
Gdzieś na południu zawył Wilk. Złapał zająca i śpiewał o swojej radości Lasowi, swojemu bratu ze stada i każdemu, kto go słyszał. Ten głos poprawił Torakowi humor. Miał wrażenie, że Wilk nie przejmował się jego tatuażem. Podobnie jak Las. Las przecież wiedział, ale go nie odrzucił.
Sójka wzleciała z wody, trzepocząc skrzydłami, powietrze zamigotało delikatnymi rozbryzgami, a Torak przez chwilę wodził za nią wzrokiem. Odepchnął się od drzewa i dalej ruszył biegiem. Kiedy wypadł z zagajnika, Aki walnął go bykiem w klatkę piersiową i rozłożył na ziemi.
Chłopiec z klanu Dzika był nie do rozpoznania. Wpatrywał się w niego wściekle zaczerwienionymi oczami, głowę miał brudną, tłustą od sadzy, bił od niego zapach żywicy i nienawiści.
– Ośmieszyłeś mnie! – krzyknął. – Ośmieszyłeś mnie przed wszystkimi.
Torak z trudem stanął na nogi i zatoczył się do tyłu.
– Niechcący! Nie wiedziałem, że jesteś na drabinie!
– Kłamiesz! – Aki zamachnął się toporkiem, próbując uderzyć Toraka w łydkę.
Ten uskoczył, przesunął się w bok i kopnął dłoń trzymającą toporek. Aki upuścił broń. Wyciągnął nóż. Torak również wyciągnął swój i teraz krążyli wokół siebie w milczeniu.
Torak czuł, że serce wali mu, jakby chciało wyskoczyć z piersi, próbował sobie przypomnieć wszystkie sztuczki walki na noże, których uczyli go Tata i Fin-Kedinn. Aki zaatakował. Rzucił się naprzód bez ostrzeżenia. O ułamek sekundy za późno. Torak kopnął go w brzuch i uderzył mocno pięścią w gardło. Dławiąc się, Aki upadł, chwytając za kurtkę Toraka. Rzemienie puściły i Aki to zobaczył! Znak na piersi Toraka.
Czas stanął w miejscu.
Aki puścił go i cofnął się chwiejnym krokiem.
Torak poczuł, że nogi wrastają mu w ziemię.
Chłopak popatrywał to na znak na jego piersi, to na twarz Toraka. Pobladł z przerażenia pod warstwą żywicy.
Po chwili doszedł do siebie. Wskazał palcem na Toraka, celując mu prosto między oczy. Zrobił otwartą dłonią znak, jakby coś przecinał – Torak nigdy przedtem nie widział tego gestu.
Odwrócił się i ruszył biegiem.

Aki z pewnością wygrzebał spomiędzy drzew swoją dłubankę i wiosłował szybciej niż skaczący łosoś, bo kiedy Torak dotarł w końcu po południu do obozowiska Kruków, chłopiec z klanu Dzika już tam był. Kiedy Torak wbiegł na leśną polanę, od razu się tego domyślił po ciszy panującej w obozowisku.
Słychać było tylko szmer wody w rzece i skrzypienie stojaków do suszenia skór. Thull i jego kobieta, Luta, w których szałasie mieszkał Torak, wpatrywali się w niego, jakby był kimś obcym. Tylko ich syn, Dari, który miał siedem wiosen i wręcz uwielbiał Toraka, ruszył pędem, żeby go przywitać. Ojciec zatrzymał go gestem.
Z szałasu zbudowanego ze skóry renifera wypadła Renn, z rozwianymi ciemnorudymi włosami, zaciętą miną i oczami pełnymi oburzenia.
– Torak, jesteś w końcu! To wszystko jakaś pomyłka! Mówiłam im, że to nieprawda!
Tuż zza niej wyłonił się Aki razem ze swoim ojcem, przywódcą klanu Dzika, i Fin-Kedinnem. Twarz przywódcy klanu Kruka była ponura, wspierał się na kosturze, przechodząc przez łąkę, ale kiedy przemówił, głos miał tak samo cichy, jak zawsze.
– Poręczyłem za ciebie, Torak. Powiedziałem im, że to nie może być prawda.
Pokładali w nim tyle wiary. Nie mógł tego dłużej znieść.
Przywódca klanu Dzika patrzył na Fin-Kedinna z niechęcią.
– Nazywasz mojego syna kłamcą?
Był większą wersją Akiego. Ta sama kwadratowa twarz i zaciśnięte, gotowe do walki pięści.
– Nie kłamcą – odparł Fin-Kedinn. – Chłopak po prostu się pomylił.
Przywódca klanu Dzika nie krył oburzenia.
– Mówiłem ci – powiedział Fin-Kedinn. – Ten chłopiec nie jest Pożeraczem Dusz. Mogę to udowodnić. Torak, zdejmij kurtkę.
– Co takiego? – Renn odwróciła się z niedowierzaniem w kierunku wuja. – Chyba nawet nie myślisz...
Fin-Kedinn uciszył ją spojrzeniem. Teraz zwrócił się do Toraka:
– No już, rozwiążmy tę sprawę raz na zawsze.
Torak rozejrzał się po twarzach ludzi stojących wokół niego. Przyjęli go, kiedy zginął jego ojciec. Przeżył z nimi niemal dwie wiosny. Zaczęli już się do niego przyzwyczajać. Teraz to się skończy.
Powoli zdjął z ramienia kołczan i łuk i położył je na ziemi. Rozpiął pas. W uszach słyszał dzwonienie. Jego palce należały do kogoś innego.
Zmówił modlitwę do Lasu i ściągnął kurtkę przez głowę.
Renn otworzyła usta, ale nie wydała z siebie dźwięku.
Dłoń Fin-Kedinna zacisnęła się na kosturze.
– Mówiłem! – krzyknął Aki. – Trójząb. Mówiłem wam! To Pożeracz Dusz!

5.Złamana przysięga

Bywa i tak, że pojawia się bez ostrzeżenia. Zupełnie znienacka.
Twój kajak z foczej skóry sunie nad falami jak kormoran, wiosło rozbryzguje srebrzyste kropelki wody nad łamiącymi się grzywaczami i wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno - rozkołysane morze, słońce rażące oczy, chłodny wiatr bijący w plecy. I wtedy z wody nagle wyłania się góra większa niż wieloryb, a ty pędzisz wprost na nią, za chwilę się rozbijesz...
Torak rzucił się na bok i pociągnął mocno wiosłem wzdłuż burty. Jego kajak wyrwał do przodu, mało co się nie wywrócił, i z szumem przemknął obok góry lodowej, mijając ją o grubość palca.
Cały mokry, kaszląc morską wodą, Torak z trudem odzyskiwał równowagę.
- Wszystko w porządku? - krzyknął Bale, zawracając.
- Nie zauważyłem tej góry - mruknął pod nosem Torak. Czuł się głupio.
Bale uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Mamy w obozowisku kilku żółtodziobów. Chcesz zawrócić i ustawić się z nimi w jednym szeregu?
- Powiedział, co wiedział! - odciął się Torak, uderzając wiosłem w wodę i ochlapując Bale'a. - Kto pierwszy za przylądkiem Crag!
Chłopiec z klanu Fok krzyknął wesoło i w tej samej chwili ruszyli - drżeli z zimna, byli mokrzy, ale przepełniała ich radość. Wysoko nad głową Torak ujrzał dwie czarne kropki. Gdy gwizdnął, Rip i Rek puściły się w dół i przeleciały tuż obok niego, końce ich skrzydeł niemal dotykały fal. Zawrócił ostro, żeby ominąć krę kołyszącą się na wodzie, a kruki zawróciły razem z nim. Słońce połyskiwało purpurą i zielenią na ich gładkich, czarnych piórach. Wyrwały się do przodu. Torak przyspieszył, żeby nie zostawać w tyle. Czuł, że jego mięśnie są gorące od wysiłku, a sól wżera się w policzki. Roześmiał się w głos. To było świetne, prawie tak dobre, jak latanie.
Bale - dwie wiosny starszy od niego, najlepszy wioślarz na wyspach - wysunął się naprzód i zniknął w cieniu wysokiego cypla zwanego Crag. Morze rozkołysało się potężnie, kiedy wypłynęli z zatoki, i wysoka fala runęła na łódź Toraka od dziobu. Szarpnęło kajakiem, który nieomal przewrócił się do góry dnem.
Kiedy Torak opanował łódź, okazało się, że dziób jest skierowany w złą stronę. Zatoka Fok wyglądała pięknie w słońcu i Torak na chwilę zapomniał o wyścigu. Wodospad na jej południowym krańcu otaczał woal mgły, a wokół klifów krążyły mewy. Nad plażą unosił się dym snujący się spomiędzy przygarbionych szałasów klanu Fok, a długie rzędy solonych dorszy połyskiwały w słońcu, jak gdyby pokryte szronem. Torak zobaczył Fin-Kedinna, jego ciemnorude włosy wśród jasnowłosych Fok świeciły jak ognista latarnia na brzegu; ujrzał też Renn, która udzielała lekcji strzelania z łuku grupce dzieci stojących wokół niej z otwartymi z podziwu buziami. Torak uśmiechnął się. Foki znacznie lepiej posługiwały się harpunem niż łukiem i strzałą, a Renn nie była zbyt cierpliwą nauczycielką.
Bale zawołał do niego, żeby się z nim zrównał, więc Torak zawrócił kajak i przyłożył się do wiosła.
Kiedy minęli Crag, zdali sobie sprawę, że są straszliwie głodni, więc zawinęli do małej zatoczki, gdzie rozniecili ogień, zebrawszy uprzednio suche wodorosty i drewno wyrzucone przez morze. Zanim zaczęli jeść, Bale rzucił kęs suszonego dorsza na płyciznę Matki Morza, opiekunki jego klanu, a Torak, który nie miał opiekuna klanu, wetknął kawałek kiełbasy z łosia w krzak jałowca, jako ofiarę dla Lasu. Czuł się trochę dziwnie, bo Las był o dzień żeglugi łodzią na wschód, ale czułby się jeszcze dziwniej, gdyby tego zaniechał.
Później Bale podzielił się z nim resztą suszonego dorsza - słodkiego, twardawego i zadziwiająco słabo smakującego rybą, Torak zaś zaczął odrywać od skały przyczepione do niej małże. Jedli je na surowo, odłamując połówki muszli i wygrzebując nimi cudownie sycące, śliskie, pomarańczowe mięso. Na zakończenie posiłku Bale pomógł mu się rozprawić z kiełbasą z łosia. Podobnie jak reszta klanu nie miał już takich oporów przed mieszaniem Lasu z Morzem, dzięki czemu wszystkim było łatwiej żyć.
Chłopcy wciąż byli głodni, postanowili więc ugotować sobie potrawę jednogarnkową. Torak napełnił naczynie do gotowania wodą ze strumienia, zawiesił je na skrzyżowanych patykach blisko ognia i wrzucił do środka parę kamyczków ogrzanych w ognisku. Bale dorzucił kilka garści purpurowego mchu morskiego, który znalazł w wodzie płytkiego zagłębienia skały, i kilka sporych garści skorupiaków, które wykopał z piasku. Torak dodał trochę wodorostów, bo tęsknił za czymś zielonym, co by mu przypominało Las.
Podczas gdy potrawa się gotowała, Torak kucnął przy ogniu, wyciągnął dłonie i czekał, aż wróci mu czucie w zziębniętych palcach. Bale zrobił łyżkę, wciskając pół muszli małża w kawałek twardej łodygi wodorostu, i połączył obie części ścięgnem foki, które wyjął z woreczka do szycia.
- Dobrych połowów! - usłyszeli głos z Morza, który rozległ się tak nagle, że obaj aż podskoczyli.
To był rybak z klanu Kormorana, siedzący w kajaku z foczej skóry. Jego sieć ze skóry lwa morskiego była pękata od śledzi.
- I tobie dobrych połowów! - Bale pozdrowił go tak, jak to było w zwyczaju klanów Morza.
Kiedy mężczyzna wpływał na płyciznę, spojrzał z ukosa na Toraka i na jego delikatne, czarne tatuaże na policzkach.
- Kim jest twój przyjaciel z Lasu? - spytał Bale'a. - A te tatuaże? To klan Wilka?
Torak już miał odpowiedzieć, ale Bale go uprzedził.
- To mój krewniak. Przybrany syn Fin-Kedinna. Poluje z Krukami.
- Nie jestem z klanu Wilka - powiedział Torak. - Jestem bezklanowcem. - Jego spojrzenie mówiło zaś, żeby mężczyzna na łodzi rozumiał to tak, jak chce. Dłoń rybaka uniosła się bezwiednie ku piórom ptak - opiekuna klanu, przyczepionym do ramienia. - Słyszałem o tobie. Jesteś tym wyrzutkiem.
Równie bezwiednie Torak dotknął czoła. Tam, pod opaską, krył się tatuaż. Fin-Kedinn zmienił ten rysunek tak, by już nie oznaczał wyrzutka, ale nawet sam przywódca klanu Kruków nie potrafił zmienić jego wspomnień.
- Klany przyjęły go z powrotem - rzekł Bale.
- Tak mówią - odparł mężczyzna. - No cóż, w każdym razie dobrych połowów. - Mówił teraz tylko do Bale'a. Zanim zanurzył wiosło w wodę, rzucił na Toraka spojrzenie pełne powątpiewania.
- Nie przejmuj się nim - powiedział Bale po chwili ciszy.
Torak milczał.
- Masz - Bale rzucił mu łyżkę. - Zostawiłeś swoją w obozowisku. I uszy do góry! To Kormoran. A co oni wiedzą o życiu?
Torak czuł, że uśmiech powraca na jego twarz.
- Tyle samo, co Foki.
Bale rzucił się na niego i przez chwilę mocowali się roześmiani, przetaczając się po kamyczkach, aż Torak pochwycał przeciwnika i nie puszczał, dopóki ten nie zaczął błagać o litość.
Jedli w ciszy, wypluwając resztki przeznaczone dla Ripa i Reka. Później Torak położył się na boku i grzał się w cieple ogniska, a Bale dokładał suchego drewna znalezionego na plaży. Chłopiec z klanu Fok nie zauważył Ripa, który podchodził do niego na sztywnych nogach. Oba kruki były zafascynowane długimi, jasnymi włosami Bale'a, w które chłopiec wplótł paciorki z błękitnego kamienia i maleńkie, delikatne kostki gromadnika.
Rip chwycił jedną z nich w potężny dziób i pociągnął. Bale wrzasnął. Ptak puścił zdobycz i skulił się z na wpół rozłożonymi skrzydłami - niewinny kruk niesłusznie oskarżony. Bale zaśmiał się i rzucił mu kawałek małża.
Torak uśmiechnął się do siebie. Dobrze było znów wypuścić się z Bale'em na Morze. Był dla niego jak brat. Cieszyli się tym samym, śmiali się z tych samych żartów. A jednak bardzo się różnili. Bale miał prawie siedemnaście wiosen, wkrótce znajdzie kobietę i zbuduje własny szałas. Jako że Foki nigdy nie przenosiły się z obozowiskiem, oznaczało to, że nie licząc wypraw handlowych do Lasu, będzie żyć do końca swoich dni na wąskiej plaży w Zatoce Fok.
Nigdy nie zmieniać miejsca obozowania. Na samą myśl o tym Torakowi brakowało tchu i czuł, że łapią go skurcze w żołądku. A jednak - to piękne mieć taką pewność. Całe życie człowieka jest jasno nakreślone. Czasami się zastanawiał, jakie to uczucie.
Bale wyczuł u niego jakąś zmianę i zapytał go, czy tęskni za Lasem.
Torak wzruszył ramionami.
- A za Wilkiem?
- Zawsze. - Wilk zdecydowanie odmówił wejścia do łodzi, więc byli zmuszeni go zostawić. Niedługo wracam - powiedział Torak swojemu wilczemu bratu w wilczej mowie. Nie był jednak pewien, czy zwierzę zrozumiało.
Myśl o Wilku sprawiła, że nie mógł sobie znaleźć miejsca.
- Robi się późno - powiedział. - Przed zmierzchem musimy być przy urwisku Crag.
Właśnie z tego powodu on, Renn i Fin-Kedinn przybyli do Zatoki Fok. Niepokoje na wyspie zaczęły się znowu pod koniec zimy - podejrzewali, że to Pożeracze Dusz szukają ostatniego kawałka opalu ognia, który był ukryty od śmierci Czarownika Fok. Już przez pół księżyca wystawiano straże. Dzisiaj przypadała kolej Toraka i Bale'a.
Bale wyglądał na bardzo zaabsorbowanego, kiedy szorował naczynie do gotowania piaskiem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, po chwili potrząsnął głową i zmarszczył brwi.
Takie wahanie było dla niego nietypowe, więc to, co miał do powiedzenia, było z pewnością ważne. Torak bawił się źdźbłem morskiej trawy, przesuwając je między palcami, i czekał.
- Kiedy wrócisz do Lasu - powiedział Bale, nie patrząc mu w oczy - poproszę Renn, żeby tu została. Ze mną. Chcę wiedzieć, co o tym myślisz.
Torak znieruchomiał.
- Toraku?
Torak wrzucił źdźbło do ognia i patrzył w płomienie, które na chwilę rozbłysły purpurą. Czuł się tak, jak gdyby dotarł do końca urwiska, nie wiedząc, że tu właśnie jest krawędź.
- Renn może robić to, co jej się podoba - powiedział w końcu.
- Ale ty. Co ty o tym sądzisz?
Torak zerwał się na równe nogi. Czuł, że dostaje gęsiej skórki z wściekłości, serce waliło mu nieprzyjemnie w piersi. Patrzył z góry na Bale'a, który był przystojny, starszy i należał do klanu. Wiedział, że jeżeli zostanie, będą musieli walczyć, ale tym razem naprawdę.
- Odchodzę - powiedział.
- Z powrotem do obozowiska? - spytał Bale, nagle bardzo spokojny.
- Nie.
- Więc dokąd?
- Po prostu odchodzę.
- A co z trzymaniem warty?
- Ty się tym zajmiesz.
- Toraku. Nie bądź...
- Powiedziałem: ty się tym zajmiesz!
- Dobrze, już w porządku. - Bale wpatrywał się w ogień.
Torak odwrócił się na pięcie i pobiegł do łodzi.
Ruszył w kierunku północnego wybrzeża, by uciec jak najdalej od Zatoki Fok. Gniew już wyparował, on jednak nadal był zdezorientowany, czuł chłód i kręciło mu się w głowie. Tęsknił za Wilkiem, ale ten był daleko stąd. Wypatrzył na brzegu miejsce, gdzie będzie mógł przybić i skierował tam łódź. Przeniósł ją w kierunku karłowatych drzew rosnących na niższej części zbocza, czuł, że potrzebuje zapachów brzozy i jarzębiny, ale nawet tutaj były one przytłumione zapachem morza i soli, nie takie, jak te rosnące w Lesie. Nie mógł wrócić do Zatoki Fok, nie tej nocy. Zostanie tutaj.
Nie miał przy sobie plecaka ani śpiwora, ale od czasu, kiedy go wyrzucono poza obręb klanów, zawsze nosił ze sobą wszystko, co mogłoby mu się przydać - toporek, nóż, woreczek z krzesiwem. Odwrócił łódź z foczej skóry do góry dnem i ustawił na grubych drągach, wokół porozstawiał patyki z wyschniętych zarośli z zeszłej jesieni i większe gałęzie, robiąc sobie schronienie na noc. Następnie rozniecił ogień z drewna wyrzuconego przez morze, a za ogniskiem poustawiał kamienie, żeby odbijały ciepło. Wokół było pełno suchych gałęzi i wodorostów na legowisko, na razie nie czuł zimna w kurtce ze skóry renifera i w spodniach. Jeżeli zmarznie, to trudno.
Noc była jasna, kończył się okres Księżyca Brzozowej Żywicy. Foki nazywały go Księżycem Uciekających Dorszy. Z płycizny dobiegł go odgłos maleńkiej kry lodowej uderzającej o skałę. Gdzieś w mrokach, za światłem ogniska, Rip i Rek spały przytulone do siebie na gałęzi jarzębiny, dzioby miały schowane pod skrzydłami.
Torak leżał na boku, wpatrując się w ogień. Już dziewięć miesięcy minęło, odkąd wyrzucono go poza obręb klanów, ale wciąż czuł się dziwnie, kiedy rozpalał ognisko na otwartej przestrzeni, nie próbując ukryć dymu.
Powinien wracać.
Nie mógł jednak spojrzeć w twarz Bale'owi. Ani Fin-Kedinnowi. Ani Renn.
Kiedy otulał się szczelniej kurtką, poczuł, że coś go dźga w bok. To łyżka Bale'a; pewnie wsunął ją sobie za pas, zanim wstał od ogniska. Obracał ją w palcach. Była zrobiona precyzyjnie, ścięgno foki zostało mocno zaciśnięte, jego wolny koniec starannie przepleciony i związany.
Torak westchnął głęboko. Wróci rano i powie, że mu przykro. Bale zrozumie. To była jego dobra cecha - nigdy z żadnego powodu się nie obrażał.
Torak źle spał. We śnie słyszał krzyk sowy, słyszał Renn, która mówiła mu o czymś, czego nie rozumiał.
Było już po północy, kiedy się obudził. Nastał czas Ciemnego Księżyca, którego na niebie zjadał Niebiański Niedźwiedź, od powierzchni gładkiego morza odbijały się tylko połyskujące gwiazdy. Torak pomyślał, że pora ruszać - dobić do Zatoki Fok, wspiąć się na urwisko Crag i odnaleźć Bale'a.
Był niewyspany, nie potrafił zebrać myśli. Rozebrał szałas i zalał ogień wodą, żeby go uśpić. Rip i Rek niechętnie rozpościerały skrzydła i stroszyły pióra na głowie, chcąc pokazać, że nie podoba im się tak wczesna pobudka, ale kiedy Torak zaciągnął łódź na płyciznę i ruszył, usłyszał za sobą silne, równomierne bicie kruczych skrzydeł rozganiających powietrze.
Słońce na wschodzie było jak szkarłatne rozcięcie między Morzem a niebem, ale Zatoka Fok leżała w cieniu, urwisko Crag odbijało się ciemnym zarysem od nieba na tle gwiazd. Słychać było krzyki mew, jednak w szałasach z foczej skóry panowała cisza. Zakłócał ją tylko odgłos wodospadu, morze nieubłaganie biło o brzeg, a suszący się dorsz trzeszczał na mrozie.
Rek zakrakał, wyraźnie czymś podekscytowany - okazało się, że ptak zauważył padlinę i oba kruki pofrunęły do skały u stóp urwiska. Było za ciemno i Torak nie widział, co znalazły, ale czuł, że napina mu się skóra na karku i ramionach.
Nie wiadomo, co tam było, więc Rip i Rek podchodziły ostrożnie, tak jak to robią kruki, skacząc sztywno coraz bliżej, co chwilę podfruwając i odlatując.
Torak usiłował przekonać siebie, że to może być cokolwiek. Ale teraz już biegł, potykając się o stosy gnijących wodorostów. Kiedy się zbliżał, poczuł w nozdrzach mdlący, słodkawy zapach, który trudno z czym innym pomylić. Upadł na kolana. Nie. Nie.
Musiał to wykrzyczeć, bo kruki odfrunęły, kracząc, czymś zaalarmowane.
Nie.
Podczołgał się bliżej. Jego palce dotknęły czegoś mokrego i zobaczył na nich czerwień. Widział odłamki białych kości i plamy tłustej, szarej substancji. Ogarniała go ciemność, która wychynęła z długich, jasnych włosów, przeplecionych koralikami z błękitnego kamienia i kostkami gromadnika. Dostrzegł znajomą twarz, wpatrującą się pustym wzrokiem w niebo.
Bywa i tak, że to przychodzi bez ostrzeżenia. Zupełnie znienacka.

UWIELBIAM RENN Smile
Nie mogłem znaleźć fragmentu części 3 , wybaczcie Razz


Ostatnio zmieniony przez Kertis dnia Pon 21:20, 11 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:37, 14 Sty 2010    Temat postu:

Ta seria jest świetna! Smile Bardzo lubię to, że niektóre fragmenty są pisane z punktu widzenia Wilka Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kamposiasta
Wybrany na ucznia zwiadowcy


Dołączył: 13 Lis 2009
Posty: 232
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:08, 15 Sty 2010    Temat postu:

No mi tez się to podoba Smile
Ogólnie podoba mi się styl pisania w tej książce Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kertis
Gość





PostWysłany: Pią 20:11, 15 Sty 2010    Temat postu:

Nom , tak fajnie jest napisana. Raz Renn , raz Torak, raz Wilk. I prawie każdy rozdział kończy się tak , że chce się przeczytać kolejny rozdział.

Renn jest najlepsza Razz
Powrót do góry
Kamposiasta
Wybrany na ucznia zwiadowcy


Dołączył: 13 Lis 2009
Posty: 232
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:18, 15 Sty 2010    Temat postu:

Ja tam najbardziej lubię Wilka
A propo wie ktoś może kiedy wyjdzie następna część? I jaki będzie miała tytuł?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kertis
Gość





PostWysłany: Pią 21:38, 15 Sty 2010    Temat postu:

Tytuł nie wiem. A wyjdzie we wrześniu tego roku!
Ona pisze je raz do roku a w Polsce każda część wychodziła we wrześniu tak więc wszystko na to wskazuje że i ta wyjdzie we wrześniu.
Powrót do góry
Kertis
Gość





PostWysłany: Pon 16:34, 21 Cze 2010    Temat postu:

Kurczę! Kiedy będzie ta ostatnia część?! Już nie mogę się doczekać!
Powrót do góry
Ninja
Podrzucacz królików


Dołączył: 16 Cze 2010
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:12, 21 Cze 2010    Temat postu:

Z komentarzy wynika że muszę przeczytać Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kertis
Gość





PostWysłany: Pon 21:51, 21 Cze 2010    Temat postu:

Serdecznie polecam. Ta seria jest lepsza niż "Zwiadowcy", a to duży komplement.
Powrót do góry
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:41, 22 Cze 2010    Temat postu:

Ja mam te dwie książki na równi.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kertis
Gość





PostWysłany: Nie 11:59, 11 Lip 2010    Temat postu:

To może jeszcze napiszę taką króciutką recenzję ?

Plusy :
- fabuła!!!
- postaci
- styl pisania autorki
i dużo dużo więcej. Nie mam siły dziś na pisanie

Minusy:
- czasami zbyt dużo opisów krajobrazu itp.
I tyle.

Ta seria jest najlepsza ze wszystkich jakie czytałem. Wszystko bije na głowę.
Powrót do góry
sandy
Podrzucacz królików


Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:58, 13 Sie 2010    Temat postu:

Kroniki pradawnego mroku, to jedna z moich ulubionych sag.
Osobiście uważam, że na ich podstawie powinny powstać filmy.


A.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 07 Lut 2011
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Araluen
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:00, 13 Mar 2011    Temat postu:

Ok. Postanowione - kupuję ^^

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:17, 21 Mar 2011    Temat postu:

Zwiadowców nie pobije, ale na prawdę mi się spodobała. Szybko przeczytałam i wciągnęła mnie. Stoi sobie teraz na półce... zasłużona miejsce... nawet niedaleko Zwiadowców... zaszczytna pozycja.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Oka
Porwany przez Skandian


Dołączył: 25 Lis 2010
Posty: 1392
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Knurów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 12:05, 30 Mar 2011    Temat postu:

Widząc te komentarze, muszę się wsiąść za tą serię. ^^

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Oka dnia Śro 12:06, 30 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fonn
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 27 Gru 2010
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:52, 30 Mar 2011    Temat postu:

Musisz i to jak! To jest najlepsiejsza książka jaką w życiu czytałam (nie licząc Zwiadowców)!Stoi półkę pod Zwiadowcami, ale i tak jest to wspaniała seria! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cochise
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 31 Paź 2010
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:23, 19 Kwi 2011    Temat postu:

Tak, świetna. Ale szkoda, że tyle osób tam ciągle ginęło.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atherii
Podrzucacz królików


Dołączył: 16 Kwi 2011
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:57, 19 Kwi 2011    Temat postu:

Seria ciekawa, czytałam wszystkie części. Jak dla mnie, to trochę głupio się kończy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinofin
Mieszkaniec zamku Redmont


Dołączył: 31 Gru 2012
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:00, 04 Lut 2013    Temat postu:

Czytałam i zaliczam do najlepszych według mnie książek. Niesamowita.Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:18, 27 Sie 2013    Temat postu:

Końcówka faktycznie trochę rozczarowująca, bo myślałam, że napiszą o ich dalszym życiu nieco więcej. Poza tym nie lubię jak takie niepewne uczuciowe relacje kończą się tak nagle bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. No trudno.
Całość przeczytałam dość dawno i nie pamiętałam o serii, bo w domu miałam tylko pierwszy tom, a resztę trzeba było wypożyczać, ale dzisiaj kupiłam "Złamaną Przysięgę" i przypomniałam sobie, jakie to było ciekawe.

Poza tym widziałam nową książkę Michelle Paver. Klimat podobny i pomyśle nad kupieniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Skorghijl Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin