Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział pierwszy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Era Buntów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:44, 02 Maj 2011    Temat postu:

Nefra postanowiła jeszcze przez jakiś czas pozostać w miasteczku; teraz jednak wolała nie pokazywać swojej twarzy, ani swojego znaku rozpoznawczego- dwóch mieczy umieszczonych w pokrowcu na plecach. Nałożyła więc kaptur na głowę, a broń schowała za pewnym budynkiem, pod kostką. Zapoznała się z otoczeniem, przejechała wzrokiem ponownie po wszystkich obiektach znajdujących się niedaleko i odeszła.
Chodząc po mieście, zobaczyła ciekawie wyglądają szyld głoszący „Bronie z całego świata”. Nefra, nawet nie myśląc, natychmiast weszła do środka. Niestety, uwielbiała broń wszelkiego rodzaju i zamierzała założyć kolekcję.
To może być dobra okazja, pomyślała I zaczęła przeglądać półki. Były tam sztylety I miecze, od tych prostych do bogato zdobionych, topory, łuki, kołczany I strzały z niesamowitymi grotami. Kupiłaby wszystko. Jednak musiała się zdecydować na jedną, maksymalnie dwie małe rzeczy, które będą lekkie, poręczne i przydatne w walce, bo w końcu musiała je nosić ze sobą. Miecze więc nie wchodziły w grę.
Nagle w oko wpadł jej sztylet o niesamowitym kształcie.
Był typowo kolekcjonerski, lecz jeżeli to broń, na pewno przyda się do walki. Wzięła więc tę broń oraz mały toporek do rzucania. Wyszła zadowolona ze sklepu. Przytroczyła sobie obie zdobycze do pasa, po dwóch stronach.
Postanowiła zostać w miasteczku na noc. Nigdzie się nie spieszyła- tak właściwie nie wiedziała, gdzie iść, więc jeden dzień w przód czy w tył (gdziekolwiek się udawała) nie powinien zrobić różnicy. Zatrzymała się więc w jakiejś karczmie, tym razem innej niż „Pod Świńskim Łbem”. Zapłaciła za jedną noc i śniadanie. Ponieważ był już wieczór, kupiła sobie coś do jedzenia i picia, a następnie poszła spać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:36, 07 Maj 2011    Temat postu:

-Dobra, w sumie masz rację - rzekła po skończeniu strawy. Rina pokuśtykała za bratem. Ledwo chodziła przez te zacięcia na nogach po goleniu brzytwą. Wskoczyła z wielkim trudem na grzbiet konia. Nawet nie miała siły narzekać, gderać i robić to, co miała w zwyczaju. Travis jechał tuż koło konia Rena. Pogoda była wręcz wspaniała na zwiedzanie miasta. W rynku trwał jarmark.
No, no może będzie się coś ciekawego działo.
Na dźwięk krzyków, z sakwy przymocowanej do siodła wyskoczył Fredi. Na głowie miał założone męskie bokserki w jakiś kolorowy wzorek, a mordkę pokrywało mu coś czerwonego.
O, śpiąca królewna ze szminką wyjrzała na świat. Rina nie mogąc powstrzymać się, wybuchnęła głośnym śmiechem. Jej brat od razu spojrzał na nią, jakby była jakaś inna, lecz jego wzrok spoczął na lemurze w gatkach na łbie.
Rena wzrok mówił coś w stylu: Wyskubię ci futerko za to, ty zakało ty! Dziewczyna przerwała chwilę grozy.
-No braciszku, musisz przyznać, że do twarzy Fredziowi w nich. Lemur, który pewnie nie czuł wcale strachu. Przeskoczył jednym susem na konia obok, a następnie na ramię chłopaka, wydając wesołe odgłosy.
Ku wielkiemu zdziwieniu Riny, jej brat pogłaskał tylko zwierzaka i zostawił go w spokoju.
- A już się tak dobrze zapowiadało - westchnęła cicho i zajęła się jarmarkiem.
***
Zabawa była przednia. Rina stała przy beczce. Wiele kmieci zrobiło koło i podziwiało dziewczynę, a bardziej jej głupotę.
- Skoczę na główkę do tej beczki - machnęła ręką i dodała:
pewnie się boicie, spoko i tak skoczę. Już miała wybić się z siana, gdy podbiegł Ren i wyciągnął ją za rękaw z koła zainteresowań.
- Czyś ty na głowę padła?
- Nie, ale własnie próbowałam. - odparła i zaśmiała się głupio.
Chłopak popatrzył się na nią jakby postradała zmysły.
Jednak Riny uwagę przykuła dziewczyna odziana w ciemny płaszcz z kapturem. Podeszła więc do niej nie zwracając uwagę na braciszka.
-Hej! Mam na imię Rina, a ty? Wyglądasz mi na sprytną, dawaj zrobimy coś niecnego z tą kukurydzą na tym straganie obok.- rzekła.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:46, 08 Maj 2011    Temat postu:

Akademia w Alpinie z pewnością nie była miejscem, które wyglądało zachęcająco dla większości uczniów. Była to ogromna, toporna budowla. W środku wcale nie było lepiej. Korytarze były puste i ciemne, komnaty też nie zachwycały wystrojem. Jackowi z całą pewnością tutaj się nie podobało. Ostrzy i niemili nauczyciele, snobizm i megalomania szerząca się wśród uczniów, brutalne kary i straż na każdym kroku nie przemawiały również za tą akademią. Nic więc dziwnego, że Ratchett najchętniej uciekłby z tego miejsca.

Jack nie należał do uczniów pokornych, którzy z łatwością podporządkowywali się ludziom rządzącym w akademii. Często się buntował, trzeba przyznać, że czasami robił to z czystej pokory, a nie z jakiejś wielkiej przyczyny. Dlatego też przyzwyczaił się już do kar. Tej nocy również złamał reguły panujące w szkole i niestety przyłapano go na tym.

Strażnik trzymał go mocno i nie robiło na nim wrażenia to, że Jacen szarpał się, wiercił i krzyczał. Nauczyciel, który był telekinetykiem, stał tuż obok nich. Wyciągnął ręce i posługując się mocą, ściągnął z sufitu żelazne łańcuchy. Żołnierz zmusił chłopaka do wyciągnięcia rąk i po chwili na jego nadgarstkach zacisnęły się obręcze kajdanów. Profesor ponownie wykonał ruch rękoma i łańcuchy wciągnęły się na górę, a uwięziony Jack razem z nimi. Złapał się rękoma żelaznych łańcuchów i podciągnął. Oparł nogi o ścianę i spojrzał w dół. Nauczyciela już nie było, ale strażnik został. Będzie tam stał, aż do powrotu profesora. Miał on pilnować Jacka, w razie gdyby chłopak postanowił zrobić jakąś sztuczkę…

- Jeszcze stąd ucieknę, zobaczycie - powiedział cicho Ratchett.


Evey usiadła na łóżku i przetarła oczy. Zastanawiała się, czy to był tylko zwykły sen, czy w tym przypadku zadziałało połączenie telepatyczne pomiędzy nią i Jackiem. Powinna teraz spróbować użyć Mocy i z nim porozmawiać. Ale coś jej mówiło, że o tej porze, jest to prawie że niemożliwe. Z cichym westchnieniem wstała więc.

Kilka chwil później wchodziła już do pokoju jadalnego. Jak zwykle, spóźniła się na śniadanie. Rodzice jednak czekali na nią z posiłkiem. Evey zauważyła, że przy stole siedzi ktoś jeszcze. Znała go z widzenia, był to zaufany żołnierz króla Ralpha. Na początku się trochę przestraszyła, przecież wczoraj, kiedy ona i Nefra uwalniały więźniów, straże zauważyli je. Jednakże po chwili stwierdziła, że jego tam nie było. Poza tym w lochach było ciemno, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, ze nie rozpoznali jej.

- Dzień dobry - przywitała się, podchodząc do stołu.

Ojciec spojrzał na nią groźniej. Ciekawe czego chciał. Może kurtuazyjnego dygnięcia albo dodania: „pani matko i panie ojcze”? Prawdopodobnie był też wściekły, że panna Ratchett wczoraj tak niespodziewanie zniknęła z przyjęcia; pewnie chciał przedstawić swoją córkę kilku ważnym gościom. Matka uśmiechnęła się lekko do Evey, co zdziwiło jej córkę.

Sprawa z Elizabeth Ratchett była dość dziwna. Evey była pewna, że w jej matce siedzi jakaś iskierka szaleństwa. Pamiętała, że nie było tak zawsze, że kiedyś rodzicielka zachowywała się w porządku, ale kiedy to zaczęło się zmieniać, nie pamiętała. Teraz też czasami zachowywała się zupełnie normalnie, ale często też wpatrywała się pustym wzrokiem w jeden punkt, nieobecna duchem w pomieszczeniu. Albo krzyczała i wyglądała niczym jakaś obłąkana. Coraz rzadziej też korzystała ze swojej Mocy…

Evey usiadła przy stole i zaczęła przysłuchiwać się rozmowie rodziców z tym żołnierzem. Nie ciekawiło jej to za bardzo, mówili oni o sprawach związanych z rządzeniem. Polityka nigdy nie wydawała się pasjonująca dla Actii. Raczej nudna. Jednakże uważnie słuchała ich słów, nie chcąc zgubić ani jednego. Służba podała śniadanie i wtedy rozmowa przestała być tak bardzo ożywiona, jak była niedawno, gdyż każdy zajął się jedzeniem.

Actia rozluźniła się odrobinę, aż tu nagle temat rozmowy uległ delikatnej zmianie. Żołnierz opowiedział o tym, że wczoraj ktoś uwolnił wszystkim więźniów.

- Oczywiście ma to zostać w tajemnicy - mówił mężczyzna - przecież nie chcemy, aby motłoch dowiedział się o takim wydarzeniu. Jeszcze wezmą to za dobrą monetę i zaczną się jeszcze bardziej buntować.

- Czy znacie sprawcę tego zamieszania? - zapytał ojciec Evey, unosząc brew.

- Niee - w głosie żołnierza dało się słyszeć lekkie wahanie. - Ale mówią, że strażnicy zauważyli kilku rosłych chłopów.

Oczywiście. Przecież żołnierze nie powiedzieliby, że zostali pokonani przez dwie kobiety. Evey uśmiechnęła się pod nosem. W tym przypadku to było bardzo dobre. Ciekawe, co by było, gdyby odkryto prawdziwych sprawców i ją złapano. Na pewno wszystko to zostałoby utajnione. Ale co z nią by się stało? Wygnanie, chłosta, śmierć? A może, w końcu jej rodzice nie byli byle kim, potraktowano by ją łagodniej? Taka zamiana z Jackiem - on wraca do Araluenu, ona jedzie do Akademii w Alpinie, podobno jest tam rygor i dyscyplina. Ciekawe co by zrobili z Nefrą. Tyle że jej w stolicy prawie nikt nie zna, Evey by jej nie wydała, także trudniej byłoby ją złapać.

Ratchett wstała od stołu i podziękowała za posiłek oraz pożegnała się z żołnierzem. Wyszła z jadalni, odprowadzona wrogim spojrzeniem ojca, który nie był zadowolony, że jego córka wyszła bez jego pozwolenia.

Evey poszła do swojego pokoju i usiadła na łóżku.

Jackie, Jackie, co ty wyprawiasz?

Brak odpowiedzi.

Westchnęła. A potem przebrała się w wygodniejsze ubrania, postanawiając wyjść z domu.


Na początku odwiedziła kilka miejsc i spotkała kilku znajomych, z którymi rozmawiała dłużej bądź krócej. Następnie udała się na jarmark. Oglądała różne stoiska, ale nic nie zakupiła. W końcu oparła się o jakiś stragan i, z lekkim uśmieszkiem na twarzy, obserwowała jakąś dziewczynę, która chyba zamierzała wskoczyć do beczki na główkę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 22:44, 15 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:01, 09 Maj 2011    Temat postu:

Wesoła muzyka i gwar rozmów dochodzących z karczmy słyszano nawet kilka domów dalej. Dzielnica była jak zwykle ruchliwa, głośna i... brudna. Karczma znajdowała się w najgorszej dzielnicy Galijskiego miasteczka portowego. Zapadłe meliny i podejrzane typy - to była cała esencja tego miejsca. Dla biednych alkohol był jedyną ucieczką od codziennych zmartwień. Była to chyba jedyna ich rozrywka oprócz snu...
Był już późny wieczór. O takich dzielnicach jak ta mówiło sie że nigdy nie śpi. Była to zupełna prawda. Gwar i hałas panował tutaj zarówno w dzień jak i w nocy. Liczne awantury, kradzieże, napaście. Było to miejsce o tak złej reputacji, że nawet oddziały gwardzistów omijają je z daleka. Władzę sprawowali tu handlarze, przemytnicy. Panował kult siły, tylko najsilniejsi mogli przeżyć i coś osiągnąć. Jednak takie miejsca jak to miało swoje plusy. Szczególnie dla kogoś takiego jak on. Szczególnie jeśli szuka rzeczy której nie znajdzie w miejscu innym niż to.
Przez ciemną uliczkę wolnym i zdecydowanym krokiem zmierzał człowiek ubrany w białą koszulę i skórzane spodnie. Głowę zakrywała jaskrawo czerwona bandana. Postać zatrzymała się przy wejściu do karczmy. Właśnie rozgrywała się tam jedna z awantur. Budynek był pozbawiony jakichkolwiek luksusów. Nie było to zaskakujące, gdyż chwile potem z wyrzucono jakiegoś mężczyznę wyłamując przy tym już chwiejące się drzwi wejściowe. Leonardo wszedł do środka. Dookoła leżało potłuczone szkło i połamane meble. Takie sytuacje były tutaj codziennością co zauważył po zachowaniu "tubylców", którzy w tym całym zamieszaniu ze stoickim spokojem pili i rozmawiali. Co jakiś czas leciała jakaś butelka rozbijając się z łoskotem o drewniane ściany rozlewając przy tym trunek. Nikt się tym nie przejmował dopóki, to ICH butelka nie została rozbita. Był to wystarczjący powód by obić kilka łbów. Jednak kapitan nie pozwalał sobie by wmieszać się w te awantury. Przyszedł tu w konkretnym celu. Udał się do baru gdize zamówił rum. Tylko tutaj można było zakupić tańszy alkohol. Często pochodził on z przemytu. Podatki i akcyzy narzucane przez władze uniemożliwiały by społeczeństwu takie luksusy. Leonardo opróżnił szklane naczynie. Gestem ręki poprosił o kolejne. Czas mijał. Oberżysta z zaciekawieniem patrzył na pietrzące się naczynia przy nieznajomym. Podejrzliwie i niezbyt dyskretnie spoglądał na sakiewkę kapitana. Leonardo zauważył jego nadmierną ciekawość. Natychmiast zlustrował go wzrokiem. Speszony mężczyzna opuścił głowę i powrócił do swoich obowiązków. W końcu po dłuższym czekaniu do karczmy przybył kolejny mężczyzna. Ubrany w ciemny, długi płaszcz. Szybkim krokiem podszedł do pirata przy barze.
-Musiałem się wymknąć. Potrwało to dłużej niż chciałem.
-Nie szkodzi. O ile to co dla mnie masz, jest ważne... i cenne.- Oczy Leonarda zabłysły w ciemnym pomieszczeniu a na twarzy pojawił isę chytry uśmiech.
Mężczyzna w płaszczu nie zwlekał dłużej. Wyjął skrawki papieru i położył na stole.
-Ale wiesz...- Zanim dokończył Leonardo podsunął mu sakiewkę. Mężczyzna nie skończył już zdania. Otrzymał co chciał.
Leonardo szybko przejrzał papiery. Schował je za pas. Na jego twarzy pojawił się wesoły uśmiech.
-Wyjdę pierwszy. Lepiej by nie widziano nas razem- Rzucił do przybysza odchodząc od baru.
Przy wyjściu złapała go wielka łapa rosłego mężczyzny. Był bardzo podobny do oberzysty, najpewniej był jego kuzynem.
-Nie zapłaciłeś... - Wycedził przez zęby.
Leonardo chwilę się szamotał jednak w porównaniu z tym olbrzymem była to daremna walka dziecka z dorosłym. Odpuścił.
-Ten przy barze - Pokazał dyskretnie palcem - On płaci-
Osiłek zwolnił swój uścisk i skierował się do mężczyzny by uregulować dług.
Pirat w jaskrawej bandanie wykorzystał ten moment by się jak najszybciej ulotnić. Ze złowieszczym uśmieszkiem skierował się do portu. Zza pleców słyszał odgłosy awantury i łamanych krzeseł.
-Ktoś miał dzisiaj pecha... lub za mało srebra w sakiewce.- Powiedział z uśmieszkiem. Chwiejnym krokiem przemierzał kolejne metry. Zatrzymał się na moment by wyjąć zza koszuli skrytą butelkę z rumem zapewne "pożyczoną" z karczmy.
-Tutaj jesteś- Skierował te słowa do szklanego naczynia wręcz z czułością i wypił znaczniejszy łyk.

Przy porcie zauważył już bosmana dającego mu jakieś niezrozumiałe ruchy rękami. Kapitan uznał, że bosman odgania poprostu muchy i ze spokojem chwiał się dalej do portu. "Calico Jack" ukryty był za zatoką. Pojawienie się takiego okrętu mogło wywołać wielkie zamieszanie. Do statku trzeba było płynąć łodzią. Zanim jednak do niej dotarł stało się coś czego obawia się każdy z piratów. Z zaułków wybiegli żołnierze w mundurach. W szybkim czasie otoczyli całą uliczkę i samotnego kapitana.
-Mogłem się tego domyślić, dlaczego uliczka była taka opustoszła. Ahh kapitanie...- Uderzył się w głowę. Rozejrzał się dookoła po żołnierzach. Kątem oka zauważył, że bosmana już nie ma. Z grona wojskowych wystąpił oficer z jakimś dokumentem.
-W imieniu króla Ralpha... bla bla bla... - Świat w oczach kapitana zaczął wirować. Wyłapywał już tylko co 4-5 słowo. Wypił zdecydowanie więcej niż powinien. Poczuł w końcu jak dwóch ludzi chwyta go pod ramię i ciągnie w stronę miasta.
-To ten przeklęty szczur! To była pułapka. - Myślał w gniewie Leonardo. Po chwili przypomniał sobie jak dogodnie mogli się nim zająć w karczmie. Teraz jego myśli zastąpiły obrazy łamania rąk i nóg temu zdrajcy po czym zasnął pijackim snem, zmuszając żołnierzy do tego by go nieśli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:16, 14 Maj 2011    Temat postu:

Nefra, przeglądając właśnie stoisko ze sztyletami (wspaniale, udało jej się znaleźć dwa stoiska z bronią jednego dnia!), kątem oka zauważyła sylwetkę wyraźnie zmierzającą ku niej. Podejrzewała, że jest to ta sama osoba, która przed chwilą zamierzała skoczyć do beczki na główkę.
niegłupi pomysł, pomyślała wtedy, a gdy jakiś chłopak "akrobatkę" odciągnął, Nefra wróciła do rozglądania się za jakimś wyjątkowym sztyletem.
-Hej! Mam na imię Rina, a ty? Wyglądasz mi na sprytną, dawaj zrobimy coś niecnego z tą kukurydzą na tym straganie obok.- rzekła dziewczyna od beczki.
-Zdziwiłabyś się, jaka sprytna jestem-powiedziała, uśmiechając się żartobliwie-Nefra. Niecnego? Pierwsza opcja to dorysowanie niektórym wściekłych buzi i straszenie ludzi. Druga... Wbiegniemy, krzycząc: "atakują nas!", po czym zaczniemy bitwę na kukurydzę, a trzecia-Włożymy dyskretnie do kukurydzy fajewerki i powiemy do sprzedawcy "Ale ma pan wystrzałową kukurydzę", po czym fajerwerki wystrzelą. Wiesz, taki suchar. Którą opcję wybierasz?-dziewczyna wyszczerzyła się do nowo poznanej. Spytała się jeszcze o mężczyznę, który ją odciągnął i zwierzę, które właśnie wskoczyło Rinie na ramię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kryseik
Zabójca dzika i kalkara


Dołączył: 16 Lis 2009
Posty: 521
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Redmont
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:41, 15 Maj 2011    Temat postu:

Kalen długo podróżował od miasta do miasta, nie miał w tym jakiegoś konkretnego celu, po prostu to lubił. Lubił odkrywać nowe tereny, badać strukturę umocnień miast, czasem szkicował mapy, lecz nie robił tego za często, tylko wtedy kiedy widział w tym jakiś sens, a ostatnio słowa sens i życie odbiegały od siebie.
Minął już tydzień od ostatniej "roboty", którą wykonał. Robotą to było... posprzątanie obory... Tak uwłaczającej pracy dawno nie wykonywał, ale cóż, jakoś trzeba było na życie zarobić...

Dziś rano wjechał do kolejnego miasta, kręcił się tam sporo... Noże, uwielbiał je, w końcu był z nimi silnie powiązany, po fachu. Nie dawniej jak tydzień temu, gdy spędził noc w dość obskurnej oberży zniknął mu właśnie jeden z noży. Nie był to dość dobry ani też specjalny nóż, ale braki w uzbrojeniu należało uzupełnić. Dlatego też wybrał się do sklepu z krótką, bronią białą. Uwagę jego przyciągnęła grupa osób, a dokładnie rozmawiające dwie dziewczyny, jedna miała jakieś zwierzątko. Chwilę wcześniej zrobiła mały chaos na rynku, pojawiając się w towarzystwie chłopaka, który odciągnął główne, dzisiejsze źródło rozrywki - dziewczynę, której odbiło.
Grupa tych młodych ludzi wydała się Kalenowi interesująca, może nawet mogli by wspólnie podróżować... chociaż nie... on woli samotność, w końcu jest zabójcą. Lecz mimo wszystko postanowił mieć ich na oku, ale tak by go nie zauważyli...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kryseik dnia Nie 23:44, 15 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:08, 17 Maj 2011    Temat postu:

Dzień był słoneczny, także na powietrzu było bardzo przyjemnie. Upałów nie było, ale zimno też nie - było wystarczająco ciepło. A w dodatku wiał lekki, przyjemny wiaterek. Na jarmarku stłoczyło się wielu ludzi. Niektórzy kupowali, inni tylko się rozglądali. Handlarzy też było niemało. Dodatkową atrakcją było to, że do Araluenu zaczęły zjeżdżać różne trupy cyrkowe.

Król Ralph i jego poplecznicy bardzo lubili rozrywkę tego rodzaju, toteż chcieli, by te grupy dawały przedstawienia specjalnie dla nich. Tyle że chcieli mieć ich przez cały rok, na własność. Z jednej strony dla kuglarzy było to dobre - miel zapewniony dach nad głową oraz wynagrodzenie. Zazwyczaj traktowano ich w miarę dobrze, ale nie zawsze. Tyle że artyści cyrkowi woleli podróżować po świecie, a także większości z nich nie podobała się polityka króla. A to z kolei powodowało gniew władcy.

Kuglarska brać najczęściej występowała przed zwykłymi ludźmi. Wychodzili na rynek i pokazywali swoje sztuczki. Kto chciał, ten patrzył. Te występy cieszyły się popularnością wśród aralueńczyków. I Ralph był z tego niezadowolony, bowiem uważał, że ta rozrywka nie jest dla motłochu. Oni nie powinni się cieszyć, radować, tylko pracować! Jeszcze sobie dzicz pomyśli, że może się tak bawić, jak król i jego wysoko postawieni ludzie - to byłoby niepoprawne, a nawet niebezpieczne.

Dlatego ludzie Ralpha zawsze bacznie się przyglądali trupom cyrkowym. Nie mogli złapać kuglarza i skazać go na więzienie bądź na tortury, a nawet na śmierć, tylko dlatego, że pokazuje swoje sztuczki chłopom. Dlatego często starali znaleźć się jakieś przewinienia, które oni wykonywali. Było to dość łatwe, gdyż większość z nich do pokornych oraz spokojnych nie należało - wielu z nich miało na sumieniu jakieś przewinienia. I co z tego, że często drobne. Przedstawić coś w odpowiednim świetle, dodać jeszcze kilka powodów i już kara spotka kuglarza! Część z nich ginęła też w niewyjaśnionych okolicznościach.

Trupy cyrkowe sporo ryzykowały, przyjeżdżając do stolicy. Miejscowi byli jednak z powodu ich odwiedzin niesamowicie podekscytowani i najprawdopodobniej na pokazach pojawi się ogromny tłum ludzi. Tak duży, że pewnie część ludzi w ogóle nic nie zobaczy, niestety. Evey jednak miała nadzieję, że uda jej się coś dostrzec. Ciekawiło ją, w którym miejscu rozłożą obóz i gdzie będą pokazywać swoje sztuczki. To nigdy nie było ustalone, dzięki czemu każdy miał większą szansę zająć dobre miejsce. Gdyby na przykład określili miejsce, w którym będą występować, ludzie zaczęliby przybywać już o świcie. O tak, aralueńczycy pilnie potrzebowali rozrywki.

Evey dostrzegła grupę kuglarzy, którzy raźno gdzieś maszerowali. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jeden z mężczyzn chyba zauważył, że Ratchett się im przygląda. Przejechał dłonią po swoim przedramieniu, tworząc czerwone iskierki. Na jego dłoni pojawiły się języki ognia, które zaczęły wirować w szalonym tańcu. Ktoś inny szturchnął połykacza ognia, aby ten się nie zatrzymywał. Mężczyzna machnął więc ręką i ogień zniknął. Znajdował się też tam błazen. Miał na sobie obcisłe, zielone nogawice wpuszczone w jaskrawoczerwone buty. Jego szeroka bluza była w kolorach tęczy, na jego głowie znajdowała się czapka z trzema rogami. Do każdego z nich przyczepione były dzwoneczki, które brzęczały cicho z każdym ruchem błazna. Wesołek trzymał też specjalne, długie berło, na którego końcu wyrzeźbiona była głowa.

Ratchett lubiła błaznów, ale w tym momencie skrzywiła się, przypominając sobie zdarzenie sprzed kilkunastu lat. Była wtedy małym, kilkuletnim dzieciakiem, więc nie pamiętała wszystkiego dokładnie. Któryś człowiek Ralpha chyba postanowił paskudnie sobie zażartować z prostych ludzi, którzy chcieli pooglądać trupy cyrkowe. Ściągnął więc kilku mężczyzn, którzy poprzebierali się za kuglarzy - wyglądali nieciekawi, a to co prezentowali, było jeszcze gorsze. Jak Evey znalazła się w miejscu, w którym występowali - nie pamiętała. Ale za to wiedziała, że był tam pewien klaun. Jak by go ocenił dzisiaj, nie była pewna, ale wtedy wydawał jej się wyjątkowo upiorny. Pamiętała jego małe, czarne oczka, wielki, czerwony nos (doczepiony oczywiście) i rozmazaną farbę na twarzy. Czubek głowy był łysy, ale z dwóch stron czerepu sterczały mu ogniste włosy. I uśmiechał się szeroko. Był to raczej paskudny grymas, w którym nie było nic z radości. Był jednak tak ogromny, że widać było dziąsła nieznajomego. Długie, ostro zakończone i żółtawe zęby błazna również nie były miłym widokiem.

Evey obróciła się gwałtownie, wpadając na jakaś kobietę, która właśnie oglądała kolby kukurydzy. Zaczęła krzyczeć na Ratchett i dziewczyna już miała przeprosić, gdy w tłumie zauważyła Nefrę. Chyba powinny porozmawiać. Przecież wczoraj wzięły z celi Jego zapiski, zabrała je Evey. Ale nie czytała ich, chociaż strasznie ją to korciło. Szybko wymamrotała coś do tej kobiet, a potem przepchnęła się przez tłum i pobiegła do Nefry.

- Cześć - powiedziała prędko. Już miała coś powiedzieć na temat tych zapisków, gdy zauważyła, że jej znajoma nie jest sama. Uniosła brew. - Idziesz może pooglądać sztuczki trupy cyrkowej? - zapytała.

Evey często sobie myślała, że chętnie by dołączyła do kuglarskiej braci. Z chęcią występowałaby jako komediantka, mim. Te ich podróże po całym świecie musiały być fascynujące. Ciekawe, co by na to powiedzieli jej rodzice. Z pewnością byliby zachwyceni. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie ich minę, gdy informuje ich, że postanowiła dołączyć do trupy cyrkowej. Och, oni z pewnością mieli wobec niej inne plany. Zbliżał się czas, w którym powinni swą córkę wydać za mąż. Pewnie za kilka dni zostanie przedstawiona swojemu przyszłemu małżonkowi. Wzdrygnęła się. To jej się nie podobało.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 22:50, 15 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 16:27, 20 Maj 2011    Temat postu:

Rinie najbardziej przypadła trzecia opcja.
- To z wystrzałową kukurydzą jakoś przemawia do mnie. - powiedziała to ze złośliwym uśmieszkiem. Po tym przedstawiła Nefrze swojego brata Rena, a także lemura. Dziewczyna nie chciała tracić czasu i zmarnotrawić nadarzonej okazji. Szybko sięgnęła do sakwy przymocowanej do pasa, w której znajdował się proch. Wyciągnęła także cienki papier, do którego wsypała trochę prochu. wszystko zawiązała cienką nicią nasączoną benzyną. Gdy sporządziła kilka 'ładunków' uśmiechnęła się złowieszczo do Nefry, która tylko przyglądała się jej poczynaniom tak jak i Ren.
- No dobra teraz czas na Frediego. Lemurze, musisz to teraz niepostrzeżenie wcisnąć między kukurydzę. Podała mu sakiewki z prochem. Zwierzę od razu skoczyło w stronę stoiska.
Wtem przyszła do Nefry jakaś dziewczyna. Rina, jak to miała w zwyczaju, od razu ją zmierzyła wzrokiem.
- Dobraaa, wiesz, mogłabyś zamilknąć, bo realizuję właśnie swój niecny plan z Neferką. - rzekła do Evey (z tego co słyszała tak włąśnie nazywała się nowo przybyła).
Po chwili jej zwierzątko wróciło.
- No to będzie się działo. Ren czyń honory! Podała swojemu braciszkowi nitki, a także kamienie siarkowe, które dałyby iskrę.
Jak skinę głową, zapalisz. - pouczyła go po czym dodała w stronę nowych towarzyszek: Chodźcie!
W trójkę ruszyły w stronę straganu z kukurydzą. Sprzedawca nie wyglądał przyjaźnie, tym lepiej.
- Widzę, że ma pan wybuchową kukurydzę. - rzekła do mężczyzny Nefra.
- Ou, tak. Jest bardzo wybuchowa. - stwierdziła Rina akcentując ostatnie słowo. Kiedy się przez chwilę przyglądała staremu sprzedawcy rozpoznała w nim starego gbura, który kiedyś naprzykrzył się jej.
- Spadać, do domu dzieciaki, ja tu próbuję handlować.
-To sobie nie pohandlujesz. - rzekła cicho i krzyknęła:
- Ludziee! Na tym straganie jest wybuchowa kukurydza! To warzywo jest przestępcą! - nieznacznie skinęła głową w stron brata, ten odpalił prowizoryczny lont i kukurydza poleciała w powietrze. Wszyscy wieśniacy przyglądali się z niedowierzaniem tej sytuacji, natomiast staruszek zaczął gonić sprawców z miotłą w ręku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raqasha dnia Pią 17:52, 20 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:29, 20 Maj 2011    Temat postu:

Do Emmy powoli wracała świadomość. Budziła się, ale nie była spokojna. Przez chwilę nie otwierała oczu, ale nagle umysł podsunął jej obraz niedawno przeżytej walki; zerwała się z posłania i chwyciła miecz, który leżał obok niej.
Rozejrzała się niespokojnie w poszukiwaniu nieprzyjaciół. Przy ognisku siedziała dziewczyna. Czarodziejka już miała się rzucić w jej kierunku, kiedy przypomniała sobie wszystko. Nieznajoma, gdyby chciała, mogła ją zabić we śnie. Teraz przyglądała się jej spokojnie, nie ruszając się z miejsca.
Sonic opuściła miecz, ale nadal go trzymała. Tamta zauważyła to.
-Doszłyśmy już chyba do wniosku, że jesteśmy po tej samej stronie, no nie? - spytała. Chwilę czekała na odpowiedź, ale gdy Emma wciąż nie reagowała, powiedziała: - Jak już się uspokoisz, to chodź, zrobiłam coś na śniadanie.
Czarodziejka mierzyła ją jeszcze przez chwilę wzrokiem, po czym rzuciła miecz na trawę i usiadła przy ognisku z nieznajomą zajadającą jakieś zwierzątko.
-Późno już?
-Nie, nie do końca. Jak na kogoś, kto stoczył wczoraj kilka walk, to krótko spałaś. Masz - rzuciła jej jabłko.
-Dzięki. - Emma przetarła owoc rękawem i wgryzła się w niego.
Przez chwilę wpatrywała się tępo w jeden punkt, gdy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Z początku sprawiał wrażenie lekko szalonego, ale
po chwili nabrał sensu i zmienił się w postanowienie.
Zaufać?... Nie. Niby dlaczego mam jej ufać? Poniekąd, uratowała mi życie. Ale może być sługą Imperium. Ale zabiła żołnierza Imperium. Ale może być od niego ważniejsza. Ale co ja gadam, nikt o mnie jeszcze nie
wie, więc niby jak Ralph miałby kogoś na mnie nasłać? Wszystko zdarzyło się przypadkiem. Przypadek wyklucza planowane działanie. Ale może mi nie sprzyjać. Ale nie wygląda na wiarołomczynię. Mój Boże, no i co tego, że nie wygląda?! Ralph mógłby wyglądać na miłego człowieka!!! Ale ona jest ok. Wiem to. Skąd niby? Od babskiej intuicji. Co nie znaczy, że będę ślepo jej ufać.

Minął tak dłuższy moment, gdy nagle nieznajoma wstała i najwyraźniej
zbierała się do odejścia.
-Ruszasz?
-No przecież chyba widzisz. - odpowiedziała.
Emma odrzuciła ogryzek i wstała. Również zaczęła się pakować.
Nieznajoma zobaczyła to i najwyraźniej się zirytowała.
-Co ty do diabła robisz?!
-Jadę z tobą.
-Niby dlaczego?
-Bo tak będzie bezpieczniej. Bo nikt nam razem nie podskoczy. Bo najwyraźniej mamy podobny cel, więc dlaczego nie? Bo i tobie, i mnie,
przyda się towarzystwo, żebyśmy nie musiały gadać z końmi. Bo tak naprawdę będzie lepiej
- spojrzała na nieznajomą ze spokojem.
- Słuchaj - mówiłam ci już, że fakt, że uratowałam ci życie jest czystym przypadkiem, nie musisz więc się za mną włóczyć! Poza tym... Ja tam nic nie mam do gadania ze zwierzętami. To nawet lepiej. Ludzie uznadzą, że jestem chora i nie będą się do mnie zbliżać, żeby nie zarazić się jakąś schizą! - Po chwili dodała zimno - Nie znam cię. A tym bardziej cię nie potrzebuję.
-Coś jeszcze? - spytała Emma, wkładając nogę w strzemię.
Nieznajoma spojrzała na nią ponuro.
-Mi nombre es Marika - rzuciła po iberiońsku.

Postanowienie weszło w życie - dziewczyny siadły na koń i ruszyły razem w dalszą drogę. Podróż przez pierwsze dwa dni przebiegała raczej spokojnie, nie miały problemów. Jedynym, co niepokoiło Emmę, była nieufność ludzi w mijanych wioskach i miasteczkach. Dwie samotne, uzbrojone i podróżujące kobiety z pewnością stanowiły niecodzienny widok, więc często przyjmowano je niezbyt życzliwie. To jednak było do tej pory ich jedyne zmartwienie, którym raczej się nie przejmowały.
Trzeciego dnia zaczęło być groźnie.
Dziewczyny z samego rana oddaliły się od malutkiej miejscowości, w pobliżu której spędziły tę noc, i w tej chwili znajdowały się już dość daleko. Jechały jakimś mało uczęszczanym traktem. Jego obie strony zarastał las o gęstym podszyciu. W pewnym momencie kilkaset metrów przed nimi wyłoniło się stamtąd dwóch mężczyzn. Dwóch innych zrobiło to samo za ich plecami. Nie trzeba było długo myśleć, że raczej nie mają dobrych zamiarów. Czarodziejki znalazły się w pułapce.
Nie były jednak zaskoczone - już chwilę wcześniej obie, nie porozumiewając się, instynktownie sięgnęły po broń. Gdy zobaczyły zbójców, obie się zatrzymały.
-Dzień dobry, miłe panie. Nie pomóc wam nieść tych ciężkich bagaży? Chętnie was od nich uwolnimy. A może chcecie, żebyśmy was też zabrali ze sobą? Zapewniam, że jestem czułym kochankiem, madame - z tymi słowy puścił oko do Emmy. Skrzywiła się z niesmakiem.
-Sorki, ale nie tym razem.
W jej ręce pojawiła się kula energii. Bez uprzedzenia zaatakowała złodziei. Marika tymczasem odwróciła się w siodle i magią uporała się z tamtymi dwoma. Zbójowie nie mieli nawet czasu pożałować, że zaatakowali te "bezbronne" kobiety.
Marika z powrotem odwróciła się w siodle. Emma otrzepała ręce.
Bez słowa ruszyły dalej, nie oglądając się za siebie.
Zdążyły już wyjechać z lasu, gdy nagle Sonic zagadnęła:
-Marika, wiesz, myślę, że powinnyśmy sobie znaleźć jeszcze kogoś do podróży. Takie sytuacje nie mogą się powtarzać.
-Takie... Znaczy?
-Z tego co pamiętam, miałyśmy unikać rozgłosu, co nam nie wyjdzie, jeśli będziemy raz za razem wdawać się w bójki. A dwie samotne kobiety wydają się łatwym celem i przyciągają rabusiów jak lep muchy.
-Jednak im jest nas więcej, tym bardziej zwracamy na siebie uwagę. Poza tym... Przecież tych kolesi spławiłyśmy szybko i łatwo, więc co to za problem?
-Mimo wszystko, lepiej by było, gdyby ktoś z nami podróżował!
-No tak. Dwie laski będą napadane co rusz, ale trzech to już nie ruszą - sarkastycznie wtrąciła Marika.
-Wcale nie mówię, że to miałaby być "laska".
-Facet?
-Nie, kosmita! No przecież mówię, że facet! - zdenerwowała się Emma. Druga dziewczyna przyjrzała się jej rozbawiona.
-Hej, ty po prostu szukasz męża! - zaczęła się śmiać. Sonic spojrzała na nią morderczym wzrokiem.
-Ja mówię poważnie! Potrzebny nam jakiś facet, będzie łatwiej. I tak mamy dość problemó. Jeśli mamy jakoś pomóc rebeliantów, byłoby lepiej, żebyśmy na razie były incognito. Jak nas będzie otaczać ten tłum fanów, to w życiu nas nie wpuszczą do swojej Tajnej Siedziby - zażartowała.
-Ale znajdując sobie ochroniarza musimy mu powiedzieć, kim jesteśmy, co oznacza, że już kolejna osoba będzie wiedziała, że jesteśmy rebeliantkami. A co, jeśli znajdziejmy już właściwego, a on okaże się być po stronie Ralpha? Bo w końcu niełatwo jest znaleźć silnego kolesia, który będzie chciał zmarnować swój spokój tylko po to, by pilnować jakiś małolat, którym się zachciało buntu.
-Mówisz tak, jakbyśmy szukały ochroniarza do wynajęcia, a ja mówię o towarzyszu podróży! Po za tym, jeśli nie będzie umiał czytać w myślach, to nie ma problemu, bo nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam dzielić się z nim moimi poglądami politycznymi. Z resztą, nawet co do ciebie nie mogę mieć stuprocentowej pewności, że nie jesteś agentką Ralpha.
Marika puściła to mimo uszu.
-Ale jeśli będziemy z nim dłużej podróżować, to w końcu się zorientuje, że jesteśmy rebeliantkami i jeśli nie będziemy miały szczęścia, może nas wydać.
-cenzura, mam dosyć. Z tobą jak grochem o ścianę!
-I vice versa - dziewczyna uśmiechnęła się jadowicie.
Emma spojrzała na nią zdumiona, ale nic nie powiedziała.

***
Było już dość późne popołudnie, gdy dojechały do kolejnego miasteczka. Im bliżej było stolicy, tym większe było zagęszczenie. Przejeżdżały obok jakiejś karczmy w chwili, gdy właśnie wyrzucono z niej jakiegoś chłopaka trochę starszego od nich.
Gdy je zauważył, szybko się podniósł i otrzepał. Przywitał się z Mariką - podając jej dłoń wyczarował kwiaty. Z Emmą uczynił to samo, tylko, że w jej dłoni pojawiła się wiązka... pszenicy.
-Oj, pardon! - przeprosił, i pszenica zamieniła się w bukiet prawdziwych kwiatów. - To dla pani.
Emmę ten śmieszny pokaz bardzo rozbawił. Od razu poczuła sympatię do bądź co bądź, przystojnego chłopaka.
-Witam. Dziękuję za piękne kwiaty - powiedziała. - Najwyraźniej wyrzucili pana z karczmy, więc może zjadłby pan z nami kolację? Podróżujemy i będziemy spać w obozowisku, ale zawsze to milej, gdy jest nas więcej - uśmiechnęła się do młodzieńca. Spojrzała na Marikę i uśmiechnęła się do niej zjadliwie. W oczach tamtej płonęło coś na kształt żądzy mordu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pedantka dnia Wto 21:19, 24 Maj 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:32, 23 Maj 2011    Temat postu:

Castagiro i Kerim gnali na wierzchowcach ile sił. Za dwójką zamachowców został wysłany pościg toteż Castagiro chciał jak najszybciej dotrzeć do puszczy znajdującej się na południe od La Rivage. Ich konie były wytrzymałe, miały duże pokłady sił ale ta trasa mogła je wykończyć. Svart co chwila odwracał się i sprawdzał jak daleko jest pościg. Od dłuższego czasu utrzymywali stałą odległość od goniących ich żołnierzy Imperium. Mówiąc szczerze nie zależało ma na swoim życiu. Równie dobrze mógłby zatrzymać się i załatwić całą drużynę pościgową. Jednak zważał na bezpieczeństwo Kerima. W czasie walki któryś z żołnierzy mógłby zaatakować jego towarzysza a on, z jego ułomnością, nie dałby sobie rady. Dlatego puszcza będzie idealnym miejscem. Może tam ukryć przyjaciela i po kolei wytępić żołnierzy. Chyba, że nie będzie to potrzebne.
- Arlenie! Daleko jeszcze? – spytał Kerim krzycząc do jadącego przed nim Svarta. Castagiro odwrócił głowę w jego stronę.
- Jakieś dwie godziny tym tempem. Da radę. Razem z Camarisem odpoczną w lesie. – odpowiedział mu Cast. Zerknął w stronę pościgu. Wydawało mu się jakby drużyna zwolniła. Możliwe, że ich konie nie dają rady. Svart uśmiechnął się i popędził swojego wierzchowca. Niewielki zarys linii drzew majaczył na horyzoncie.

-Szybko! Trzymaj się mnie! – Castagiro przedzierał się między drzewami wchodząc w coraz gęściejsze połacie lasu. Z sekundy na sekunde coraz gorzej było się przemieszczać. Kerim szedł tuż za Camarisem, czuł smród jego zada. W pewnym momencie uderzył twarzą w jego pośladek. Otrząsnął się, kilka razu splunął na ziemię.
- Co jest? – spytał z wyrzutem. Chciał coś jeszcze dodać ale Svart zdążył się wtrącić mu w słowo.
- - Jesteśmy na miejscu. Tutaj nie dotrą. Zaczekaj na mnie. – powiedział przyciszonym głosem. Kerim skinął głową i wymacał pysk Camarisa. Wiedział, że pobędzie sam dłuższą chwilę.
Castagiro w końcu wrócił. Kerim nie musiał pytać gdzie był. Wystarczającym dowodem było to, że Svart pokazał mu strój i rynsztunek młodszego oficera armii Imperium. Kerim z początku nie wiedział czyja to zbroja, dopiero gdy podszedł bliżej i przyjrzał się z niewielkiej odległości.
- Oszalałeś? Po jaką cholerę wziąłeś to? – krzyczał machając jednocześnie rękoma.
- Mam plan. – Svart zachowywał stoicki spokój. Skierował się w stronę swojego wierzchowca by zrobić miejsce na nowe obciążenie dla niego jak i konia jego towarzysza.
- Ty? Masz plan? Ciekawe jakiż to! – Kerim dalej wypowiadał się podniesionym tonem. Castagiro chciał mu zwrócić uwagę by się nie wydzierał bo jeszcze ich ktoś usłyszy ale zmienił zdanie. Uśmiechnął się pod nosem.
- Chcę zabić Namiestnika Galii. – Kerima zatkało. Patrzył w stronę Castagira z otwartymi lekko ustami. Gdy w końcu otrząsnął się z tego transu wypalił.
- Że co? Jak? Kiedy? Gdzie?
- Za dużo pytań na raz. Po kolei. Na początek muszę się przejść po puszczy. Potrzebuję kilku roślinek do pewnej maści.
- Co ty planujesz?
- Zobaczysz. – Svart znów uśmiechnął się do siebie i zniknął między drzewami.

Zadanie jakie sobie postawił było niezwykle trudne. Możliwe, że wręcz niewykonalne dla jednej osoby. Co gorsza, prawdopodobnie jego pierwotny plan można o kant dupy roztrzaskać. Początkowo myślał, że to dobry pomysł, podstawić swojego człowieka, który by wkradł się między dowództwo w La Rivage a następnie dostać się do zamku dzięki uzyskanym informacjom. Jednak powstały dwa poważne problemy. Jego człowiek może zostać natychmiast rozpoznany oraz to, że Svart nie może swobodnie poruszać się po mieście. Musiał całkowicie zmienić swoje założenia na najbliższy czas lub plan misji.
- Kerimie, możesz tutaj podejść? – Svart mieszał coś w małej miseczce kiedy odezwał się do towarzysza. Mikstura kolorem przypominała purpurowy. Do tego unosił się niesamowity smród.
- Co jest? – spytał Kerim stając tuż za Castagirem.
- - Usiądź proszę, muszę ci powiedzieć co planowałem i planuję.
- Szybko zmieniasz decyzję. – rzucił z przekąsem Kerim. Usiadł naprzeciw towarzysza i skrzywił twarz. – Jasna cenzura ale smród. Co to jest?
- Część mojego byłego planu. Uznałem, że a nuż może się przydać dlatego robię. Słuchaj mnie. – Castagiro przestał mieszać i odstawił miskę. – Z początku chciałem abyś robił za rannego oficera armii Imperium, poszkodowanego w czasie pościgu za nami. Ta maść miała wywołać efekt oparzeń, jakbyś dostał pochodnią w twarz.
- Chyba oszalałeś. To się nigdy nie uda.
- Dlatego zmieniłem plan. Wiadomym jest, że nie mogę się pojawić w La Rivage od tak. Nie tylko ze względu na ostatni nasz numer.
- A co jeszcze?
- Nie przerywaj mi. – Castagiro zezłościł się. Sięgnął ręką do torby znajdującej się obok niego i wyciągnął fajkę oraz tytoń. Napełnił ją używką i odpalił pstryknięciem palcy. – Tak jak mówiłem, zmieniłem zamiary. Ciebie na pewno nie widzieli, nie znają twojej twarzy. Dlatego, gdy pojawisz się w mieście, uznają cię za niedowidzącego, zwykłego człowieka.
- Taa... – mruknął Kerim spuszczając głowę.
- Wybacz, że tak o tym mówię ale taka jest prawda. Dam ci dokładne wytyczne co potrzebuję. Pojedziesz na targ. Każdemu będziesz mówić, że kupujesz sprzęt dla syna, myśliwego, który uszkodził nogę i nie może osobiście się zjawić. Dopowiesz także, że masz dokładne wytyczne co do kupowanego towaru i w razie oszustwa synek zjawi się, nawet ze złamaną nogą.
- I co dalej? – spytał Kerim krzyżując ręce na piersi. Castagiro pyknął parę razy fajką i kontynuował.
- Wrócisz, rzecz jasna. Resztą zajmę się ja.
- I mam niby tutaj siedzieć i czekać na ciebie? Jak ty będziesz, powiedzmy, próbował zabić Namiestnika?
- Tak.
- Świetnie. To kiedy mam niby ruszyć?
- Jak najszybciej.

Wieczór był niezwykle przyjemny. Zachodzące słońce tworzyło wspaniałe kolory na lekko zachmurzonym niebie. Ludzie w La Rivage obchodzili jakieś regionalne święto. Castagiro obserwował tłum zebrany na rynku głównym miasta. ”Niech się bawią i cieszą, że Namiestnik nie wprowadził jeszcze w życie regulacji Ralpha. Ale już niedługo. W końcu zaczną wprowadzać. I zaczną się kolejne rzezie.”. Svart leżał na dachu jednej z kamienic. Po swojej lewej stronie miał komin, który dawał spory cień, dzięki któremu był prawie niewidoczny. Prawie, bo po mieście kręcili się jeszcze inni zamaskowani u chcący pozostać w ukryciu. Na szczęście Castagiro zdołał dotrzeć do herszta bandy złodziei i zabójców znajdujących się w stolicy Galii. Dzięki temu mógł swobodnie przemieszczać się po dachach oraz liczyć na zabezpieczenie działań na rynku co było niezwykle ważne. Z tej pozycji widział trzech swoich pomocników. Byli to ochotnicy. Gdy Svart spotkał się z hersztem gildii i przedstawił swoje zamiary, musiał od razu wyłożyć na ławę odpowiednią sumę pieniędzy. Co prawda gildia miała w planach od dłuższego czasu zabicie Namiestnika lecz nikt nie był na tyle odważny lub głupi by to zrobić. Aż trafił się idiota z zewnątrz. Dzięki temu Svart leżał teraz na dachu i wyczekiwał nadejścia Namiestnika.
Przygotowanie odpowiednich strzał zajęło mu sporo czasu. Od dnia, w którym Kerim zawitał na targ minął tydzień. Przez ten czas Castagiro musiał odpowiednimi metodami nasączyć magią te kilka strzał, które posiadał. Oczywiście, wprawny mag zrobiłby to dość szybko lecz Svart nie był magiem i zdecydowana większość działań magicznych albo sprawiała mu trudność albo była dla niego niewykonalna. Poza żywiołem ognia. To opanował do perfekcji. Mniejsza z tym. Cast musiał przygotować sprzęt bardzo dokładnie oraz dokonać dokładnego rozeznania w terenie i sytuacji w La Rivage a to wymagało czasu. Ale co się odwlecze to nie uciecze. Cień komina był coraz dłuższy. Svart wykorzystał to i zmienił pozycję na klęczącą. Nagle tłum zaczął krzyczeć i gwizdać. Na mównicy pojawił się Namiestnik.
”Tak myślałem” pomyślał Castagio patrząc w stronę zarządcy La Rivage. Wokół niego podniesiona była magiczna bariera ochronna. Poza tym było jeszcze dwudziestu żołnierzy z Gwardii Królewskiej oraz mag stojący nieco z tyłu. On też miał barierę. I tu właśnie potrzebne były magiczne strzały. Ich zadaniem ma być przebicie się przez barierę maga oraz wywołanie magicznej choroby, która w 9 przypadkach na 10 jest śmiertelna po piętnastu minutach. Nie magicznych zabija szybciej. W przeciągu dwóch do pięciu minut. Castagiro poprawił swoją maskę, którą zakładał zawsze na twarz. Zasłaniała mu ona twarz od dolnych powiek w dół. Kończyła się zaś na klatce piersiowej a schowana była pod koszulą. Zapinana oczywiście z tyłu na specjalne rzemienie. Svart spojrzał w kierunku każdego z pomocników i nadał umówiony sygnał. W odpowiedzi otrzymał znak, który informował, że dany obszar jest czysty. Namiestnik zaczął w końcu przemawiać. Między ludźmi w tłumie można było dostrzec dwójki żołnierzy obserwujące bacznie teren. Castagiro wyciągnął trzy strzały. Sięgnął po łuk leżący obok niego. Nałożył strzałę na cięciwę i wymierzył. Wiatr południowy, słaby więc musiał mierzyć kilka milimetrów w lewo. Napiął łuk. Wstrzymał oddech. Czuł bicie serca. Wyczuł moment między kolejnymi uderzeniami i puścił strzałę. Natychmiast nałożył drugą i wymierzył w Namiestnika. Te same proporcje. Pierwsza strzała trafiła maga w pierś. Spowodowała jego dekoncentrację więc bariera wokół Namiestnika opadła. Poszła kolejna strzała. Trafienie idealne. Okolice serca. Svart schował trzecią strzałę do kołczanu i zsunął się z dachu. Zeskoczył na stojący pod nim wóz z sianem i workami zboża na tyłach kamienicy. Nałożył łuk na ramię i skierował się do uliczki prowadzącej na rynek. Tam zaś wybuchła panika. Tłuma uciekał na różne strony z krzykiem i piskiem. Gwardziści natychmiast utworzyli ścisły krąg wokół Namiestnika a żołnierze z placu ustawili się w linii przed nimi. Ktoś pobiegł po medyka lecz ten rozkładał ręce. Wiedział czym dostali mag i zarządca. Castagiro zaś powolnym krokiem zmierzał w kierunku zgrupowania żołnierzy. Co poniektórzy w tłumie dostrzegli Svarta i zaczęli schodzić mu z drogi. Rynek w połowie opustoszał. Ci zaś, którzy byli w pobliżu Castagira zatrzymali się i go obserwowali. Trochę idiotyczne z ich strony ale co zrobić. Utworzył się jakby korytarz, którym to Castagiro szedł w kierunku żołnierzy. Ci go nie zauważyli dopóki nie wyszedł przed tłum pozostały na placu. Stał teraz między mieszkańcami a oddziałem zbrojnych. Twarzy jego zupełnie nie było widać. Schowana była nie tyle za maską co pod kapturem płaszcza sięgającego do kostek. Przód był nie zapięty toteż powiewał on na wietrze. Svart stanął w lekkim rozkroku. Zołnierze doskonale widzieli jego czarne, skórzane ubranie nałożone na niewielki pancerz. Do tego buty wojskowe, przerobione u góry mocno związane, że przylegały do spodni. Przy grubym skórzanym pasie dwa sztylety oraz miecz. Castagiro podniósł głowę na tyle, że widać było fragment jego twarzy pomiędzy maską a brzegiem kaptura.
- Ani kroku dalej! Stój gdzie stoisz! – krzyknął ktoś zza linii żołnierzy. Między dwójką zbrojnych przecisnął się oficer z Gwardii Królewskiej. – Nie wykonuj gwałtownych ruchów albo zginiesz. – mężczyzna wyciągnął broń i dał sygnał pozostałym żołnierzom, że mają być gotowi do akcji. Wtem z dwóch uliczek wyłoniły się dwa patrole czteroosobowe.
- Namiestnik i mag nie żyją. Jeśli wy chcecie zachować wasze życia, nie róbcie żadnych niestosownych ruchów. – odezwał się nagle Castagiro.
- Człowieku. Grozisz nam? Sam na pięćdziesięciu? – zaśmiał się gwardzista.
- Nie mam ochoty na dyskusje. Chcę wam zakomunikować, że to dopiero początek. Wkrótce wieść o tym zabójstwie dotrze do najdalszych krańców Imperium oraz do samego króla Ralpha. To dopiero początek. Najgorsze dopiero przed wami. – przy ostatnim słowie Castagiro uniósł obydwie ręce przed siebie i wykonał nimi rozmach. Tuż przed żołnierzami pojawiła się ściana ognia. Zbrojni natychmiast odskoczyli łamiąc szyk i zakrywając poparzone twarze oraz inne części ciała. Tłum za Castagirem jęknął i zaczął się odsuwać z czego duża część przebywających wycofała się w pobliskie uliczki.
W tym momencie Svart wykonał kolejny ruch rękoma. Znów wysunął je przed siebie. Nad mównicą Namiestnika znajdowała się prawie goła ściana centralnego budynku na rynku. Ściana ta miała tylko kilka okien. Castagiro wycelował w nią ręce i z dłoni wystrzeliły dwa strumienie ognia. Po paru sekundach skończył pozostawiając wypalone malowidło. Mieszkańcy zaskoczeni wydarzeniami coraz bardziej odsuwali się a gdy Castagiro odwrócił się w och stronę i wbiegł w tłum dało się słyszeć przerażone krzyki i jęki. Nikt nie widział co dokładnie się stało prócz tego, że zabito Namiestnika. Teraz każdy wpatrywał się w wypalony znak na ścianie. Był to deltoid z literą C w środku oraz dwoma półokręgami znajdującymi się po jego bokach z końcami skierowanymi na zewnątrz. Ktoś nagle krzyknął „Namiestnik nie żyje!” i cały zebrany tłum zaczął wiwatować. Klaskano, śpiewano, krzyczano. To było ostatnie co Svart zdołał dosłyszeć. Wsiadł na wykupionego wcześniej od gildii konia i uciekł z miasta zabijając po drodze czterech żołnierzy. Skierował się z powrotem do puszczy.

Trzy tygodnie po zabiciu Namiestnika La Rivage Castagiro dotarł do granicy Iberionu. Razem z Kerimem podróżowali tylko nocą, w dzień ukrywając się. W każdej mijanej wiosce czy miasteczku Kerim wysłuchiwał wiadomości i opowieści o wydarzeniach z stolicy Galii. Większość była przesadzona, dochodziło nawet do tego, że wymyślano przyzwane demony. Ale najważniejsze dotarło do wszystkich. Nigdy nie wiadomo kiedy i jak uderzą buntownicy. Co prawda Castagiro nie był członkiem żadnej zorganizowanej grupy. Zadziałał na własną rękę. Teraz pozostało mu uciec tam gdzie mogą się go najmniej spodziewać. Do samego serca Imperium. Do Araluenu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Castagiro dnia Pon 18:45, 06 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 0:26, 28 Maj 2011    Temat postu:

Leonardo trafił do lochu pobliskiej twierdzy Marko. Dwóch żołnierzy bez najmniejszych życzliwości wrzuciło ciało nieprzytomnego pirata do wilgotnej, gnijącej celi. Kontakt z zimnym kamieniem posadzki wyprowadził Corteza z błogiego snu. Szybko rozeznał się w sytuacji w jakiej się znalazł.
Brawo! Osiągnąłeś więcej niż chciałeś. Jesteś w twierdzy Marko! Dobra robota Leonardo! Teraz nie bedziesz musiał się tutaj przekradać i głowić się jak wyminąć straże na murach. - Ciągnął swój monolog w myślach.
-Teraz było by dobrze abyś zastanowił się jak się stąd wydostać...
Leonardo machnął rękoma wyrażając tym nie inne słowa jak: Dobra, dobra, już się za to biorę... robiąc przy tym grymas jaki robi leń mający wziąć się do pracy. Alkohol jeszcze dawał o sobie znać. Ta sytuacja wcale mu się nie uśmiechała a bieg wydarzeń nie dokońca potoczył się tak jak by pirat tego chciał. Właściwie wszystko by się zgadzało, gdyby nie pobyt w celi. Leonardo kilkoma krokami obszedł całą celę. Była naprawdę niewielka. Wysoko prawie na 2 metry znajdowało się niewielkie okiennko. Stamtąd słyszał co jakiś czas kroki. To pozwoliło mu określić gdzie się znajduje. Mógł z tego łatwo wywnioskować, że znajduje się w lochu pod ziemię nie zaś w wieży. Popatrzył na jedyną przeszkodę dzielącą go od wolności.
-Przeklęte kraty!- Parsknął uderzając pięścią w ścianę. Postanowił pomyśłeś. Wtedy go olśniło. Nerwowo zaczął przeszukiwać swoje ubranie. Zauważył już wcześniej że zabrano mu broń: Miecz oraz nóż jednak liczył, że straż mogła coś przeoczyć. Niestety, miał dzisiaj pecha. Zabrano mu zarówno niewielką i poręczną kuszę jak i cały proch. Wspomniał w tym momencie tego przeklętego informatora. Pomyślał o tym ile mógł dostać za wystawienie pirata. Z pewnością nie mało.
Wtedy też na schodach prowadzących do lochu rozległo się rytmiczne pobrzękiwanie metalu. Ktoś nadchodził. Słychać było już kroki. Do lochów wpadło dwóch zbrojnych wraz z dowódcą. Oficer widząc jak pirat przegląda swoje rzeczy w poszukiwaniu czegoś przydatnego wyciągnął skrawek papieru, ten sam który zakupił Leonardo tego dnia w karczmie.
-Czy tego szukasz?- Odparł z ironią żołnierz machając świstkiem wręcz przy samej kracie. Leonardo natychmiast popatrzył na stary, wyżółkły już papier. Jego źrenice zwężyły się. Pirat zacisnął zęby.
-Widzisz, tak przypadkiem znaleźliśmy go przy Tobie.- Oficer powiedział to w sposób niedbały a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, którego nie miał zamiaru wcale ukrywać. Chciał w dobitny sposób okazać swoją przewagę. Oficer ten nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym. Był niewiele niższy od zbrojnych, którzy z nim przyszli. Był smukłej budowy. Leonardo stwierdził, że potrafi posługiwać się szpadą o czym świadczyła broń, która była przewiązana do oficerskiego pasa oraz białe rękawiczki, często używane przez arystokratów w czasie szermierki.
Oficer wcale nie był zaskoczony reakcją Leonarda na widok tego skrawka. Zamierzał dalej ciągnąc swoją grę.
-A więc zdradź mi, dlaczego ten papier jest tak ważny?- Wtedy też arystokrata uważniej przypatrzył się przedmiotowi. Na papierze widniały znaki oraz linie. Nic nie było oczywiste, a na pewno autor tej wiadomości nie posługiwał się żadnym ze znanych tutaj języków.
-Dlaczego was to interesuje?- Odparł z przekąsem Cortez chwytając rekoma za kraty. Oficer nawet nie drgnął.
-Pewnie chciałbyś pomówić o tym w innym miejscu? Dostaniesz gorącą strawę i wtedy wyjawisz nam wszystkie swoje tajemnice... - Ostatnie słowa oficer powiedział już znacznie ciszej, czego nie mógł usłyszeć ktoś stojący nawet o krok dalej.
- A co jeśli się nie zgodzę? - Odparł dumnie pirat.
-Jutro o świcie zaznajomisz się z panną szubienicą... To może być śmiertlenie poważna znajomość... - Odparł bez żadnych emocji oficer wyraźnie podkreślając wagę tych słów.
-Tak, to zmienia postać rzeczy. Więc którędy panowie?- Odparł Leonardo może z lekko przesadzonym entuzjazmem, jednak przesunięcie terminu egzekucji działało na jego korzyść.
Czterech mężczyzn pokonywało schody piętrzące się wciąż w górę. Na początku szedł dowódca, za nim więzień oraz dwóch pilnujących go strażników. Trafili do większej komnaty. Była niezwykle bogato zdobiona. W pomieszczeniu było niezwykle jasno w porównaniu do ciemnego lochu przez co Leonardo przez jakiś czas musiał zakrywać oczy.
-Zdejmijcie mu te kajdany! Co może zrobić, jesteśmy w najwyższej wieży, skąd jest tylko jedno wyjście! - Odparł z kpiną oficer.
Leonardo niezbyt przeją się tą informacją. Uważnie obserwował otoczenie. W sali wisiały drogie tkaniny i zasłony o różnych kolorach. Na środku komnaty znajdowało się masywne biurko. Zasiadł za nim nieznany z nazwiska oficer. Skrzyżował ręce nad drewnianym blatem i z podstępnym uśmieszkiem powiedział:
-Teraz czas abyś wyjawił nam co wiesz...-
-Cóż miałbym wyjawić? Jestem zwykłym... marynarzem... majtkiem na pokładzie "Szczęśliwego lotosu". Dwa dni temu przybiliśmy do brzegu, upiłem się a okręt odpłynął. Zaś ja trafiłem tutaj zupełnie przez pomyłkę. - Próbował udawać pozory. W końcu nie mogli być pewni czy złapali pirata a w szczególności kapitana.
-Nie strzęp na darmo języka Leonardo Cortez, dobrze wiem kim jesteś.- W tym momencie wszelkie nadzieje na grę pozorów przepadły. Dobrze wiedzieli kogo pojmali i mieli w tym jakiś cel.
-Jednak, jeden pirat to zaledwie kropla w morzu. Pchła w porównaniu do potęgi Imperium Ralpha. Jednak gdy jest was...
-Więcej, piraci stają się niebezpieczni, czyż tak?- Dokończył z lekką podejrzliwością Leonardo.
-Tak.. jakby...- Odparł z wyraźną niechęcią oficer. Imeprium posiadało silną armię lądową z łatwością mogli kontrolować zdobyte ziemię, jednak morze ich przerastało. Nie mieli nad nim takiej kontroli jakiej życzył by sobie król. Budowa statków trwała długo a okrętowanie załogi nie należało do najłatwiejszych.
-Dlatego wyjawisz nam gdzie są inni pirackie okręty, ich kryjówki oraz przekażecie nam zagrabione skarby jakie przewozisz na "Calico Jack"...-
-W zamian za...? - Zapytał Leonardo.
-Twoje życie. - Odpowiedział ze spokojem oficer. Wyjął tym samym z szuflady rzeczy należące do kapitana i położył je na blacie obok wielkiego świecznika. -To wyraz moich dobrych chęci.
-Tak to bardzo uczciwy układ... - Leonardo wymawiał to powoli obchodząc do okoła salę i nieznacznie wychylając się za okna. - Jednak ma pewne... wady... Założyliście niesłusznie, iż nie będę miał wyjścia, że przyciśniecie mnie do ściany, że zgodzę sie na wszystko co mi zaproponujecie... Ale nie wzieliście pod uwagę jednej rzeczy... Jestem Cortez, pirat! -Powiedział to głośno z wyraźnym toskańskim akcentem.
Oficer oniemiał przez moment. Nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji a teraz nie wiedział co zrobić. Pirat najwyraźniej odmówił i godzi się na śmierć. Było to dla niego nie pojęte. Ta chwila wachania była dla Leonardo wystarczająca. Wyszarpnął od jednego z żołnierzy manierkę z mocnym trunkiem, pociągnął wielki łyk i zrobił przewrót przez bark tak że znalazł się przed biurkiem oficera. Wypluł cały ten alkohol wzniecając płomień ze świec, który zaczął parzyć twarz oficera. Natychmiast wybiegł z komnaty. Dwóch zbrojnych ruszyło na kapitana pirackiego okrętu. Leonardo pochwycił swoje rzeczy z biurka. Teraz miała rozegrać się walka dwóch na jednego, co nie bardzo podobało się Cortezowi. Ruszył na przód. Uniknął pierwszego ciosu i uderzył płazem swojej szabli pierwszego z żołnierzy rozbijając mu nos. Odskoczył przed kolejnym ciosem, prawie potykając się o wystający kamień posadzki. Wpadł na biurko. Dłonią odnalazł świecznik. Zaczął nim sobie pomagać jak bronią, machał nim odstraszając wojaków przed podejściem. Pech, chciał że jedna z iskier przeszła na zwisające z każdej strony ozdobne zasłony. Nie długo po tym, pół komnaty stało już w płomieniach. Przerażeni żołnierze uciekli z komnaty zamykając za sobą drzwi nie dając szansy ucieczki dla pirata. Leonardo szybko ocenił sytuację. Sciągnął kawał materiału ze ściany, który nie zajął się jeszcze ogniem. Popatrzył przez okno w dól. Było dosyć wysoko. Materiał był za krótki by zrobić z niego linę. Płomienie stawały się coraz większe. Szybko podbiegł do biurka. Szarpnął za szufladę i zaczął wertować papiery. Odnalazł tajemniczy pożółkły skrawek i kilka innych istotnych notatek oficera. Schował wszystko za swoje ubranie. Teraz trzymając materiał stał w oknie. Skoczył układając materiał w prowizoryczny spadochron. Uciekł zanim cała komnata stanęła w płomieniach. Wiatr popchnął go dalej za mury twierdzy. Kierował się teraz na północ w las. Na twarzy pirata pojawił isę wyraźny uśmiech satysfakcji. Nie tylko z powodu tego niezwykłego lotu ale także tego co dzisiaj dokonał - zgodnie z planem...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pawel2952 dnia Sob 0:27, 28 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:27, 29 Maj 2011    Temat postu:

- To już nie ta kondycja - Rina wysapała z wielką trudnością te słowa. Przed rozstaniem się z Nefrą i Evey, dziewczyna wytłumaczyła im w której karczmie są zakwaterowani. Kiedy nowe znajome się oddaliły Rina bez ogródek pociągnęła za sobą Rena.
- Nie ma czasu do stracenia, chodźmy pozwiedzać miasto i nawiedzić sklepy. - reakcja jej brata na te słowa - bezcenna.
***
Po dwóch godzinach łażenia jedynie Rina była nie zmordowana.
- Patrz, patrz, patrz! To sklep z ubraniami tego sławnego projektanta.
Dziewczyna od razu wparowała do pomieszczenia, nad którym szyld głosił: "Judasz Style". Po jakiś dwudziestu minutach wyszła w ręku niosąc sandały a'la Judasz. Tego dnia odwiedziła wiele sklepów m.in. sklep z bielizną, z naturalnymi kosmetykami, a także z bronią. W tym ostatnim nabyła wspaniały sztylet oraz miecz, jednak cena była wygórowana, a handlarz nie chciał sprzedać taniej.
-Masz hieno! - krzyknęła do skąpego mężczyzny podając mu pieniądze.
Tak jak przypuszczała, Rena i lemura już koło niej nie było. Przypuszczała, że poszli do pokoju w karczmie, ponieważ budynek był niedaleko. Nie myliła się. Zastała ich śpiących na jednym z łóżek, sama była zmęczona, lecz nie mogła się powstrzymać zemście.
Ren spał tak mocnym snem, że Rina zdążyła pomalować mu oczy czarną kredką, a także dorysować wąsy. Fredzia za nielojalność czekała większa kara. Zafarbowała mu pasmo futerka na głowie henną w odcieniu miedzianym, po kilku minutach zmyła ziołową farbę i na wodę z cukrem nastroszyła rude futerko. W przeciwieństwie do Rena lemur był zachwycony nowym wyglądem. Ren był bardzo obrażony za wybryk siostry, aby mu to zrekompensować Rina podarowała mu nowo kupiony miecz. W miłej atmosferze zjedli obiad i poćwiczyli walkę bronią.
Pod wieczór spotkała się z Nefrą i Evey.
To co? Jest jakaś misja do wykonania? Propozycje? - stwierdziła, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.

Brak wena się udziela. Mihex jak coś ci nie pasuje to napisz na gg. ; )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:12, 06 Cze 2011    Temat postu:

[ Uzupełnienie do poprzedniego wpisu. Wydarzenia po zamachu a przed dotarciem do Iberionu ]


- Ta. Szuka go chyba cała armia Imperium. Przynajmniej tu, na kontynencie. – gość karczmy podniósł kufel piwa do ust i upił nieco złotego trunku. Odstawił naczynie na stół z lekkim stuknięciem i wytarł rękawem usta. – Szczwana bestia. Mówią, że wyszedł na środek rynku i prawie podpalił całą Gwardię Królewską pilnującą Namiestnika. Mało tego, skubaniec miał czelność jeszcze im grozić! – w tym momencie mężczyzna zaśmiał się i wyprostował na krześle. Machnął ręką w kierunku kelnerki i krzyknął. – Moja droga Anno! Jeszcze dwa piwka dla mnie i mojego kolegi! – tu wskazał na swojego rozmówcę. Obydwoje byli w średnim wieku, na oko te czterdzieści lat mogli mieć. Zamawiający był dobrze zbudowany. Duże, umięśnione ramiona. Ogromna dłoń, która niejednemu pewnie by czaszkę zmiażdżyła. Widocznie kowal lub drwal. Jego kolega był sporo mniejszy od niego ale budową ciała niewiele ustępował drugiemu. Obaj ubrani byli czysto i schludnie. Nie sprawiali wrażenia miejscowych pijaczków. Poza nimi w karczmie siedziało jeszcze sześć osób. Cztery z nich grały w karty przez co robiły trochę hałasu w miarę jak wlewali w siebie coraz większą ilość alkoholu i gra stawała się „żywsza”. Pozostałe dwa osobniki siedziały na uboczu. Jeden z nich, odziany w długi, czarny płaszcz z kapturem naciągniętym na głowę tak, że w żaden sposób nie można było dostrzec twarzy. Mimo to, osobnik ów miał doskonały obraz całej sytuacji w karczmie. Jego towarzysz zaś, mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat z widoczną wadą wzroku gdyż jego źrenice były nieco blade, siedział obok niego i konsumował niewielką ilość strawy. Jako napitek mieli browar więc za każdym razem gdy „zakapturzony” podnosił kufel do ust wszyscy obecni w karczmie spoglądali kątem oka czy czasem nie dojrzą jego lica by móc określić co to za osobnik. Niestety, nie było im to dane. Nieznajomy był zbyt sprytny. Wracając jednak do tematu, dwójka nieznajomych, bo reszta to byli okoliczni mieszkańcy, znający się chociażby z widzenia, dla niepoznaki konsumowała swoje jadło lub, jak to było w przypadku zakapturzonego, piwo i przysłuchiwała się temu co opowiadał kowal czy tam drwal. Na jedno wychodzi jeśli patrzeć na posturę. Anna zdążyła już przynieść im trunek a mężczyzna kontynuował.
- Na czym to ja skończyłem? – podrapał się lekko po brodzie.
- Że facet groził gwardzistom. – podpowiedział mu jego rozmówca.
- A tak! Racja, no to tego. No i groził im! Powiedział coś w stylu, że to jeszcze nie koniec, że to początek. Coś w ten młot. Na bogów, zapomniałem! – zaklął i upił reszty trunku z pierwszego kufla.
- JA zaś słyszałem, że ten sam prawdopodobnie kilka dni przed zamordowaniem Namiestnika wysadził magazyn uzbrojenia. Główny magazyn.
- Tak! Dobrze prawisz! Tyś mi zawsze przypominasz Granelu! Tak też słyszałem. Niezły skubaniec z niego. Wysadzić taki magazyn a po paru dniach zabić Namiestnika. Szaleniec wręcz.
- Ale dzięki temu ruch oporu w prowincji La Rivage jak i w całej Galii zwiększył się. Coraz więcej dochodzi do nas informacji, że patrole armii Imperium zostały zaatakowane lub wybite. Poczekaj aż zacznie się prawdziwa rewolta. – Granel również upił nieco trunku. Następnie oparł łokieć prawej ręki o stół i parę razy pomasował swoje czoło.
- Ciszej, nie tak głośno. Kto wie, kto nas usłyszeć tu może. – mięśniak nachylił się ku swojemu koledze i ukradkiem patrzył w stronę dwójki obcych.
- Tak. Masz rację – odpowiedział mu szeptem Granel. – Lepiej nie mieć oddziału gwardzistów na głowie...
- No! To zdrowie twojej córki, która chyba niedawno święto narodzin miała! – mężczyzna wyprostował się na krześle i podniósł swój kufel.
- A racja racja, napijmy się. – Granel uśmiechnął się kiwając głową i stuknęli się kuflami.
Castagiro dokończył piwo i spojrzał na przyjaciela. Ten zaś wsadzał do ust ostatni kęs mięsa.
- Keerimie, nie udław się. To, że nam się spieszy nie znaczy, że masz mi tu zdechnąć przez zadławienie. – szepnął nachylając się ku przyjacielowi.
- Mhoja.. w tym.. ghowa – odpowiedział mu plując maleńkimi kawałkami jedzenia.
- Kulturę to ty w sobie masz nieziemską. – zadrwił z przyjaciela Svart. Machnął w kierunku kelnerki i położył trzy złote monety na stół. Gdy Anna podeszła i spojrzała na pieniądze zmrużyła oczy.
- Panie, muszę zobaczyć czy mam jak zwrócić różnicę.
- Nie ma potrzeby, to za dobrą obsługę. – Castagiro podniósł się znów klepiąc Keerima w plecy. – Idziemy staruszku. Czas na nas.
- Ale... – kelnerka chciałą jeszcze coś powiedzieć lecz Svart przerwał jej.
- Żadnego ale. Taka wola ma i nagrodzić chciałem cię. Dziękuję i dobranoc. – skłonił lekko głową i skierował się do wyjścia. Zanim opuścił karczmę dostrzegł zaskoczone spojrzenia pozostałych klientów. Nie każdy dawał napiwek w postaci dwóch złotych monet.

Svart i Keerim jechali przez las dobre kilka godzin. Utrzymywali tempo na tyle wolne by ich konie się nie zmęczyły ale jednocześnie na tyle szybkie by znaleźć się jak najszybciej na granicy z Alpiną. Keerim wiele razy pytał Castagira po co tam jadą. Ten zaś nie chciał odpowiadać. Miał się przekonać za dwa dni, kiedy dotrą do celu.
Był późny ranek. Keerim chował właśnie bukłak z wodą kiedy usłyszał swojego towarzysza.
- Jesteśmy na miejscu. – rzekł Castagiro biorąc głęboki oddech.
- Gdzie ty mnie wywlokłeś? – mruknął pod nosem. Oczekiwał konkretnego opisu miejsca gdyż jak na razie to jedyne co dostrzegał to niewyraźny kształt najbliższych drzew i słyszał śpiew ptaków. Czyli ciągle są gdzieś w lesie.
- Jesteśmy w Mort’a’laar. – Castagiro odpowiedział Keerimowi z totalnym spokojem. Bez żadnych emocji. Tak jakby mówił o zwykłym kamieniu. Keerim zaś zaniemówił. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się. Można by odnieść wrażenie, że patrzył przed siebie próbując dojrzeć cokolwiek więcej.
- Chyba żartujesz... – wydukał w końcu. W jego głosie dało się odczuć lekki strach. – Toż to miejsce przeklęte. To... to...
- Miejsce śmierci tego bydlaka Mortyra i Svarta, który go ponoć pokonał. Tak, znam też tę historię. – Svart zsiadł z konia i szturchnął przyjaciela by zrobił to samo. Gdy obaj byli już na ziemi ruszyli w kierunku olbrzymiego krateru zarośniętego trawą i krzakami oraz pokaźną ilością chwastów. Wokół krateru znajdował się las. Dało się słyszeć tylko szum wiatru pośród drzew i cichy śpiew nielicznych ptaków.
- Podobno kręcą się tu duchy zabitych żołnierzy Mortyra. – szepnął Keerim będący wyraźnie przerażony.
- Ta. I wielkie potwory z dwudziestoma głowami i setką kończyn. Przestań mi tu srać ze strachu.
- Ho ho! Pan odważny się znalazł! Myśli, że zabił Namiestnika i jest nie wiadomo kim! – oburzył się Keerim odpychając idącego obok niego Svarta. – Co ty sobie myślisz? Że nie można mieć lęków? Od małego mi opowiadali o tym miejscu. Legendy o tym kraterze są różne, od łagodnych i przyjemnych dla ucha po okrutne i przerażające. Do dzisiaj czuje się dziwne ciepło po wydarzeniach sprzed ponad stu lat!
- To moc, która tu krąży. – wyjaśnił spokojnie Cast.
- A gówno mnie to obchodzi! Boję się tego miejsca! Nie zmienisz tego. Boję się, że nagle, gdzieś zza drzewa wyjdzie Mortyr ze swoją świtą, tymi... tymi Svartami czy ki diabeł! – Keerim dalej krzyczał machając rękoma. Castagiro do tego momentu słuchał spokojnie lecz na wzmiankę o Svartach wściekł się.
- Durniu! Naopowiadali ci bzdur i gówno wiesz! Svartowie to też byli ludzie! Nie ich winą było, że ten bydlak Mortyr ich więził, torturował, gwałcił i zamieniał w monstra, w chodzące cenzura wie co!
- Tak? A skąd ty to możesz wiedzieć gówniarzu!
- Bo jestem jednym z nich! – w tym momencie Castagiro ściągnął kaptur i zbliżył się do Keerima chwytając go za ramiona. Dźwięk jego słów roznosił się jeszcze chwilę po okolicy. Gdy echo zanikło, nastała głucha cisza. Ptaki przestały śpiewać, nie dało się słyszeć również szumu wiatru. Keerim, mimo, iż zwykły człowiek, wyczuł, że dziwna fala ciepła okalająca kratek wzmogła się. Castagiro wpatrywał mu się prosto w oczy. Ten zaś miał je szeroko otwarte. Jego przerażenie sięgnęło zenitu. Wreszcie, po tylu miesiącach prób i próśb mógł dojrzeć twarz swego wybawcy, przyjaciela i towarzysza podróży. I nie była to twarz, którą spodziewał się ujrzeć. Cały czas zastanawiało go dlaczego Arlen (a może nie Arlen?) ukrywa przed nim swoje oblicze. Teraz wszystko ułożyło się w jedną całość. Uświadomił sobie, że ma przed sobą tego, który zabił Mortyra, Svarta, który przeciwstawił się swemu panu.
- I nie mam na imię Arlen ale Castagiro. Castagiro Sunder. Tak żeby była jasność ju do końca.
- To.. to niemożliwe... ty...to było... ponad sto lat temu...ty.. nie powinieneś żyć – jąkał się Keerim. Cast puścił go i spojrzał w kierunku czarnego punktu krateru. Ruiny siedziby Mortyra.
- Tak. Teoretycznie. W legendach pojawia się wzmianka o Azarze prawda?
- Tak. – mruknął Keerim nadal będący w szoku.
- No to więcej nie muszę wyjaśniać. Wszystko to prawda. Prócz tych duchów i potworów błąkających się tutaj.
- Nie wierzę... ja śnię.
- To lepiej obudź się z tego snu. Nie mamy czasu na zbędne opowiastki.
- No, ale... dobra. Keerim, uspokój się. Jesteś w szoku. Twój przyjaciel okazał się Svartem. Do tego tym, który zabił Mortyra i posiadł niezwykłą moc. – Keerim na chwilę zamilkł. Spojrzał na Svarta. – Tego nie da się ot tak przyjąć! Po co tu przyjechaliśmy? – pytanie zadane przez niego zaskoczyło Casta. Spojrzał na przyjaciela i zastanowił się chwilę.
- Bo przez Alpinę a następnie Toscano łatwiej nam się będzie dostać do Iberionu. Tutaj władza Ralpha nie sięga.
- A po co do Iberionu?
- By się dostać do Araluenu.
- Że co? Jesteś poszukiwany w całym Imperium! A ty chcesz jechać do stolicy Imperium?
- Pod pochodnią najciemniej – Svart uśmiechnął się i podszedł do Keerima. Poklepał go po ramieniu. – No, otrząśniesz się w drodze. Ruszamy. Może w kraterze znajdziemy coś ciekawego? Na przykład zwłoki Mortyra? – Cast zaśmiał się lecz Keerim spojrzał na niego krzywo. Z niechęcią wsiadł na konia i ruszył za Svartem w dalszą drogę. Co jak co, ale musi sobie to wszystko poukładać.


Do Iberionu dotarli dwa tygodnie po wizycie w Mort’a’laar. Podróż przez Alpinę i Toscano minęła im bez żadnych przeszkód. Schody zaczęły się gdy musieli przekroczyć granicę z Galią a następnie skierować się do Iberionu. Co prawda w tej części Galii patrole były rzadko spotykane lecz ostrożności nigdy za wiele. Podróż do samego Iberionu minęła im dość szybko. Gdy tylko dotarli do granicy, Castagiro wpadł na szalony pomysł by odwiedzić miejsce gdzie mieszkał gdy był mały. Posiadłość jego rodziców. Jakież było jego zaskoczenie gdy na miejscu dworu ujrzał tylko ruiny porośnięte chwastami i mchem. Keerim od okolicznych mieszkańców dowiedział się, że córka pana byłego pana tych ziem, hrabiego Sundera sprzedała posiadłość po śmierci rodziców. Niektórzy mieszkańcy dowiedziawszy się, że kilkanaście lat wcześniej odwiedził ich potajemnie, zaginiony syn państwa Sunder, mieli cichą nadzieję, że wróci i jako najstarszy z rodu zaopiekuje się majątkiem. Tak się jednak nie stało. Syn znów zniknął bez wieści. Córka Sundera sprzedała posiadłość i wyprowadziła się w okolice stolicy Iberionu. Podobno poznała tam oficera Gwardii Królewskiej i wzięła z nim ślub. Sama posiadłość zaś została opuszczona przez nowego właściciela w kilkanaście lat po kupnie. I tak stoi do dziś i niszczeje. Castagiro usłyszawszy to zdenerwował się. Ziemie od pokoleń należące do jego rodziny, sprzedane ot tak. Jakby to było nic. Teraz, osiemdziesiąt lat po tamtych wydarzeniach mógł co najmniej popatrzeć na swój dawny dom. Nic więcej.
Po tej krótkiej wycieczce zdecydowali się w końcu ruszyć w stronę morza by dostać się do Araluenu. Kupno miejsca na statku, zachowując jednocześnie anonimowość dla Castagira była wyjątkowo trudna. W końcu znaleźli statek, który by ich przewiózł. Keerim opowiedział bajeczkę o wstydliwych bliznach i ranach i kapitan statku zgodził się pod warunkiem, że nie będą przeszkadzać marynarzom. Przyjaciele zgodzili się.
Sama podróż przez morze minęła im również bez większych przeszkód. Poza sztormem w mniejszej skali dwa dni po wypłynięciu. W końcu po ośmiu dniach od wyruszenia dojrzeli ląd oraz zabudowania Seacliff.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Castagiro dnia Pon 22:13, 06 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 12:17, 24 Cze 2011    Temat postu:

Striker z uciechą obserwował reakcję kobiet, którym zaoferował darmowy pokaz swoich niebywał umiejętności iluzjonistycznych. Chociaż tak właściwie zawsze robił to za darmo. A przecież mógł zarobić na tym mnóstwo pieniędzy. Gdyby popracował jeszcze nad niektórymi sztuczkami, nauczył się nowych oraz poznał zasady, jakie panują wśród minstreli, bardów, błaznów, kuglarzy i innych osób, które zajmują się zabawianiem publiczności, mógłby otworzyć własne przedsięwzięcie. Najpierw występowałby na ulicach. Zbierałby brzęczące monety do swojego kapelusza, który zakupiłby u pobliskiego krwaca. Później przeniósłby się na bardziej wyniosłe pozycje. Występy w karczmach, na pomniejszych uroczystościach. A potem prosto na dwór królewski. Wtopiłby się w otoczenie, zbierałby informacje, a na sam koniec zadał śmiertelny cios królowi Raplhowi podczas swojego występu. Oczywiście w tym samym czasie dorwałaby go cała gwardia królewska i migiem na stryczek, ale cel był szczytny i wart jednego życia. Jednak czy posada ulicznego komika licowałaby z jego godnością? Bądź co bądź Striker był pochodził z wiele znaczącego rodu Księstwa Veliteru.
Striker, otrząśnij się, Veliter już nie istnieje. - myślał sobie.
Fakt, jego pochodzenie praktycznie nie miało już żadnego znaczenia. Pochodził z nieistniejącego już państwa. Był wyrzutkiem. Nie miał, gdzie pójść. Jakież to było smutne. Po chwili zorientował się, że dziewczyny patrzą na niego wyczekująco. Hmm, o co im chodziło? Może powinien coś teraz powiedzieć? Ale przecież to on rozpoczął rozmowę i to on oczekiwał odpowiedzi. Coś tu nie grało. W końcu jedna z dziewczyn powtórzyła pytanie, co dla Strikera nie było powtórzeniem, gdyż wcześniej tak się zamyślił, że nie dotarło do niego żadne z wypowiedzianych słów dziewczyny. Gdy usłyszał propozycję, od razu przeszedł do postawy defensywnej. Dopiero co się poznali, a dziewczyny już proponują mu wspólną kolację. To nie jest normalne. Czyżby były szpiegami? Czy jakimś niewytłumaczalnym sposobem ktoś dowiedział się o jego powiązaniach z buntownikami i teraz wysłał przeciwko niemu te dwie zabójczynie? Nie można odpuścić takiej możliwości. Wobec tego trzeba podjąć stosowne kroki.
- Pani propozycja jest wielce wspaniałomyślna, jednak najpierw muszę o coś zapytać. Czy nie mają panie żadnych powiązań z tymi wszystkimi spiskowcami przeciwko królowi, których ostatnio tak się namnożyło? Jestem prawym człowiekiem, a przynajmniej tak mi się wydaje, i nie chciałbym się narazić na przebywanie z wrogami królestwa. Domagam się odpowiedzi. W tych czasach niczego nie można być pewnym, rozumieją mnie panie zapewne. - powiedział.
Teraz zrobił z siebie wiernego psa króla Ralpha. Tylko dlatego, że obawiał się o swoje życie. Aż tak nisko upadł? Jednak wypadł dość przekonująco i z pewnością dziewczyny mu uwierzyły. Ich odpowiedź go nie obchodziła, szczerze mówiąc. Mogą przecież skłamać równie dobrze jak on. Choć zapewne nie będą musiały tego robić.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:50, 25 Cze 2011    Temat postu:

Evey przyglądała się wirującym w powietrzu jabłkom. Młody mężczyzna, który nimi żonglował, nie był w tym dobry. Z dwoma radził sobie świetnie, ale to proste. Już przy trzecim było mu o wiele trudniej, ale jakoś udawało mu się to. Ale kiedy inny kuglarz dorzucił mężczyźnie kolejne jabłko, to owoce pospadały na ziemię. W ostatniej chwili młodzieniec złapał jedno z nich i z wesołym uśmiechem spojrzał na Evey. Skłonił się nisko, a potem rzucił jabłko dziewczynie, która złapała je ze śmiechem.

Facet żonglował fatalnie i jeśli chcesz przeżyć, jako jeden z kuglarzy, to albo powinien nauczyć się innego fachu, albo dużo ćwiczyć nad żonglowaniem. Rzecz jasna Evey nie była zachwycona jego umiejętnościami, ale spodobało jej się podejście mężczyzny. Młodzieniec nie zirytował się, nie zrobił kwaśnej miny, tylko się uśmiechnął. Był pogodny, a w dzisiejszych czasach to było potrzebne. Nie, pogodne usposobienie jest mile widziane zawsze i wszędzie.

Ktoś położył rękę na ramieniu Evey. Dziewczyna szybko się odwróciła. Przed nią stał wysoki blondyn o niebieskich oczach. Ratchett uśmiechnęła się szeroko.

Witaj, James – powiedziała. – Co się stało z twoją twarzą? – zapytała z udawanym przerażeniem.

Twarz Jamesa była pomalowana różnymi kolorami. Użył do tego barwników roślinnych. Brwi miał poczernione sadzą z lampek oliwnych, a powieki węglem.

– To do sztuki – powiedział, uśmiechając się lekko. – Tego akurat nie lubię, ale jestem aktorem, zapomniałaś? Muszę to zmyć. Chodź.

Mężczyzna się odwrócił i zaczął iść, spodziewając się, że Evey powędruje za nim. Dziewczyna jednak została na miejscu i z rozbawieniem przyglądała się Jamesowi. Pozwoliła mu odejść kilka metrów, po czym zawołała:

Dlaczego?

Aktor odwrócił się i westchnął głośno.

– Bo cię o to proszę.

Evey poszła za nim. Po drodze dokładnie wypytała go o nowe przedstawienie.

Ratchett poznała Jamesa cztery lata temu. Wtedy jeszcze nie był aktorem, tylko połykaczem ognia. Tyle że jego zarobki wtedy były maleńkie, dlatego zdecydował się robić coś jeszcze. Nadal tańczył z ogniem, ale oprócz tego udawał jeszcze na scenie kogoś innego. Miał talent aktorski, ale był za niski rangą do teatru. Dlatego wspólnie ze swoją trupą dawali przedstawienia na rynkach miast, przy których akurat się zatrzymywali.

Evey lubiła patrzeć, jak James gra. Ale jeszcze bardziej lubiła patrzeć, jak mężczyzna bawi się z ogniem. To było wspaniałe. Jasne, na pewno istnieli od niego lepsi. Na przykład ludzie, których Moc obdarowała umiejętnością panowania nad ogniem. Evey dzięki Mocy potrafiła wytwarzać i panować nad błyskawicami. James nie mógł tego robić z ogniem. Nie był magiem.
Ale w tym, co on wyrabiał z ogniem, z pewnością było coś magicznego.

Teraz mężczyzna uklęknął przy małej rzeczce i nabrał wody w dłonie. Przemył nią twarz, aby pozbyć się barwników. Evey usiadła nieopodal i odruchowo zaczęła rwać trawę. Poczekała aż James skończy, po czym zapytała:

O czym chciałeś porozmawiać?

James odwrócił się i popatrzył na Evey. Zmarszczył brwi.

– Skąd wiesz, że chciałem porozmawiać? Może chciałem pomilczeć?

No to pomilczmy – mruknęła Evey.

Spojrzała na kuglarza. Zastanawiała się teraz, ile on mógłby mieć lat. Jakoś nigdy go o to nie pytała. Na pewno nie więcej niż trzydzieści. Mniej niż dwadzieścia cztery raczej też nie. Hm… Ciekawe.

Apff – prychnęła. – Mów coś!

– Ale mieliśmy pomilczeć!

Dobrze wiem, ze chciałeś o czymś porozmawiać, Jamesie!

Mężczyzna zaśmiał się cicho.

– A więc dobrze. Dużo się dzieje ostatnio, nieprawdaż? Na przykład On… Obudził ludzi, nie sądzisz? Coraz więcej się słyszy o różnych buntownikach, a jeszcze niedawno bano się nawet wypowiedzieć słowo „bunt”. Powstają pewne grupy rebeliantów. Ludzie są niespokojni, żołnierze Ralpha też zaczynają. A co myśli sobie król? Czy ktoś to wie? – James ponownie się zaśmiał, tym razem bez wesołości. – Kuglarzom też się to nie podoba, też chcemy to zmienić. Większość z nas pewnie dołączy do buntowników. Ja też. A ty, Evey? Nie jesteś kuglarzem. Tobie Ralph niczego złego nie zrobił, prawda? Przez niego nie stracił życia ani twój ojciec, ani matka, ani brat. Wszyscy są bezpieczni. I żyją w spokoju i bogactwie. I ty też. Nie masz powodu, aby nienawidzić jego i jego ludzi, co? I co zrobisz z tym, co powiedziałem?

Evey natychmiast wstała i popatrzyła ze złością na Jamesa. Czy on coś sugeruje?!

I co – warknęła – uważasz, że teraz polecę do tatusia i mu powiem, ze buntownicy są wśród nas i że ty też do nich należysz? To śmieszne!

– Dlaczego? Bo może nie są jednak głupi i zauważyli to? Powiedz mi, kim jesteś? A nawet nie mi, tylko sobie odpowiedz na to pytanie - kim jesteś. Musisz zdecydować, gdzie stoisz.

Dlaczego miałabym nienawidzić naszego kochanego króla? Bo nie jestem ślepa. Patrzę i słyszę, James. I jestem Evey „Actia” Ratchett!

Evey rzuciła jabłko Jamesowi i odwróciła się na pięcie. Zaczęła iść. James jej nie zatrzymywał, zawołał tylko jeszcze:

– Przyjdziesz wieczorem na rynek, na pokazy?

Jasne, że przyjdzie.


***


Jack wisiał w dość niewygodnej pozycji. Nogi opierał o ścianę, ręce zaś były zakute w żelazne łańcuchy, przywieszone do sufitu. Trzymał je więc nad głową. Odchylił się nieco, aby móc spojrzeć na obręcze. Zmarszczył brwi. Na kajdany pewnie zostały użyte jakieś zaklęcie, ale nie takie, których nie umiałby przezwyciężyć.

Nie doceniacie mnie, pomyślał.

Jasne, nie będzie to łatwe. Ale nie niemożliwe. Skoncentrował się.

Jakiś czas później żelazo wygięło się na tyle, że Jack mógł z łatwością wyswobodzić lewą rękę. Z drugą obręczą poszło już łatwiej. Teraz dłonie zacisnął na kajdanach i spojrzał w dół. Jego strażnik spacerował sobie, nie patrząc na chłopaka. Jack uśmiechnął się chytrze. Odczekał chwilkę, potem puścił się, odepchnął nogami od ściany i spadł prosto na strażnika. Jego mocnym atutem było zaskoczenie. Jack szybko skoczył na nogi i użył błyskawic Mocy, zanim jego strażnik zdążył wstać. A potem złapał go Chwytem Mocy i cisnął o ścianę.

Zadowolony z siebie, otrzepał ręce i ruszył biegiem po schodach.

– Gratulacje, Jack – wyszeptał do siebie.

Jego plan był dość ryzykowny, ale młody Ratchett wierzył, że się uda. Wpadnie do swojej komnaty i wyskoczy przez okno. Jest wysoko, nikt się nie będzie spodziewał, że ktokolwiek by to zrobił. Ale Jack wykorzysta Moc. Oczywiście nie potrafił latać, ale miał inne przydatne zdolności. Będzie to trudniejsze niż lot czy spadanie, a także niebezpieczne, ale wcale nie niemożliwe. Nie dla Jacka. A potem…

Tyle że Jack nie dotarł nawet do swojej komnaty. Wpadł na kogoś. Przeklął w myślach swoją głupotę. Strażnik był telepatykiem, pewnie skorzystał z tej umiejętności i wezwał innych. Dlaczego o tym nie pomyślał?

Ktoś uderzył chłopaka w głowę, a ktoś inny go złapał. Jack szarpał się i wierzgał, ale to nic nie dało - uścisk był stalowy. Ostatnie, co zapamiętał, to ból głowy - jakby ktoś ją rozdzierał od środka.


***

Evey pod wieczór spotkała Nefrę i Rinę. Chciała porozmawiać z tą pierwszą o Jego notatkach, ale dzisiaj nie było okazji. A przy Rinie nie może nawet zacząć tego tematu.

– To co? Jest jakaś misja do wykonania? Propozycje? – zapytała Rina.

Chętnie – powiedziała Evey, uśmiechając się szeroko. –Ale chciałabym obejrzeć kilka występów kuglarzy na rynku. Może tam znajdzie się coś do zrobienia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 22:52, 15 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 9:48, 15 Lip 2011    Temat postu:

Podróż statkiem minęła im niezwykle spokojnie. Marynarze patrzyli na pasażerów podejrzliwym wzrokiem ale obcy dużo zapłacili za transport do Araluenu, toteż nikt ich się nie odzywał ani nie czepiał się ich. Płynęli statkiem handlowym. W ładowniach znajdowało się mnóstwo towaru, który był chętnie kupowany w sercu Imperium. Przede wszystkim różnego rodzaju przyprawy, które nie występowały w tym kraju.
Dwójka pasażerów znajdowała się na pokładzie, oparta o burtę. Przyglądali się zabudowaniom Seacliff. Miasto to było nieduże. Ot, mała mieścina na wschodzie kraju. Niestety, bardzo narażona na najazdy Skandian. Sytuacja polityczna była tak zagmatwana, że nie wiadomo już było czy Skandianie są wrogiem Imperium, sojusznikiem czy nastawieni neutralnie. Czasami się zdarzało, że statek skandyjski docierał tutaj, jego załoga złupiła co nieco i odpływali. Jak od setek lat.
Castagiro poprawił kaptur gdyż wiatr nieco ściągał mu go z głowy a Svart nie chciał by załoga statku dowiedziała się kim jest. Keerim natomiast wytężał wzrok i próbował coś dojrzeć na brzegu mimo, że byli jeszcze daleko.
- Czego tam szukasz?- spytał Castagiro nie patrząc na towarzysza.
- Wojsk Imperium. Mam nadzieję, że… - przerwał. Spojrzał na Svarta z lekko zmarszczonym czołem. Patrzył na niego krótką chwilę aż w końcu odezwał się. – Skąd wiesz, że wypatrywałem coś?
- Zbyt długo się nie odzywałeś. Zawsze gdy tak jest to albo śpisz albo za czymś się rozglądasz. – odpowiedział Cast z lekkim rozbawieniem.
- Ta. Zabawne. – Keerim odwrócił wzrok i znów spojrzał w stronę Seacliff, które z każdą chwilą było coraz bliżej. – Patrzę czy nie ma wojsk Imperium oczekujących nas.
- Myślisz, że staliby z kwiatkami, trąbami na fanfary i z komitetem powitalnym składający się z Ralpha i miejscowego barona?
- Nie, bez przesady. A z resztą, nieważne. Chyba jestem przewrażliwiony.
- Nie. – zaprzeczył Castagiro. Dotąd stał oparty o burtę poprzez dłonie. Teraz jednak prawą rękę zgiął i ciężar przeniósł na łokieć jednocześnie zostawiając lewą rękę. Pozycja ta umożliwiła mu obserwację brzegu oraz przyjaciela jednocześnie. – Nie jesteś przewrażliwiony. Też jestem przygotowany na to, że może nas ta spotkać niemiły komitet powitalny. Jednak zadziałać będą mogli jedynie z ukrycia by nie rozniosła się wieść, że dotarliśmy aż tutaj, przemierzając prawie cale Imperium.
- Bądźmy dobrej myśli. Może masz rację mówiąc, że w Araluenie najmniej się nas spodziewają.
- O to właśnie chodzi.


Gdy statek zacumował w porcie, pasażerowie byli gotowi do opuszczenia pokładu. Zaczekali aż marynarze opuszczą kładkę i zeszli na ląd. Keerim był niezwykle zadowolony, gdyż nie przepadał za podróżą wodną, w szczególności dlatego, że miał chorobę morską. Na szczęście ostatni dzień dla niego był spokojny ale pierwsze trzy były wręcz tragiczne. Castagiro myślał, że Keerim zarzyga się na śmierć.
Podziękowali kapitanowi okrętu i skierowali się z końmi w stronę zabudowań miejskich. Chcieli znaleźć jakąś przytulną karczmę, w której spędzą jedną noc. Svarta zaniepokoił jeden fakt. Otóż w momencie gdy znaleźli się już na brukowanej drodze, wszędzie wokół panowała zupełna cisza. Jedyne odgłosy to szum fal, śpiew ptaków, cichy pisk metalowych części urządzeń rozstawionych w porcie oraz nikły hałas na statku, który niedawno opuścili. Wszystko to wydawało się mu się niezwykle dziwne. O tej porze dnia, a było późne popołudnie, słońce stosunkowo wysoko nad horyzontem, powinno kręcić się mnóstwo osób. Nie tyle marynarze co mieszkańcy oraz handlarze odbierający towar.
-Nie podoba mi się to. – Castagiro zatrzymał się i rozglądał uważnie. – Jest zdecydowanie za cicho tutaj.- położył dłoń na rękojeści miecza, gotów go użyć.
-Racja – wtrącił szeptem Keerim. – Tak jakby wszyscy pozamykali się w domach.
-Cisza. Czuję coś. – Castagiro lekko machnąl dłonią na znak by jego towarzysz umilkł. Svart wyczuł lekkie zaburzenie mocy. Dzięki Azarowi Cast mógł wyczuwać obecność innego maga w postaci lekkich zawirowań mocy krążącej wokół. Nie dopracował tej umiejętności i nie wie nigdy czy chodzi o profesjonalnego maga, który ukrywa swoją moc, wysyłając jedynie lekki sygnał sugerujący słabeusza, czy może gdzieś niedaleko jest słabeusz lub niewytrenowany mag. Wtem dostrzegł ruch po swojej lewej. Zwrócił w tamtą stronę głowę. Z jednej z ulic wyszedł oddział żołnierzy Imperium. Około trzydziestu ludzi. Za nimi szedł on. Miejscowy arcymag. Castagiro zdążył tylko krzyknąć do Keerima „Padnij!” i pchnął go. Mag wysłał w stronę Svarta potężną wiązkę mocy, która to trafiła Castagira prosto w pierś. Odrzuciło go na dobre kilka metrów. Przed tym jak zemdlał, zdołał jedynie, przez mgłę, dostrzec przelatującą wysoko nad nim mewę.

Keerim otworzył oczy. Otaczała go ciemność. Czuł spory nacisk na swoje ciało. Spiął mięśnie i spróbował zepchnąć z siebie to co na nim leżało. Udało się. Światło słoneczne uderzyło go w twarz więc przysłonił oczy ręką. Czuł straszny ból w głowie oraz w okolicach oczu. Podniósł się i dostrzegł jedynie, że leży między workami, prawdopodobnie zboża. Uwolnił jeszcze nogi i wstał. Gdy Castagiro go odepchnął musiał paść na te worki i naruszyć konstrukcję, którą tworzyły. Kilka się obsunęło i przygniotło go. Nadal chronił oczy ręką lecz powoli zaczął ją odsuwać. To co nastąpiło potem wprawiło go w niewyobrażalny szok. Szok tak wielki, że zaparło mu dech w piersiach. Gdy opuścił rękę wzdłuż ciała, zamrugał kilka razy. Lekka mgła, która towarzyszyła mu od dawna zaczęła ustępować aż mógł widzieć jak normalny człowiek. Keerim stal jak wryty i rozglądał się. Sięgnął dłońmi do twarzy. Gdy jej dotknął poczuł pieczenie. Podbiegł do najbliższego budynku i zaczął przeglądać się w szybie. Jego twarz była czerwona, jakby za długo znajdował się pod wpływem słońca. Keerim jeszcze chwilę przyglądał się sobie po czym zemdlał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:31, 15 Lip 2011    Temat postu:

Nefra wraz z Riną I Evey stała w tłumie, oglądając występy trupy cyrkowej. Nie wiedziała dlaczego, ale jakoś nigdy nie lubiła tych pokazów, a zwłaszcza klaunów. Od zawsze ją przerażali.
W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu nie zwraca uwagi na występ. Myślała o tym, co się stało ostatnio, a w końcu przypomniała sobie o Jego zapiskach. Tak, zdecydowanie muszą o tym porozmawiać. To miejsce nie było dobre do takiej rozmowy zważając na to, że każdy mógłby ją podsłuchać. Nefra szybko odciągnęła Evey na bok.
-Zapiski. Możemy pogadać?-zapytała cicho.
-Jasne-Evey kiwnęła głową-Już wcześniej chciałam o tym pogadać, ale nie chciałam nic mówić przy Rinie-Ratchett zmarszczyła brwi i spojrzała w kierunku młodej dziewczyny, z którą tu przyszły.
Nefra przytaknęła. Nie wiadomo, komu można ufać w tych czasach, a Riny tak naprawdę jeszcze nie poznały. Dziewczyna zaproponowała, żeby odeszły jeszcze trochę, dla pewności.
-Masz je przy sobie? Może próbowałaś je odszyfrować, kiedy byłaś u siebie?
Evey wzruszyła ramionami.
-Mam-odparła.
Nie wiedziała, czy dobrze zrobiła, zabierając je ze sobą. Tyle że u niej w domu raczej też nie byłyby one bezpieczne, dlatego uznała, że lepiej mieć je przy sobie.
-Przeglądałam je-powiedziała, uśmiechając się lekko. - Może powinnam poczekać na ciebie z tym, w końcu razem je zdobyłyśmy, ale nie mogłam się powstrzymać. On napisał je w jakimś dziwnym języku, nie znam go... Może ty spróbujesz to odczytać?
Evey podała Nefrze notes.
Dziewczyna dokładnie obejrzała tył i przód okładki-były zniszczone, ale ładne. Otworzyła na przypadkowej stronie i spróbowała rozszyfrować słowa.
Męczyła się z tym dobre pięć minut, czytając przypadkowe zdania i porównując je do dzisiejszych, ale niestety-najbardziej sensownym zdaniem było "Moje naleśniki zawsze nie pomyślała o wiszących szachach". Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Evey z lekkim rozbawieniem, a także zrezygnowaniem.
-Nie, ten język raczej ni jest podobny do naszego. A ty, co o tym myślisz?
Evey powstrzymała się o parsknięcia śmiechem i zamiast tego zrobiła bardzo poważną minę. Uniosła podbródek i odezwała się:
-Powinnyśmy przeanalizować to zdanie. Szachy to gra strategiczna, aby wygrać trzeba myśleć logicznie. Wiszące... Może zawisły w powietrzu, otaczają nas? Czyli logika jest wszędzie. No tak. A naleśniki nie myślą o logice. Zawsze myślą o czymś innym, czyli nigdy nie myślą o logice. To ma już sens, co nie? Pójdźmy w naszych rozważaniach dalej: naleśniki to jedzenie, czy tak? Czyli z pełnym brzuchem nie da się logicznie myśleć.
Evey zaśmiała się i pokręciła głową, jakby nie wierzyła, że przed chwilą opowiadała takie głupstwa.
- On był geniuszem, buntownikiem popychającym ludzi do działania, inspirującym niezainspirowanych... To oczywiście możliwe, ale ciężko mi uwierzyć, że napisałby takie głupoty. Chyba, że byłby prawie analfabetą, ale w to też trudno mi uwierzyć. Niby mogło tak być, ale chyba bardziej prawdopodobne jest to, że żadna z nas nie zna tego języka i mamy problem...
-To twoje rozumowanie jest (nie)głupie. W końcu, ile razy w książkach były sytuacje, kiedy pisano zaszyfrowane wiadomości początkowo niemające sensu?-dziewczyna zaśmiała się-Chyba w tym wypadku, jeśli naprawdę nam na tym zależy, możemy spędzać całe dnie szukając w bibliotekach i archiwach.
-Mnie zależy-odpowiedziała Evey- A tobie? - posłała Nefrze zagadkowe spojrzenie.
Dziewczyna ucichła na chwilę, jakby się zastanawiając.
-Jasne, ze nie zależy-z tymi szybko i obojętnie wypowiedzianymi słowami oddała magowi notatki i odwróciła się. Natępnie odwróciła się znowu i z uśmiechem na ustach powiedziała:
-Dobra, do rzeczy. Jeżeli cały jego notatnik jest zapisany w konkretnym języku, musiał skądś go znać, nie? Tylko pytanie, czy ten słownik jest tutaj. Tak w ogóle... Nie wiemy, skąd On pochodził. Może to był jego ojczysty język.
Młoda dziewczyna władająca Mocą spoważniała, tym razem na prawdę.
- W ogóle prawie nic nie wiemy. Ale mam nadzieję, że dzięki temu - dziewczyna postukała w notatki - czegoś się dowiemy. Hm... Sądzę, że możesz mieć rację. To nawet prawdopodobne, że to jego ojczysty język. Chyba, że chciał dobrze zapieczętować wiadomość. Może liczył, że ktoś to znajdzie, ale nie chciał, aby zapiski dostały się w niepowołane ręce, więc pisał w tym języku, a nie we wspólnym? W sumie, jedno nie wyklucza drugiego.
Evey umilkła na chwilę i pochyliła głowę, widocznie się nad czymś zastanawiając. Kopnęła jakiś kamień i patrzyła, jak turla się po drodze. Uniosła rękę i rozczapierzyła palce; używając Mocy uniosła kamyk w powietrze i lekko go podrzuciła. Spadał szybko i już prawie dotknął gleby, gdy Evey złapała go chwytem Mocy. Ponownie go uniosła, tym razem dużo wyżej, a następnie rzuciła o ziemię. Roztrzaskał się.
Kiedy dziewczyna spojrzała na Nefrę, na jej twarzy nie było ani cienia powagi sprzed chwili. Ratchett uśmiechnęła się łobuzersko.
- Znam kilka naprawdę ciekawych bibliotek. Mogłybyśmy sobie coś z nich pożyczyć.
-Biblioteki to chyba na razie najlepszy pomysł. Trochę zajmie nam w ogóle rozszyfrowanie, jaki to język. Potem będziemy musiały dowiedzieć się z notatek czegoś o autorze, o ile znajdziemy słowniki. W sumie... Nie spieszy się nam, bo gdzie? Nawet, jeżeli chcemy wzniecić porządny bunt, kilka dni na tle kilkudziesięciu lat nic nie powinno zmienić-dziewczyna zamyśliła się, z daleka obserwując występ połykacza ognia-Nie musimy więc zaczynać od razu. I masz rację z tym kamykiem. Czas się trochę zabawić-oznajmiła ze złowieszczym uśmiechem na ustach, po czym ruszyła z powrotem w tłum. Zaczęła wyjmować z torby krzemienie, ale rozmyśliła się. Zauważyła nieopodal beczki z rybami, oczywiście w środku była woda. Obok stało kilka średniej wielkości wiader.
Evey, widząc, na co po kolei patrzyła towarzyszka, już chciała coś powiedzieć, jednak pierwsza odezwała się Nefra.
-Ciesz się, bo na początku chciałam podpalić połykacza ognia i zobaczyć, czy zje sobie spodnie.-zaśmiała się do siebie-Ogólnie rzecz biorąc, mam dziś dobry humor i zabieram się do roboty. Kawał trochę głupi, ale przynajmniej ja będę miała ubaw.

Dziewczyna podeszła do stoiska z rybami (wszędzie roiło się od ludzi, tak więc nie było szansy, żeby sprzedawca zobaczył, jak kradnie wiadro i manipuluje wodą tak, by nalała się z beczki do wiadra). Niepostrzeżenie przemknęła się przez tłum, znalazła wejście pod scenę i czekała na odpowiednią chwilę. Scena była drewniana, między deskami były szparki, więc mogła widzieć co nie co. Kiedy połykacz kolejny raz "zionął" ogniem, szybko skierowała trochę wody na płomień. Było to prawie że niewidoczne, ale dziewczyna uzyskała zamierzony efekt, gasząc ogień. Mężczyzna wyglądał na zdezorientowanego, lecz tylko przez ułamek sekundy. Uśmiechnął się do publiczności, z powrotem w jakiś sposób ogień przywracając. Nefra powtórzyła wcześniejszy manewr. Płomień znowu zniknął.
Ilekroć akrobata zapalał ogień na nowo, łowczyni kierowała trochę wody w górę.
Całej tej akcji towarzyszyły różnorakie okrzyki tłumu i szepty. Połykacz zaprzestał usilnych prób wzniecenia płomieni na jakiś czas, wykonując inne sztuczki-właśnie wtedy został oblany wodą od stóp do głów.
Chwilę potem Nefra usłyszała kroki. Ktoś wchodził pod scenę. Stwierdziła, że jej czas się skończył. Szybko wymknęła się, zostawiając wiadro. Skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, że to ona? Dobra, to było trochę nieodpowiedzialne, miała tę świadomość. Ale i tak bawiła się bardzo dobrze.
Kiedy wróciła między szepczących ludzi, dopiero wtedy zauważyła, że nikt nie klaskał. Postanowiła więc to zmienić. Ludzie, nie wiedząc, co zrobić, dołączyli do niej. Stanęła obok Evey i Riny.
-Jak się podobało?-spytała, wciąż klaszcząc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:00, 16 Lip 2011    Temat postu:

Kiedy Nefra wróciła, Evey popatrzyła na nią zagadkowo. Następnie uniosła wyżej głowę, a jej prawa brew powędrowała w górę. Dodatkowo pokręciła głową z politowaniem.

- To było nieprzemyślane posunięcie, Nefro - oświadczyła z udawaną powagą i przyganą w głosie. - Infantylność, głupota i nierozwaga - te słowa opisują twój postępek. Powinnaś przeprosić tego mężczyzne. Natychmiast! - zakończyła władczo.

Zabrzmiało to całkiem realistycznie. Evey była niezłą aktorką, ale już po chwili popsuła efekt, bowiem parsknęła śmiechem.

- Nie wiem po co to zrobiłaś - powiedziała, kiedy przestała chichotać; w jej oczach nadal tańczyły iskierki rozbawienia - ale przynajmniej było zabawnie. A ludzie… Ojej… Biedaczek.

Ostatnie słowo odnosiło się do połykacza ognia, który padł ofiarą żartu. Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach, a kiedy się wyprostował, jego usta były wygięte w podkówkę. Ale innym ludziom z trupy szło o wiele lepiej i Evey chciała pooglądać ich występy.

Chodziła więc po rynku, przyglądając się wyczynom cyrkowców. Jedni podobali się jej bardzo, drudzy mniej, ale i tak bardzo się cieszyła, że tutaj przyszła. Było już ciemno i jedynie pochodnie dawały światło. Zaczęło robić się chłodno, jednakże i tak było wyjątkowo przyjemnie. Evey bardzo się cieszyła, że jest późno wiosna, a nie jesień czy zima.

Dziewczyna, oprócz oglądania występów trupy, przyglądała się także innym, zwykłym ludziom. Przybyły tłumy. No tak, chyba każdy chciał, choć na jeden wieczór, zapomnieć, że jutro czeka go ciężka prace, że taka sytuacja jest taka, a nie inne, i po prostu się bawić. I robili to. Do tej pory.

Nagle zapanował popłoch, zamęt. Evey usłyszała jakieś wrzaski, stukot końskich kostek oraz szczęk stali. Rozejrzała się wokoło, zaciskając zęby. Rycerze Ralpha! A więc król postanowił odebrać innym i tę przyjemność? To było do przewidzenie. Przecież on nienawidził trup cyrkowych! W dodatku był pewnie rozeźlony z powodu tych buntów. Chociaż udawano, że nic się nie dzieje, to na pewno i do króla dotarły wieści o różnych rebeliantów. Zamordowanie Jego zakończyło życie, ale rozpoczęło bunty.

Ale pojawienie się żołnierzy nie zwiastowało tylko niebezpieczeństwa dla członków trup cyrkowych. Evey doskonale wiedziała, że spora część ludzi Ralpha jest niesamowicie okrutna. Lubowali się w cierpieniu innych, lubili zadawać ból. Pewnie dziś umrze wielu niewinnych, a jeszcze więcej zostanie zabranych do niewoli. A żołnierze pewnie zabiorą kilkanaście ładnych kobiet, aby później się z nimi zabawić. Ratchett zadrżała.

Rozejrzała się, w poszukiwaniu Riny i Nefry, z którymi jakiś czas temu przypadkiem się rozdzieliła. Nie znalazła ich. Zamiast tego zauważyła Jamesa, który uciekał w jakiś zaułek. Goniło go dwóch żołnierzy. Pewnie wystarczyłby jeden. To nie byli tacy niedoświadczeni, młodzi ludzie, jak tamci w karczmie.

Evey bez zastanowienie za nimi ruszyła, co było dość trudne przez tłum podążający w innym kierunku. Po chwili ich zgubiła, ale użyła wyczucia Mocy. Dzięki temu dotarła do Jamesa.

Jeden z żołnierzy pchnął połykacza ognia, tak że ten uderzył głową o ziemię. Mogli go już zabić, ale najwidoczniej mieli zabrać go żywego.

- James! - krzyknęła Evey.

Żołnierze odwrócili się, by spojrzeć na nią. Jeden z nich zaczął iść w kierunku dziewczyny.

- Spokojnie, paniusiu - zaczął mówić.

Evey uniosła dłonie i rozczapierzyła palce, wzywając Błyskawice Mocy. Oplotły jej ręce, nie robiąc jej najmniejszej krzywdy. A potem wystrzeliła piorun, który ugodził żołnierza tak, że ten upadł. Dziewczyna na tym nie poprzestała. Zmrużyła oczy i machnęła dłonią, a na ciele mężczyzny pojawiły się niebieskie błyskawice, które zacisnęły się na nim. Im bardziej się szarpał, tym one pogłębiały swoją moc. W końcu przestał być drugą przeszkodą.

Drugi żołnierz, widząc co wyczynia Ratchett, zaczął biec w jej stronę z uniesionym mieczem. James chyba chciał wstać i pomóc, ale Evey pokręciła głową. Nie, będzie tylko jej przeszkadzał. Tymczasem zbrojny był już przy niej i zamachnął się mieczem. Pewnie by ją zranił, gdyby nie była na to przygotowana. Evey padła na ziemię i przeturlała się na bok. Mężczyzna chciał ponownie wyprowadzić cios, ale dziewczyna była szybsza. Mocą wezwała broń tego drugiego. Przewróciła się na plecy i zaatakowała. Miecz odciął rękę żołnierza.

Zachwiał się. Przez chwilę, dosłownie sekundę, miał bardzo zaskoczoną minę, ale zaraz potem wrzasnął. Evey prędko wstała. Używając Chwytu Mocy, wyrzuciła mężczyznę w górę, a potem wypuściła go. Nie pozwoliła mu jednak spaść. Niebieskie błyskawice poszybowały w jego stronę, uderzając w niego potężnie. Zbrojny przeleciał kilka metrów, a potem uderzył w jakiś stragan.

Evey wypuściła miecz z ręki i powoli podeszła do żołnierza. Patrzyła na niego przez chwilę. Nie żył. Odetchnęła głęboko. Adrenalina ją opuściła i poczuła się nieco zmęczona. W dodatku była roztrzęsiona i musiała zacisnąć ręce na ubraniu, aby opanować ich drżenie.

O tych ludziach wiedziała tylko tyle, że służyli Ralphowi. Ale przecież nie każdy jego żołnierz musi być zły. Może zostali do tego zmuszeni - przez innych albo przez sytuacje życiową. Może chcieli ratować swoją rodzinę przed śmiercią głodową. Może… A może nie.

Potrząsnęła głową, jakby chciała, aby te myśli z niej wyleciały. Odwróciła się i zobaczyła, że na ziemi leżą zniszczone ubrania Jamesa, a on sam przebrał się w strój żołnierza. Sprytnie. W końcu szybko by go złapali, gdyby chodził w ubraniu połykacza ognia. Tak jak błaźni nosili określone szaty, tak i pozostali członkowie trupy mieli odpowiednie stroje do swojej profesji.

- Możesz uratować siebie i innych - podsumowała Evey.

James niepewnie kiwnął głową.

- Tak… - powiedział. - Mogę…?

- No tak… Wiesz, niby pojmiesz innych, jako żołnierz, a potem ich wypuścisz.

- Ach, no… Właśnie. Tak zrobię.

Odwrócił się i pobiegł. Pewnie nieźle oberwał, ale na razie działał pod wpływem adrenaliny. Kiedy ona upadnie, James dostrzeże swoje rany. ]i]Jeśli[/i] będzie mu dane się uspokoić.

Evey też wyszła z tego zaułku, postanawiając wydostać się z tego rynku. Tyle, ze jak miała pozostać obojętna, gdy widziała, gdy jakiś żołnierz uderzył bezbronnego starca? Krew zawrzała w dziewczynie. Natychmiast tam podbiegła i złapała zbrojnego za rękę. Oczywiście on natychmiast wyrwał się z jej chwytu, ale przynajmniej odwrócił się w stronę dziewczyny. Ona użyła Pchnięcia Mocy i mężczyzna poleciał do tyłu i ciężko upadł na plecy. Evey, korzystając ze swoich zdolności, wygięła jego nogę i rękę pod niemożliwym kątem. Potem odwróciła się do starca i, próbując ignorować wrzaski żołnierza, pomogła mu wstać. Podbiegł do nich ktoś, pewnie z rodziny staruszka, i pomógł mu iść.

A Ratchett znowu miała kłopoty. Trzech żołnierzy ją przyuważyło i zaczęli iść w jej kierunku. Dziewczyna wezwała Mocą miecz należący do poddanego Ralpha, który przed chwilą znęcał się nad starszym człowiekiem i zaczęła uciekać. Nie lubiła walczyć cudzą bronią, a własną zostawiła w domu, za co teraz pluła sobie w brodę.

Dotarła do dziwnego miejsca, gdzie nie było ludzi. Zamiast tego leżały tam kawałki drewna i kamienie. Evey, zatrzymała się, pozwalając, by wrogowie ją dogonili. Jeden z żołnierzy najwyraźniej sporo wyprzedził swoich dwóch towarzyszy, bo dotarł tu sam. Dziewczyna podrzuciła swoją broń i chwyciła go Mocą, a następnie posłała go w kierunku mężczyzny. Żołnierz dostał mocno płazem miecza w głową i opadł na ziemię. Tymczasem na miejsce dotarło pozostałych dwóch zbrojny.

Evey uniosła jednego w powietrze. Żołnierz złapał się swojego współtowarzysza, więc obaj poszybowali wyżej. Dziewczyna zamierzała wyrzucić ich wyżej, ale przeszkodził jej ten, którego przed chwilą unieszkodliwiła. A przy najmniej tak myślała.

Szybko i cicho do niej podszedł i zaatakował. Evey zapiekła ręka i zobaczyła, że widać krew przez szatę. Zapewne nie było to nic poważnego, ale bolało bardzo. Ale mogło się przerodzić w coś groźniejszego. Jednego z trzech żołnierzy na pewno miała już z głowy - spadł na głowę. Drugi miał więcej szczęścia i teraz się podnosił. A trzeci postanowił naprawić swój błąd i zabić Evey. Ale zanim udało mu się to zrobić, Evey uniosła go w górę i posłała w kierunku współtowarzysza, który w tym czasie zdążył już się podnieść i unieść miecz. Jego towarzysz nabił się na broń i zaskoczony mężczyzna wypuścił miecz. Szybko się schylił, nie spuszczając wzroku z przeciwniczki, i podniósł oręż z ziemi.

Zaczął iść w kierunku Ratchett, która stała spokojnie, jakby się poddała. Żołnierz był już bardzo blisko, kiedy się zatrzymał. Wyciągnął jakiś notatnik, a Evey oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia. To przecież notatnik należący do Niego! Jak mogła go zgubić? W myślach przeklinała swoją głupotę.

- Chyba coś zgubiłaś - powiedział żołnierz. - Pozwolisz , że go sobie wezmę. Razem z tobą.

Złapał ją i przyciągnął do siebie. Pod jej gardło przystawił miecz.
Evey wiedziała, że za nim jest kamień. Dzięki Mocy mogłaby go unieść i uderzyć nim w tył głowy zbrojnego. Ale istniało prawdopodobieństwo, że wtedy on by się szarpnął i mocno zranił bądź ją zabił.

- T-tak - wyszeptała.

A potem bardzo szybko uniosła dłoń z rozczapierzonymi palcami i ręka żołnierza - ta, w której trzymał miecz, wygięła się pod niemożliwym kątem. Mężczyzna wrzasnął, a Evey skoczyła do przodu i odwróciła się. Wykonała ruch dłonią i po chwili mężczyzna wywrócił oczami i opadł na ziemię, a obok niego spadł kamień. Dziewczyna podeszła do niego i zabrała mu notatnik, który szybko schowała.

Wróciła na rynek. Już nie było na nim ludzi. Widziała tylko skrawki ubrań, zniszczone stragany i krew. Zastanawiała się, gdzie są Nefra z Riną. Miała nadzieje, że udało im się wydostać.

Wychodząc, usłyszała płacz. Rozejrzała się zaskoczona. Ujrzała dziecko, wciśnięta w jakiś kąt. Westchnęła. Jeśliby go wzięło, oznaczałoby to kłopoty. Co by z nim zrobiła? Musiałaby znaleźć jego bliskich, a to nie byłoby łatwe. Bardzo możliwe, że zostali pojmani bądź zabici. Ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby je tutaj zostawić.

Podeszła do małego chłopczyka - ile mógł mieć lat? pięć, sześć?, i wzięła na ręce.

Wyszła z rynku, postanawiając najpierw poszukać Nefry i Riny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 22:54, 15 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:32, 18 Lip 2011    Temat postu:

-Tak, wiem. Powinnam się wstydzić-Nefra odparła wesoło-Problem w tym, że jego mina bawi mnie tak bardzo, że nie mam wyrzutów sumienia. Powinien się nauczyć ponosić klęskę-dokończyła poważnym tonem, lecz zaraz potem się uśmiechnęła.
Towarzyszki się rozeszły, by zająć się sobą, zobaczyć inne występy trupy cyrkowej. Nie interesowały jednak dziewczyny. Nie lubiła cyrku. Co oni mogą? Akrobacje, sztuczki z ogniem... Wiele osób ma takie umiejętności. Starała się szanować tych ludzi, ale jej nie wychodziło, a z natury była osobą tolerancyjną. Wiedziała, że to ich praca i w ogóle, jednak nigdy, kiedy była w cyrku, nie przypadli jej do gustu.
Kiedy była mała, ojciec często zabierał ją i jej siostrę do cyrku. Zawsze interesowała się tylko zwierzętami.

-Tato, one się nie męczą? Nie powinny być na wolności?-zapytała siedmioletnia dziewczynka. Jej duże, niebieskie oczy intensywnie wpatrywały się w ojca, jak zawsze, gdy coś ją dręczyło. Wzrok małej był konkretny, nie rozkojarzony czy rozproszony, jak u większości dzieci, w tym siostry starszej o 4 lata.
-One urodziły się w niewoli. Nie poradziłyby sobie same. Prowadzą takie życie jak i cyrkowcy.
-Ale nie czują się tu źle? Przecież jak nie występują, są w klatkach- Naciskała- Nikt nie lubi być w klatce. Czy panowie i panie z cyrku siedzą w klatkach po występie?
Mężczyzna ukucnął i spojrzał dziecku w oczy. Jego spojrzenie było niemalże takie same, tylko bardziej poważne, a jednocześnie rozbawione.
-Nie. Ale nie możemy nic z tym zrobić. Niektóre rzeczy nie zależą od nas-ojciec podał dziewczynce rękę-Chodź, wejdziemy do środka zobaczyć słonia.
Dziecko ucichło, rozważając słowa swojego taty.
-Jakie rzeczy?- odezwała się po chwili wyzywającym tonem.
-Kiedyś się dowiesz-uśmiechnął się do córki-Arnara, chodź, wchodzimy do środka!-zawołał do drugiej dziewczynki, trochę starszej. Ta pomachała chłopcowi siedzącemu na kucyku i szybko przybiegła do ojca.
Arnara bawiła się wspaniale co chwila śmiała się, wzdychała, a kiedy słoń zniknął pod płachtą, westchnęła głośno. Mała dziewczynka imieniem Nefra ze zmarszczonymi brwiami i skupioną (zabawnie wyglądającą) miną wpatrywała się w słonia i magika. Ciągle trzymała tatę za rękę. Miała poważne wątpliwości co do tego, że słoń czuje się tu dobrze.
Następnie przyszła pora na klauna. Rozśmieszał całą publiczność, wyciągał z rękawa kwiaty i zabawki, a następnie podawał je przypadkowym widzom. Nawet Nefra się śmiała. Następnie komediant oświadczył, że potrzebuje asystentki. Nastała cisza. Rozglądał się po publiczności, w końcu jego wzrok stanął na pięcioletniej dziewczynce.
-Mamy odpowiednią kandydatkę! Chodź, pomożesz mi w pewnej sztuczce-powiedział wesołym tonem, naciskając na swój czerwony, piszczący nos.
Ten dźwięk ją przerażał. Szybko pokręciła głową, ściskając mocno rękę ojca. Na jej nieszczęście...
-No idź, pan klaun nic ci nie zrobi. Będziesz się dobrze bawić, mówię ci.
Po wielu namowach ze strony taty, klauna i siostry, Nefra wyszła niepewnie z tłumu. Błazen podał jej rękę, lec jej nie złapała. Ten pan był straszny. Przebrany mężczyzna zwrócił się do publiczności i z uśmiechem na ustach wzruszył wyraźnie ramionami.
Klaun wyciągał jej monety zza ucha, sprawiał, że powiązane ze sobą kolorowe chustki wychodziły jej rękawem, kiedy wkładał je do swojego.
Pod koniec błazen szepnął dziewczynce coś na ucho, a wtedy jej źrenice rozszerzyły się. Miała zejść jakimś tunelem, gdzie znajdzie jakąś kobietę, która powie jej, co robić dalej. Nie chciała stchórzyć, chciała pokazać tacie, że jest dzielna, więc nie zaprotestowała. Weszła do szafy, a drzwi za nią się zamknęły. Klaun mówił coś do publiczności, lecz słyszała tylko stłumiony głos. Nagle podłoże wraz z nią zaczęło się obniżać. W końcu zobaczyła krótki tunel. Bała się, ale zaczęła iść. Był w jakiś sposób oświetlony, więc wszystko dobrze widziała. Zaraz potem, za zakrętem zobaczyła większe źródło światła. Szybko pobiegła do niego, nie oglądając się za siebie. Od razu, jak skręciła, prawie że się przewróciła. Wyszła do pokoju pełnego strasznych twarzy, ludzi, których ręce i nogi były zawieszone na sznurkach. Była bliska płaczu, kiedy podeszła do niej kobieta w przebraniu kota i zaczęła ją uspokajać miłym, spokojnym tonem, z przyjaznym uśmiechem na ustach. Zaprowadziła ją z powrotem na scenę. Kiedy publiczność ich zobaczyła, spojrzała na Nefrę i „zagrała” zdumioną minę tak, by wszyscy ją widzieli. Dziewczynka zdołała się uśmiechnąć blado. Kobieta-kot podniosła ją w górę. Wszyscy zaczęli bić brawo. Kiedy pani ją pochwaliła, szybko pobiegła do taty, nie pozwalając się odprowadzić.
Jedyną osobą, którą polubiła z cyrku, była przebrana kobieta. Biła z niej pewność siebie, była łagodna, a w dodatku silna. Jednak nigdy więcej do cyrku wracać nie zamierzała, nawet, by jeszcze raz zobaczyć jej nowy wzór do naśladowania.
Wracali razem do domu, siostra pogrążona w rozmowie z ojcem, czasami angażując też Nefrę. Mówili, jak bardzo są z niej dumni, że sobie poradziła. Ona jednak wciąż czuła się nieswojo. Tata dziewczynek objął je po swoich dwóch bokach, śmiejąc się i pocieszając siedmiolatkę. Wtedy za nimi rozległ się głos.
-Hm, proszę, proszę, kto to taki? Nasz słynny Aaron, czyż nie?
Ojciec zesztywniał. Natychmiast puścił córki.
-Biegnijcie szybko do domu, już!- popędził dzieci.
-Ale tato…
-Biegiem!- krzyknął. Arnara posłuchała. Wzięła młodszą siostrę za rękę i pognała czym prędzej w kierunku domu. Nie słyszały dalszej wymiany zdań.

. Dziewczynki opowiedziały matce o zdarzeniu. Kiedy to usłyszała, natychmiast zamarła.
-Mamo, wszystko w porządku?- zapytała po kilku minutach milczenia Arnara.
-Nic się nie stało-odparła mama, jak w transie. Potem dodała, tak by córki nie usłyszały- nie sądziłam, że do tego dojdzie. Dlaczego?- niestety, Nefra usłyszała. Nic jednak nie powiedziała.
Wieczorem tego samego dnia wszyscy mieszkańcy wioski zostali wezwani na plac. Był tam wystawiony drewniany podest z słupem ustawionym na środku.
Arnara zdążyła skojarzyć fakty.
-Nie…
Nefra spojrzała na swoją siostrę, potem na mamę. Nigdy nie widziała na jej twarzy takiego zatroskania i bólu.
-Ale mamo, to chyba nie…-wyraziła głośno swoje myśli, prawie pewna, że się myli. W końcu prawie co miesiąc zdarzały się sytuacje takie, jak ta. Dziewczynka doskonale wiedziała, do czego służy taka konstrukcja.
-Zaczekaj, kochanie-mama jej przerwała. Głos miała ochrypnięty, ale stanowczy. Ścisnęła ręki córek mocniej. Na podest wszedł mężczyzna z opuszczoną głową, był bez koszuli. Na jego ciele widać było ślady bicza. Jednak nawet z opuszczoną głową dla trzech nieszczęsnych osób było wiadomo, kim jest skazaniec. Kiedy podniósł głowę, można było dostrzec jego szaroniebieskie oczy, tak podobne do oczy jego córki w przyszłości. Kiedy patrzył na żonę, jego oczy zdawały się mówić coś, co tylko ona rozumiała.
Nefra wzięła głęboki wdech, chcąc krzyknąć, lecz matka natychmiast zasłoniła jej usta. Z oczu zaczęły lecieć jej łzy. Wyrywała się, robiła, co mogła. Nic nie pomagało uwolnić się objęć rodzica.

Stołek został usunięty spod nóg Aarona. Żołnierz uciął sznurek, a ciało skazańca bezwładnie upadło na ziemię. Chwilę potem straż odeszła, wszystko zostawiając. Zabiorą to w nocy, jak zawsze.
Nefrze w końcu udało się wyrwać z rąk matki, które teraz zupełnie zwiotczały. Gdy puściła córkę, osunęła się na ziemię. Z jej oczu płynęły łzy, a usta wypowiadały nieme słowa. Arnara pobiegła w stronę domu, płacząc głośno. To siedmioletnia dziewczynka była tą, która czym prędzej pobiegła do martwego ojca.
-Tato!- krzyknęła rozpaczliwie w nadziei, ze to wszystko nie jest prawdą. Uklękła przy mężczyźnie, łzy sączyły się z jej oczu. Objęła jego nieruchome ciało.
-Proszę…


Ktoś gwałtownie złapał ją od tyłu za ramię. Jej reakcja była natychmiastowa, a napastnik, który właśnie zamierzał wycelować nóż w jej plecy, padł na ziemię. Zdała sobie sprawę, co się dzieje wokół niej. Wszędzie widziała strażników tratujących zwykłych ludzi znajdujących się w pobliżu występów trupy cyrkowej. Wezbrał w niej gniew. Zwykli ludzie są karani za to, że chcą się zabawić! Tego było za wiele. Wspomnienie, nadzwyczaj realne, które przed chwilą pojawiło się w jej głowie, spowodowało, że wpadła w większą furię. Naciągnęła na dolną część twarzy czarną chustkę.
Im więcej atakowała strażników, tym więcej zwracało na nią uwagę. Wreszcie pobrała wodę z pobliskiej beczki, zamieniła ją w małe, zabójczo ostre kawałeczki lodu, i skierowała we wszystkich napastników znajdujących się w jej pobliżu. Większość krzyknęła z bólu, inni padli na ziemię, martwi, gdyż „strzały” uderzyły w krytyczne punkty. Widziała, jak żołnierze tratują przypadkowych przechodniów, zabijają, kogo popadnie.
Na rynku panował chaos. Wszędzie biegały dzieci, szukając swoich rodziców, dorośli, chcąc znaleźć bezpieczne miejsce, by przeżyć... A ludzi wyszkolonych i sprzeciwiających się Ralphowi nie było dużo. Co jakiś czas przez ułamek sekundy widziała osoby walczące ze strażnikami, lecz chwilę potem traciła ich z oczu.
Przedzierając się przez tłum, atakowała każdego żołnierza napotkanego na drodze. Udało jej się dzięki temu uratować kilku ludzi od niechybnej śmierci.
Zaczęła gorączkowo szukać Riny i Actii. W końcu zobaczyła jedną z nich.
- Tu już nie jest bezpiecznie-powiedziała szybko.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Wto 16:05, 19 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mihex
Podpalacz mostów


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:55, 19 Lip 2011    Temat postu:

- Ty zawsze musisz coś odwalić.- Powiedział Ren zmywając z twarzy "niespodziankę" swojej siostry.
Był zły, ale siostra "przekupiła" go nowym mieczem. Miecz był lekki, cienki, ale wytrzymały. Dobrze wykonany jednoręczny miecz, mimo to wątpił, aby używał go często, ponieważ miał już swoje dwa miecze do których był bardzo przywiązany.
Potem zjedli obiad, a jego siostra poszła spotkać się z tymi nowo poznanymi dziewczynami. Ren nie wiedział czy ma im ufać i martwił się czy siostra nie zrobi, bądź powie, czegoś głupiego, ale ostatecznie postanowił zaufać siostrze. Krótko po niej sam poszedł do miasta zobaczyć co się w nim dzieje.

***

Szedł główną ulicą miasta, aż dotarł do głównego placu miasta gdzie zawitał cyrk. Osobiście był obojętny wobec występów cyrkowców, kiedyś go bawiły, ale z wiekiem przeszło mu zamiłowanie do cyrku. Mimo to popierał ich działania, ponieważ wiedział, że ta odrobina rozrywki jest niezbędna w tak trudnych dla ludzi czasach.
Z baraku lepszego zajęcia przyglądał się występom przeróżnych artystów, od clownów, przez żonglerów po treserów zwierząt. Widział również występ połykacza ostrzy, bardzo zaciekawiło go jak on to robił, ale pomyślał, że sam nie chciał by tego spróbować.
Tak mijał mu czas, na oglądaniu występów podczas wszystko szło zgodnie z planem, miał już odejść gdy jego uwagę przyciągnął występ połykacza ognia, któremu najwyraźniej coś nie szło, jego ogień wciąż gasł, kątem oka zobaczył jak w stronę artysty leci strumień wody gdy tylko ten zapala ogień.
- Oby to nie była znowu Rina... Było pierwszym co przemknęło mu przez głowę.
W tej samej chwili doszły obawy o to co mogło stać się jego siostrze, która miała niezwykły talent do pakowania się w kłopoty.
- Byle znowu nie naraziła się wojskowym.
Pomyślał i w tej samej chwili na plac wjechali zbrojni. Już miał się palnąć za "wykrakanie", ale gdy zobaczył emblematy na mundurach wiedział, że nie chodzi o jakiś głupi wybryk. Nie byli to nowicjusze, którzy mieli za zadanie złapać drobnych rozrabiaków o niskiej szkodliwości dla rządzącego, to byli już doświadczeni żołnierze mający za zadanie pozbyć się tych "błaznów" sprzeciwiających się władcy, widzowie także byli uznani za wrogów i mogli zostać schwytani.
Z rozmyśleń wyrwał go krzyk ludzi dookoła, którzy nagle zaczęli uciekać we wszystkie kierunki, aby przeżyć. Zobaczył jak zbrojni na koniach wywracają na swojej drodze ludzi, niektórych nawet tratując, łapiąc tych których im się udało, niektórych zabijano, lecz nie było to częste, widać król chciał mieć ich żywych
Pewnie do publicznych egzekucji, bądź tortur. Powiedział w myślach.
Nikt praktycznie nie mógł się bronić przed uzbrojonym wojskiem, prawie nikt. Ren jak zawsze miał przy sobie swoje miecze. Nagle dopadł do niego jeden zbrojny, który chciał go zaaresztować myśląc, że to kolejny "łatwy cel". Ren ocenił przeciwnika, średniego wzrostu, dobrze zbudowany, ale miecz trzymał dość niezgrabnie.
- Tak chcesz mnie dopaść? Nieładnie, nieładnie... Powiedział i wręcz błyskawicznie dobył katany. Przeciwnik ledwo zdążył zareagować, a już leżał martwy powalony od ciosu bronią Rena. Chłopak usłyszał niedaleko hałas, dobiegał on z małej uliczki obok której stał. Pobiegł tam i schował się w cieniu zobaczyć co się dzieje. Zobaczył jak dwójka żołnierzy dogania młodą kobietę i przypiera ją do muru. Już mieli się z nią "zabawić" gdy usłyszeli z tyłu zimny głos.
- Nie radził bym. I gdy się odwrócili zobaczyli wysokiego chłopaka w czarnej bandanie na głowie, a w rękach dzierżył dwa miecze, którymi teraz celował w każdego z nich. Zaśmiali się tylko i odskoczyli do tyłu, chwycili swoją broń.
Jeden z nich miał zwykły miecz, a drugi trzymał włócznie. Ten drugi szybko doskoczył do Rena, chcąc ugodzić go ostrzem. Myślał, że ma przewagę trzymając dłuższą broń, mylił się. Nagle klinga jednego z mieczy chłopaka zalśniła blado i Ren jednym prostym ruchem odciął część włóczni, tak, że ta stała się zaledwie marnym kijem. Zadał szybki cios przeciwnikowi tnąc go po skosie, przeciwnik żył, ale był ciężko ranny i nieprzytomny. Ren nie zdążył dobić przeciwnika, ponieważ dobiegł do niego drugi przeciwnik chcący pomścić przyjaciela. Ren obracając się tylko lekko zadał cios w miejsce najbardziej odsłonięte, głowę szarżującego przeciwnika, na jego szczęście, cios zadany był tępą stroną katany, przez co nie był śmiertelny. Rozejrzał się dookoła, kobiety już nie było, zdążyła uciec podczas walki. Chłopak wybiegł szybko znów na główną ulicę, tym razem szukając swojej siostry, sprawdzić czy jest bezpieczna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mihex dnia Wto 12:56, 19 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:35, 20 Lip 2011    Temat postu:

Evey pytała się chłopca o różne rzeczy, chcąc się czegoś dowiedzieć o nim i jego rodzicach. Ale on tylko płakał. Dziewczyna zaczęła mu coś opowiadać spokojnym głosem. Mówiła o Jacku, o występach trupy cyrkowej, o książkach i Mocy. Chłopiec w końcu usnął. Z jednej strony to było dobre - przynajmniej był spokojny. Ale z drugiej, zaczął ciążyć Evey jeszcze bardziej.

W końcu zauważyła Nefrę. A może to Nefra zauważyła Evey? Albo obie spostrzegły siebie w tym samym czasie. Ale to Nefra odezwała się pierwsza:

- Tu już nie jest bezpiecznie.

Ratchett spojrzała na nią, unosząc brew w górę.

- Serio? Wow. Dzięki za informacje, sama bym się nigdy nie domyśliła - powiedziała ironicznie, a potem westchnęła i potrząsnęła głową. - Tu już od dawna nie było bezpiecznie. Znaczy, dla mnie, ze względu na moich rodziców, tak, ale dla większości… - Evey ponownie pokręciła głową.

Kiedy Evey odwróciła się, Nefra zauważyła, że trzyma małe dziecko, wyglądające na około 5-6 lat. Zachłysnęła się powietrzem. Dziewczyna lekko dotknęła śpiącego malucha w głowę, a następnie policzek. Spojrzała na Evey.

- Chodziło mi o to, że przynajmniej ja powinnam się wynieść. Niby miałam chustkę na twarzy - tutaj Nefra wskazała czarny materiał - ale nie sądzę, żeby to wiele pomogło. Nie sądzę, żeby wszyscy ludzie tutaj kipieli odwagą. Kiedy inni strażnicy zobaczą ciała swoich, pojmą kogoś i każą odpowiadać. Przecież tu nie ma wielu śmiałków, którzy zdołaliby się sprzeciwić. A nie chcąc umrzeć, będą gadać.

Evey zastanowiła się przez chwilę. Ona głównie walczyła w jakiś zaułkach, ale na rynku głównym też jej się zdarzyło. Czy ktoś ją poznał? Nie wiadomo. Nie znała tych wszystkich ludzi, a oni jej. A nawet jeśli, to było tam zamieszanie i tłok. Zresztą ona zazwyczaj chodziła w drogich, niezniszczonych szatach, a jej włosy były nienagannie upięte. A wtedy miała podarty strój, włosy potargane… Tyle że podejrzewała, że niewielu ludzi tam władało Mocą. Ale zapewne i tak uda się jej wyjść z tej sytuacji obronną ręką.

- I co zamierzasz zrobić? - zapytała. - Wiesz, były tam tłumy i chaos, pewnie nikt nie zauważył twojej twarzy, poza tym ta chusta cię chroniła. Poza tym chyba prawie nikt cię tu nie zna. Najwyżej mogą podać mniej więcej twój wzrost, czy budowę ciała, ewentualnie kolor włosów. Tyle, że to za mało.

- Wiem, że przesadzam, ale kilka osób patrzyło się na mnie, jak walczyłam. Cóż, muszę mieć nadzieję, że tak czy inaczej mnie nie rozpoznają. Wybacz, jestem trochę... Rozproszona. Rozdrażniona. Nie wiem.

Evey kiwnęła głową.

- Wydaje mi się, że rozumiem, co czujesz - westchnęła cicho. - A ja mam mały problem - dodała, zerkając na chłopczyka, którego trzymała.

- Mówił coś o rodzicach? Cokolwiek?

Evey przygryzła wargę, udając, że się zastanawia.

- Hm… - mruknęła. - Raczej nie, chyba że to, co wzięłam za płacz, w rzeczywistości jest jakimś językiem, którego nie znam.

- No tak, to może być trudne. Dawno zasnął? Może ja bym spróbowała się czegoś od niego dowiedzieć? Wiem, że to niewiele zmieni, ale warto spróbować.

- Niedawno. Sądzę, że jak się obudzi, to łatwiej będzie każdemu coś z niego wyciągnąć. Teraz na jego zachowanie wpływ miały emocje, strach, szok, przerażenie… Myślę, że jak się wyśpi, to może choć trochę te emocje zmaleją. Tylko zastanawiam się, co teraz z nim zrobić, bo jakbym weszła z nim do mojego domu, to rodzice…

Umilkła nagle i przygryzła wargę. Zwykle to robiła, gdy usilnie nad czymś się zastanawiała. Taki nawyk. Tak samo jak to, że lubiła mieć pod ręką coś, co mogłaby ściskać, gnieść, miętosić - szczególnie gdy była zdenerwowana.

- W takim razie idziemy do karczmy-wypaliła ni stąd, ni zowąd Nefra. - Nie sądzę, żeby matka z dzieckiem szukająca schronienia to był dziwny widok. Położymy go na łóżku, a jak się obudzi, spróbujemy porozmawiać.

To był dobry pomysł. Evey zastanawiała się przez chwilę, co powie, kiedy jutro wróci do domu. Ale czy rodzice to zauważą? Ojciec pewnie teraz jest w zamku, na pewno maczał palce w tym ataku na rynku, chociaż dziewczyna wątpiła, że sam się tam pojawił. A matka… Może siedzi teraz i patrzy się w ścianę albo ma jeden ze swoich ataków. Jedynie służba na pewno zauważy zniknięcie panienki, ale oni ją lubili. To nie będzie problem.

- Dobrze - odpowiedziała Ratchett, pozwalając sobie na lekki uśmiech.

Razem z Nefrą zaczęły iść. Evey prowadziła. Znała lepiej stolicę, poza tym często bywała w karczmach, chcąc posłuchać zwykłych ludzi. Zazwyczaj wtedy wkładała opończę, a na głowę wsuwała kaptur, aby skryć twarz w jego cieniu. Czasem przebierała się w stare ubrania Jacka. Jej brat już jako piętnastolatek był sporo wyższy, niż Evey teraz. Dodatkowo, upinała wysoko włosy i wkładała na nie kapelusz oraz zakrywała część twarzy chustą.

Teraz wybrała karczmę, która położona była na uboczu, ale warunki miała dość dobre. Zapłaciła gospodarzowi za pokój. To dość zabawne, zabrano jej notatnik, który na szczęście odebrała, ale sakiewka z pieniędzmi została nienaruszona.

W pokoju, który wynajęła, było duszono, więc machnęła ręką i okno otworzyło się. Chłopca położyła na łóżku. Chciała przykryć go kocem, ale kiedy zobaczyła, w jakim jest stanie, zmieniła zdanie. Zamiast tego zdjęła płaszcz i nią okryła dzieciaka.

Evey spojrzała na Nefrę.

- A tak w ogóle… - powiedziała. - Nic ci się poważnego nie stało?

- Chyba nie... Nie, raczej nie. Nie sądzę - odpowiedziała, najwyraźniej będąc myślami gdzie indziej. Podeszła do małego chłopczyka i usiadła na końcu łóżka. Odtąd większość czasu patrzyła się na niego, zamyślona. - A tobie? Ja w sumie nie zauważyłam, że zaatakowali.

- Zniszczył mi się strój - mruknęła Evey. Tak, jakby ją to cokolwiek obchodziło! - Lidia będzie nie pocieszona - dodała cicho.

Wzięła krzesło i cicho przesunęła je bliżej łóżka. Usiadła, spoglądając na chłopca. Miał naprawdę długie rzęsy. Odgarnęła mu z czoła jego piaskowe włosy, a następnie wyprostowała plecy. Przymknęła oczy.

Evey i Nefra siedziały w milczeniu. Nie wiedziały, ile czasu minęło - chłopiec w końcu zaczął się budzić. Poruszył się lekko, mlasnął kilka razy i usiadł na łóżku. Ziewnął, przetarł oczy.

Nefra wstała i uklęknęła przy chłopcu.

Mały rozejrzał się po pokoju, spojrzał na dwie postacie.

- Gdzie... Gdzie rodzice? - spytał sennym głosem, w którym zarazem kryła się panika. Coś mu nie pasowało.

- Szukamy ich - odparła łagodnym tonem Nefra. - Chcemy ci pomóc. Jak masz na imię? Ja jestem Nefra, a to Evey.

Chłopiec otworzył szerzej oczy i przez chwilę wpatrywał się w dziewczyny w milczeniu. Evey uśmiechnęła się lekko.

- Pete - odpowiedział w końcu. - Gdzie mama? - zapytał.

- Nie wiemy - odparła Ratchett. - Jeszcze. Nie bój się, na pewno znajdziemy twoich rodziców. Kim jest twój tatuś?

- On… robi broń. Tworzy ją. I inne rzeczy. Jest… - Pete zamyślił się.

- Kowalem? - podpowiedziała Evey. Chłopiec kiwnął główką. -A jak miał na imię?

- M-mark.

Evey uśmiechnęła się szerzej.

- To już coś - powiedziała.

- Jesteś bardzo dzielny-skwitowała Nefra i ciepło się uśmiechnęła. Zwróciła się do Evey - Znasz jakiegoś kowala?

- Jakiegoś tak. Kowala Marka nie. Ale spokojnie, wiem już na tyle dużo, że odnalezienie go będzie dziecinnie proste - kiwnęła głową, jakby potwierdzała swoje słowa. - Głodny jesteś, Pete? Bo coś czuję, że pora na śniadanie.



Jakiś czas później, we trójkę znajdowali się na parterze karczmy. Pete najwyraźniej był bardzo głodny, bo z zapałem zjadał swoje śniadanie. Kiedy już kończył posiłek, Evey wstała i podeszła do karczmarza, który wycierał kufle. Wymieniła z nim kilka słów, a potem zapytała:

- Zna pan może kowala Marka?

- Taa - mruknął mężczyzna. - Dobry z niego rzemieślnik. A co?

- Nic. Chciałabym wybrać się do jego kuźni, ale nie wiem, gdzie ona się znajduje. - Oczywiście, pod czas śniadania, pytała o to Pete’a, ale chłopiec nie wiedział. Tak samo, jak nie umiał powiedzieć, gdzie mieszka. - Mógłby mi pan to powiedzieć?

Karczmarz kiwnął głową i opowiedział, jak dotrzeć do kuźni kowala. Evey uśmiechnęła się i podziękowała mu, a następnie zapłaciła za posiłek.

Kiedy szli do kuźni, był już popołudnie. Pete nic nie mówi. Maszerował z nisko pochyloną głową i smutną miną. Ratchett miała nadzieje, że jego rodzicom nic się nie stało. Dobrze by było, gdyby zastali jego ojca. Ale kiedy weszła do kuźni, zdziwiła się. Przy kowadle stał mężczyzna, który wydał się Evey zbyt młody, jak na ojca Pete’a. W budynku było niesamowicie gorąco, z powodu paleniska, więc młodzieniec pracował bez koszuli, a po jego nagich ramionach spływał pot.

- Dzień dobry - przywitała się Evey.

Kowal uniósł głowę i zmierzył Ratchett spojrzeniem. Przez chwilę się nie odzywał, a potem przerwał pracę i ją pozdrowił.

- Szukam kowala Marka - rzekła Evey.

- Nie ma go - młodzieniec przejechał dłonią po swoich ciemnych, krótko przystrzyżonych włosach.

- Dlaczego?

- Hm… No bo… - mężczyzna się zawahał. - Wczoraj, kiedy był ten atak, on był na rynku. No i żołnierze zgarnęli jego żonę i synka. Facet się załamał… Nieważne, no. Ja go dzisiaj zastępuję, jako jego pomocnik, tak że…

- Bardzo mi zależy na spotkaniu z nim - przerwała mu Ratchett. - Gdzie mogę go znaleźć?

- Uhm, nie jestem pewien, czy mogę to powiedzieć…

- Możesz. To Pete - Evey wskazała na chłopczyka, który stał z boku. - Jego syn.

Młody mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w chłopca. Najwyraźniej Mark przyprowadził tu kiedyś syna, bądź jego pomocnik widział go w innej sytuacji. Albo po prostu kowal dużo opowiadał o swoim dziecku. A może po prostu młodzieniec uwierzył Evey? Tego nie wiedziała, ale ważne było to, że wytłumaczył im, jak dotrzeć do domu Pete’a.

Wyruszyli niezwłocznie. Po jakimś czasie dotarli do skromnej chatki. Przywitał ich pies, który szczekał i warczał na dziewczyny. Na widok Pete’a się jednak uspokoił. Chłopczyk pogłaskał go z uśmiechem, a Ratchett zapukała do drzwi. Nikt nie otworzył. Pukała więc dalej, a potem zaczęła po prostu walić w drewno. W końcu drzwi się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna. Chciał coś powiedzieć, ale kiedy zauważył swojego syna, oniemiał.

- Tata! - wykrzyknął Pete.

Mężczyzna wziął swojego syna w ramiona i przytulił. Evey uśmiechnęła się. Cieszyła się, że mogła pomóc. Mina jej trochę zrzedła, gdy pomyślała, że zaraz ona pójdzie do swojego domu, a ojciec nie przywita jej tak radośnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 22:56, 15 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:47, 04 Wrz 2011    Temat postu:

Czasami trzeba coś poświęcić aby móc zyskać coś nowego. Jeden niezbyt rozważny pirat przekonał się o tym aż nad to. Pomysł aby wykorzystać kawałek materiału tworząć prowizoryczny spadochron wydawał się niezwykle udany. Do czasu lądowania...
Gdyby ktoś, czy to zwykły chłop czy obeznany ze światem podróżnik spostrzegł wtedy Leonarda, nigdy nie uwierzył by ten człowiek zajmował się piractwem. Smukła postać miotała się w konarach drzewa. Jego odzienie było porwane. Na nieszczęście materiał zaplątałsię w gałęzie. Jedyną szansą było wspiąć się i spróbować wejść na jedną z gałęzi.
-Drzewa... cholerne drzewa... pełno ich w tym przeklętym lesie! - Wypluwał z siebie słowa podczas wspinania się na jeden z konarów. Po długich męczarniach udało mu się oswobodzić i znaleźć na jednej z większych gałęzi. Ocenił odległość na ziemię. Za wysoko by poprostu zeskoczyć. Uznał żę rozsądnie będzie jeśli spróbuje powoli się ześlizgnąć i bezpiecznie wylądować na ziemi. Pech chciał, że udała się tylko pierwsza część planu - ześlizgnąć się.
Z bólem i nie szczędząc siarczystych słów otrzepał się z piachu i liści.
- Na szczęście plecy zamortyzowały upadek... - Przegryzł zęby łapiąć się równocześnie za żebra. W tej chwili nie mógł też określić kierunku w jakim ma zmieżać. Pokuśtykał przed siebie, klnąć i co chwilę kopiąć jakiś kamień.
Minęła godzina, może dwie kiedy droga przez las poprowadziła go do jakiejś niewielkiej wioski. Tam został skromnie ugoszczony przez mieszkańców. Otrzymał także kawałek chleba na drogę a żona starszego wsi pośpiesznie załatała jego ubranie. Leonardo czuł się w obowiązku by w jakiś sposób się odwdzięczyć. Siegnął ręką do kieszeni jednak była pusta. Podczas przeszukania w zamku zabrano mu wszystkie pieniądze. Wtedy też przypomniał sobie o prowizorycznym spadochronie - został na drzewie. Materiał wyglądał na cenny. W ramach wdziędzności przekazał informację starszemu wioski jak odnaleźć płótno, które musiał pozostawić. Zanim jednak odszedł szepnął jeszcze coś staremu na ucho
-Najlepiej to zetnijcie to przeklęte drzewo..- Wyszeptał wciąż wspominająć dzisiejszą niezbyt udaną przygodę.
Pod wieczór udało mu się trafić do osłoniętej zatoki. To tutaj jak ustalono powinien znajdować się Calico Jack w razie jakichkolwiek kłopotów. Nie stało się też inaczej. Okręt czekał.
Leonardo rozpoznał kilku ludzi ze swojej załogi którzy pełnili w tym momencie warty na statku. Natychmiast gdy tylko zobaczyli kapitana nad zatoką, pośpiesznie opuszczono łódź. Minęło ledwo 15 minut gdy Cortez znalazł się na pokładzie.
Pierwszy wybiegł na spotkanie bosman
-Czy zdobyłeś to czego potrzebujemy?- Wypowiedział pośpiesznie, nie mogąć ścierpieć żadnej zwłoki.
Leonardo skarcił go poważnym wzrokiem. Nie powinien mówić o tym głóśno a plotki szybko się rozchodzą. Szczególnie, że statek nie należał do największych a więksozść jego załogi conajmniej nie budziła sympatii.
A o bunt w tych czasach łatwo nie było. Kapitan mógł liczyć tylko na oficerów w razie takiej ewentualnosći... oraz własny spryt.
Było już późno a Leonardo czuł się już zmęczony. Nie miał ochoty nic wyjaśniać. Mozolnie skierował się do swojej kajuty. Otworzył lekko skrzypiące drzwiczki. Jednak obecnosć kogoś w jego kajucie była niemałym zaskoczeniem. Krzątała się tam jakaś dziewczyna o długich, brązowo- złotych włosach i bardzo zgrabnej sylwetce. Wyglądała na młodą.
-Przepraszam, chyba pomyliłem kajuty- Powiedział lekko speszony obecnością kobiety na jego statku przy czym szybko zamknął drzwi. Wszystko stało się tak szybko że nie miał okazji bliżej się przyjrzeć.
Jeszcze chwilę układał sobie wszystko w głowie.
-Przecież na moim statku nie ma kobiet! Pomyślał z oburzeniem. Rozejrzał się jeszcze dokładniej po korytarzu i po drzwiach -A to z cąłą pewnością moja kajuta!
Niedawne zakłopotanie przeminęło jak mgła. Otworzył drzwi pewnie i energicznie, jednak w kajucie dziewczyny już nie było...
Na środku stał tylko... chłopak okrętowy - Smith. Leonardo nawet nie pamiętał czy chłopak ma nawet jakies imię, oraz czy to jego prawdziwe nazwisko poprostu każdy wołał na niego Smith.
-Smith, nie widziałeś tutaj tej dziewczyny? Zapytał Leonardo niebędąc pewnym czy to co widział było naprawdę.
-Nie nikogo tu nie było..- Odpowiedział Smith lekko zbyt grubym głosem jak na tak młodego chłopaka.
Leonardo stał jeszcze dłuższą chwilę wpatrując się w młodzieńca. Mimo uporczywego wzroku kapitana, zmieszany chłopak nie poruszył się na krok.
-Smith! Czy nie masz nic więcej do zrobienia?- Przerwał ciszę kapitan z taką gwałtownością aż chłopak podskoczył. Kiedy mijał kapitana w drzwiach usłyszał już łagodniejszym tonem.
-Zapuściłbyś brodę bo jeszcze by ktoś pomylił Cię z kobietą!.. - Klepnął krzepko chłopaka po plecach.
-E tak - zdało się słyszeć ledwie słyszalnym, piskliwym głosem.
Kapitan połozył się wygodnie na posłaniu i rozejrzał się dookoła. Pokiwał z uznaniem głową.
-Spisał się z tym sprzątaniem...
Teraz jednak jego uwagę zajęły stare papiery które zdobył. Wyciągnął swoje szkiełko z szufladki i uważnie przyjrzał się zapiskom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:01, 06 Wrz 2011    Temat postu:

W końcu wyczuł moment, w którym jego umysł i ciało zaczęło się wybudzać. Nie był w stanie określić ile czasu był nieprzytomny. Tym bardziej, że jeszcze nie otworzył oczu. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy to jego umysł był już wystarczająco gotowy na wizualny kontakt ze światem, zaczął podnosić powieki. Wraz z unoszeniem ich do jego oczu docierało coraz więcej światła jednak było ono nikłe. Do tego doszedł fakt, iż nie widział niczego wyraźnie, tylko totalnie rozmazany obraz. Szarość i rozmazanie. To wszystko. Mrugnął ociężale kilkakrotnie. Następnie z jego mózgu popłynął sygnał do rąk by je podnieść i nieco przetrzeć oczy. Gdy był w połowie drogi poczuł piekący ból na twarzy. No tak, poparzenie. Zapomniał o nim. Mimo to zdecydował się kontynuować swoją pracę. W końcu potarł parę razy oczy schowane pod powiekami nie zważając na ból. Ponownie spróbował dojrzeć kształty. Było zdecydowanie lepiej lecz nie do końca. „No tak, wydawało mi się, że widzę normalnie, zwykłe złudzenie.” Pomyślał. Podniósł się na łokciach i pokręcił głową w prawo i lewo by w jakimkolwiek stopniu dowiedzieć się gdzie jest.
- Widzę, że się zbudziłeś. – usłyszawszy głos za sobą aż podskoczył ze strachu. Odwrócił się gwałtownie aż wyczuł, iż spada z czegoś. Do tego nagły ruch ciała wywołał ból głowy.
- Spokojnie bo się zabijesz. – ponownie drygnął. Męski, spokojny głos. Wyczuł czyjeś ręce pod swoimi ramionami podnoszące go ku łożu z którego spadł. – Leż spokojnie. Wzrok niedługo ci się ponownie wyostrzy, kwestia kilku lub kilkudziesięciu minut.

Keerim był w szoku. Nie wiedział gdzie jest, nie wiedział kto do niego mówi oraz nadal przerażało go to, że odzyska wzrok. No i najważniejsze. Gdzie jest Castagiro?
- Kim jesteś? – wydukał w końcu drżącym głosem. Zamilkł na sekundę po czym wylał z siebie masę pytań. – Gdzie jestem? Co się dzieje? Gdzie jest Castagiro? – przy zadawaniu tych pytań jego wzrok poprawiał się. Zaczął widzieć coraz wyraźniej łóżko lecz nie pomieszczenie oraz obcego. Usiadł na brzegu łóżka chcąc wstać jednak ręce tajemniczego osobnika skutecznie mu to uniemożliwiły.
- Uspokój się. Za dużo pytań na raz. Jesteś w bezpiecznym miejscu. Zabrałem cię z portu po tym jak widziałem co się tam stało. – obcy mówił spokojnie i powoli, tak by wszystkie słowa dotarły do Keerima. Ten zaś widział coraz lepiej. Widział już pomieszczenie i postać przed sobą. Szczegóły twarzy oraz pomieszczenia nadal były mu nieznane.
- Jesteś teraz w jednej z moich a raczej naszych kryjówek. Wiemy co zrobiliście dlatego cie tu zabrałem.
- Ale – przerwał mu Keerim. Dostrzegał już większe szczegóły osobnika. Twarz jego w większości zakrywał kaptur, widział tylko małą bródkę pod ustami i nieduży wąsik. – Gdzie jest Castagiro?
- Dobrze, wyjaśnię od początku. – mężczyzna wstał. Keerim odzyskał już w pełni wzrok. Pokój był pusty, prócz łóżka, krzesełka nie było w nim niczego. Żadnego innego mebla. Nawet okna. Obcy przysunął do siebie krzesło i usiadł.
- Zacznijmy od tego, że dzięki naszym informatorom od początku wiedzieliśmy gdzie się kierujecie. Wiemy, że to wy wysadziliście skład w La Rivage i zabiliście Namiestnika. Nie wiemy tylko dlaczego twój towarzysz ciągle ukrywa swoją tożsamość i dlaczego jechaliście przez Mort’a’laar skoro do Iberionu mogliście się dostać zupełnie inną, krótszą drogą. Ale to później. – mężczyzna rozsiadł się na krześle i oparł się łokciami na kolanach. – Krótko przed waszym przybyciem do Seacliff wojska Ralpha opróżniły cały port z mieszkańców. Wszystkich wypędzono do domów i zakazano wychodzenia. Zablokowano go aż do kilku ulic od niego. Mój informator w garnizonie przekazał mi, że nikt nie wie o tym, iż to właśnie wy jesteście teraz jednymi z najbardziej poszukiwanych przestępców w Imperium. Według oficjalnych papierów byliście tylko podróżnikami z kontynentu do nas. Okazało się, że całą akcję zorganizował Arcymistrz Magów w tym rejonie. To on was zaatakował i porwał twojego towarzysza. Znane jest nam kilka lokalizacji, w których mogą go trzymać ale nie są to pewne dane. Istnieje spore ryzyko, że zabrali go zupełnie gdzie indziej. Moje pytanie brzmi, dlaczego sam Arcymistrz fatygował się by zaatakować i porwać twojego towarzysza? – mężczyzna nachylił się nieco w kierunku Keerima. Ostatnie pytanie zadał z lekkim naciskiem jakoby wymuszając odpowiedź.
- Niezła historia, jednak nie wiem czy mogę ci zaufać. – rzekł podejrzliwie.
- Chyba to, że ci pomogłem i zapewniłem opiekę medyczną powinno wystarczyć?
- Nie do końca. Możesz udawać miłego i dobrego by wyciągnąć ze mnie jakieś informacje. Równie dobrze możesz być człowiekiem tego, który porwał Castagira i chcesz co nieco się dowiedzieć, czyż nie?
- Sprytny jesteś, mądrze prawisz. – mężczyzna zaśmiał się. Wstał i ściągnął kaptur. Oczom Keerima ukazał się człowiek w wieku około trzydziestu lat z twarzą naznaczoną zębem czasu oraz niejednej potyczki.
- Zwę się Dennis, jestem dowódcą trzeciej drużyny należącej do oddziału rebeliantów. Drużyna do zadań specjalnych. Pójdź ze mną a udowodnię ci, że działamy we wspólnej sprawie. – Dennis wyciągnął rękę ku drzwiom. Keerim wahał się chwilę lecz w końcu wstał i pewnym krokiem skierował się do wyjścia z pomieszczenia. Twarz go piekła lecz czuł się bardzo dobrze, w pełni sił. Dennis wyprzedził go i otworzył drzwi.
Znaleźli się w wąskim korytarzu. Gołe ściany z kamienia z rozmieszczonymi pochodniami. Prócz pokoju, z którego wyszli znajdowały się tu jeszcze dwie pary drzwi i schody na końcu przejścia. Dennis natychmiast skierował się ku nim. Keerim podreptał za nim. Wyszli w sporych rozmiarów sali, w której na ścianach znajdowały się proporce, godła oraz mapy. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że wszystkie przedstawiały barwy lenn oraz godła sprzed panowania Ralpha. Na ścianie po swojej prawej stronie wisiał ogromny sztandar ukazujący godło Araluenu z dawnych czasów. Używanie tego godła w obecnych czasach karane jest śmiercią. Jedynymi odważnymi są rebelianci.
- Teraz wierzysz? – spytał nagle Dennis stojąc obok wpatrującego się w sztandar Keerima.
- Wierzę, w mordę jasną, wierzę. – wyjąkał. Dopiero teraz zwrócił uwagę na duży, okrągły stół a wokół niego kilku mężczyzn w lekkich pancerzach i płaszczach narzuconych na nie. Wszyscy patrzyli się w jego stronę aż jeden z nich podszedł do niego.
- Witaj. Zapewne Dennis wyjaśnił ci gdzie jesteś. Witaj wśród członków Oddziału Wschód. Nazywam się Warren i jestem dowódcą owego oddziału.
- Miło mi cię – Keerim zastanowił się i poprawił. – was poznać. Jestem Keerim. Nie należę do żadnego oddziału.
- Wiem lecz wasz czyn jest wśród rebelii znany i ceniony. Wszyscy się zastanawiają jak wam się to udało zrobić i dlaczego twój towarzysz został porwany przez Tengara.
- Tengara? – zdziwił się Keerim.
- Arcymistrz Magów. Ma on siedzibę w sąsiednim lennie.
- Hmm. – Keerim zastanawiał się chwilę co powiedzieć. Spojrzał na każdego z osobna po czym wyminął Warrena i stanął przy stole z mapami. Każdy z zebranych obserwował go czujnie jakby przygotowany na atak lub jakiś sabotaż.
- Myślę, że porwał go dlatego, że jest Svartem. Po kilku zebranych przeszedł cichy szept i szmer.
- Kim? – wyrwało się jednemu z rebeliantów przy stole.
- Svartem. – powtórzył Keerim.
- A co lub kto to? – rebeliant dał wyraźny sygnał, że nie wie o czym on mówi. Warren i Dennis podeszli do stołu. Dowódca wskazał na siedzenia.
- Usiądźmy. Samie – spojrzał na mężczyznę, który zadawał owe pytania. – Svartowie to jedne z najbardziej tajemniczych istot. Ponoć żyły ponad sto lat temu. Siały mord i zniszczenie. Byli to ludzie zamienieni w potwory do zabijania. Ich celem było podbicie świata i podporządkowanie go rządom jednego maga, który ich stworzył. Jednak jeden z nich zachował trzeźwość umysłu i zbuntował się przeciwko swojemu twórcy. Zabił go i posiadł jego moc. Jednak ta moc go zabiła. – Warren uśmiechnął się i spojrzał na Keerima. – To tylko legenda, bajki, bzdury. O czym ty człowieku nam tu mówisz?

Keerim również się uśmiechnął. Domyślił się, że mu nie uwierzą. Zdecydował się od początku opowiedzieć całą historię. Zaczął od dnia, w którym spotkał Castagira a ten przedstawił się jako Arlen a skończył na podróży morskiej do Araluenu. Po tym wyjaśnił im historię ze Svartami opowiedzianą mu przez Castagira oraz jego samego czyli jak zniweczył plany Mortyra. Wszyscy słuchali go w skupieniu, żaden z zebranych nie śmiał mu przerwać. Gdy skończył zapadła totalna cisza. W końcu ktoś raczył zabrać głos.
- Jeżeli to co mówisz jest prawdą to mamy ogromny problem. - rzekł Warren. – Jeżeli to wszystko prawda to Tengar będzie chciał zdobyć moc Azara. Ten facet jest opętany żądzą władzy lecz wie, że ze swoją aktualną mocą nie zdziała dużo bo zdecydowana większość magów popiera Ralpha, niewielu będących a jego usługach cicho mu się sprzeciwia. Ta moc umożliwi mu zniszczenie wrogów, w tym Ralpha i przejęcie władzy w Imperium. A wtedy koniec świata jaki znamy. – Warren mówił to wszystko niezwykle poważnie. Znów nastąpiła cisza.
- Nie ma innej opcji, musimy zaryzykować. Trzeba znaleźć Castagira bez względu czy jest tym Svartem czy nie. Nie można ryzykować. Keerimie, dostarczyłeś nam niezwykle ciekawych informacji, nie wiem czy prawdziwych, okaże się. Jeśli jednak kłamałeś, zginiesz.

Keerim patrzył na dowódcę oddziału z lekkim przerażeniem. Warren mówił poważnie. Nie kłamał.


Żył. Żył i trzymany był w niewoli. Nie wiedział jakim cudem zniwelowano jego magię, zapewne użyto jakiegoś artefaktu, który uniemożliwia korzystanie z magii. Czuł ogromny ból na ciele oraz krew w ustach. Wisiał trzymany za ręce w łańcuchach. Stopami minimalnie dotykał posadzki. Pomieszczenie było tak ciemne, że nie widział nawet własnego ciała zdrowym okiem. Smak krwi i potu mieszał mu się w ustach. Nagle coś skrzypnęło. Do pomieszczenia wpadł snop światła uderzając go prosto w twarz. Oślepiające, białe światło uniemożliwiło jakiekolwiek widzenie.
- Witaj mój drogi. Czas kontynuować zabawę. – zabrzmiało w lochu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:43, 03 Paź 2011    Temat postu:

Nefra kichnęła. Jakoś nigdy nie mogła nie kichać po zjedzeniu gorzkiej czekolady-nie wiedziała, dlaczego, w końcu nie miała żadnego uczulenia ani nic. Po prostu wrażliwy nos pewnie. Westchnęła i oparła się łokciem na kłębie konia. Właśnie wyjeżdżała z miasta w towarzystwie czterech nowo poznanych osób. Usłysząła od kogoś "na zdrowie".
-Dzięki.
Byli z nią Rina, Ren i Evey (i lemur). Cała piątka jechała w milczeniu; z miasta wyjechali mniej więcej dwadzieścia minut temu w pośpiechu, tak, by nikt nie zdążył ich złapać. Byli wykończeni walką i stresem, który towarzyszył im w podświadomości od wielu dni. Kupili trochę jedzenia, a kiedy zaczeły kończyć im się pieniądze, udało im się ukraść co nie co.
Nefra, pomimo zmęczenia, postanowiła przerwać ciszę.
-Jak trafiliście do miasta?-spytała towarzyszy-Wiem, że Evey tu mieszkała, ale skąd wy się tu wzięliście?-pytanie skierowała do Riny, Rena i oczywiście Fredzia. Dzięki mnie bedziecie mieli o czym pisać Kwadratowy
Zaczęli opowiadać. Od tego tematu nie wiadomo jak przeskoczyli na ulubione jedzenie, pokaz sztucznych ogni i najzabawniejsze chwile w życiu, tak więc ogólnie mówiąc, było sympatycznie. Rozmowie towarzyszyły śmiechy od czasu do czasu.
Po wielu godzinach drogi, kiedy już zachodziło słońce, towarzysze zdecydowali się na postój. Rozsiodłali konie, rozpalili ognisko i zjedli ciepłą kolację, po czym przyszedł czas na prawdziwy odpoczynek. Każdy zajął się swoimi sprawami. Nefra znalazła sobie wygodne drzewo, usiadła pod nim i wyjęła notatki.
Przeglądała je raz po raz, zastanawiając się nad znaczeniem. Nie było tego w słowniakch, była w bibliotekach i archiwach i szukała wraz z Evey. Do tej pory nie znalazły nic.

No. Ode mnie to na razie tyle. Napisałam go dzisiaj, bo obiecałam zrobić to już w weekend, więc... Jakiś taki koślawy wyszedł. I krótki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Pon 21:43, 03 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:04, 03 Paź 2011    Temat postu:

- Pani propozycja [kolacji] jest wielce wspaniałomyślna, jednak najpierw muszę o coś zapytać. Czy nie mają panie żadnych powiązań z tymi wszystkimi spiskowcami przeciwko królowi, których ostatnio tak się namnożyło? Jestem prawym człowiekiem, a przynajmniej tak mi się wydaje, i nie chciałbym się narazić na przebywanie z wrogami królestwa. Domagam się odpowiedzi. W tych czasach niczego nie można być pewnym, rozumieją mnie panie zapewne. – powiedział poznany przed chwilą przez dziewczyny nieznajomy.
-Nie, oczywiście, że nie, skądże znowu! Pragniemy tylko spokoju – odpowiedziała mu Emma. Nie wypadło to zbyt przekonująco, ponieważ w tym samym momencie nieznajomy zauważył broń, którą miały przy sobie. – Widzi pan, pomagamy naszemu bratu w zajmowaniu się kupiectwem. Jedziemy właśnie po odbiór zamówienia, a brat czeka na nas w Komires. To okropne, że czasy są tak niebezpieczne, żeby nawet dziewczęta musiały nosić broń! Ale na szczęście trafiłyśmy na pana – Emma uśmiechnęła się czarująco. – To jak? Przyjdzie pan do nas? Niech pan się nie da prosić!
W czasie, gdy Sonic robiła z siebie czarującą idiotkę, Marika milczała i uważnie przyglądała się nieznajomemu. Nie podobało jej się to wszystko i nie rozumiała, o co chodzi Emmie.
Tymczasem nieznajomy jeszcze raz zastanawiał się nad propozycją. Dziewczyny wydały mu się miłe, a w każdym razie niegroźne. Ich opowieść nawet mogła być prawdziwa. Co prawda coś mu nie pasowało, ale nie mógł sprecyzować, co, więc ostatecznie stwierdził, że…
-W porządku, w takim razie bardzo chętnie przyjdę. O, przepraszam, nie przedstawiłem się – nazywam się Striker Amavio.
-Ja jestem Emma Laurie, a to moja siostra, Marika Laurie.
-Bardzo mi miło.
-A zatem, panie Striker, widzę, że musi pan chyba wrócić po bagaże… My tymczasem kupimy coś na kolację. Obóz rozłożymy kawałek za miastem, może spotkamy się za południową bramą?
-Oczywiście. Do zobaczenia.
Dziewczyny chwyciły konie za uzdy i spokojnym krokiem odeszły w głąb wsi.
Minęły zakręt drogi i wtedy Marika wybuchła.
-Co ty odstawiasz?! To jakiś nieznajomy facet! Pogięło cię, czy jak? Od tych waszych grzeczności aż mnie mdli!!! Co ty w ogóle wyrabiasz?
-Mówiłam ci, potrzebny nam jakiś towarzysz podróży.
-Ale ten koleś to jakiś fanatyczny wyznawca religii króla Ralpha! Albo przynajmniej chce za takiego uchodzić, żeby chronić własny tyłek. W obu przypadkach BARDZO GO NIE LUBIĘ!
-Ale przystojny to on jest, to musisz przyznać.
- Faktycznie jest. Odbiło ci? I, przepraszam, ty w ogóle myślisz, co robisz?
-Wiem, co robię. Plan jest taki: on nam się przyda. Zgrywamy idiotki, które potrafiłyby same siebie ciąć mieczem, naiwne i w ogóle. To nam da przewagę. Nie powinien się połapać. O, patrz, akurat jest targ! Na co masz ochotę?
-Na jakiś drób. Dziczyzny mam już trochę dosyć.
-Kura? Chodź, tam widzę.
-Musiałaś go zapraszać na kolację? Na odległość wyczuwam, że go nie trawię.
-Trudno, już przepadło. Nie wyrzucę go teraz.
-W sumie, ten plan jest nawet całkiem sensowny, jak tak o nim mówisz. Tylko, że byłoby fajniej, gdyby to nie był akurat ten koleś. A przy okazji, co to za miasto, Komires?
-Gdzieś słyszałam tę nazwę… To jest chyba jakieś miasteczko na południu Araluenu.
- Na południu?! Chcesz jechać na południe?
Marika wyciągnęła z torby mapę i pokazała towarzyszce swój plan działania.
- Osobiście chciałam jechać na Gorlan – stuknęła palcem w lenno na zachód od Cierniowego Lasu.- Podobno trzymają tam więźniów, więc jednocześnie ty byś się czegoś dowiedziała o ojcu a ja o zdrajcach. Obecnie jesteśmy…
Marika zaczęła studiować mapę, poszukując nazwy miasteczka nieopodal Gorlanu, Cierniowego Lasu czy Araluenu, ale go tam nie znalazła. Spojrzała niżej. I niżej. I jeszcze niżej. Znalazły się bardziej na południe, niż myślała.
- W sumie… To mi już wisi – powiedziała i ze zrezygnowaniem włożyła mapę z powrotem do torby.
-Czyli świetnie. Ustalone.

Dziewczyny kupiły mięso i trochę przypraw i ruszyły w stronę południowej bramy miasteczka. Ledwie ją minęły, natrafiły na Strikera Amavio.
-O, jest pan! Nie było problemów?
-Nie.
-To świetnie. Zrobiłyśmy zakupy. Poszukajmy miejsca na obóz.
Cała trójka wsiadła na konie i ruszyli drogą. Gdy oddalili się już kawałek od miasteczka, zobaczyli łąkę pod lasem. Postanowili się tam rozłożyć, jako że - obie strony musiały udawać, że nie ma się przed czym ukrywać.
Na miejscu Striker zajął się rozbijaniem obozu, a dziewczęta - kolacją.
-W porządku, gdzie ja to położyłam... A, tak. Masz kurę, ja obrobię tę drugą, trzeba będzie skombinować ognisko...
-Jest mały problem.
-Tak?
-Nie potrafię.
-Jak to - nie potrafisz? Kury obrobić nie potrafisz?!
-Nie. U mnie w domu takimi rzeczami zajmowały się służące. To było poniżej...
-Twojej godności?
-Właśnie.
-Dobra, rozpalisz ognisko? Mogę je obrać.
-O, świetnie! Na tym się znam, jak mało kto.
Kiedy zostały już przezwyciężone problemy techniczne, kolacja udała się bardzo dobrze - upiekli ptaki otoczonego wcześniej w ziołach nad ogniskiem. W międzyczasie toczyli rozmowę.
-To dokąd się wybieracie?...
-Do Komires, do brata.
-Nigdy nie słyszałem o takim mieście – zdziwił się Striker.
-Leży właściwie na samym południu Araluenu, na granicy Płaskowyżu…
-A pan, co pan właściwie robi tutaj, w tym mieście? – wtrąciła nagle Marika.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Era Buntów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin