Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Epilog

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Zaginione Insygnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:24, 02 Kwi 2011    Temat postu: Epilog

Actia: Po zakończeniu misji odwiedziła przyjaciół i rodzinę na Mandalorze i Naboo. Następnie podróżowała z Jacenem, pracując jako Łowca Nagród. Wyszła za mąż za barda Neila i zamieszkała na Naboo. Wyszukiwała młodych magów i ich szkoliła. Umarła w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat.
Aragorn: Wrócił do swojej ojczyzny. Wraz ze swoją żoną, Megan, odwiedził swój rodzinny dom. Potem oboje wrócili do Araluenu, gdzie spotkali się z niektórymi członkami drużyny. Aragorn zakupił willę i mieszkał w niej wraz z żoną i przyjaciółmi. Był szczęśliwy.
Arnara: Po pożegnaniu się z członkami drużyny, odjechała z Khorem. Na początku odwiedziła swoja rodzinę. A później zwiedzała świat, ze znajomym półbogiem.
Castagiro: Po weselu Megan i Aragorna, Svart udał się do swojej rodziny. Chociaż jego rodzice na początku nie chcieli uwierzyć, że jest ich zaginionym synem, to w końcu udało mu się ich przekonać. Następnie ruszył śladem Mortyra. Kiedy się spotkali, walczyli. Castagiro go pokonał, dzięki temu, że rozbudził moc Azara. A potem ślad urwał się po Castagirze…
Cochise: Zamieszkała w Celtii. Wyszła za mąż za dowódcę armii celtyckiej, który kilka miesięcy po ślubie zginął w walce. Mieli jedną córkę. Cochise zajęła się hodowlą koni. Kiedy Cochise była już stara zabrała truciznę, dosiadła swego ukochanego ogiera Damona i ruszyła na miejsce śmierci jej męża. Tam wypiła truciznę i na zawsze odeszła.
Megan: Po ślubie i weselu Megan wypłynęła wraz z Aragornem z Araluenu w długą podróż po morzach i oceanach. Od tego czasu towarzyszyła swemu mężowi we wszystkich wyprawach.
Niobe: Wyszła za mąż za Robina, przyjaciela Aragorna. Zamieszkali z Megan i Aragornem w willi. Żyli tam razem, długo i szczęśliwie, z gromadką pociech.
Orin: Po misji, długo wędrował ze swoim wilkiem, Tytanem, i pomagał ludziom. Później ożenił się. Żył długo i dorobił się gromadki wnucząt.
Rina: Żyła sobie spokojnie z Gilanem i ich trojaczkami.
Serafiel: Wrócił do Veliteru, gdzie zajął miejsce swojego ojca. Planował wraz z armią Veliteru zaatakować Araluen, jednakże plany te nigdy się nie ziściły. Serafiel był wspaniałym, wymagającym dowódcą, szanowanym przez żołnierzy. Dwa razy otarł się o tron Veliteru, jednakże nigdy nie udało mu się objąć władzy. Umarł w wieku pięćdziesięciu jeden lat.
Urius: Po misji, Urius całkowicie oddał się walce. Brał udział w najważniejszych bitwach. Wziął sobie ucznia, którego wyszkolił na świetnego rycerza. Oprócz tego uczył mieszkańców pewnej wioski obrony. Zginął w bitwie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 21:25, 02 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:29, 02 Kwi 2011    Temat postu:

ACTIA


Actia pożegnała się z towarzyszami drużyny już następnego dnia po weselu Megan i Aragorna. Dobrze wiedziała, gdzie teraz pojedzie.
Wraz z Jacenem pojechali do swojej ojczyzny, Mandalory. Podróż upłynęła im spokojnie, co było miłą odmianą, po ostatnich miesiącach. Pierwsze co zrobili w swoim kraju, to odwiedzenie pewnego miejsca – domu, w którym się wychowali. Przywitali się ze swoim ojcem. Actia wiedziała, że za nim bardzo tęskniła, ale naprawdę dowiedziała się, jaka ta tęsknota była ogromna, gdy już zobaczyła swojego rodziciela.
Na Mandalorze spędzili kilka tygodni, odpoczywając, odwiedzając rodzinę, przyjaciół, znajomych… A potem, wspólnie z ojcem, pojechali na Naboo, do krainy, w której urodziła się matka bliźniaków. Dopiero tam w pełni odpoczęli. Często chodzili nad jezioro i nad morze, spacery po lesie też zdarzały się nierzadko. Spotykali się ze starymi przyjaciółmi, zawierali też nowe znajomości. Jednakże po kilku miesiącach nieróbstwa, rodzeństwo postanowiło znów wziąć się do roboty.
Pracowali razem, jako Łowcy Nagród. Przyjmowali jednak tylko niektóre zlecenia. Łapali złoczyńców, niewinnych ludzi nie zabijali. Oczywiście, używali Mocy i wciąż rozwijali swoje umiejętności. Byli dobrzy w swym fachu, toteż dość szybko się wzbogacili.
Rodzeństwo przemieszczało się z miejsca na miejsce, nie zagrzewało dużo czasu w jednej miejscowości. Od czasu do czasu odwiedzali Mandalorę i Naboo. Właśnie w czasie jednego pobytu na Mandalorze, Actia poznała przystojnego barda, Neila. Zaprzyjaźnili się, z czasem narodziła się między nimi miłość. Wzięli ślub.
Na początku razem podróżowali, dopiero, gdy Actia była w stanie błogosławionym, osiedlili się na Naboo. Później, zajęła się wyszukiwaniem osób wrażliwych na Moc i ich szkoleń. Również jej dzieci (dwoje; dziewczynka i chłopiec) odziedziczyły po niej zdolności, toteż uczyła je władać Mocą.
Jacen odwiedzał ją dość często, a raz w roku wspólnie wyruszali na kilkudniową wycieczke.
Actia zmarła w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat.


ARAGORN

Od starcia z bóstwami minęło już wiele miesięcy. Na polach Araluenu rozegrała się straszliwa bitwa o losy świata. Ludzie musieli walczyć o swoją wolność i życie. Musieli... mieszkańcy tamtej krainy, jednak nie wszyscy byli do tego zmuszeni. Drużyna robiła to całkowicie bezinteresownie. Narażali życie dla innych, nie patrząc na pochodzenie i stan. By dowiedzieć jak było naprawdę musimy cofnąć się w czasie do dnia ostatecznego rozstrzygnięcia.
Bitwa miała decydujące znaczenie. Była to wielka batalia jakiej Araluen jeszcze nie poznał, a o jej losie zadecydowało zaledwie tak niewielu.... Tak zaczyna się dziennik kapitana Aragorna.
„Dzień pierwszy, początek wielkiej bitwy
Bóstwa w wyniku swoich intryg zgromadziły silną armię. Nakłoniły dzikie plemiona z południa by walczyły po ich stronie. Nie było to dla nich trudne. Olbrzymia ilość złota stanowi wyjątkową pokusę by narazić życie. Nic dziwnego, skoro bóstwa zaoferowały za zwycięstwo złoto ze skarbca Araluenu. Był to wyjątkowo wyrafinowany podstęp. Oferowali coś, czego nie posiadali, coś co musieliby dopiero zdobyć.... kosztem naiwnych ludów południa. Barbarzyńcy byli tak pewni siebie, że ściągnęli ze sobą jeńców. Mieli walczyć za nich. Zawsze lepiej posłać kogoś innego na śmierć zaś samemu przeżyć i zgarnąć za to całą nagrodę. Tak właśnie postępowali „dzicy”. Ich spryt i chęć łatwego wzbogacenia był gwoździem do ich trumny. Za pomocą duchów odbiliśmy jeńców odebraliśmy ich broń. Byli to najsprawniejsi z rycerzy południa. Takiej armii nam było trzeba. Do zawodowej armii dołączyły grupki milicji utworzone z okolicznych chłopów. Nie mieli wyjścia jak walczyć. Ich uzbrojenie było poniżej przeciętnej. Były to najczęściej kosy, widły oraz prymitywne piki. Nie posiadali żadnej zbroi. Modliliśmy się aby, aby w szeregach wroga nie pojawili się łucznicy. Wojna byłaby skończona. Nie mieliśmy tarcz, które pozwoliły by nam bronić się przed gradem pocisków. Ustawiliśmy się na polanie w szyku. Nie mieliśmy dowództwa. Każda osoba z drużyny musiała objąć pod dowodzenie jeden oddział. Walka już od początku wydawała się nie równa. Jednak wciąż wierzyliśmy, że wygramy. Musieliśmy, bo nie było innego wyjścia.
Nie minęła godzina kiedy z lasu dochodziły zwierzęce pomruki i krzyki. Niektórzy z szeregów drgnęli przestraszeni. Wróg podstępnie atakował naszą psychikę. Konie stąpały niespokojnie w miejscu, a w naszych sercach zasiewał lęk. Rozległ się dźwięk trąby. Na skraju lasu zebrały się ciemne postacie o zwierzęcych kształtach. Nad lasem pojawiły się postacie bóstw by osobiście zobaczyć to widowisko. Rozpoczęło się natarcie....
Walka była okrutna i nie szczędziła nikogo. Jednak w tym czasie stało się coś ważnego. W ferworze walki doszło do ślubu. Wiedzieliśmy, że możemy zginać a to była ostatnia szansa i jedna z piękniejszych chwil w życiu. Wszystko potoczyło się szybko. Zabijając kolejnych wrogów powiedzieliśmy sobie „tak”. Później był już tylko pocałunek a czas się zatrzymał. Wszystko co działo się wokół nas nie dotyczyło.

Dzień drugi, po bitwie.
Na polanie pozostało pobojowisko po całodziennej walce. Wszędzie leżało wielu zabitych i rannych. Zielona trawa Araluenu spłynęła tego dnia krwią ludzi... i bóstw. Miejmy nadzieję że ludzie nie zapomną o tej pamiętnej bitwie a poległym będzie oddawany należny im hołd. My, jako drużyna zapisaliśmy się w historii tego państwa na wiele pokoleń. Wszyscy wrogowie tego państwa polegli. Co więcej, odzyskałem swój statek, który został skradziony z Seacliff przez najemników. W raz z kilkoma innymi okrętami, czekał wciągnięty na brzegu rzeki. Przeczuwałem wtedy, że drużyna się rozpadnie i każdy pójdzie w swoją stronę. Zanim miało to się stać zostało nam dane kilka dni zanim król oficjalnie złoży nam podziękowania. Spędziliśmy w gronie drużyny niewiele czasu. Nie wiedziałem wtedy jakie plany snują moi przyjaciele. Jednak ja miałem już ustalony kurs. W Araluenie przebywało przeszło 100 moich rodaków z dala od domu. Miałem już co do tego pewne plany. Król nie mógł odmówić tym ludziom, okrętów jakie pozostawili po sobie najeźdźcy. Należały im się za wkład jaki wnieśli w obronę cudzego państwa. Miałem poprowadzić flotę okrętów na południe, do domu. Przygotowania miały potrwać jeszcze kilka dni. Gromadzono zapasy. Poprosiłem Megan aby wyruszyła ze mną na południe. Miała to być nasza podróż poślubna. Chciałem również pokazać jej uroki państw południa.

Dzień trzeci, czwarty, piąty i szósty.
Te dni minęły spokojnie. Mieszkaliśmy na zamku. Czekałem aż załoga wyrazi gotowość do wypłynięcia w morze. Czas się dłużył. Bałem się, co będzie później jak to wszystko się skończy. Teraz jednak czekały mnie kolejne przygody.

Tydzień od bitwy, dzień opuszczenia stałego lądu.

Pięć okrętów odbiło od brzegu. Pierwszy, na czele floty należał do mnie. Zostałem kapitanem. Kurs: Na południe!



Czas podróży
Bywały trudne dni i noce. W czasie podróży nękały nas sztormy. Bywało ciężko, jednak zawsze miałem oparcie w żonie, Megan. Dookoła widzieliśmy tylko błękit, ciemniejszy, jaśniejszy i tak w kółko. Trwało to dwa miesiące, aż na horyzoncie pojawiły się brzegi ukochanej ojczyzny. W miastach bywało głośno: Rycerz Aragorn wrócił do domu! Zbywałem to lekkim uśmiechem. Było to dla mnie peszące wrócić po tylu latach a tak wiele osób o tobie jeszcze pamięta. Wraz z Megan zatrzymaliśmy się w moim rodzinnym domu. Spodziewałem się, że niewiele osób ze starego kontynentu miało okazję zobaczyć ten tropikalny kraj. Dlatego też było dla mnie tak ważne aby Megan poznała moją przeszłość, miejsce gdzie się wychowałem. ’’


Tak urywają się zapiski w dzienniku kapitana Aragorna. Prawdopodobnie nigdy więcej nie napisał o dalszych swoich przygodach. Chodziły słuchy, że objął tron w małym państwie i rządzi tam z królową Megan do dzisiaj. Inni twierdzą, że wciąż pływa po morzach i oceanach popijając rum i ciesząc się z życia. Jednak tylko nielicznym była znana prawda..... ponieważ to wszystko było dopiero przed nim.


Słońce sięgnęło zenitu. Na południu o ironio, w południe było nadzwyczaj gorąco. Biały ubiór był bardzo popularny ze względu na swoje właściwości. Aragorn siedział przy małym, drewnianym biurku. Kończył pisać jakieś notatki. Przeciągnął się i podszedł do okna. Na dziedzińcu honorowe miejsce w centrum zajmowała pięknie rzeźbiona w białym marmurze fontanna. Był zadowolony. Bóstwa sprawiły więcej dobrego niż myślały. Jego lud został uwolniony od sąsiedztwa barbarzyńców. Wszyscy oni zginęli na polach Araluenu.
- Łasi na złoto głupcy – Zaśmiał się rycerz.
W tym momencie rycerz wyruszył zwiedzać miasto. Był bardzo ciekawy czy coś się zmieniło. Dalej przy drodze rozstawiano małe sklepiki gdzie można było kupić prawie wszystko. Hałas i różnorodność towarów – to charakteryzowało wiele miejskich rynków. Pojawił się tutaj w ustalonym celu. Z kieszeni połyskiwał drogi kamień – ten sam który otrzymał niegdyś od Ruffian wraz z mieczem. Odnalazł to czego szukał. Jeden z budynków wyróżniał się od reszty. Była to jedna z większych posiadłości w mieście. Tam rycerz za dobrą cenę sprzedał kamień szlachetny. Zadowolony skierował się w stronę swojej posiadłości. Po drodze spotkał jeszcze jakiegoś człowieka. Powiedział mu kilka słów i przekazał pieniądze. Ten pokiwał głową i szybko skierował się w stronę portu.
Aragorn wrócił wieczorem. Miał dla Megan niespodziankę. W pięknie przystrojonej sali czekała na nich kolacja przy świecach przy akompaniamencie kilku muzyków. Najwyższej jakości wino i najlepsze potrawy jakimi mogła poszczycić się kraina. Aragorn zaprosił Megan do tańca. Tak we wspaniałym nastroju minął im ostatni wieczór na południu. O świcie mieli wypłynąć w morze. Było jeszcze kilka spraw jakie należało załatwić....

O poranku czekał na nich przygotowany wilczy okręt, wyładowany towarami. Rycerz zakupił przyprawy, kawę, zioła lecznicze, które miał zamiar sprzedać z dużym zyskiem na starym kontynencie. Stali tak w porcie przyglądając się okazałości statku. Do pary podbiegł jeden zbrojny.
-Już nas opuszczasz?- Uśmiechnął się mężczyzna. Miał długie blond włosy i kozią bródkę.
Aragorn odpowiedział uśmiechem. Uścisnęli sobie dłonie.
- Najwyraźniej tak. Czas na nas- Stwierdził Aragorn.
-Nie myśl, że tak szybko się mnie pozbędziesz. Ostatnim razem już wyruszyłeś na kontynent beze mnie. I jak to się skończyło? Uratowaliście świat, a ja siedziałem tutaj. O nie, mój drogi, przyczepię się was jak rzep. Za przygodę!
-Za przygodę! Powtórzył Aragorn.
Okręt odbił od brzegu. W myślach Aragorn bardzo się cieszył, że Lionel płynie z nimi. Był świetnym wojownikiem a morze bywa niebezpieczne. Aragorn chwycił za stery. Statek zareagował lekkim odchyleniem w bok. Płynęli teraz przed siebie, po nowe przygody i na spotkanie z drużyną.

Podróż kolejny raz mijała spokojnie do czasu...

Fale były olbrzymie. Uderzały w burty okrętu z ogromną siłą.
-Zwinąć żagle!- Krzyczał głos, zagłuszany przez grzmoty. Tony wody zmywały wszystko z pokładu. Wszystkie ładunki zostały wcześniej mocno przywiązane. Ogromną stratą byłby ich utrata ale jeszcze większą starta kogokolwiek z załogi – była ich tylko trójka. Walka z żywiołem była wyczerpująca. Brakło sił....

Następnego dnia nikt by nie poznał, że tamtej nocy ktoś walczył o życie. Morze było wyjątkowo spokojne. Okręt doznał niewielu uszkodzeń. Mogli spokojnie płynąć dalej.

Reszta podróży morskiej przebiegła im spokojnie. Nic więcej się nie wydarzyło.

-Widać ląd na horyzoncie! Krzyknął Aragorn który znajdował się teraz na bocianim gnieździe. Szybko zjechał na linie na pokład okrętu.
-Przygotujmy się – Rzucił zaraz Lionel.
Wszyscy zabrali się do przygotowań. Gdy przybyli do portu prawie natychmiast spieniężyli przywiezione towary. Okazało się że zebrali sporą sumkę. Po transakcji Aragorn podszedł do Megan.
- Jak na jakiś czas przygód nam chyba wystarczy- Uśmiechnął się rycerz.
- Czas chyba ustabilizować swoje życie, założyć prawdziwą rodzinę z domem i psem
Po wspólnej rozmowie doszli do wniosku czego chcą. Teraz pozostawało tylko znaleźć odpowiednie miejsce aby tam zamieszkać. Pojawił się tylko jeden problem. Nikt nie wiesza na drzewach ogłoszeń o sprzedaży wielkiej willi z basenem. Tak przynajmniej im się zdawało. Mimo iż wydawało się to nielogiczne, faktycznie ktoś oferował sprzedaż wspaniałej willi. Ogłoszenie nie było jednak wywieszone na drzewie a przybył poseł do wielu wspaniałych osobistości z takową ofertą. Wśród nich był król Duncan i jego córka – Megan. Taką wieść posłał król Toskanii, który zakupił rajską wyspę oraz wybudował tam wspaniałą posiadłość. Jednak jego planu się nagle zmieniły a obiekt westchnień dla wielu stał się dla niego ciężarem. Suma jaką przyszło by zapłacić za willę jednak znacznie przewyższała możliwości finansowe młodej pary. Pozostało tylko wzruszyć ramionami i udać się na spotkanie z drużyną. Mieli się zobaczyć wszyscy jeszcze raz. Lionel nie miał nic do roboty dlatego poszedł zwiedzać okolicę i wioskę.
Na spotkaniu byli już prawie wszyscy. Było miło zobaczyć te twarze ponownie. Każdy opowiadał co przydarzyło mu się po wielkiej bitwie. Aragorn pokazał również swój dziennik, który napisał. W końcu poruszono temat willi. Przypomnieli sobie ich luźne rozmowy o takim zakończeniu tej historii i odpoczynku oraz życiu bez zmartwień. Okazało się że nie tylko im poszczęściło się w biznesie. Innym członkom drużyny też dopisywało szczęście, tak zgromadzili stosowną sumę na zakup willi z basenem gdzie mieli spędzić swoją emeryturę dla herosów. Pozostawały już tylko formalności i podróż do ostatecznego celu. W między czasie pojawił się też Lionel, który oznajmił, że poznał kobietę swojego życia i zostaje tutaj. Chce założyć rodzinę, ale obiecał przyjacielowi, że będą się odwiedzać. Nikt nie przegapiłby okazji spędzenia wakacji w pięknej willi.

Tak też drużyna znalazła się do dzisiaj na rajskiej wyspie, gdzieś na oceanie. Mieszkają tam w rajskiej willi w cieniu palm kokosowych. Sprawdziły się plotki, są panami tej wyspy, są teraz szczęśliwi.... Czy to już koniec? Nieee jeszcze nie.

Willa była olbrzymia. Piękna, pomalowana na biało z olbrzymim basenem. Wystrój również był królewski. Mogli tu spędzić resztę życia.
Teraz siedzieli przy basenie rozmawiając i śmiejąc się. Popijali drinki z parasolkami.
- To może by tak wprowadzić ten pomysł z dziewczynami w bikini? Co wy na to? Całą resztę już mamy! – Rozległ się śmiech. Aragorn dostał zawartością kieliszka jednej z dziewczyn. Megan dobiła go poduszką. Nie mogli się powstrzymać tym od śmiechu. Odnosząc się do męskiej solidarności dziewczyny zostały wrzucone do basenu przy a akompaniamencie śmiechu i krzyków zaskoczonych dziewczyn. Na twarzach pojawiły się uśmiechy. Po czym sami powskakiwali do wody ochlapując wszystko i wszystkich dookoła. W willi co chwilę rozlegał się śmiech. Taki był szczęśliwy koniec tej opowieści...


ARNARA

Pożegnania. Arnara nigdy ich nie lubiła, choć miały w sobie to coś. Łzy, płacz, ale też pewnego rodzaju szczęście. Mały, ciepły płomyk w sercu, który na zawsze zachowuje wspomnienia.
Pierwszy raz od dłuższego czasu na jej policzkach zagościły pojedyncze łzy. Uściskała każdego jak najmocniej. Oczywiście niektórzy nie spodziewali się takiego zachowania z jej strony, ale cóż. Widziała ich prawdopodobnie ostatni raz.
Nie miała konkretnych planów co do dalszych poczynań. Wiedziała, że na pewno odwiedzi rodzinę. A potem prawdopodobnie wyruszy zwiedzać świat wraz z Khorem. Już o tym rozmawiali. Kiedyś słyszała opowieści o dalekim, żółtym lądzie, w którym nigdy nie pada śnieg. Słońce o zachodzie zakrywa większość nieba, a ciepło jest prawie zawsze.
Półbóg potwierdził legendy.
Arnara więc odeszła wraz z Khorem. Odwiedziła rodzinę i wyruszyła w świat.


CASTAGIRO

Tajemnica śmierci Astusa i Nicka nie została rozwiązana, jednak Castagiro przed i w czasie bitwy przejawiał dziwne zachowania. Otóż przed samą walką Svart stał nieco oddalony od drużyny, mimo to, dało się słyszeć dwa różne głosy wydobywające się z jego ust. W pewnym momencie padł na kolana i chwycił się za głowę. Po jego ciele przebiegały wyładowania elektryczne a jego oko jarzyło się ostrą czerwienią. Wokół niego zaś powstała niewielkich rozmiarów, delikatna mgła oraz coś w rodzaju pola siłowego gdyż postać Castagira z perspektywy drużyny rozmazywała się. Wtem dało się słyszeć tajemniczy rechot i Svart wstał i wyciągnął broń czyli miecz oraz ostrze spod rękawa. Mgła, pole oraz wyładowania zniknęły. Svart wydawał się jakby większy, bardziej umięśniony. Kryształ na jego twarzy nadal jarzył się.
W czasie samej bitwy Castagiro pokonywał kolejnych wrogów, których nadesłali półbogowie. Jednak nikt nie dostrzegł, że Cast zabił też paru sprzymierzeńców. Mniej więcej pod koniec bitwy, gdy zwycięstwo było praktycznie ich, Castagiro z krzykiem padł na kolana. Ręce wyprostował wzdłuż ciała i zacisnął pięści. Twarz jego zwrócona była ku niebu a z ust wydobywał się przeraźliwy krzyk. Jego ciało zaczęło iskrzyć a z jego rąk wydobywało się coś na wzór piorunów. Nagle wokół niego znów pojawiło się pole energii. Tym razem finał był jednak inny. Na czole Castagira, dokładnie na środku, pojawił się świetlisty punkt, który rósł w zastraszającym tempie. Gdy osiągnął rozmiary na tyle duże, że zasłonił Svarta okolicą wstrząsnął ogromny wybuch Mocy, która utworzyła kopułę pochłaniającą wszystko wokół niego w promieniu kilku metrów. Pod nią panowało oślepiające białe światło, tak silne, że nie widziało się wyciągniętej ręki. Nagle kopuła przestała się rozrastać i znów dało się słyszeć potężny grzmot. Tym razem jednak, dźwiękowi temu towarzyszył efektowny rozpad kopuły. Gdy wszyscy wokół niego doszli do siebie, po Svarcie zostało tylko wypalone miejsce.
Zapewne wszyscy pomyśleli, że Svart w jakiś sposób zginął. I nie ma się co dziwić. Tak to też wyglądało. Jednak historia potoczyła się nieco inaczej. Otóż w momencie, gdy kopuła rozrastała się, od ciała Castagira odłączyła się dusza Mortyra. To właśnie z jego powodu cała ta sytuacja powstała, te grzmoty, te wyładowania i to dziwne zjawisko. Castagiro w tym momencie, jako już on a nie pod kontrolą maga, oddalił się od miejsca podziału i uciekł z pola bitwy. Gdyby ktoś go w tym momencie zobaczył, powiedziałby, że człowiek ten zaznał niezwykle groźnych ran. Poparzenia, sińce, pęknięcia skóry. Svart uciekł do najbliższego lasu i tam też się schował. Gdy nastąpiła eksplozja kopuły, Cast to wszystko doskonale widział. Jednak zdecydował się nie ujawniać. Był zbyt słaby. Leżał w cieniu drzewa, oparty o nie i obserwował walczących. Oczy mu się zamykały lecz walczył. Walczył sam ze sobą. Ostatkiem sił zdołał odczołgać się jak najdalej od krańca lasu. Jego „wędrówka” nie trwałą długo. Trafił na strumyk płynący w rowie. Napił się niewielkiej ilości wody i obmył twarz a następnie zasnął leżąc na plecach.
Nie był w stanie stwierdzić jak długo był nieprzytomny. Jedno było pewne. Znał położenie swojego celu oraz to, że trzeba przegonić tego cholernego lisa, który wąchał mu stopę. Svart podniósł się (lis uciekł w daleko w las) i oparł się rękoma o podłoże. Powoli i spokojnie stanął na nogi. Trochę kręciło mu się w głowie ale nie przejmował się tym. Cieszyły go dwie rzeczy. Pierwsza to to, że wie, gdzie znajduje się teraz Mortyr oraz to, że już nie zostanie przez niego opętany i nie ma z jego umysłem żadnego kontaktu. Cast będąc odsunięty od swojego ciała namieszał sporo w połączeniu między nim a magiem. Połączenie zostało zerwane a Castagiro mógł odzyskać swoje ciało. Pozostało mu teraz odnaleźć Mortyra i go unicestwić.
Pierwsze co Svart zrobił to rozebrał się i umył. Był brudny i przepocony a tak nie wypadało iść na ślub Aragorna i Megan. Co prawda, przekonani pewnie byli, że umarł, ale nie zmieniało to faktu, że zaproszenie nadal obowiązywało. Gdy przeczyścił swoje rzeczy i po wyschnięciu ich ubrał się, skierował się do miejsca gdzie para planowała ślub. Przy odrobinie szczęścia trafi na ceremonię.
Niestety, Castagiro znalazł miejsce gdzie Aragorn i Megan mieli ślub ale na zaprzysiężenie nie zdążył. Pozostało mu iść na wesele. Trochę głupio mu było, bo dotarł an nie praktycznie w połowie, jednak zdążył podejść do pary młodej i wręczyć im prezenty. A był to bogato zdobiony zestaw sztyletów i miecz dla Aragorna oraz niezwykle piękna i droga biżuteria dla Megan. Złożył im najserdeczniejsze życzenia szczęścia i poinformował, że musi odejść. Kilku członków drużyny zauważyło go i zaczęli dopytywać się co się stało. Castagiro uśmiechnął się tylko i wypowiedział słowa pożegnania. Podziękował też towarzyszom za wspólny czas i przygody i zakomunikował, że musi odejść. Rzekł tylko, iż sprawa, którą ma do załatwienia jest priorytetowa.
I tak rozpoczął się kolejny etap podróży Svarta. Gdy trafił do Seacliff miał zupełnie inne plany. Seacliff miało być przystankiem przed wędrówką do Araluenu gdzie zamierzał zarobić jako ochroniarz lub w innej profesji. Nie dane mu jednak to było, atak Skandian a następnie dołączenie do drużyny pokrzyżowało mu plany. Możliwe, że to nawet lepiej. Więcej na tym skorzystał. Mortyr i tak by przejął nad nim władzę ale przynajmniej Svart pomógł w udaremnieniu niecnych zamiarów bóstw. W międzyczasie prowadził wewnętrzną walkę z samym sobą oraz ze swoim twórcą, magiem Mortyrem. Po tym jak Mortyr zawładnął nim, chciał wprowadzić własne plany w życie. Castagiro odsunięty od władzy i kontroli nad swoim ciałem, dokonywał jakby sabotaży na połączeniu, które istniało między nim a magiem. W końcu udało mu się to oraz otrzymanie informacji gdzie mag się znajduje. Mógł to zrobić właśnie dzięki tej więzi. Można rzec, że Cast „zajrzał” do niej i wiedział wszystko.
Castagiro dotarł z powrotem do Seacliff. Miasto wróciło do swojego rytmu życia. Wyrwy w murach były już praktycznie naprawione. On sam zaś nie zatrzymywał się na długo. Natychmiast skierował się do portu gdzie znalazł transport to Iberionu. Do jego rodzinnego kraju.
Podróż przebiegała mu nad wyraz spokojnie. Żaden z marynarzy go nie zaczepiał. Co prawda interesowało ich co za zakapturzony gość z nimi płynie, ale nie zachowywali się nachalnie gdyż ich pasażer zachowywał się spokojnie. Nawet czasami pomagał.
Gdy tylko dotarli do Iberionu, Svart kupił szybkiego i wytrzymałego wierzchowca oraz zapas jedzenia na kilka tygodni. Z racji tego, że mu się spieszyło, wyruszył w dalszą drogę następnego dnia po przybyciu statkiem.
Dziesiątego dnia od wyruszenia z Mino-Tarachi, gdzie przybił do brzegu, dotarł do Amici. Jego rodzinnego miasta. Od dnia porwania, czyli od dnia kiedy rodziców widział po raz ostatni, minęło prawie jedenaście lat. Trudno było, żeby ojciec z matką go poznali. Mimo to zaryzykował i udał się do swojego rodzinnego domu. Przez te wszystkie lata wiele zmieniło się. Jego ojciec dorobił się posesji ze strażą oraz dwóch wsi. Castagiro został zatrzymany na wjeździe do zamku jego ojca. Nikt nie wierzył, że Castagiro to zaginiony syn pana Sunder. Gdy jego ojciec z matka wyszli również nie chcieli dać wiary. Tym bardziej gdy zobaczyli twarz Svarta. Jednak Castagiro zaczął mówić o kilku wydarzeniach z dzieciństwa, które zapamiętał oraz paru szczegółach znanych tylko jego rodzinie. Nastąpiła chwila konsternacji aż w końcu jego matka, Cathrina w końcu przekonała się i rzuciła mu się na szyję. Ojciec, Evan, również uwierzył. Castagiro spędził u nich trzy dni, w tym czasie opowiedział wszystko od momentu uwolnienia oraz niektóre szczegóły z niewoli. Co ciekawe, poznał swoją siostrę, która w chwili jego przybycia miała dziesięć lat. Niestety, Castagiro musiał ruszać w dalszą drogę i pożegnawszy się tym razem z rodziną, wyjechał prowadząc dalsze poszukiwania.
W miarę zbliżania się do miejsca pobytu maga, miał coraz większą pewność, że dobrze się kieruje. Z każdą mijaną wioską lub miastem otrzymywał coraz to nowsze i ciekawsze informacje. Okazało się, że Mortyr zbiera armię złożoną z bandytów, morderców ale także z różnych kreatur i istot z innego świata. Mało tego, mag znów stworzył elitarny oddział Svartów, którzy atakują wioski i miasteczka. Siedziba Mortyra znajdowała się na pograniczu Galii i Alpiny.
W pewnym momencie wyszło na jaw, że Castagiro kieruje się w stronę Mortyra by go unicestwić. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy toteż każda wioska, którą mijał witała go z entuzjazmem. W szczególności te, które przeżyły atak Svartów. Dziwiło go to, spodziewał się linczu gdyż sam należał do tych ludzi. Jednak mieszkańcy wiedzieli, że on jest ze starego oddziału, który nie istnieje a ci co zostali, chodzą po świecie i nie przeszkadzają nikomu, wręcz pomagają. Lecz mniejsza z tym. Svart w końcu dotarł do siedziby Mortyra. Strażnicy natychmiast go przepuścili i odeskortowali do maga. Nastąpiła krótka wymiana zdań. Mortyr chciał z początku przekonać Castagira do siebie jednak wojownik nie dał się. Nastąpiła walka. Svart musiał unikać ataków magicznych Mortyra, co nie było łatwe. Mimo to próbował.
W tym momencie następuje rozłam. Istnieje kilka różnych wersji co do potyczki między Castagirem a Mortyrem. Potyczka ta w krajach takich jak Alpina, Galia, Toscano, Aslavia i Teutonia urosła do rangi legendy opowiadanej z ust do ust. Pragnę wspomnieć, iż zanim Castagiro dotarł do Mortyra, ludzie dowiedzieli się, że mag chce posiąść dla siebie Azara. Przypomniały im się stare, prawie zapomniane legendy i mity o tym artefakcie.
Wracając do tematu, najczęściej spotykana wersja legendy mówi, że w czasie pojedynku Castagiro przypadkiem, prawdopodobnie poprzez wściekłość rozbudził bądź aktywował moc Azara. Legendy mówiły, że osoba, która zdobędzie te moc a nie będzie potrafiła nad nią zapanować, zniszczy cały świat, jak nie więcej. Jeśli Castagiro faktycznie uaktywnił Azara to coś musiało nastąpić co nie pozwoliło do zniszczenia świata. Nastąpiła jedynie potężna eksplozja Mocy, która utworzyła kopułę o średnicy dwudziestu kilometrów i wysokości dziesięciu kilometrów. Niektóre źródła historyczne mówią, że była widziana nawet w Araluenie.
Gdy kopuła rozrosła się nastąpiła kolejna ogromna eksplozja. Fala uderzeniowa zmiotła kilkadziesiąt wiosek w promieniu dziesięciu kilometrów od miejsca pojedynku. Po pałacu zaś powstał ogromny, kilometrowy krater. Po armii Mortyra, po nim samym oraz po Castagirze nie pozostał żaden ślad. Osoby, które interesowały się tym tematem, dotarły do ludzi, którzy twierdzili, iż widzieli Svarta. Jeśli by połączyć miejsca, w których ci ludzie żyją, wyszłaby linia prowadząca na północ, która urywa się tuż pod górami w Skandii.
I to w sumie byłoby na tyle z dalszych losów Castagira, Svarta, który pomimo tego, iż nie chciał rozgłosu, zapewnił sobie w niektórych krajach sławę większą niźli ich królowie. Wielu później chwaliło się, że go poznali, rozmawiali ale nie dawano im wiary w to co mówią. Jednak każdy miał nadzieję, że ich bohater, który uratował ich od Mortyra, przeżył i ma się dobrze. Cóż, nigdy nie wiadomo czy nie mają racji. A nuż Castagiro żyje, tylko ukrywa się gdzieś? Kto wie...


COCHISE

Kiedy przygoda życia skończyła się, Cochise nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Nie miała dokąd wrócić, wcześniej tylko podróżowała. Po długich przemyśleniach zdecydowała, że wróci do swojej ojczyzny- Celtii. Tam zbuduje sobie dom i zajmie się hodowlą koni. Spakowała swoje rzeczy i ruszyła do kraju. Dużo się zmieniło odkąd wyjechała. Udało jej się znaleźć idealne miejsce. Mały domek ze stajnią na leśnej polance. Cisza i spokój, czyli to na czym jej zależało. Remont budynków zajął mnóstwo czasu. Dalej dużo podróżowała, w poszukiwaniu świetnych koni hodowlanych, ale miała już swoje miejsce na ziemi. Po wielu latach starań, jej alter reale zasłynęły na całym świecie. Celtię uznano drugą ojczyzną tej rasy. Kobieta trenowała konie dla rycerzy, zwiadowców i wszystkich innych. Kawaleria kraju była niepokonana dzięki jej wychowankom. Miała jednego męża- dowódcę armii celtyckiej, który kilka miesięcy po ślubie zginął w walce. Mieli jedną córkę, ona przejęła hodowlę po śmierci matki. Kiedy Cochise była już stara zabrała truciznę, dosiadła swego ukochanego ogiera Damona i ruszyła na miejsce śmierci jej męża. Tam wypiła truciznę i na zawsze odeszła.

MEGAN

Wiadomość o ślubie Megan i Aragorna rozniosła się błyskawicznie po polu walki, mimo, że był środek bitwy, a i pole było ogromne. Gdy więc bitwa się skończyła wielu chciało pogratulować młodej parze, przez co, chcąc nie chcąc, świeżo upieczone małżeństwo postanowiło zorganizować ślub i wesele – czysto formalnie.
Ślub miał się odbyć jednak za kilka dni, dając młodej parze czas na przygotowania i ochłonięcie po bitwie. Megan miała jednak inne plany. Organizacją miała zająć się Cassandra z kilkoma innymi osobami, natomiast orzechowłosa poprosiła królową o kilka wyjaśnień.
Gdy spotkały się w jednej z komnat zamku Redmont, pierwsze co zrobiła Megan to wyjęła sztylet z rękojeścią w kształcie szpica islandzkiego i zapytała:
- Wiesz co to jest? Wiesz coś na ten temat?
Królowa jedynie westchnęła i powiedziała:
- Wiedziałam, że kiedyś przyjdzie ten dzień. - I zaczęła opowiadać.
Okazało się, że Megan nie była rodzoną córką króla Duncana – co wyjaśnia dlaczego nie ma praw do tronu i czemu ojciec bardziej kochał Cassandrę niż ją. Megan była adoptowana.
Król bardzo długo oczekiwał na potomka, który miał przejąć jego stanowisko, kiedy ten będzie już martwy. Były jednak pewne problemy – było prawdopodobieństwo, że któreś z nich jest płodne. Wielka była zatem radość, kiedy po Araluenie rozniosła się wieść, że królowa spodziewa się dziecka. Jednak i tym razem nie wszystko poszło po myśli pary królewskiej. W dziewiątym miesiącu królowa poważnie zachorowała. Jedynie najbliższa służba wiedziała, że dziecka nie da się już uratować, jednak większym zmartwieniem było, że królowa mogła nie dożyć końca choroby. Stał się jednak cud – królowa wyzdrowiała. Dziecko jednak choroby matki nie przeżyło. Królowa była zrozpaczona i nie mogła pogodzić się ze śmiercią dziecka, tym bardziej, że bała się reakcji męża – nie było go wtedy na zamku, bowiem wyjechał w ważnej sprawie. W akcie desperacji królowa postanowiła zażyć pewien eliksir, który miał ją pozbawić życia.
W śnieżną noc chciała udać się do wiedźmy, która kręciła się po okolicy, by kupić ów eliksir. Po drodze jednak spotkała żebraczkę, która w rękach trzymała niemowlę. Kobieta nie mówiła w języku panującym w Araluenie, jednak królowa zrozumiała, że kobiecie zależało jedynie na tym, by dziecko przeżyło. Królowa więc pochwyciła je i wróciła na zamek.
Dopiero wiele miesięcy później Duncan dowiedział się, co zaszło i że dziecko, którym zajmuje się jego żona, to nie jego potomkini. Nie miał jednak wyboru – dziecko trafiło na zamek i wszyscy wiedzą, że jest jego.
Wiele lat później okazało się, że kobieta, która oddała królowej dziewczynkę pochodziła z odległych wschodnich ziem, a znakiem jej rodu był szpic islandzki w towarzystwie smoka, był to ród niemal królewski.

Po ślubie i weselu Megan wypłynęła wraz z Aragornem z Araluenu w długą podróż po morzach i oceanach. Od tego czasu towarzyszyła swemu mężowi we wszystkich wyprawach.

NIOBE

Na weselu księżniczki i Aragorna Niobe nie bardzo nadawała się do tańca, bo jej zranienia wciąż dawały o sobie znać. Do czasu, kiedy podszedł do niej pewien czarujący młodzieniec z oczami koloru morza, Robin.
Wtedy zapomniała i o ranach, i o całym Bożym świecie.
Chłopak był starym kolegą Aragorna. Jakiś czas temu walczył na Wschodzie i dorobił się tam małego majątku, więc postanowił wrócić do kraju i się ustatkować. Był to miły, wesoły młody człowiek, który cieszył się życiem.
Razem przegadali właściwie cały wieczór, a pod koniec trudno im było się pożegnać, bo zakochali się w sobie.
Jakiś czas później zaręczyli się i wprowadzili do willi swoich przyjaciół – Megan i Ara.
I może zabrzmi to banalnie, ale żyli tam, razem, długo i szczęśliwie, i z gromadką pociech.

ORIN

Po wygranej bitwie z bóstwami, ci co przetrwali, jadą na swych koniach. Dojeżdżają do rozstaii.
- To już koniec. - Powiedział Orin. – Czas się pożegnać. -
Zaczęła się cała ceremonia. Wszyscy się sciskali, nawet polały się łzy. Gdy wszysy się już pożegnali każdy poszedł swoją drogą.
Orin smutny, że wszystko się skończyło, ruszył przed siebie.
- Co ja teraz będe robić. Cała drużyna jest już znana w całym kraju, a przy pomyślnym wietrze już i poza granicami. - Pomyślał. - Może się zaszyję gdzieś w puszczy? Albo założe firmę? Ciężki wybór.-
Orin długo jechał przed siebie aż nagle usłyszał wycie.
- A jednak przetrwałeś mój przyjacielu. - Orin zagwizdał i jego wilk podbiegł do niego.
- Pora dać ci jakieś imię. Hmm... Może Tytan? Na cześć przygody. Tak. To dobre imię. - I w dwóję ruszyli przed siebie bez celu. Słuch po nim zaginął.

Potem słychać były legendy o tajemniczym bohaterze, który wędruje po całym kraju i pomaga ludziom. Z racjii, że podróżuje z wilkem nazwano go Wilczym Bohaterem. Tylko członkowie drużyny wiedzieli kim był naprawdę. Ponieważ w swojej podruży odwiedzał ich nie raz. Oj tak. To był Orin I jego wilk Tytan. O tym jak podróżowali oraz co działo się z nimi dalej to już inna historia.
- A teraz kochane dzieciaki do łóżka. -
- Ale dziadku!!! Chcemy usłyszeć co się dalej działo z Orinem i jego wilkiem. - Powiedziały dzieciaki chórem.
- Opowiem wam historię o nich, ale to już jutro. A to co było potem to już tajemnica. Kto wie? Może kiedyś odnajdziecie tego bohatera.-
- Dobrze dziadku Rinie. Dobranoc. - Powiedziały dzieciaki, pocałowały dziadka i pobiegły do łóżek.

Dziadek Rin wyszedł przed dom i podbiegł do niego stary wilk.
- Co Tytan staruszku? Jak ci się wiedzie? - Zagadnął Stary Orin do swojego wilka.
Zza wilka wybiegły małe wilczątka.
- Widzę, że też dorobiłeś się wnucząt, co przyjacielu?- Orin, czy możę raczej już teraz Rin, uśmiechnął sie do swojego przyjaciela. Podrapał wilka za uchem i poszedł do swojego domku.
- I co Orinie? - Spytała się go jego zacna małżonka. - Znowu opowiadałeś wnukom historie o posągu i drużynie?-
- No a co miałem zrobić jak prosiły? - Odrzekł.
- Nie tęsknisz za innymi członkami i przygodami?- Spytała sie żona.
- Za członkami tak i to nawet bardzo. Swoją drogą ciekawe czy jeszcze żyją. A za przygodami nie, bo mam ciebie. -
Orin po paśmie przygód doczekał się spokojnej starości. Żył wyjątkowo długo i szczęśliwie.


RINA

Riny życie było normalne, jeśli można tak rzec. Nie przydarzyły jej się już żadne hardcorowe przygody. Może prócz jednej. Rina wraz z Gilanem dorobili się trojaczków i żyli długo w szczęściu i zdrowiu.

SERAFIEL

Po pokonaniu Bóstw i hucznym weselu Megan i Aragorna Serafiel zaczął szykować się do powrotu. Spakował cały swój dobytek, którego większą część stanowiły rzeczy przywiezione z Veliteru, miecze, resztki ziół i przypraw, osełka, krzesiwo. Resztę rzeczy zostawił lub zniszczył. Tak przyszykowany opuścił zamek Redmont. Nie pożegnał się z nikim. I nie chodzi tu o to, że rozczula się przy takich chwilach, o nie. Arturion po prostu nie czuł potrzeby wymiany ostatnich słów z towarzyszami swojej podróży. Dosiadł czym prędzej konia i niczym samotny jeździec ruszył przed siebie. Nie nadawał ostrego tempa, jednak przemieszczał się całkiem znośnie. Chciał po prostu jak najszybciej opuścić ten kraj, a strata konia kosztowałaby go trochę czasu. Tak więc tempo, jakie wybrał, było najdogodniejsze pod wieloma względami. W czasie drogi mijał piękne okolice, stłoczone miasta, jednak nigdzie nie zabawiał na dłużej. Niekiedy ktoś wytykał go palcami, lecz nie przejmował się tym. Po kilku dniach konnej podróży, dotarł do zachodniego wybrzeża Araluenu. Statek już na niego czekał. Nie zdziwiło go to, gdyż wszystko było zaplanowane. Baron Arald w geście wdzięczności przystał na prośbę Serafiela i wysłał gońca z nakazem przygotowania statku. Tak więc pozostało mu wsiąść na okręt i wypływać. Tak też zrobił. Była noc, kiedy wyruszali. Młody rycerz stanął przy relingu i nałożył kaptur. Niczym widmo na mrocznym okręcie. Podróż trwała trzy dni, gdy Serafiel wreszcie powrócił na stałe do rodzinnego Veliteru, swojej ukochanej ojczyzny, z którą wiązał tak wielkie nadzieje na przyszłość. Dotarł tam jedynym możliwym sposobem, statkiem. Podróż z Araluenu okazała się wyjątkowo spokojna. Nie natrafił na żaden sztorm i nie zaatakowali go piraci. Cóż za miła odmiana. Nawet z kapitanem przyjemnie mu się gawędziło. Chociaż w tym przypadku młody rycerz nie wtrącał się do nieswoich spraw. Najważniejsze jednak, że wrócił w jednym kawałku. Jeśli ktoś pomyślał teraz, że przywitały go wiwatujące tłumy, to się pomylił. Jego powrót był lekko utajniony. Owszem, w księstwie rozniosły się niemające żadnego dowodu plotki o powrocie syna zmarłego niedawno Dowódcy Wojsk Książęcych. Większość ludzi jednak zbywała te famy. W końcu niby dlaczego miałby wracać akurat teraz? Nasuwały się nawet pytania, czy Serafiel w ogóle powróci do domu. Na dworze książęcym odbywały się spekulacje, czy by nie powołać nowego dowódcy, jednak władca Veliteru zbywał te sugestię, powołując się na testament byłego Dowódcy, w którym wyraźnie określił, że Serafiel z pewnością powróci w najbliższym czasie i przejmie jego obowiązki. W głębi duszy książę odrzucał te wnioski także ze względu na łączącą go przyjaźń z ojcem młodego rycerza. Lecz wróćmy do tematu, gdyż losy księstwa Veliteru to już inna historia. Przynajmniej na razie. Serafiel powrócił więc do domu i pierwsze co uczynił, to złożenie raportu w ręce księcia. Był w końcu sumiennym rycerzem i jego nawyków nie zmieniła nawet zachwiana ostatnimi czasami psychika. Młody rycerz ciężko zniósł ostatnią misję. Liczne błędy i porażki zagnieździły w jego głowie poczucie zła i chęć go czynienia. A cała ta farsa zaczęła się przecież tak niewinnie. Chciał tylko zabić córkę aralueńskiego króla. Czasami ogarniał go wstyd, że przez taką błahostkę stracił swą dawną elegancję i uprzejmość. Na dworze książęcym został ciepło przyjęty. Władca Veliteru oczywiście był niesamowicie zaskoczony, gdyż nawet on nie wiedział o powrocie Serafiela. Rycerz przeprosił za to swojego zwierzchnika i zapewnił go, że mimo wszystko książę jako pierwszy się dowiedział o jego przybyciu. Gdy załatwił wszelkie formalności i te mniej oficjalne sprawy z księciem, udał się do swojej siedziby chwiejnym krokiem. Przechodząc przez znane sobie korytarze własnego domostwa, wspominał swoją ostatnią wizytę w tym budynku. Pod osłoną nocy, niby bandyta, włamał się do budynku, żeby porozmawiać ze swoim ojcem. Którego, nawiasem mówiąc, już nie spotka. Chyba że najdzie go ochota na rozkopanie grobu, co nie było niemożliwe. W tym stanie Serafiel zdolny był do czegoś takiego, a nawet ponad to. Bądź co bądź, ale oddawał cześć mrocznym bogom. To nie było zupełnie normalne. W domu też nikt się go nie spodziewał, więc po cichu zakradł się do swojego pokoju, żeby odpocząć po trudach podróży. Jakie było jego zaskoczenie, gdy spotkał tam śpiącego mężczyznę. Szybko przeanalizował całą sprawę i przyszły mu do głowy dwa rozwiązania tego problemu. Jego siostra dojrzała już na tyle, żeby sprowadzać do domu obcych mężczyzn lub książę zabawił się jego kosztem i jednak przyjął kogoś na stanowisko jego ojca. Gabinet Dowódcy Wojsk Książęcych przecież zawsze mieścił się w zamku należącym do sławetnego rodu Ezekielów, a tradycja nie pozwalała na przeniesienie go. A skoro mowa o zamku Serafiela, to należy wspomnieć, że jest to całkiem okazały budynek. W końcu przodkowie młodego rycerza przed laty władali Królestwem Veliteru. Tak, Veliter miał kiedyś koronowanego władcę. Jednak w momencie utraty tronu przez prapradziadka Serafiela, korona ta została bezpowrotnie utracona. Arturion żywił jednak nadzieję, że za jego życia ta sytuacja się zmieni, że ród Ezekielów ponownie odzyska dawną chwałę i zostanie mu przywrócony złoty tron. Nawet jeśli miało to oznaczać skrytobójstwo na spadkobiercy Jego Książęcej Mości. Co prawda jeszcze kilkanaście miesięcy temu Serafiel nie byłby zdolny do takiego okropieństwa, ale nie zapominajmy, że jego natura się zmieniła i jego pogląd na to, co jest złe a co dobre, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Trudno w to uwierzyć, ale teraz był zdolny do wielu rzeczy, którymi kiedyś gardził. Wbiłby teraz przyjacielowi nóż w plecy, co niegdyś stanowiło dla niego rzecz nie do pomyślenia. I właśnie teraz przyszła mu taka myśl. Ten człowiek bezkarnie zajmował jego pokój. Czyżby uznano powszechnie, że Serafiel zginął w boju i można robić, co się chce z jego rzeczami? To było nie do pomyślenia. Postanowił działać. Obudził śpiącego mężczyznę, a gdy ten się go srodze wystraszył, młody rycerz spojrzał na niego wzrokiem oczekującym wyjaśnienia. Jak to było w zwyczaju, Serafiel miał rację. Nieproszony gość miał wkrótce przejąć jego obowiązki. Dlaczego jednak ulokowano go w komnacie Arturiona? Odpowiedź była prosta. To już nie była jego komnata. Do niego należał teraz gabinet jego ojca, a jego dawna kwatera, jako jedna z najokazalszym, została przekazana nieznajomemu rycerzowi. Ach, tak. Czyli jednak nie zapomniano o biednym Serafielu. Cóż, bez słowa wyszedł więc z pokoju i ruszył do sypialni swojego zmarłego ojca. Po raz kolejny powróciły wspomnienia. Te dalsze, z dzieciństwa. Młody Serafiel często chodził tą drogą, żeby odwiedzić ojca lub pomóc mu w pracy. A teraz był sam. Prawie sam, gdyż pozostała mu jeszcze siostra. Odwiedzi ją z samego rana, jednak teraz był tak zmęczony podróżą, że zapadł w sen zaraz, gdy położył się na łóżku.

Na cześć Serafiela wyprawiono wielką ucztę. Książę osobiście przeprosił na niej rycerza za brak ostrzeżenia co do swojej komnaty. Nic się wielkiego nie stało, więc Arturion przyjął przeprosiny. Choć niechętnie. Podobało mu się, że sam władca Veliteru się przed nim ukorzył, jednak fakt wybaczenia odbił się na nim mniej pozytywnym echem. Nie spodobał mu się także fakt niekończących się rozmów, tańców i powitań. Nużyły go te wszystkie serdeczne uśmiechy, które skrywały zawiść, że Serafiel ośmielił się powrócić i zajął miejsce swojego ojca, które powinno się należeć bardziej doświadczonemu żołnierzowi. Rycerz co prawda podzielał to zdanie. Nigdy nie pogodził się z faktem, że na jego barkach spoczęła tak wielka odpowiedzialność. Gdyby mógł, odwlekłby tę chwilę o kilka lat. Los jest jednak nieubłagany i musiał wypełnić swoją powinność. Więc po tych wszystkich rautach zajął się bardziej pożytecznymi rzeczami. Od razu zapoznał się z sytuacją wojsk książęcych. Wydawała się nader dobra, czyli plany podbicia Araluenu miały solidne pokrycie. Razem z kilkoma magami, którzy do niedawna stanowili najbardziej skrywaną tajemnicę w Veliterze, podbój zamorskiego sąsiada wydawał się całkiem łatwy. Wojska króla Duncana miały mierne szanse z najlepszą piechotą w zachodniej części świata. Kawaleria Veliteru też niczym nie ustępowała, jednak konnych było niewielu, a i kawalerzyści Duncana byli niczego sobie. Serafiel dostrzegł jednak braki. Jego nieobecność wielce wpłynęła na dyscyplinę żołnierzy. Nie było odpowiedniego Dowódcy, który potrząsnąłby zarówno zwykłymi piechurami, jak i wyższymi rangą oficerami. Zarządził więc odpowiednie reformy oraz spotkał się z niektórymi ze swoich podkomendnych twarzą w twarzy. Nie obyło się także bez zwolnień oraz szubienicy. Dla braku dyscypliny nie ma litości. O tym muszą wiedzieć wszyscy oficerowie Veliteru. Tak więc wespół ze światłymi radami jego siostry Serafiel na nowo przywrócił blask wojska książęcego. Minęło kilka miesięcy. Wyprawa na Araluen była niemal gotowa. Nowe statki bojowe budziły zachwyt. Podbój Araluenu wydawał się być na wyciągnięcie ręki, gdyby nie pewne zdarzenie, które prawie zniweczyło szansę na inwazję. A mianowicie była to śmierć księcia. Owszem, mówiono powszechnie o chorobie władcy, jednak dolegała mu ona od kilku lat i nie wpływała na jego stan w znaczący sposób. Dlatego też wiadomość ta została przyjęta ze szczerym zdziwieniem. Powiadano nawet, że ktoś mógł się pokusić o zabójstwo, jednak późniejsze badania zburzyły tę hipotezę. Ogółem mówiąc, był to nieszczęśliwy wypadek. Jednak ta śmierć całkowicie nie zniweczyła planów inwazji. Pusty tron jak najszybciej zdołał objąć syn księcia, wielce podobny do swojego ojca i równie światły jak on. Wszystko więc miało się ułożyć, gdyby nie bunt zachodniej części Księstwa. Tamtejsze rycerstwo uznało, że śmierć jedynego władcy była zaplanowana. Do buntowników nie trafiały żadne wyjaśnienia. Pozwolono nawet jednemu z tamtejszych medyków na dokonanie oględzin ciała. Zostało to zrobione wbrew tradycji, jednak wszystkim zależało w tej chwili na jedności. Nie poskutkowało. Plany inwazji nie zostały porzucone, tylko przesunięte na bardziej dogodny termin. A Serafiel został wysłany z misją zażegnania konfliktu. Na czele kilku chorągwi wyruszył ze stolicy. Zadanie wydawało się łatwe. Zachodnie rycerstwo było nieliczne i słabo uzbrojone, gdyż większość armii zebrała się już dawno przy wschodnim wybrzeżu. Na dodatek Serafiel wcale nie oczekiwał na użycie własnego wojska. Raczej przerazi wroga jego ogromem i wszystko dobrze się zakończy. Mylił się niestety. Buntownicy za wszelką cenę dążyli do potyczki. Nękali oddziały Serafiela ciągłymi podjazdami, aż w końcu Dowódca Wojsk Książęcych zgodził się na ostateczną rozprawę. Wystawił większą część swojego wojska do boju, zostawiając jedynie kilka oddziałów w rezerwie. Chciał to jak najszybciej zakończyć. Buntownicy posiadali jednak wprawnego wodza, gdyż ten przygotował dla Arturiona niemiłą niespodziankę. Gdy armia Serafiela wyszła na pole bitwy, wódz buntowników od razu zarządził odwrót i jego wojownicy wycofali się do przygotowanych wcześniej okopów. A więc wojna pozycyjna. Wielce niekorzystna dla Serafiela, gdyż jego armia nie posiadała dostatecznego opierunku, żeby wyżywić wszystkich żołnierzy przez całą bitwę, która mogła ciągnąć się w nieskończoność. Na domiar złego jego wojska nie posiadały okopów, więc stanowiły teraz idealny cel dla łuczników oraz katapult. Z pozoru łatwa potyczka okazała się teraz niebezpieczną rozgrywką. Wtedy też po raz pierwszy objawił się niesamowity talent Serafiela do dowodzenia. Skutecznie rozmieścił swoich wojaków oraz zapewnił im jadło, posyłając część swoich oddziałów do centrum zaopatrzenia wroga. Żołnierze wzięli, ile mogli, a resztę spalili, żeby wróg poznał ich wcześniejszą sytuację. Wojna pozycyjna nie mogła się jednak skończyć po kilku dniach. Trwała tygodniami. Tygodnie przerodziły się w miesiące. Z każdym dniem Serafiel stawał się coraz posępniejszy. Przez niego sytuacja na wschodzie może przybierać niekorzystny obrót. Nikt przecież nie będzie trzymał swoich wojsk w jednym miejscu przez lata. Południowe granice Księstwa były teraz mocno zagrożone. Czwartego miesiąca walk do Serafiela doszły zadziwiające wieści. Nowy książę został zamordowany. Veliter po raz kolejny w tym roku stracił władcę. Taka farsa zdarzyło się chyba po raz pierwszy w historii tego kraju. Lecz najgorsze w tej sytuacji było to, że linia dynastyczna została przerwana. Młody książę, gdyż miał zaledwie osiemnaście lat, nie pozostawił po sobie żadnego potomka. A to oznaczało, że można było się spodziewać elekcji. A to z kolei oznaczało, że Serafiel był tak blisko objęcia tronu, jak nigdy przedtem. A zarazem tak daleko. Rycerz nie wątpił, że zostałby wybrany na księcia, to było pewne. W chwili śmierci księcia stał się najwyżej postawioną osobą w Księstwie. Problem stanowiło miejsce, w którym teraz przebywał. Od stolicy dzieliło go dwa dni pełnego galopu. Żeby dotrzeć tam w dwa dni, z pewnością zajeździłby kilka koni. Jednak nie mógł porzucić pozycji. Owszem, mógł wyznaczyć kogoś na zastępstwo, ale to się nie godziło. W tym momencie może i by się nie przejął tą tradycją, ale przejęliby się nią starsi Veliteru. Nie dość, że nie wybraliby go na księcia, to jeszcze ukarali za świadome porzucenie swoich żołnierzy na polu bitwy. Tak czy siak był na przegranej pozycji. Elekcja zostanie zwołana w ciągu czterech, może pięciu dni. Obrady będą trwać około dwóch dni. W tydzień nie zakończy tej wojny. Musiał pogodzić się z porażką, choć tak blisko spełnienia swoich marzeń nie był jeszcze nigdy. Od tej chwili zawsze będzie pluł sobie w brodę, że taka okazja przeleciała mu przed oczami. Mógł być księciem Veliteru! Po podboju Araluenu postarałby się o koronę. Załamał się. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Zachowywał się jakby nic się nie stało. Nadal był chłodny i surowy. Taktyczny geniusz łączył z bezwzględnym gniewem. Po cichu współczuł niektórym swoim żołnierzom, że muszą z nim wytrzymywać. Cóż, to ich problem. Stało się tak, jak przewidywał. Bunt został stłumiony w ciągu następnych trzech tygodni. Veliter miał nowego księcia od czternastu dni. Serafiel, mimo zwycięstwa, wracał na tarczy. Choć nie wiedział jeszcze wtedy, że prawdziwa przegrana przyjdzie później. Zaczęło się od rozporządzenia nowego księcia o zaniechaniu inwazji na Araluen. Żołnierze zostali odesłani do swoich stanowisk i zapomniano o całym przedsięwzięciu. Nowy władca zamierzał poprowadzić inną politykę. Uważał on, że należy dążyć do umocnienia wewnętrznej części Księstwa, zamiast próbować zwiększyć jego terytorium. Trzeba uczciwie przyznać, że wybrany władca był porządnym dyplomatą. Zawarł cenne sojusze oraz zaczął starania o koronę królewską. Jednak nie miał na to szans drogą słowa. Koronę można było jedynie uzyskać mieczem i tarczą. Najgorszy błąd w swojej karierze popełnił po pół roku sprawowania władzy. Wtedy obraził magów. Nikt nie wie, w jaki sposób, ale obraził ich tak dotkliwie, że ci opuścili Veliter. Był to poważny cios dla armii Księstwa, jednak dało się to przetrwać. Gorzej było, gdy książę dalej parł w to bagno. Zaniedbał armię. Nie wprowadzał odpowiednich podatków. Serafiel starał się robić, co w jego mocy, żeby utrzymać to wszystko w kupie, ale jeśli książę coś niszczy, to jak on może to naprawić? W tym samym czasie Serafiel przeżywał pewne zmiany. Chęć uratowania Księstwa przypomniała mu o swoim dawnym życiu. Pełnym dobrego serca i poczucia obowiązku. O życiu, w którym niebagatelną rolę odgrywał kodeks rycerski, o którym teraz zapomniał. Doszedł do wniosku, że przez ostatnie kilkanaście miesięcy skutecznie niszczył swoje życie. Chciał to naprawić i tak też się stało. Powoli zmieniał swój wizerunek w oczach żołnierzy. Dalej był wymagającym dowódcą, jednak odrzucił wcześniejszą surowość graniczącą ze złośliwością. Dzięki temu zyskał sobie szacunek tych, którym również nie podobała się polityka księcia. Po kilku tygodniach ktoś zaoferował mu pomoc przy zdobyciu tronu. Jednak Serafiel odmówił. Już nie chciał posuwać się do tak haniebnych czynów. Znów był dawnym sobą. Nie próbował doprowadzić do ponownej próby podboju Araluenu. Wiedział, że ta nadzieja już dawno prysła. Teraz poświęcił się przygotowaniu Veliteru do przyszłych potyczek. Być może jego potomkowie zdołają osiągnąć to, czemu on nie podołał. Pracował więc najlepiej jak potrafił. Zyskał wiele ciekawych przydomków od swoich żołnierzy, którzy uwielbiali go bardziej niźli samego księcia. Wreszcie nadeszły chude czasy. Serafiel zapadł na tajemniczą chorobę. Wielu medyków porównywało ją do stanu jego ojca. A już nie taki młody rycerz miał pewność, że tamci się nie mylą. Upewnił się w tym, kiedy dokładnie zbadał runiczne znaki na mieczu, który odziedziczył po swoim ojcu. Jeden z tych znaków zgadzał się co do kreski z blizną, którą miał na ramieniu. Dzięki pewnej książce z biblioteki Veliteru dowiedział się o pewnej klątwie. No może klątwa to za duże słowo. Fatum. Ojciec Serafiela umarł na tę samą chorobę, która teraz trawiła rycerza. Te same dolegliwości miał jego dziadek. Obaj umarli w wieku pięćdziesięciu jeden lat. Arturion w tym czasie miał czterdzieści siedem. Wolnymi krokami zbliżał się jego koniec. Postanowił się przygotować. Udał się do pewnego mistrza kowalskiego, który wiele lat temu wykuł dla Serafiela dwa sejmitary. Jeden z tych doskonałych mieczy został zniszczony, drugi został przetopiony dzięki inicjatywie pewnego rycerza imieniem Urius, który przed laty towarzyszył Serafielowi i innym członkom drużyny w arcytrudnej misji pokonania Bóstw. Poprosił owego starca o wyrycie na klindze pewnego symbolu. Tegoż samego, który zdobił miecz jego ojca oraz jego przedramię. Kowal zrobił, co tylko mógł, a mógł wiele, więc znak był niemal identyczną kopią. Była to ostatnia praca mistrza kowalskiego. Już nikt z rodu Ezekielów nie dostanie od niego miecza. Szczęśliwie się jednak złożyło, że ów rzemieślnik miał ucznia, któremu przekazał większość swoich tajemnic, tak więc sztuka kowalska wcale nie była zagrożona wymarciem. Ach, skoro zostało już napomniane o rodzie Ezekielów, to warto dodać, że ów ród został wykreślony z listy uprzywilejowanych rodzin Veliteru. Dlaczego? Kaprys księcia. Najwidoczniej nie spodobała mu się polityka Serafiela i postanowił pozbawić go części praw. Rycerz zniósł to z godnością, lecz w sercu czuł zawiść. Jednak trzeba było żyć dalej. Tak więc pogrzebawszy mistrza kowalskiego, Serafiel powrócił do Veliteru. Tam pozamykał wszystkie niedokończone sprawy prywatne i począł szykować testament. Miał jeszcze czas, lecz nie chciał niczego zostawiać na później. Mógł przecież zginąć wcześniej. Od miecza czy od strzały. Większość swojego majątku przepisał synowi, Ethanowi. Szczególnie postarał się o to, żeby jego miecz trafił do jego potomka. Siostrze postanowił przekazać rzeczy, niegdyś należący do ich ojca. Nie było tego wiele, gdyż Veliterańczycy nie są sentymentalni i nie przywiązują się do rzeczy materialnych, tak więc z upływem czasu rodzeństwo pozbyło się większość przedmiotów, które należały do ich rodziców. Do dnia dzisiejszego pozostało jedynie kilka książek ojca, miecz, którego Serafiel nie chciał się pozbyć, reszta rynsztunku bojowego, a w szczególności jego pamiętnik. Z tego przedmiotu Arturion nauczył się wiele o służeniu ojczyźnie i skutecznym wykonywaniu swoich obowiązków. Uczył się na błędach ojca i ich nie popełniał w późniejszym czasie. Ten przedmiot był niesamowicie cenny i najlepiej byłoby się go całkowicie pozbyć, jednak Serafiel nie mógł się na to zdobyć. Ufał, że przekazany siostrze będzie dobrze pilnowany. Swojego konia i stanowisko przekazał w ręce księcia, jednak nie martwił się, że jego syn nie dostanie w spadku posady Wielkiego Dowódcy. Do tradycji należało przekazywanie tego urzędu z ojca na syna i książę z pewnością nie odstąpi od tego obyczaju. Zbyt naraziłby się woli tłumu. Serafiel umierał w spokoju. Dobrze przygotował się do tego dnia. Podobnie jak ojciec przyjął swojego syna na kilka dni przed dniem ostatecznym. Zwołał go aż zza morza, gdyż młody Ethan przebywał właśnie na misji dyplomatycznej w Arydii. Złożył w jego ręce testament i pożegnał się z nim. W dniu swoich pięćdziesiątych pierwszych urodzin poczuł, że to był dobry dzień, żeby umrzeć. Może się wydawać, że jak na tamte czasy, to żył całkiem długo, jednak taka uwaga sprawdza się tylko na wschodnich kresach. Przeciętni ludzie w rejonach Veliteru dożywają średnio osiemdziesięciu lat. Żołnierze zazwyczaj umierają wcześniej, ale tylko ze względu na pracę, jaką wykonują. Tak więc można powiedzieć, że Serafiel umierał w dość wczesnym wieku. Przecie sam mistrz kowalski przekroczył sto lat i miał się całkiem nieźle. Dopóki nie dostał zlecenia od rycerza. Serafiel Arturion zmarł szybko. Pochowano go razem ze swoimi przodkami. W towarzystwie królów i ojca. Razem z Kąsaczem. Osierocił syna, który miał tyle samo lat, co on, gdy umierał Arturio. Kilka dni przed śmiercią miał kolejną okazję do przejęcia tronu, jednak jej nie wykorzystał. Przez całe życie nie spotkał osoby spoza Veliteru, której mógłby zaufać. Nikomu nie wyjawił swojego prawdziwego imienia

URIUS

Urius po ostatecznej bitwie, po tym co się stało nie mógł wrócić do zwyczajnego życia w Iberionie. Walka zbytnio zakotwiczyła się w jego duszy, zbyt się do niej przywiązał, więc po wykurowaniu ran i rozstaniu się z drużyną wyruszył w świat. Rozstanie z drużyną nie było proste, ale po pewnym czasie dał temu spokój w późniejszym okresie rzadko kiedy kontaktował się z kimś z drużyny. Przemierzył wiele państw, poznał wielu ludzi ale z nikim się nie zaprzyjaźnił, teraz jego priorytetem była walka, przez doświadczenie zdobyte w walce i przez wielogodzinne treningi zyskał tytuł jednego z najlepszych szermierzy ówczesnego świata. Przez zaledwie kilka lat od pokonania bóstw wziął udział w większości ważnych bitew odbywających się w tamtym czasie, powstała nawet teoria, że żadna bitwa nie mogła się odbyć bez jego obecności. Stronę walczących wybierał zawsze według własnego osądu, jego zdaniem sprawiedliwego. Niektóre historie mówią, że raz wróżka przepowiedziała mu śmierć w bitwie, lecz kiedy miała ona nastąpić nie było wiadome, właśnie to dało mu dodatkową motywacje do walki. Za walkę nigdy nie domagał się wielkiej zapłaty, brał tylko tyle by starczyło mu na przeżycie do następnej bitwy. W żadnym miejscu nie chciał przesiadywać długo, lecz raz znalazł takie miejsce do którego chciał wracać.
Mała wioska w Araluenie, spokojne ustronie, którego jednak skrycie pragnął po tylu latach walki, mimo to wciąż brał w nich udział. W wiosce, gdzie wiadomości docierały rzadko znalazł miejsce gdzie mógł sobie odpocząć i wykurować rany w spokoju, ponieważ wraz z jego sławą rosło zainteresowanie jego osobą, jedni chcieli go pokonać w walce, by przejąć jego tytuł inni z kolei chcieli jego nauk, bądź po prostu chcieli go otaczać ponieważ był sławny, ale on tego nie chciał.
Dzięki temu w wiosce spędzał dużo czasu, tu nie działo się wiele, ale raz zaciekawiła go jedna osoba, młody chłopak, w wieku około 14 lat, chcący ochronić swoich przyjaciół przed bandą uzbrojonych zbirów. Mimo, że nie miał szans walczył, więc Urius postanowił mu pomóc. Nadrobił drogę która odgradzała go od grupy i dobył miecza, rabusie wybuchli śmiechem i jeden z nich rzucił się na rycerza, ten bez większego trudu powalił go jednym ciosem, potem był następny i kolejny, tamci zaczęli uciekać, Urius zostawił ich w spokoju, lecz postawa chłopca nie pozwoliła mu iść po prostu dalej, wziął go na swojego ucznia, ponieważ okazało się, że chłopak ma wielki talent do walki. Tak mijały lata rycerza na szkoleniach chłopca, jego pozycja w wiosce wzrosła z tajemniczego przybysza na obrońcę wioski, lecz on i tak nie wyjawił swojej tożsamości nikomu prócz najbardziej zaufanych mu osób. Prócz szkoleń chłopca na szermierza uczył też mieszkańców wioski sztuki obrony. Pewnego roku znów zapragnął walki, więc postanowił wyruszyć w świat ponownie, lecz tym razem wyruszył z nim jego uczeń. Urius u którego widać już było wyraźne oznaki słabości wiedział, że jego czas dobiega końca. Ruszył wtedy do swojej ostatniej walki. Walczył dzielnie i mimo wieku wciąż był silniejszy od wielu ludzi młodszych od siebie, lecz liczba przeciwników była zbyt wielka, nagle poczuł ból, a po niem nic, nie odczuwał już nic, ostatnimi siłami oddał wszystko co miał swemu uczniowi, po czym umarł. Mimo, że przeżył tyle w chwili śmierci jego myśli wróciły do tamtych wydarzeń... Do jego drużyny, towarzyszy... Przyjaciół...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Zaginione Insygnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin