Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział pierwszy
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Era Buntów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:32, 28 Maj 2012    Temat postu:

Rina po skończeniu pokazu swoich zdolności nie wiedziała co robić. W sumie nie było co. Evey poszła chyba zwiedzać obóz. A reszta? Dziewczyna nie miała pojęcia. Poszła poszukać jakiejś wisienki na torcie wśród buntowników. Zadanie nie należało od najprostszych. Minęła godzina. A może i więcej. Tak czy owak Rina znalazła to czego szukała. Pana Seksownego. Ciemne, krótkie włosy, cudna sylwetka, i ten słodki uśmiech. Teraz tylko trzeba zobaczyć jaki ma kolor oczu. Mmmm! Stał z dwoma innymi buntownikami. Dziewczyna nie wiedziała jak ma do niego zagadać. Wtem z głębokiego zastanowienia wyrwał ją Fredziu, który jak dotąd w ciszy siedział na jej ramieniu.
- Wiesz to nie jest głupie. Podryw na lemura. Zwierzak zeskoczył na ziemię popatrzył na Rinę ze zdziwieniem.
Rina wzięła na ręce lemura.
- Fredziu, widzisz tego kolesia. - dziewczyna wskazała na chłopaka.
- Masz do niego podejść. A raczej wskoczyć mu na ręce. Czy cokolwiek, abyś tylko go zaczepił - po czym dodała:
- A tu masz od mamusi Riny - powiedziała podając mu do łapek przysmak.
Kiedy lemur był już przy chłopaku, Rina powiedziała półszeptem "hop" i zwierzę znalazło się na ramieniu, ale Pan Seksowny nie zareagował. Dziewczyna odczekała chwilę i podeszła.
- Cześć. Mogłabym zabrać mojego zwierzaka z twojego ramienia - rzekła uśmiechając się.
- Hej. Oczywiście. Jak masz na imię? - powiedział, odwzajemnił uśmiech i podał jej lemura. To ostatnie raczej spowodowało, że pod Riną aż nogi się ugięły.
- Eeh... jestem Rina. A ty? Panie Seksowny.
- Morev. To co może przejdziemy się trochę? - zaproponował z takim słodkim spokojem w głosie.
Oczywiście. - odpowiedziała Rina z radością.
Jest wspaniały i te jego piwne oczka. Cud, miód i orzeszki. Nawet łatwo poszło.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raqasha dnia Pon 18:34, 28 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:58, 28 Maj 2012    Temat postu:

Ren starł się z prawdziwymi przeciwnikami, nie z jakąś głupią kukłą.
-Wolałbym jednak walczyć z czymś, co odpowie na moje ciosy - Odezwał się w czasie pokazu znajomego inny młodzieniec, który przyszedł tu z następną 'grupką'.
Nie, no.
-To tak można? - Zaprotestowała Nefra, wysoce niezadowolona ze swojego dzisiejszego stanu wydajności mózgu. Jej zdziwienie rozpoznać mozna było tylko w wypowiadanych słowach; ton miała obojętny, a brew uniesioną. Znacznie wygodniej byłoby jej trenować z żywą osobą - Może nie wygrałaby tak łatwo, ale miałaby większą możliwość wykorzystania innych ciosów czy uników.
-Jeżeli najpierw poprosisz - Odparł z lekceważeniem jeden z buntowników, który w obozie prawdopodobnie był już jakiś czas i przeszedł test wstępny.
-Chyba jednak dobrze by było, żebyście nas najpierw poinformowali. Człowiek może czasem zapomnieć mózgu, i co wtedy? Nie zawsze się o wszystkim pamięta.
W tym momencie owy buntownik spojrzał się na nią z wyrazem zdziwienia, na co ona przewróciła oczami. Ludzie potrafią być dziwni, pomyślała. Popatrzyła na czterech nowoprzybyłych. Dwie kobiety, dwaj mężczyźni, mniej więcej w tym samym wieku. Skinęła głową w ich stronę, a na jej usta wkradł się lekki, "powitalny" uśmiech, niesięgający jednak oczu. Nieczęsto można było u niej taki zauważyć.
-A skąd wy przychodzicie?
Postanowiła, że, tak bardzo, jak antysocjalną była osobą, powinna nawiązać kontakt z ludźmi. Potem podobno jest łatwiej w życiu. Nie była w tym najlepsza, co potwierdziła reakcja buntowników. Nie palili się do odpowiedzi, więc to mężczyzna, który wcześniej ubiegał się o walkę z przeciwnikiem przejął inicjatywę.
- Przybywam z odległych krain, by nieść ludziom pokój - odpowiedział młodzieniec tonem, w którym nie dało się odnaleźć krzty poczucia humoru czy wesołości.
Rzeczywiście nie można było doszukać się ironii czy żartu, jednak sama wypowiedź zdawała się brzmieć dość zabawnie.
-Tak jak i my - Co nie jest dość dużym zdziwieniem, pomyślała. Tak. Trzeba brnąć dalej. - Jestem Nefra - Przedstawiła się, nie mając nic lepszego do powiedzenia.
-Reszta grupy, z którą tu przybyłam... No cóż, rozeszli się.
- Amavio. Striker Amavio. - Przedstawił się nieco mniej formalnym tonem, co najprawdopobniej oznaczało, że nie ma nic przeciwko zapoznaniu się z nową osobą. W tym miejscu, jak i każdym innym, warto jest mieć kogoś, do kogo w razie potrzeby można otworzyć gębę. - Zakładam, iż podobnie jak ja, dopiero od niedawna obozujesz w kryjówce buntowników. Król Ralph zalazł ci za skórę aż tak bardzo, by zwracać się przeciwko niemu? - Pytanie to było być może zbyt śmiałe, jednak stanowiło ono istotę tego wszystkiego. Nie należało się bać trudnych pytań.
-To za mało powiedziane. Mnie nic nie zrobił... On kazał mordować niewinnych ludzi. By ukrócić zabawę. A to, co robi poza miastem, z którego przyjeżdżam... - Jej głos był teraz zimny, pełen odrazy. Nie zapomniała ojca. - Jest perfidną świnią. Nie zasługuje na tron w żadnym stopniu - Jeżeli nie na śmierć. Przez całe życie żyła w przekonaniu, że żadna istota nie zasługuje na śmierć. Ostatnie wydarzenia skłoniły ją do pewnych przemyśleń i lekkiej zmiany zasad moralnych.
-Tak, właśnie skończyłam "pokaz". Rozumiem, że ty też jesteś tu nie bez powodu - Nefra skrzyżowała ręce, spoglądając na chwilę w bok rozproszona donośnym dźwiękiem, jaki wydała klinga miecza na polu treningowym.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Pon 21:06, 28 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:38, 29 Maj 2012    Temat postu:

-Już niedaleko.
Dziewczyny były wyczerpane. Cała noc marszu przez góry dawała im się we znaki. Pięciu eskortujących je strażników nie było zbyt delikatnych, często je szturchano, a opaski jeszcze bardziej wszystko utrudniały. Ich ręce i kolana przedstawiały sobą niezbyt przyjemny widok, pozdzierane od kilkukrotnego przewrócenia się na ostre kamienie. Strażnicy co prawda starali się je prowadzić, ale sami dużo nie widzieli. Trochę głupio chodzić po ciemku i z zawiązanymi oczami, kurza ich mać – wściekała się Emma. Czuła jak krew z rany na kolanie spływa po jej łydce. Słyszała, jak Marika potyka się obok niej. Nagle ktoś ją zatrzymał.
-Stójcie, jesteśmy na miejscu – rebeliant odwiązał im przepaski. Właśnie świtało.
Znajdowali się na ogromnej polanie otoczonej górami. Najwyraźniej to tutaj znajdowało się obozowisko rebeliantów. Mimo niezwykle ciężkiej nocy, Emma poczuła ciepło w sercu - osiągnęła swój cel i teraz, tak jak ojciec, mogła nareszcie przysłużyć się sprawie. Cieszyło ją to. Obawiała się jednak, że nie tak łatwo będzie przekonać rebeliantów o ich dobrych zamiarach.
Jeden z żołnierzy odszedł od nich w stronę obozu, reszta przyglądała się dziewczynom w świetle dnia. Stali tak w niezręcznym milczeniu, aż w końcu ten, który ich opuścił, powrócił z wyższym rangą. Ten był dość wysoki, żylasty i pretensjonalnie przeciągał słowa. Bystro patrzył spod przyprószonych siwizną krzaczastych brwi.
-Dzień dobry, mój kolega już mi coś opowiedział, ale chciałbym jeszcze raz usłyszeć od was kim jesteście i co, do ciężkiej nędzy robicie na Kamiennej Pustyni. Naturalnie, nie muszę wam chyba tłumaczyć, że jeśli nie będziecie zbyt przekonujące, przyjdzie nam się niestety pożegnać.
-Skierowali nas do was ocalali ludzie z Komires.
- Konkretnie Stary Bubek - wtrąciła po cichu Marika.
-Chciałyśmy pomóc, myślałyśmy, że każda pomoc się przyda - dodała Emma. - Szczególnie, że obie umiemy walczyć.
Starszy żołnierz przyglądał im się przez chwilę.
-Ciekawe - powiedział w końcu - ile to ostatnio się do nas walczących kobiet zgłasza.
- Świat jest zbyt okrutny, by dzielić ludzi zdolnych do walki na kobiety i mężczyzn - elementalistka wtrąciła po raz kolejny.
-Zamilcz, dziewczynko. No nic, panowie, myślę, że zrobimy z tymi paniami to samo co z resztą. Pokażecie nam, co potraficie, a my zobaczymy, czy możecie zostać. A co do prawdziwości waszej relacji... To się jeszcze zobaczy, nie myślcie, że my tu tak wierzymy na słowo. Później, stosownie... Się zobaczy.
Mężczyzna kiwnął głową do kogoś, a ten przybiegł od razu.
- Zabierz je. Znajdź dla nich jakieś miejsce, trochę strawy, wody i spokoju. Jutro mają się stawić na test. I nie spuszczaj ich z oka - dodał na odchodnym. - Nie wiadomo jeszcze, czy można im ufać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pedantka dnia Wto 17:25, 29 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:30, 29 Maj 2012    Temat postu:

Bardzo przyjemnie Rina spędziła czas w towarzystwie Moreva. Chłopak pokazał jej kilka ciekawych miejsc. Nie był to czas stracony. Ba! Rina się tyle o nim dowiedziała, ale nie tylko o nim. Opowiedział jej kilka ciekawostek dotyczących buntowników. Lecz w końcu nadeszła chwila rozstania.
- Morev! - usłyszałam za plecami gruby męski głos. Od razu oboje się obróciliśmy.
- Masz się zameldować u wodza chłopcze - zaczął mężczyzna. - A i nie czas na romanse. - dodał i odszedł.
Chłopak odwrócił się twarzą do Riny.
- Wybacz, muszę już iść. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. - uśmiechnął się i podążył tropem mężczyzny.
Rina nie była zbytnio zadowolona z zaistniałej sytuacji.
- Widzisz Fredziu, jest już mój. Chodźmy poszukać Evey.
***
To jednak nie było trudne. Rina spotkała dziewczynę całkiem szybko.
- Eveeeeeeeeeeeeeeeeeeey! - krzyknęła trochę zbyt głośno.
Rina nawet nie dała dojść do słowa dziewczynie.
- Wiesz spotkałam takiego seksownego kolesia. Ma na imię Morev. Mówię Ci istne cudo. Ta sylwetka i te oczy. W jego spojrzeniu to prawie zatonęłam. Ahhhh. Wiesz, wśród tych buntowników są całkiem niezłe ciacha. Tylko schrupać. Na prawdę powinnaś też się rozglądnąć.
Rina czekała na reakcję Evey.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:44, 29 Maj 2012    Temat postu:

Milej mu się zrobiło na sercu, gdy podeszła do niego dziewczyna, którą jeszcze przed chwilą tak bacznie obserwował. Uprzejma i niezobowiązująca rozmowa to coś, czego nie doznał od dłuższego czasu. Ostatnim razem było to w mieście położonym kilka dni drogi stąd, gdzie spotkał niespotykanie inteligentnego i rozsądnego chłopca. Jednak tym razem dane mu było spotkać kogoś zbliżonego do niego wiekiem, doświadczeniem i umiejętnościami. Nie mógł dłużej odgrywać wielkiego autorytetu, którym był w oczach dziecka. Opierając się tych kilku cechach, które łączyły go z nowo poznaną kobietą, nie zawahał się zadać osobistego pytania mogącego stanowić dla kogoś sekret największej wagi. Wiedziony czystą ciekawością zapytał, o źródło tak głębokiej wrogości okazywanej czynnie królowi Ralphowi. Odpowiedź dziewczyny w równym stopniu upewniła go w jej szczytnych zamiarach, co rozsierdziła nieco. Nie spodobało mu się to, że jej nienawiść spowodowana była czynami Ralpha, a nie osobistymi pobudkami. Owszem, dążyła do tego, by pomagać ludziom. Ale czy gdyby żyła nieświadoma okrutności i zawziętości wielmożnie nam panującego, potrafiłaby odnaleźć w sobie chęć do ratowania czyjegoś życia.
– Ja natomiast przybyłem tu jedynie z dobroci własnego serca – powiedział najbardziej szczerze. – Nie wychowywałem się w Araluenie, a o ciemiężeniu ludności przez Ralpha słyszałem tylko z opowieści marynarzy, opryszków i podróżników, którzy za kawałek złota potrafiliby wymyśleć każdą historię, która ucieszyłaby twoje ucho.
Gdy po tej płomiennej wypowiedzi zapadła krępująca chwila, a temat jakby wygasł, Striker postanowił odmienić tory tejże rozmowy.
– A ty?– zagaił. – Urodziłaś się w Araluenie, czy podobnie jak ja pochodzisz zza dalekiego morza i jedynie dzięki sprzyjającym wiatrom odnalazłaś się w samym centrum ogromnego imperium?
Nefra przyjrzała się rozmówcy z zastanowieniem.
-Też nie jestem stąd. Urodziłam się w Araluenie, to prawda, ale nie zabawiłam tu długo... Po śmierci ojca wyniosłam się do dość ciekawego miasta – Mówiąc to, myślami zdawała się być gdzie indziej. - I wróciłam jakiś czas temu, żeby... Przerwać to okrucieństwo, że się tak wyrażę.
W najmniejszym stopniu nie zrobiło mu się żal dziewczyny, gdy wspomniała o śmierci swojego ojca. I nie sądził nawet, by tego oczekiwała. W tych ciężkich czasach wielu przedwcześnie traciło swoje rodziny. On sam nie pamiętał swojej matki, która zmarła przy porodzie.
- Jednak w swoim postanowieniu nie byłaś sama - napomniał. - Kim są twoi przyjaciele, jeśli pozwolisz spytać?
W niemym oczekiwaniu oczekiwał chwili, w którym usłyszy odpowiedzi. W końcu tak się stało.
-Pozwolę - Pokiwała głową - Osoby, które przypadkowo spotkałam po drodze. Wykazały się dużą odwagą i... Stwierdziliśmy, że mamy ten sam cel podróży, jak i działań. No i, tak się tu znaleźliśmy. - Nefra rozłożyła ręce, pokazując miejsce naokoło niej.
Urocza historia. Jednakże Striker nie miał nic przeciwko niej ani zaskakująco dużej liczbie przypadków. Nie wierzył w przeznaczenie, toteż siłą rzeczy musiał zaakceptować fakt tak niespodziewanego spotkania. W jego mniemaniu lepiej było myśleć, że każdy ma wpływ na swoje losy, a wszystkie niewiarygodne zdarzenia, jakie cię dotykają, są po prostu zbiorem przypadków.
Gdy miał zamiar odpowiedzieć coś dziewczynie, szturchnął go jeden z buntowników, który zaanonsował mu, iż nadeszła jego kolej na sprawdzenie swoich umiejętności. Striker przyjrzał się mężczyźnie z niechęcią. Nie lubił chwalić się swoimi zdolnościami bez palącej potrzeby. Nie teraz.
– Poczekaj chwilę. Za moment wracam – oznajmił Nefrze i zgłosił się na arenę.
Bez miecza czy jakiejkolwiek innej broni. Zrobił użytek jedynie ze swoich rąk i poradził sobie całkiem nieźle. Co prawda, w oczach buntowników nie zrobił oszałamiającego wrażenie, ale to nie szkodzi. Przynajmniej po sprawdzianie schodził z delikatnym, kpiącym uśmieszkiem, na jaki stać było tylko człowieka zadowolonego z siebie, a samo zadowolenie było niezrozumiałe dla pozostałych.
– Jaki sens ma taki sprawdzian? – zagadnął Nefrę, gdy powrócił na swoje poprzednie miejsce. – Co jeśli ktoś nie jest prawdziwym wojownikiem jak ja? Jestem tylko zwykłym iluzjonistą, który potrafiłby zaczarować Ralpha na innych polach niż walka. – Na potwierdzenie tych słów wyciągnął z kieszeni monetę z wizerunkiem wielmożnego władcy i cisnął ją wysoko w powietrze. W pewnym momencie rozległo się ciche kliknięcie, a złapana przez Strikera moneta miała dziurę w miejscu, gdzie powinna się znajdować głowa Ralpha.
– Jeśli ci ludzie myślą, że tylko walką można pokonać okrutnego króla, nie mamy najmniejszych szans na zwycięstwo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:06, 29 Maj 2012    Temat postu:

Evey postanowiła wrócić do reszty. Zawsze to trochę raźniej, być wśród tych, których się już jako-tako poznało, a więc nie chciała na razie rozdzielać się na dłużej. W drodze powrotnej napotkała Rinę, która ze sporym entuzjazmem powitała to spotkanie. Miło, że ktoś cieszy się na twój widok, chociaż Ratchett nie do końca wiedziała, czym takie nagłe zachowanie jest spowodowane. Cóż, w gruncie rzeczy, doskonale pasowało do Riny. W każdym razie, Evey uśmiechnęła się do dziewczyny i właściwie tylko to mogła zrobić, bo siostra Rena zasypała ją potokiem słów.

— Jaki Morev? Widzę, że już zawierasz ciekawe znajomości, Rino — rzekła Evey ze śmiechem.

— Oczywiście, w końcu coś trzeba robić.

— Dlaczego więc przerwałaś pogawędkę z tym mężczyzną? — zapytała Ratchett, zupełnie odsyłając w zapomnienie poprzednią uwagę D’Morte o tym, że Evey powinna zająć się podobną czynnością.

— Przerwałam, bo jakiś mężczyzna się wciął — Rina zrobiła smutną minę.

— No tak. Ale może jeszcze nadarzy się szansa, byś z nim porozmawiała.

— Mam taką cichą nadzieję. Właściwie to głośną, bo wiesz, on jest taki pociągający!

— Rozumiem. No to powodzenia.

Rina się uśmiechnęła.



***



Na środku jednej z wielu jaskiń, znajdujących się na Kamiennej Pustyni, siedział w siadzie skrzyżnym przywódca buntowników. Mężczyzna miał zamknięte oczy, a ręce przytknął do skroni, które teraz masował pospiesznymi ruchami. Przed nim rozłożone były najróżniejsze papiery - niektóre zapełnione pismem mniej lub bardziej niechlujnym, innymi były mapy, znajdowały się tutaj też plany i jakieś szkice. Oglądać je można było jedynie w niepewnym źródle światła, jakim była świeca. Płomyk chybotał się lekko, a wosku było coraz mniej. Co prawda, akurat w tym momencie, jedyny osobnik w tym pomieszczeniu nie zajmował się przeglądaniem tych kart, a pogrążył się w myślach.

Stan ten przerwała pewna kobieta, które weszła do środka. Była ona w średnim wieku, włosy miała przystrzyżone krótko, najpewniej aby nie przeszkadzały wśród różnych czynności. Wysoka i szczupła, z pewnością drobną ją nazwać nie można. Jej budowa wskazywała na dużą sprawność fizyczną i tak w istocie było. Ogólnie coś w jej wyglądzie mówiło, niemalże krzyczało, że ma się do czynienia z twardym, charakternym człowiekiem.

— Dużo ostatnio przybyło nowych — zaczęła od razu, nie przejmując się takimi drobnostkami, jak powitanie. Co jak co, ale owijanie w bawełnę nie było częścią jej osobowości.

— Tak — odparł spokojnym, głębokim głosem mężczyzna. — To dobrze, nie uważasz, Beo?

— Oczywiście — odparła zdecydowanie. — Ale nie wypowiesz się o nich nieco dłużej, Benedicie? Co o nich sądzisz, co powiesz o umiejętnościach? Nadadzą się?

— Każda para rąk się przyda — powiedział Benedict, wstając i zaczynają krążyć w kółko po jaskini, układając dłonie w „piramidkę”. — I nie tylko rąk. Bo jeśli nie mają zdolności do walki, to mogą posiadać inne. Na przykład mieć niezwykle rozwiniętą zdolność taktyczną. Albo, co w jest równie ważne, jeśli nie ważniejsze, mogą władać słowami. A to potężna broń, kiedy możemy za pomocą sprawić, że tłumy za nami ruszą. — Benedict umilkł, zamyślony i odezwał się dopiero po nieco dłuższej chwili. — W każdym razie, oni są tutaj dopiero od niedawna, więc nie zdążyłem poznać ich wszystkich umiejętności, ale wydaje mi się, że znajdzie się wśród nich kilka... ciekawych ludzi.

— Są wśród nich dziewczyny, kobiety, które chcą - w ten czy inny sposób - walczyć. Co ty na to? — zapytała Bea. Kobiety znajdujące się na Kamiennej Pustyni raczej nie uczestniczyły bezpośrednio w planach buntowników. Oczywiście, pomagały, ale na nieco inne sposoby, co nie znaczy, że bezużyteczne. Zajmowały się przygotowaniem posiłków, czy opiekowaniem się rannych. Bea była jednak wyjątkiem; właściwie była kimś w rodzaju zastępcy, prawej ręki przywódcy.

— Ano, są — odparł lakonicznie Benedict. — I są lepsze od części z naszych.

— A widzisz — Bea uśmiechnęła się szerzej, co nie było częstą dla niej miną.

— Myślę, że nawet dla części z nich, z tych nowych, szykuje się pewna akcja. — Benedict potarł w zamyśleniu brodę. — Za kilka tygodni do pewnego lenna przyjeżdża syn Ralpha...

— I zamierzasz wysłać na nią niedoświadczonych ludzi?! Nie lepiej kogoś zaufanego? Powiedz mi o tym więcej.

— Dowiesz się w swoim czasie — mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem. — Poza tym będziemy mieli jeszcze trochę czasu, by poznać ich lepiej. A zaczniemy, standardowo, po lekkiej przeprawy fizycznej.



***


Evey zjawiła się w odpowiednim miejscu o wyznaczonej porze. Przyszła wraz z Nefrą i rodzeństwem D’Morte. Oprócz nich było tutaj również jedenaście innych osób, w tym dwie dziewczyny. Ponoć jednego z pozostałych mężczyzn, wczoraj poznała Nefra. Grupa postała chwilę, zanim nie zjawił się buntownik, który spędził już dużo więcej od nich czasu w obozie.

Był to wysoki, krzepki mężczyzna, który przedstawił im się jako Ewan. Na początku prędko przeprowadził rozgrzewkę, aby rozciągnąć mięśnie. Potem, bez zbędnych ceregieli, rozdział im wszystkim ciężkie plecaki, które nakazał założyć na plecy. Jak się okazało, były ona napakowana kamieniami. I rozpoczął biec truchtem w kierunku gór, nakazując reszcie biec za sobą. Oczywiście, następnie czekała ich wspinaczka na szczyt. Później krótki odpoczynek i z pewnością ciąg dalszy zaplanowanych atrakcji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Nie 9:12, 16 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:23, 29 Maj 2012    Temat postu:

Konny jeździec gnał przez gościniec jakby go całe piekło goniło. Ale nie był to zwykły posłaniec jak mogłoby się z początku wydawać. Jego wygląd całkowicie przekreślał wygląd gońca - człowieka który w pocie czoła wraz z dzielnym wierzchowcem przebywał dziesiątki a nawet setki kilometrów w nawet w najtrudniejszych rejonach świata by dostarczyć wieści. Człowiek, który właśnie zmierzał do niewielkiej nadmorskiej wioseczki w żaden sposób nie pasował do tego opisu. Jego szaty były wykonane z bawełny najwyższej klasy sprowadzanej ze wschodu. Do tego wzorzyste ozdoby i przeszywanie złotą nicią dodawały niezwykłego majestatu tej postaci. Na taki ubiór stać było jedynie najbogatszych. Szlachta jednak nigdy nie ubierała się w ten sposób na konne przejażdżki. Przynajmniej do tej pory... Preferowano zwykle buty o wysokiej cholewce, toczek a także strój, który nie krępuje ruchów w czasie jazdy i odpowiednio chroni. Nawet bogacz nie pozwolił by sobie na zniszczenie cennego ubioru i bezsensowną utratę dóbr. Tej osobie najwyraźniej musiało się bardzo śpieszyć...
Wszystkie dowody wskazywały na to jakoby uciekał z uroczystości w pałacu namiestnika, dokąd prowadził ów gościniec.

Jeździec wpadł galopem do niewielkiej wioseczki. Miejscowi natychmiast pochylili głowy rozpoznając w przybyszu osobę z wyższych sfer. Nie chcieli mieć więcej kłopotów. Woleli unikać kontaktu wzrokowego. Jeździec jedynie lekko zwolnił konia i popatrzył ze zdziwieniem na ludzi, nieprzyzwyczajony do tak specyficznych sytuacji. Pognał konia dalej. Najwyraźniej każda chwila była niezwykle cenna. Gdy tylko jeździec zniknął z pola widzenia mieszkańcy wioski powrócili do swoich zajęć.

Ich spokój nie trwał jednak wiecznie. Niedługo po całym tym zajściu nadjechało dziesięciu konnych rycerzy z namiestnikiem na czele. Nie byli zbyt wyrozumiali. Mimo wyraźnej uległości mieszkańców, krzyczeli i bili żądając odpowiedzi na pytanie które jeszcze nie padło.
-Gdzie on jest? Gdzie?! - Wrzeszczał rozgniewany namiestnik, jednocześnie smagając lejcami najbliższego z wieśniaków.
Rolnicy zdezorientowani całą tą sytuacją nie wiedzieli co czynić. Nigdy nie zdarzyło się by jeden szlachcic udawał się w pościg za innym. Wykluczyli więc z góry powiązania z tajemniczym jeźdźcem.
W końcu jeden z mieszkańców pragnąc zakończyć te cierpienia sąsiadów wskazał ręką na jedyną drogę wychodzącą z wioski pomijając gościniec, skąd przybyli jeźdźcy. Ta odpowiedź zaspokoiła namiestnika. Wskazał wojownikom kierunek i popędził konia. Po drodze nie omieszkał by nie kopnąć jakiegoś chłopa wrzucając go tym samym w błotniste bajoro.
Namiestnik podskakując w siodle niczym wielka piłka zniknął wraz ze swoimi jeźdźcami w pobliskiej, leśnej gęstwinie.

Pościg nie trwał zbyt długo. W kilkanaście minut namiestnik zaczął deptać szlachcicowi po piętach. Jednakże zaraz potem koń uciekiniera zaczął znów przyśpieszać i zwiększać dystans między ściganym i ścigającym. Jednak nie trwało to zbyt długo bo po chwili dystans znów zaczął się zmniejszać. I tak mogłoby to trwać dopóki ich konie nie padną całkowicie z wysiłku. Namiestnik jednak nie chciał czekać aż tak długo. Miał inny plan. Bardzo zły plan. W jego oku widać było wyraźny błysk. Skinął na jeźdźca jadącego obok. Ten natychmiast zrozumiał komunikat. Z torby przy siodle wyjął drewniany przedmiot i przyłożył go do barku. Tym przedmiotem okazała się niewielka i poręczna kusza. Przez chwilę ów jeździec prowadził konia posługując się jedynie nogami jak dawni Temudżeini ze wschodnich stepów. Wyczuł odpowiedni moment na wypuszczenie strzału. Nagle w powietrzu rozległ się świt przeszywanego powietrza. Uciekinier nagle wyprostował się w siodle. Bełt utkwił między barkami. Jeździec jeszcze bezskutecznie próbował chwycić się za strzałę. Skręcił się w siodle by lepiej sięgnąć bełtu. Przez chwilę popatrzył na swoich oprawców po czym runął z siodła.

Spłoszony koń pognał przed siebie. Namiestnik zatrzymał się przy ciele szlachcica. Leżał twarzą do ziemi. Jego ciało broczyło we krwi. Strzała musiała przebić tętnicę. Uciekinier nie okazywał już żadnych oznak życia. Na twarzy namiestnika pojawił się uśmiech.
-Zakopcie go lub spalcie. A krew przysypcie piachem. Zresztą, to dla was nie pierwszyzna. Wiecie co macie robić...- Poinstruował Galijczyk. Zabicie szlachcica było poważnym wykroczeniem, nawet dla kogoś tak majętnego jak namiestnik. Jednak aby udowodnić zbrodnię, potrzebne jest ciało...

****

Morze przynosi na brzeg wiele różnych rzeczy. Czasem są to przedmioty niezwykle interesujące, które pochodzą z rozbitych okrętów lub też całkiem niepotrzebne śmieci. Nie często jednak zdarza się by morze wyrzuciło na brzeg rozbitka. Przynajmniej na południu Galii.

Człowiekiem, którym tak sponiewierało morze zaopiekowali się mieszkańcy wioski. Szczególnie jedna, młoda dziewczyna, która przyjęła go pod swój dach dopóki w pełni nie nabierze sił. Rozbitek przez długi czas nic nie mówił. Jego ubrania były poszarpane.
-Panie, kim jesteś?- W końcu, którego dnia dziewczyna zebrała się na odwagę by o to zapytać.
- Sir Jorlych.... Jak mniemam - Rzekł, łapiąc się za dotąd rozbitą głowę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:24, 30 Maj 2012    Temat postu:

-Pozwolę - Pokiwała głową - Osoby, które przypadkowo spotkałam po drodze. Wykazały się dużą odwagą i... Stwierdziliśmy, że mamy ten sam cel podróży, jak i działań. No i, tak się tu znaleźliśmy. - Nefra rozłożyła ręce, pokazując miejsce naokoło niej. Nie wprowadzała nowo poznanego mężczyzny w większe szczegóły; nie miały zbyt dużego znaczenia. Nie była też to tajemnica. Ale kto w tych czasach mógł przejmować się przeszłością innego człowieka?
Właśnie wtedy dziewczyna zauważyła jednego z buntowników za plecami Strikera, który zaraz szturchnął go i zasygnalizował, że nadeszła jego kolej.
– Poczekaj chwilę. Za moment wracam – oznajmił Nefrze i zgłosił się na arenę.

Nefra, nie mając nic lepszego do roboty, oparła się o najbliższy słup i obserwowała popis młodzieńca. Nie zrobił wiele. Wyszedł bez broni, ale nie to przecież decydowało o umiejętnościach- tak jak garnki nie określają kucharza. Widać było, że Striker wie, co robi, a gdy wrócił, nie zauważyła, by był bardzo zmęczony. Jednak jego twarz zdradzała zadowolenie. Czyli to nie wszystko.

– Jaki sens ma taki sprawdzian? – zagadnął Nefrę, gdy powrócił na swoje poprzednie miejsce. – Co jeśli ktoś nie jest prawdziwym wojownikiem jak ja? Jestem tylko zwykłym iluzjonistą, który potrafiłby zaczarować Ralpha na innych polach niż walka. – Wyciągnął z kieszeni monetę z wizerunkiem wielmożnego władcy i cisnął ją wysoko w powietrze. W pewnym momencie rozległo się ciche kliknięcie, a złapana przez Strikera moneta miała dziurę w miejscu, gdzie powinna się znajdować głowa Ralpha.
– Jeśli ci ludzie myślą, że tylko walką można pokonać okrutnego króla, nie mamy najmniejszych szans na zwycięstwo.
Obserwowała przez chwilę jeszcze monetę, którą Striker wyrzucił w górę. Przekręciła głowę nieznacznie.
-Mogę? - Spytała, a gdy mężczyzna podał jej przedmiot, obejrzała go ze wszystkich stron. Pokręciła głową i uśmiechnęła się do siebie lekko. Zwróciła monetę właścicielowi.
-Specjalna? - Oprócz sztuczki, Nefra rozważała także słowa towarzysza - Jednak to, co pokazałeś nie wskazuje na brak umiejętności walki. - Odniosła się do innej części wypowiedzi, oczekując, że osoba domyśli się, o co jej chodzi. Zawsze tak robiła. Zmieniała temat czy przeskakiwała z jednego na drugi, jeżeli o tylu myślała. Często zdarzało się, że musiała tłumaczyć cały swój tok myślenia albo zaczynać wypowiedź od początku. Nie robiła tego specjalnie; zawsze jakoś tak wychodziło.
-Na pewno samą siłą niczego nie załatwisz, ale nie możesz w pełni odrzucić tego rozwiązania. Zwłaszcza w tym świecie, w tych czasach... Trzeba sobie jakoś radzić. Teraz wszystkie umiejętności się przydadzą i są równie potrzebne.


Rozmawiali jeszcze przez chwilę, kiedy w oddali rozległo się rżenie konia. Konie! No oczywiście, jak mogła zapomnieć? Pierwszą rzeczą, jaką buntownicy zrobili, było zabranie jej konia. I zapewnienie, że będzie bezpieczny.
-No jasne. - mruknęła pod nosem i zwróciła się do Strikera - Wybacz, ale właśnie przypomniałam sobie, że muszę coś załatwić... - I zaczęła się cofać, zaabsorbowana nową myślą - Najwyżej... Pogadamy jeszcze kiedyś. Czy coś. Do zobaczenia... Chyba.
I z tymi słowami odwróciła się, machając uprzednio. Szybkim krokiem zmierzała w kierunku... Właśnie, dokąd? Po chwili spotkała kobietę niosącą koszyk.
-Do koni to... Tamtędy?
-Tak, w tę stronę.
Z wdzięcznym "dziękuję" Nefra oddaliła się, w końcu znajdując miejsce, gdzie trzymali zwierzęta. Było to na wolnym powietrzu, wśród skał - konie były przywiązane długimi linami do słupków, skubiąc od czasu do czasu nędzne szczątki trawy. Niedaleko stało poidło, a przy skalnej ścianie ustawiony był dość długi pal drewna, na którym wieszano siodła i uzdy.
Rozległo się ciche rżenie niektórych kopytnych, kiedy dziewczyna zmierzała w stronę dużego, czarnego ogiera, klepiąc po pysku poszczególne konie.
-Hej, mały. Jak ci się wiedzie? - Zagadnęła, gładząc swojego ulubieńca po szyi.

***

Bieganie zdecydowanie nie było dla niej. Siłą rzeczy, chodzenie też nie przypadało jej do gustu, choć to wolała bardziej. Mogła przybrać szybkie tempo i iść przez długi czas robiąc duże kroki, a bieganie... Cóż. Nóg wolała używać do bardziej statycznych czynności. Wykopy, balans i tym podobne. Nie mogła mieć nic przeciwko potowi ani zmęczeniu, jakie towarzyszyło jej znienawidzonemu ćwiczeniu, ale ono samo w sobie było po prostu wysoce irytujące. Było też jedną z jej słabszych stron - Prawdziwy mistrz powinien mieć wykształcone na równi wszystkie cechy, ale gdyby Nefra miała porównać swoją siłę do kondycji w wypadku biegania, byłoby to dziesięć do pięciu. Było to dość dziwne, bo inne ćwiczenia wytrzymałościowe szły jej nie najgorzej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:19, 31 Maj 2012    Temat postu:

Szybko okazało się, że kondycja części osób, które niedawno dotarły do obozu buntowników, pozostawia sporo do życzenia. Niektórzy już po krótkim czasie zaczynali odczuwać zmęczenie, a nieco później spływały
z nich siódme poty. Ewan nie był z tego powodu szczęśliwy, zresztą nic w tym dziwnego. Chyba każdy wolałby, żeby inni mieli wyższą sprawność fizyczną. Mężczyzna pokazywał swe niezadowolenie w słowach; rzucał niewybredne uwagi, które w założeniu miały ich zmotywować, co jednak nie do każdego trafiło. Cóż, trzeba przyznać, że ten akurat buntownik nie przebierał w słowach i w bawełnę nie owijał, a nie wszyscy lubią taką bezpośredniość.

Jednak wolniejsi nie spowalniali innych, ponieważ w tym akurat biegu tempo nie narzucali najsłabsi, a najlepsi. Chociaż trzeba oddać Ewanowi sprawiedliwość, bo na pewno stać go było na więcej. Cóż, z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę fakt, że był to długi dystans, a więc na pewno nie należało tutaj zastosować sprintu.

Evey jednak nie miała problemów z dotrzymaniem tempa. Pewnie miał z tym coś wspólnego fakt, że już od dzieciaka przygotowywali ją do władania Mocą, a żeby umiejętność była efektywniejsza, należało również rozwijać się w innych dziedzinach. Dlatego dziewczyna była szybka i zwinna. Natomiast należałoby u niej jeszcze popracować nad wytrzymałością, aczkolwiek i z tym nie było najgorzej. Owszem, było wiele więcej ludzi od niej wytrzymałych, ale w stosunku do jej postury... W każdym razie, nie było źle. Gorzej, gdyby kazano wykonywać ćwiczenie stricte siłowe, to na pewno byłoby dużo gorzej. Cóż, Ratchett z pewnością nie należała do najsilniejszych.

Także biegła teraz, utrzymując właściwe tempo, oddychając przy tym miarowo. Starała się przy tym ignorować nieco obelżywe uwagi Ewana, bo ją to rozpraszała. Rytmiczność tego biegu ją uspokajała, wyciszała, dlatego przestraszyła się, kiedy usłyszała w głowie mocny, głośny głos. Pomóż mi.



***



Jack ze złością patrzył na profesora, który właśnie coś do niego mówił. Ratchett nie słuchał go, wydawało się, jakby jego wewnętrzna wściekłość zagłusza słowa mężczyzny. Chłopak doskonale pamiętał, jak jakiś czas temu - w sumie, nie było to wcale tak niedawno temu, jak ten czas szybko leci - nauczyciel przyłapał go, gdy ten uciekał, by nie odsiadywać kary. Oczywiście, za ten występek spowodował następną. Tym bardziej, że Jack zaatakował strażnika, uciekając.

Po złapaniu, wepchnięto go do jakiejś małej komnaty w podziemiach i porządnie wychłostano. Pamiętał ból, który wtedy mu towarzyszył, ale nie był pewien, czy później nie było jeszcze gorzej. Poszarpane, czerwone plecy puchły i piekły, jakby go kto żywym ogniem przypiekał. A z każdym ruchem było jeszcze gorzej. Oczywiście, Akademia go tak nie zostawiła. W końcu to szkoła tylko dla wysoko urodzonych, a więc nie mogli pozwolić, by Jack był długo w takim stanie. Już dwa dni później zaczęto go leczyć, korzystając z najlepszych wywarów, ale też i Mocy, dzięki temu ciało chłopaka wyglądało na nienaruszone. No, prawie.

Oczywiście, po tym wydarzeniu pracownicy pilnowali Jacka jeszcze uważniej. Jakby wcześniej tego nie robili! W końcu Ratchett od zawsze był uczniem sprawiającym problemu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu poznał Illsę, służkę pracującą w Akademii. Była to kobieta niewiele starsza od brata Evey. Formalnie uczniowie Akademii nie powinni zadawać się ze służbą, ale co to znaczyło dla Jacka? Nic. Tak jak większość zasad tej szkoły.

Od razu wyczuł, że to może być dla niego szansa. Próbował nawiązać z nią bliższe kontakty, a trzeba przyznać, że kiedy chciał, potrafił być całkiem czarujący. Często opowiadał jakieś wesołe historyjki, prawił jej komplementy i zawsze napomykał o tym, jak bardzo marzy, aby wyjść samemu na zewnątrz, bo tęskni za otwartą przestrzenią. Oczywiście, czasem wychodzili na tereny Akademii, ale to nie było to samo, bo ciągle coś ich ograniczało.

Illsa od razu polubiła chłopaka, który pogłębiał to uczucie, wymykając się często do niej. (Miał naturalny talent do odwiedzania miejsc, których odwiedzać nie powinien.) Kobieta w końcu postanowiła pomóc Jackowi, zabierając go na zewnątrz. W Akademii istniało wyjście przeznaczone tylko dla służby, z którego postanowiła skorzystać. Pewnego dnia, a właściwie późnego wieczoru, wzięła ze sobą tam Ratchetta. Wcześniej Jack podpytywał ją o to wszystko i ustalił, że pewnego dnia o pewnej porze będzie przejeżdżał dyliżans. Właśnie wtedy postanowili wyjść.

Służka nie miała pojęcia, jak to przejście działa. Jack miał o tym większe pojęcie. Zostało ono skonstruowane przez potężnego maga, który wpakował w nie potężny ładunek Mocy. Co ciekawe, aktywować je mogły nie tylko osoby wrażliwe na Moc, a określeni ludzie, których sam głos ruszał wyjście. W tym przypadku służba Akademii. Przejście wyglądało jak kamienna ściana, która odsuwała się, by przepuścić innych. Illsa wypowiedziała właściwy tekst i wyjście zostało aktywowane. Przeszła przez nie pierwsza i kiwnęła głową, by Jack zrobił to samo.

Chłopak prędko poszedł za nią. Nie udało mu się jednak wyjść. Był już w połowie, kiedy ściana z powrotem się zasunęła. A niech to! Nie docenił Mocy, skądś było wiadomo, że nie był on służbą. Spanikowana Illsa próbowała ponownie nadać odpowiedni komunikat, ale ani drgnie. Jack był więc przygnieciony i z trudem oddychał. Pewnie za chwilę przyjdą tu strażnicy. Chyba że... I on może użyć Mocy. Z trudem się więc skupił, szukając w umyśle i otoczeniu odpowiednich bodźców i wyciągnął ręce, rozcapierzając palce, aby użyć Pchnięcia. Nic. Próbował dalej. Nic, nic, nic, drgnęło! Ale lekko, prawie natychmiast wracając z powrotem.

Pomóż mi.

Telepatia zadziałała i chłopak już po chwili poczuł nowe pokłady Mocy, przesyłane przez swoją siostrę. Wspólnymi siłami, chociaż dzieliła ich ogromna odległość, udało im się odsunąć ścianę, tak że Jack mógł prześlizgnąć się na drugą stronę. Adrenalina i siła siostry dodały mu skrzydeł, więc Jack szybko przebiegł odległość dzielącą go od drugiego wyjścia, tym razem już normalnego, tj. nie napędzanego Mocą. Natomiast gorzej poszło Illsie, a z Akademii wybiegli już strażnicy, którzy chcieli złapać ich oboje. Chłopak wyjrzał na zewnątrz. Dyliżansu jeszcze nie było. Odwrócił się i zaczął używać Mocy przeciwko strażnikom, aż w końcu Illsie udało się do niego dołączyć.

Wybiegli na drogę. Jack zatrzasnął furtę i zaczął blokować ją Mocą, wciąż z pomocą swojej siostry. Jednocześnie oglądał się przez ramię, wyczekując dyliżansu i nie zwracając uwagi na gorączkową paplaninę Illsy. Uciszył ją warknięciem, a ona spojrzała na niego z zaskoczeniem. I wtedy ujrzał nadjeżdżający z daleka dyliżans. Odczekał jeszcze chwilę, a potem przerwał Chwyt Mocy i zaczął biec. Dyliżans zbliżał się nieuchronnie, aż w końcu znalazł się koło Jacka, a zaraz potem nieco przed. Chłopak skoczył, łapiąc się końca pojazdu i cudem się tam wdrapał. Pojazd nie był używany w tym przypadku do przewozu ludzi, a do przesyłek pocztowych. Jednak oprócz woźnicy znajdował się też jeszcze inny człowiek, który pozytywnie nie zareagował na nagłe wtargnięcie chłopaka. Jack jednak miał tę przewagę, że działał z zaskoczenia. Złapał więc mężczyznę i go przydusił, a potem mocno popchnął, doprawiając cios Mocą. Gość stracił przytomność.

Ratchett wyjrzał na drogę. Illsa tam była i strażnicy, którzy ją złapali. Kobieta patrzyła się błagalnie za odjeżdżającym dyliżansem. Jack westchnął. W pewnym sensie, miał ochotę ją zostawić. Bo po co mu była potrzebna? Wypełniła swoje zadanie, dalej będzie tylko przeszkadzała. Ale przecież nie zostawi jej na pastwę losy strażników, tym bardziej że tak czy siak w pewnym sensie zrujnował jej życie. Wyciągnął więc ręce i złapał ją Chwytem Mocy, a potem przerzucił do środka dyliżansu. Cóż, miękkie i bezbolesne lądowanie to-to nie było, ale przynajmniej żyła.

Strażnicy również dysponowali Mocą i nie zawahali się jej użyć. Tyle że w rodzie Ratchettów był o wiele większy potencjał w Mocy, a że w bliźniakach płynęła mocna krew Virtusów... Sam Jack był prawdopodobnie najpotężniejszym człowiekiem w Akademii, a co dopiero, gdy połączył się ze swoją siostrą. Wyciągnął więc ponownie ręce, rozcapierzył palce i użył Błyskawic Mocy. Używał ich bardzo długo, tworząc z nich tarczę, a także pociski przeciw strażników.

Skończył, gdy dyliżans oddalił się na dużą odległość od Akademii. Usiadł, zmęczony. Dziękuję.



***



Dziękuję. Od poprzednich słów aż do tego, Evey biegła, jakby znajdowała się w jakimś transie. Właściwie zapomniała, że znajduje się tutaj, a nie w innym miejscu. W tamtych chwilach odczuwała te same emocje, które towarzyszyły jej bratu. Teraz się ocknęła. Używanie Mocy było wyczerpujące, ale co ciekawe, Ratchett nie czuła tego w trakcie. Zawsze po. No, przynajmniej zazwyczaj. Tak było i teraz. Zachwiała się i lekko potknęła, ale nie przewróciła. I w tym momencie usłyszała głośny jęk i krzyk Ewana. Rozkojarzona, nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ktoś z tyłu siedział na ziemi, trzymając się za nogę. Ewan tam podszedł i coś szybko mówił. Potem wstał i surowo popatrzył na pozostałych nowych.

— Muszę się nim zająć — powiedział. — Niedługo powinniście dotrzeć na pewną polanę. Zatrzymajcie się tam i nie ruszajcie się, póki nie wrócę. Ani ważcie się wchodzić na szczyt, póki nie wrócę! — nakazał.

Ewan odszedł wraz z mężczyzną, który zrobił sobie coś w nogę, a reszta wykonała polecenie buntownika. Niedługo potem doszli na miejsce. Większość zdejmowała już plecaki, gotowa odpocząć, kiedy nagle głośno odezwała się Rina:

— Nie ma Fredzia! Zgubił się.

Evey rozejrzała się odruchowo, szukając zwierzaka. Dziewczyna jednak miała rację, lemura niegdzie nie było. Ewan nakazał im zostać tutaj, to prawda, ale przecież jeśli szybko nie rozpoczną poszukiwań, będzie można powoli pożegnać się z Fredziem. Zresztą, co im tutaj grozi? Nic, przecież nic nie może im się tego stać.

— Poszukajmy go — powiedziała.

Oczywiście, nie chodziło jej o to, aby zajęli się tym wszyscy. Wiedziała, że Rina na pewno nie pogodzi się ze stratą zwierzątka, a w poszukiwaniach wspomoże ją brat. I Evey, a prawdopodobnie również Nefra. A reszta... ich sprawa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Śro 19:28, 12 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:50, 03 Cze 2012    Temat postu:

- Nie ma Fredzia! Zgubił się. - krzyknęła Rina. Gdzie lemur mógł się podziać. Ba! Nawet nie wiedziała kiedy to się stało. Trochę uspokoiły ją słowa Evey. Jednak Fredzio mógł być wszędzie. Może nawet go nie znajdą. Ta myśl była najstraszniejsza. Za bardzo przywiązała się do tej futrzastej kulki. Odetchnęła głęboko, nie mogła zacząć panikować, nie przy buntownikach. Na pewno Evey, Nefra i Ren pomogą jej szukać Fredzia. Ale kto jeszcze będzie chciał szukać lemura? Mają przecież ważniejsze rzeczy do roboty.
Gdzie bym poszła, gdybym była lemurem.

***
Z punktu widzenia Fredzia (lemura).
W jednej chwili byłem na ramieniu Riny. A później? Już nie. Zeskoczyłem jednym susem i pobiegłem w stronę skały, oddalonej o kilkanaście metrów. Mój wyostrzony wzrok dostrzegł ruch. Coś futrzastego było za skałą. Jednak, kiedy byłem coraz bliżej celu zwierzę znajdujące się za dużym kamieniem uciekło. Próbowałem je gonić, jednak zniknęło z mojego pola widzenia. Zrezygnowałem z dalszego pościgu, o ile można było to tak nazwać. Postanowiłem wrócić do mojej pańci, lecz tu był mały problem. Nigdzie jej nie było w pobliżu. Zgubiłem się, jak i jej trop. Otaczały mnie góry i pagórki. Jednak nie dawałem za wygraną, ruszyłem szukać drogi powrotnej. Jednak nie zdawałem sobie sprawy, że idę w złym kierunku, bo co lemur może wiedzieć o kierunkach geograficznych. Po godzinnej wędrówce pośród skał moje łapki krzyczałyby pewnie "NIE!", jednak nie mają takowej zdolności. Uszedłem jakieś kilkadziesiąt metrów i położyłem się w cieniu jaskini mając nadzieję, że któreś z rodzeństwa mnie znajdzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mihex
Podpalacz mostów


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:01, 03 Cze 2012    Temat postu:

Biegi. Pomyślał Ren podnosząc swój worek kamieni.- Zupełnie jak kiedyś. miał tu na myśli oczywiście treningi u swojego mistrza, który przykładał dużą wagę do fizycznych aspektów swojego młodego ucznia. Wciąż pamiętał wielogodzinne treningi wytrzymałościowe, biegi po górskich szlakach i lasach czasem w ekstremalnych warunkach pogodowych, stary nauczyciel za nic miał to czy dookoła sypie śnieg, czy leje deszcz, liczyły się efekty. Po wielu z treningów młody wojownik kończył w łóżku obolały, przemarznięty, nie raz wycieńczony. Początkowo trudno było mu to pojąć i często się buntował, szukając jakiejś drogi na skróty co zazwyczaj kończyło się karą w postaci wydłużenia ćwiczeń. Z czasem jednak zaczął pojmować sens tych ćwiczeń i teraz na pewno nie ma za złe swojemu mistrzowi tych męczarni... No może trochę... Nie da się ukryć, że nawet jeśli miał dobre intencje to zdecydowanie był sadystą.
Ren schylił się by podnieść swój "bagaż", nie wiedząc jaki ciężar mają te kamienie użył takiej siły, jakiej zazwyczaj używał podczas podobnego treningu w młodości, przez co mało brakowały by wywrócił się na plecy. Worek okazał się dużo lżejszy od tego który musiał targać za młodu.
Sam bieg nie sprawił mu większych problemów, nie chciał ukazywać wszystkich swych zdolności, więc trzymał się raczej pośrodku stawki, mimo, że mógł bez problemu wybiec na jej czoło. Widocznie nie podobało się to ich nadzorcy, jak nazwał Ren buntownika, który przedstawił się jako Ewan, co skończyło się kilkoma obelgami na temat słabej kondycji wojownika.

***

- Wiesz może gdzie mógł się odłączyć?- Spytał siostrę. Siedział koło Riny, która przed chwilą zauważyła brak lemura. Wiedział, że muszą go znaleźć, zwierzak był ważny dla jego siostry, zresztą on sam też go bardzo polubił, był jakby kolejnym członkiem rodziny.
- Nie wiem. Był i... i znikł.
- Proponuje się trochę cofnąć i się rozdzielić, tak będzie łatwiej go znaleźć. - Mieli co prawda rozkaz zostać na miejscu, ale mało obchodziło to Rena, chciał znaleźć Fredzia. Nie czekając długo na reakcje reszty ruszył szukać zwierzaka.
Przebiegł część dystansu i tam zaczął szukać po bokach ścieżki udeptanej przez kilkanaście par stóp.
Ten teren jest praktycznie pusty, nie będzie trudno go znaleźć. Pomyślał Ren zapuszczając się coraz dalej od ścieżki.
Ren przedzierał się przez kamienny teren już dłuższy nie wiedząc do końca gdzie jest, orientacja w terenie nie była nigdy mocną stroną Rena, prowadząc akcje poszukiwawczą, sam się zgubił, choć sam tego nigdy nie przyzna. Postanowił chwilę odpocząć, mijając kolejne rzędy kamieni zobaczył małą jaskinię, która nadawała się idealna. Gdy trochę się zbliżył, zauważył, że w jej cieniu spoczywa jakieś małe białe stworzonko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:36, 05 Cze 2012    Temat postu:

O wydarzeniach jakie miały miejsce w południowej Galii stało się głośno w całym Wielkim Królestwie. Świadkami tych wydarzeń byli wysłannicy królów, magnaci i szlachta z Galii a także ci, którzy przybyli na zaślubiny z dalekich zakątków kontynentu. I tak wysłannicy zdali raport z wydarzeń jakie miały tam miejsce, a za sprawą szlachty wieści rozniosły się niezwykle szybko. Namiestnik szalał w gniewie z tego powodu. Został znieważony. Po cichu jednak miał satysfakcję z faktu iż winowajca ucztuje z leśnym robactwem. Śmierć za zniewagę była jedyną słuszną możliwością.

***

Na skraju drogi czekała tajemnicza postać. Ciemny płaszcz zlewał się z kolorystyką lasu. Postać była niczym duch. Ledwo dostrzegalna, ulotna. Wystarczyłby moment nieuwagi obserwatora by postać wmieszała się w otoczenie. Osoba w płaszczu praktycznie nie ruszała się. Stała w miejscu wpatrzona w odległy odcinek drogi, który znikał za horyzontem. Właśnie stamtąd zaczęły wyłaniać się dwie kolejne sylwetki. Z daleka było widać że przebyły już długą drogę. Idąc chwiały się to w jedną, to w drugą stronę, dokładnie tak jak po długim, wyczerpującym marszu lub dniu. Gdy zbliżyły się dostatecznie blisko, oczekujący na nich osobnik zdjął kaptur osłaniający jego twarz. Ową postacią okazał się adiutant Sir Jorlycha. Jednak teraz wyglądał zupełnie inaczej. Nie jak członek dworu, dostojny sługa królewicza ale jak ktoś o wiele niższej, wręcz pospolitej randze. Przy jego pasie wisiała stara szabla. Pas był już stary i zużyty ale szabla wyglądała na bardzo zadbaną. Co więcej miał zwykłą, białą marynarską koszulę. Tym człowiekiem nie był nikt inny jak bosman „Calico Jack” Gibson. Był wyraźnie zadowolony. W ręku trzymał całkiem przyzwoite zawiniątko. Osobą, której oczekiwał był kapitan statku, na którym ów bosman służy.
Leonardo Cortez wyglądał zupełnie inaczej. Oprócz szabli, która jako tako dodawała mu respektu wzbudzał raczej litość niż strach. Wyglądał jak przybłęda, żebrak błądzący po świecie i szukający szczęścia gdzie indziej. Ubrany był w coś co raczej pierwotnie nie miało służyć jako ubiór, a ktoś na siłę postanowił dociąć odpowiednie otwory i zrobić jako takie odzienie. Ciężko wyobrazić sobie bardziej niewygodny i odrzucający ubiór. Nawet szeroki, męski uśmiech Leonarda nie mógłby nadrobić tak wielkiej niezgodności. Dziewczyna z którą przybył prezentowała się przy nim o wiele lepiej. Ubrana w schludny i dosyć czysty strój pałacowej służki. Jednak po tym jak musieli przeprawiać się przez las, jej ubiór poprzedzierał się w kilku miejscach. Miała na imię Julietta. Niosła ze sobą niewielką, lecz ciężką szkatułkę.
-Udało wam się zgubić pogoń? – Zapytał zaniepokojony Gibson czy aby nie przyjdzie im niedługo pośpiesznie umykać przed pościgiem.
-Spokojnie, bosmanie- Powiedział Leonardo kładąc rękę na ramieniu marynarza. Bosman aż się poruszył słysząc tak spokojne słowa. Z całą pewnością przez pobyt w pałacu kapitan musiał się „odchamić”. Cały ten czas patrzono mu na ręce. Wymagano etykiety, ładnych manier. Nie mógł sobie pozwolić na siarczyste zaklęcie pod nosem jak zwykł czasem robić.
-Coś uczynił?- W końcu zapytał Gibson. Nie mógł uwierzyć, że tak po prostu zaniechano pościgu. Nie po takich wydarzeniach.
-Nie teraz. W spokojniejszym miejscu – Powiedział kapitan i wskazał kierunek na północ.

**

Dotarcie do karczmy „pod dzikim wieprzem” nie zajęło im wiele czasu. Była to gospoda, która znajdowała się przy jednym z najważniejszych szlaków na północ Galii. O tej porze nie było jednak zbyt wielu gości.
Trójka przybyszów usiadła w miejscu gdzie mogła spokojnie porozmawiać i co ważniejsze w miejscu gdzie nikt ich nie usłyszy. Wybrali stolik najbardziej oddalony od innych i Leonardo rozpoczął całą historię od początku, z racji tego iż jego towarzysze nie znali całości tej opowieści. Julietta nie wiedziała jak to wszystko się zaczęło zaś bosman jak zakończyło.

„Papiery, które udało mi się wykraść z owej twierdzy....w której jak pamiętam owa sala dowódcy garnizonu spłonęła, równocześnie kalecząc jej właściciela. Jednak ja, cudem ocalałem wykorzystując swą wiedzę oraz firany będące w komnacie, a które nie zdążyły jeszcze wtedy spłonąć. Wiele czasu zajęło mi wyszukanie interesujących mnie wieści w owych dokumentach. Znalazłem czego szukałem, w końcu. Następnie wiele czasu pochłonęło planowanie całego tego przedsięwzięcia. Precyzyjnie obliczyliśmy trasę Sir Jorlycha. Trafiliśmy na jego okręt płynący do Galii. Rozegrała się wielka bitwa morska. Sir Jorlych nie chciał się poddać. Kiedy bitwa została rozstrzygnięta na naszą korzyść a on sam otoczony, wyskoczył za burtę wraz z podarkiem jaki sprawił ukochanej. Jak mniemam błyskotka zatonęła, podobnie jak książę. Załoga przygotowała odpowiednio okręt Sir Jorlycha do wpłynięcia do galijskiego portu. Zaś ja sam przygotowywałem się do roli jaką miałem odgrywać. Nie... mam to we krwi. Aktorstwo. Pożegnałem się więc z moim skarbem, rumem i pośpiesznie udałem do namiestnika by powiadomić przyszłego teścia jak okrutnie potraktowano nas przez piratów. Bosman był przy tym moim adiutantem zaś do roli świty wziąłem co zgrabniejszych chłopaków z załogi „Calico Jack”. Plan miał być dużo łatwiejszy, wykraść łupy w nocy i nawiać czym prędzej. Nic jednak nie wiedziałem, że namiestnik zamierza tak się śpieszyć ze ślubem. Musiałem grać na jego zasadach. Ty Jullietto, byłaś słodkim dodatkiem, prezentem jaki otrzymałem od losu. Kiedy miałem uciec z wesela, musiałem się śpieszyć dlatego też nie zdążyłbym wziąć szkatułki z nagrodą za pirata Leonardo Corteza. Dlatego też zostawiłem ci list z instrukcjami jak masz postępować. Bosman znał plan od początku. Od samego rana w dniu zaślubin pracował nad dostępem do prywatnego pokoju namiestnika. W czasie uroczystości miał wystarczająco dużo czasu by odnaleźć cel, „pożyczyć go” oraz oddalić się wystarczająco daleko. Dlatego też wyprzedził nas o tyle drogi. Zerwanie zaślubin w taki sposób był już wybrykiem mojej spontaniczności. Ucieszyłem się ze mogłem dogryźć tej.... Tak więc, zaraz po zniknięciu ukradłem konia i spotkaliśmy się z Juliettą by wspólnie uciec. Mieliśmy o tyle szczęścia że spotkaliśmy żebraka na dziedzińcu. Zaoferowałem mu uczciwą wymianę, strój szlachcica i koń w zamian za szmaty jakie nosił. Udaliśmy się lasem na miejsce naszego spotkania. Tak oto Leonardo Cortez otrzymał zapłatę od króla Ralpha za zabicie samego siebie, wziął ślub z córką namiestnika Galii po czym go okradł i popchnął kapłana. To był udany dzień! Aye! „
- Zakrzyknął Leonardo Cortez kończąc historię swojej przygody.
Bosman lekko zmarszczył brwi.
-Jeżeli wciąż podawałbyś się za Sir Jorlycha, poślubiłbyś wcale niebrzydką córkę namiestnika i zdobył jego wielkie bogactwo. Mógłbyś żyć szczęśliwie i pławić się w luksusie- Przeanalizował całą sytuację Gibson.
- Czy byłbym wtedy wolny, Gibsonie? – Zapytał kapitan nie oczekując już odpowiedzi. Byłą oczywista. Pirat pragnie wolności bardziej niż bogactw.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pawel2952 dnia Wto 23:37, 05 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:29, 23 Lip 2012    Temat postu:

Z wielką niechęcią i żalem zakładał na plecy worek obciążony kamieniami. Smutno mu się zrobiło, gdy osobiście poznał metody treningowe buntowników. Wystawianie przyszłych żołnierzy na okrutny wysiłek fizyczny z pewnością odniesie jakiś skutek – wzmocni mięśnie, zwiększy wytrzymałość. Jednakże istniały lepsze sposoby, by uzyskać te same korzyści. Strikera uczono, że kondycja i chęć do walki człowieka zależy tylko od siły woli. Niezłomna wiara we własne umiejętności, a także niezaburzona koncentracja, przynosiły więcej korzyści niż bieg na złamanie karku po to, by dać w kość żółtodziobom. Jednak nie mógł, ani nie chciał się sprzeciwić. Jako nowy nabytek buntowników z pewnością zostałby zignorowany i zelżony. Niektórych tradycji i nawyków nie da się zmienić w przeciągu chwili, a zakorzenione w głowach dowódców metody pozostaną dla nich skuteczne jeszcze przez wiele lat.
Rozgrzewał się razem z pozostałymi, jednocześnie pozbywając się rozbieganych myśli, które mogłyby zaburzyć koncentrację w nadchodzącym biegu, który z pewnością nie zanosił się na przyjemny spacerek połączony z podziwianiem pięknych krajobrazów. Robił to, czego uczono go przez kilka lat nauki w szkole Sadufei. Kilka głębokich oddechów, rozluźnienie mięśni i wgląd do własnego umysłu. Najłatwiejszym sposobem na oczyszczenie umysłu było wyobrażenie sobie swoich myśli jako przedmiotu, z którego łatwo coś zabrać. Striker najczęściej przeobrażał zbędne słowa i przemyślenia w ognisko rozpalone z bali sosnowych. W ten sposób rozbiegane myśli uciekały niczym kłęby drażniącego dymu. Kiedy uznał, że wystarczająco przygotował swoje ciało i umysł, rozpoczął bieg.

Utrzymywał tempo bez najmniejszego problemu, jego oddech pozostawał miarowy, a umysł był nastawiony na jedno: biec tak długo, jak to tylko możliwe. Jednocześnie zmieniało się jego nastawienie co do niektórych aspektów tego typu ćwiczenia. Dzięki biegowi na świeżym powietrzu mógł cieszyć się niespotykaną do tej pory atmosferą, praktycznym zastosowaniem swoich umiejętności, a także, co już nie było takie miłe, nieprzyjemnym zapachem potu kilkunastu ludzi. Na dodatek udało mu się zaobserwować i powierzchownie ocenić kilka osób. Kobiety, których obecność wcale nie dziwiła Strikera, radziły sobie niespodziewanie dobrze, lepiej od niektórych mężczyzn, z których dwóch czy trzech ledwie nadążało za grupą. Poza tym łatwo było się domyśleć, że przynajmniej połowa z biegnących została już kiedyś przynajmniej w minimalnym stopniu przeszkolona. Zauważył też dziewczynę, którą poznał w trakcie ich pierwszego sprawdzianu zafundowanego im przez buntowników, jednak postanowił nie rozpoczynać z nią kolejnej pogawędki. Wolał skupić się na biegu, zamiast niepotrzebnie się rozpraszać.

W pewnym momencie poczuł ogień w płucach. Ból nastąpił nagle bez żadnej zapowiedzi. W jednej chwili Striker biegł bez żadnego problemu, a w drugiej ledwo udawało mu się łapać oddech. Jednak mimo palącego bólu, nie zatrzymywał się. Nie mógł się poddać i wystawić na pośmiewisko tych, którzy ukończą bieg. Powtarzał z myślach jakąś mantrę, żeby odwrócić uwagę od cierpienia i biegł dalej. Wzniósł modlitwę dziękczynną się do wszystkich znanych sobie bogów, kiedy upadek jednego z biegnących zmusił grupę do postoju. Oparł się o głaz i łapczywie wciągał hausty powietrza. Za którymś razem zaniósł się przeciągłym kaszlem. Zakrył usta ręką, żeby nie rozsiewać naokoło zarazków, a kiedy odjął dłoń od twarzy ujrzał widok, który zmroził jego serce. Napad kaszlu doprowadził do tego, że spluwał krwią zmieszaną z czarną mazią, której pochodzenie Striker znał doskonale. Cień. Płynna magia w materialnej formie. Amavio wyciągnął z tego dwa wnioski, oba bardzo prawdopodobne. Po pierwsze, Cień stał za nagłym bólem w klatce piersiowej i mógł prowadzić do kolejnych ataków. Po drugie, Cień pragnął wyjść na powierzchnię. To i tamto rozwiązanie nie podobały się Strikerowi ani trochę. Tymczasem wytarł dłoń o materiał spodni tak, żeby nikt nie zauważył nagłego przejawu choroby i jak gdyby nigdy nic wdał się w rozmowę z innymi uczestnikami biegu. Międzyczasie zastanawiał się, czy Cień działał w ten sposób na każdego i czy dowiedziałby się o tym, gdyby postanowił kontynuować naukę w szkole Sadufei.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:01, 17 Sie 2012    Temat postu:

-Nie ma Fredzia! Zgubił się - głos Riny zwrócił uwagę większości buntowników, a wielu z nich rzuciło jej dziwne spojrzenia; najwyraźniej nie byli wystarczająco spostrzegawczy, by wcześniej zauważyć, że jeden z kompanów przyniósł ze sobą zwierzątko.
I tyle z podzielnej uwagi, pomyślała Nefra. Zamiast obserwować, co się dzieje wokół, wszyscy byli tak skupieni na biegu i utrzymaniu tempa, że reszta rzeczy pozostała przez nich niezauważona. Małe detale, a nawet te większe, niby nie aż tak ważne, zawsze mogą rozjaśnić sytuację. Dziewczyna była uczona, by mieć podzielną uwagę w miarę możliwości; oczywiście nie zawsze jej to wychodziło, a później żałowała, że umknął jej ruch przeciwnika podczas pojedynku - przypłacała wtedy bolącymi częściami ciała. Ale uczyła się, ćwiczyła swoje umiejętności.

Ruch poprzedzający skręcenie kostki, wiewiórka buszująca w koronach drzew, kaszlnięcie, podrzucenie dużego pająka jakiejś osobie przez jednego mężczyznę... Ale tego, że Fredzio nagle zniknął, nie zauważyła. Widziała go w pewnej chwili, szczęśliwie siedzącego na ramieniu znajomej dziewczyny, skubiącego znalezioną po drodze szyszkę, potem już nie. Znikające zwierzęta nie były dla niej sensacją, była świadkiem takich zdarzeń wiele razy, z tym, że pupile zawsze wracały. Nieznany teren mógł trochę utrudnić sprawę. Nefra wiedziała także, jak ważny dla Riny i Rena jest Fredzio.
Nefra zaoferowała swoją pomoc w poszukiwaniach, a na propozycję Rena o rozdzieleniu się skinęła głową.
-No, to do zobaczenia - powiedziała krótko, wzruszając ramionami. Odwróciła się jeszcze w stronę grupki buntowników. Zastanawiała się, jak dużo czasu minie, zanim Ewan dotrze na polanę, i w jakim czasie uda się dziewczynie wrócić. Mogą powstać komplikacje, ale czy kiedyś kogoś to zatrzymało? Odpowiedź była prosta. Wzruszyła ramionami, powiedziała pod nosem coś o byciu w szkole i oddaliła się w kierunku, w którym nie poszli Ren, Rina ani Evey.
Po pięciu minutach poszukiwań Nefra cieszyła się, że zapamiętała, jak Rina przywołuje Fredzia. To mogło pomóc w poszukiwaniach choć trochę...
-Cip, cip, Fred! - zawołała chyba już trzeci raz, lecz nic się nie działo.
Ten górski las był jednym z ciekawszych, w jakich dziewczyna się znalazła. Należał do dzikich - wydeptanych ścieżek był całkowity brak, znaczeń na drzewach też nie można by było się doszukać. Poszycie pokryte było paprociami i, w niektórych miejscach, rosłymi pokrzywami. Drzewa nie rosły gęsto, jednak liście przesłaniały większość widoku na niebo. Niewątpliwe było, że z tej wyprawy Nefra wróci przynajmniej z jednym kleszczem i niezliczonymi ugryzieniami komarów.

Których, swoją drogą, szczerze nienawidziła. Nie miała potrzeby zabijania owadów; pszczoły, pająki, osy, a nawet muchy nie przeszkadzały jej w codziennym życiu, jednak najcichsze bzyczenie komara doprowadzało ją do szału, a i dźwięk ten poprzedzał przynajmniej jedno ugryzienie. Wtedy zazwyczaj za jedyny cel stawiała sobie zabicie tej złej nad wszystko istoty, święcie przekonana o tym, że to, co chodzi im po głowie, to plany unicestwienia rasy ludzkiej. Przeznaczeniem komarów była bezdyskusyjnie śmierć.

Minęło około piętnastu minut, lecz Fredzia nigdzie nie było widać. Jakikolwiek szelest okazywał się być spadającą szyszką lub rudą wiewiórką, uciekającą przed dziewczyną. Może ktoś już go znalazł? Najlepszym pomysłem na teraz było wrócenie do punktu wyjścia i zaznajomienie się z obecną sytuacją.
Odwróciła się w kierunku, z którego przyszła— tylko który to był? Gdyby chociaż mogła zobaczyć swoje ślady, albo wydeptaną trawę, ale ten las oferował tylko paprocie i wysokie drzewa wyglądające prawie tak samo. Nefra westchnęła i położyła ręce na biodrach. Zgaduj zgadula. Rozejrzała się po otoczeniu jeszcze raz, wędrując oczami po koronach drzew. Po chwili po prostu ruszyła - tam, gdzie instynkt podpowiadał jej, żeby iść. Zatrzymała się, myśląc, że słyszy jakieś głosy, i tym razem miała rację. Źródło krótkiego, ledwie dosłyszalnego dla niej śmiechu zbaczało trochę z wybranej przez dziewczynę drogi, lecz przynajmniej udało jej się zbliżyć, zamiast oddalić. W końcu trafiła na polanę. Rozglądając się po ludziach, zauważyła kilka znajomych twarzy i lemura siedzącego na ramieniu Rena. W grupie był także Ewan, nie do końca zadowolony, sadząc po jego minie.
-Witam - powiedziała Nefra niewinnie, otrzepując nogę z uschłych liści paproci i innych małych pozostalości z roślin.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Sob 19:17, 18 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:05, 11 Maj 2013    Temat postu:

-Wracamy na okręt - Powiedział Leonardo wstając od stolika. Dwóch mężczyzn skierowało się do drzwi. Leonardo poczuł nagle, że ktoś złapał go mocno za rękaw. Zastygł w miejscu. Druga ręka powoli wędrowała w kierunku rękojeści noża.
-Zabierzcie mnie na statek! Proszę, chcę płynąć z wami!- odezwał się kobiecy głos. Leonardo poznał w nim głos Julietty. Ręka natychmiast zmieniła swoje położenie na bardziej "pokojowe". Odwrócił się do niej i staneli twarzą w twarz. Jego ręce powędrowały na jej ramiona. Patrzył jej głeboko w oczy.
-Dobrze wiesz że nie mogę. To niebezpieczne. Nie będę mógł zagwarantować Ci bezpieczeństwa...To statek piratów... - Mówił spokojnym głosem.
-Aye! Bo baba na statku to pech! - Wtrącił w tej chwili bosman.
Leonardo skarcił go spojrzeniem. Gdy znowu spojrzał na dziewczynę, w jej oczach pojawiły się łzy.
-Ech... - Westchnął głośno - Będę tego żałować. Płyniesz z nami. Ale są pewne zasady! Na tym statku ja dowodzę i... i... - Nie zdązył dokończyć swoich słów kiedy uścisnęła go ta wielka fala radości odbierająca mu powietrze w płucach. Nigdy by nie uwierzył że ta szczupła dziewczyna może mieć taki uścisk.
Gibson jedynie otworzył szeroko usta nie mogąc uwierzyć w ten obrót sprawy. Na Calico Jack nie było dotąd kobiet!
-No już.. starczy. - Leonardo odciągnął od siebie dziewczynę.
-Pora ruszać - rzekł kapitan i otworzył drzwi wyjściowe z karczmy. Praktycznie na jedno spojrzenie po czym natychmiast je zamknął.
-Drugą stroną, drugim wyjściem. Teraz! Warknął na bosmana. Zanim dokończył do karczmy wpadło czterech bardzo specyficznych męzczyzn. Każdy z nich miał przynajmniej jedną bliznę na twarzy. Byli zdecydowanymi weteranami walk. Łatwo było rozpoznać kto nimi dowodził. Ubrany był lepiej niż trzech jego kompanów. Co dziwne, miał on tylko jedną bliznę. Za to dużą. Od szponów jakiegoś dużego zwierza. Inni mieli z reguły ich wiele, ale o wiele mniejszych. Ubrani w skórzane tuniki. Na plecach mieli dopięte kusze. Wysokie buty za kolano. Było pewne że nie są z tej okolicy. Byli podobnie jak Leonardo z Toskanii.
Kapitan natychmiast odskoczył od drzwi.
Łowcy głów... zagryzł zęby. Łowcy głów byli to zwykle dawni weterani, ale także myśliwi czy każdy kto miał tylko doświadczenie w walkach a chciał świadczyć... pewne usługi. Nigdy legalną drogą. Zajmowali się od kradzieży po morderstwa czy porwania. Każdy mając sakiewkę mógł ich wynająć. Były to bestie rządne złota. Nie zaspoojeni w swoich rządzach...Mieli też jedną i to wielką wadę...Ściagali takich jak my. Piratów. Dla złota. Nie tylko mieli szansę zagrabić majątek pirata, ale także nie gardzili nagrodą za jego głowę. Teraz... trafił im się prawdziwy rarytas...W szczególności, że nie zawsze spotyka się piratów... samych. Tym bardziej kapitana. Łowcy głów nie mieli by szans na morzu z piratami. Na lądzie wygląda to zupełnie inaczej...
Cortez wyciągnął szablę. Obejrzał się jeszcze do tyłu. Gibsona i Julietty już nei było. Udało im się uciec. Kapitan popatrzył na swój oręż oraz na najemników. Popatrzył im głęboko w oczy. Uśmiechnął się tak jakby miał coś w zanadrzu. Jakby wiedział coś czego oni nie wiedzą. Tajemicę. Np. o ukrytych piratach w lesie... Najemnicy spostrzegli to w jego oczach i zaczeli się wycofywać z karczmy do momentu aż nie zatrzymał ich siłą dowódca z blizną po niedźwiedziu. Dopiero teraz można było dostrzec czym odróżniał się jego ubiór. Była to wielka skóra jaką nosił na plecach. Z pewnością był to jeden z większych niedźwiedzi. Łeb zwierzęcia opadał na tors wojownika.
Stali tak wpatrzeni w siebie. Pirat i najemnicy. Leonardo zrobił pierwszy krok. Momentalnie jego szabla znalazła się schowana przy pasie, zaś on sam.... uciekał ile miał tylko sił w nogach. Popychając ludzi w karczmie, przepychając się do drugiego wyjścia. Tamci stali jeszcze chwilę tak po czym ruszyli w pościg. Udało się. Leonardo znalazł się za karczmą. Szybko rozejrzał się po okolicy, by określi gdzie może się uchronić przed najemnikami. Nagle... Poczuł ból tyłu głowy. Ogarnęła go ciemnosć...
-Słodkich snów... ha ha ha- usłyszał zanim cłąkiem stracił przytomnosć.

-----------------

-Wstawaj księzniczko! Już pora! Może i twój kompan nam uciekł. Ale i ty jesteś całkiem przywzoitą zdobyczą! - Zaśmiał się najemnik pilnujący Corteza. Leonardo był związany.
-Coś małomówny z ciebie pirat, co? Nie musisz się odzywać... Wieziemy cie do garnizonu. Tam dostaniemy sowitą nagrodę ha ha!- zaśmiał się najemnik.

Tak też sie stało. Bez większych przygód, w nędznym warunkach dostarczono kapitana do garnizonu. Tam też uznano że trzeba uznać jego winy. A tego dokonać może jedynie sędzia w Araluenie. Tak też tym sposobem, wyruszył konwój z piratem. Leonardo Cortez znalazł się w bardzo niewesołej sytuacji. Jego okręt przepadł. Mógł być teraz... wszędzie. A jego życie... stoi teraz na włosku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:05, 03 Cze 2013    Temat postu:

Benedict, przywódca grupy buntowników, uchodził za oazę spokoju. Był mężczyzną w sile wieku, który zdążył zwiedzić — pomimo przeszkód w postaci restrykcyjnej polityki króla Ralpha — kawał świata i zgłębić ciekawe sztuki walki i systemy filozoficzne przy okazji swoich wędrówek. Być może dzięki temu był taki opanowany, co z pewnością było przydatną cechą. W ogóle, ale tym bardziej przy funkcji jaką pełnił. To, że nie poddawał się łatwo złym emocjom, nie oznaczała oczywiście, że był delikatną osobą. Był stanowczy, charyzmatyczny i władczy, a przy tym sprawiedliwy. Oczywiście, wciąż był tylko człowiekiem, a więc posiadał mnóstwo wad, lecz buntownicy byli dumni, że mają takiego przywódcę.

Bardzo by się jednak zdziwili, gdyby zobaczyli go w tym momencie. Benedict był w swojej jaskini, ale stan, w jakim się aktualnie znajdował, nie przypominał jego zwykłego zachowania. Był po prostu wściekły. Nawet nie wiedział za co ma się chwycić. Krążył po małym pomieszczeniu, warcząc ze złości i szarpiąc swoje włosy. Oczywiście, powinien być na to przygotowany, to naturalne, ale naprawdę potrzebował więcej czasu, a nie… Taa, może powinien poprosić króla Ralpha o opóźnienie…

Benedict zmełł w ustach przekleństwo, a potem wrzasnął i uderzył pięścią w ścianę.

— Już żałujesz swojego głupiego zachowania? — zapytała Bea, która weszła do jaskini w odpowiednim momencie, by zobaczyć idiotyczne zachowanie swojego przywódcy. — Ta dłoń będzie ci jeszcze potrzebna.

Benedict natychmiast odwrócił się i spojrzał na Beę poważnie. No, nic, przecież już tego nie zmieni, trzeba brać się do pracy.

— Syn Ralpha wcześniej przyjeżdża do pobliskiego lenna — powiedział.

— Kiedy? — zapytała ze spokojem Bea. Cóż, przynajmniej ona zachowała opanowanie.

— Niedługo. Zaraz. Teraz — warknął. — Tak prędko, że już musimy wyjeżdżać. A jeszcze nie zdążyłem, nie wiem, czy są gotowi, nie wiem, czy mogę im ufać…

— Słucham? — Bea potrząsnęła głową. — O kim ty mówisz? Przecież mamy mnóstwo ludzi, o których wiemy to, że możemy na nich liczyć. To ich powinniśmy wysłać, nie zawiodą nas, a nie ryzykować, że…

— Czasami ryzyko się opłaca — przerwał Benedict. Obecność Bei najwyraźniej podziałała na niego kojąco, bo i jego emocje nieco opadły. A przynajmniej nad nimi zapanował. — Musimy je podjąć, wiem to, oni wydają się… Pojedziesz z nimi.

Bea spojrzała twardo na swojego przywódcę. Nie wiedziała, o kim on właściwie mówi, ale szczątkowe informacje, które do niej dotarły, wystarczyły. Ostatnio dołączyło sporo ludzi, pewnie o nich myśli Benedict. Bez wątpienia część z nich przejawiała imponujące umiejętności, ale było jeszcze zbyt wcześnie by im zaufać! Bea zamierzała zaprotestować, wysunąć własne propozycje, zrobić coś — cokolwiek — ale wzrok Benedicta był jasny. On już postanowił, nic nie zmieni jego decyzji.

— Kto? — zapytała tylko. — I jakie są dokładne plany?


***

To Evey znalazła Freddiego. Siedział, bidula, w jakichś krzakach i wyglądał na przestraszonego, ale kiedy tylko dziewczyna się do niego zbliżyła, okazało się, że to tylko pozory. Ukochane zwierzątko Riny wcale się nie bało. Lemur był pełen energii i chciał się bawić. W końcu jednak Ratchett udało się go złapać. I wtedy pojawił się problem…

Gdzie, do licha, jest reszta?!

Trochę pobłądziła, trochę pozbaczała ze ścieżek, ale wspólnymi siłami — Freddie miał węch, Evey miała instynkt Mocy — odnaleźli resztę. A wkrótce potem powrócił mężczyzna, która przewodził ich grupie. Wściekł się porządnie, bo z początku nie mógł ich znaleźć. „A mówiłem, żebyście nie ruszali się z miejsca!”, mamrotał ze złością jeszcze długo po tym wydarzeniu.

Ale na szczęście kara ich ominęła i wspólnie zeszli z gór. Chcieli się rozejść, zapewne by się posilić i zaspokoić pragnienie, a także by zaczerpnąć wody do obmycia się, ale nie było to im dane.

— Stać! — wrzasnął mężczyzna. — Do szeregu! Baczność!

Posłusznie wypełnili jego polecenia. Mierzył ich wzrokiem jeszcze przez chwilę; aż do momentu kiedy przy jego boku znalazła się TA kobieta, Bea.

— Emma Sonic, Evey Ratchett, Marika Winderhof, Nefra, Rina D’Morte, Ren D’Morte i Striker Amavio — powiedziała — za mną. Reszta może się rozejść.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:25, 15 Cze 2013    Temat postu:

Stary Joe zajmował się tym, czym zajmował się każdego ranka. Doił krowę. Pomimo wczesnej pory było już straszliwie gorąco i duszno. Lato było chłodne i deszczowe, to teraz, tak dla odmiany, zrobiło się ciepło. Jesień też miewa swoje kaprysy. Indyjskie lato, jak to mówią, indyjskie lato, ot co.

Joe ziewnął potężnie i sękatą ręką otarł pot z czoła. Pogoda mocno go rozleniwiała. Zamiast prędko wypełnić swą powinność i wrócić do chaty, apatycznie pociągał za wymiona zwierzęcia. Ale trzeba przynieść mleka, trzeba, chociaż dziś go sprzedawać nie będzie. Dla rodziny trzeba. Dla żony i dla wnuka, mały bardzo lubi.

A… I to dzisiaj. Dzisiaj chyba mają przyjechać. Dalsza rodzina niby. Joe czasem żałował, że się w to mieszał. Niby nic do stracenia nie ma, stary jest, długo już nie pożyje, ale ma dla kogo nie umierać. Wnuk, już go rodzice osierocili, gdyby jeszcze dziadkowie zginęli, zostałby samiuśki jak palec na tym paskudnym świecie, biedula. Rezolutny siedmiolatek z niego, owszem, ale to jeszcze dzieciak! Może na termin oddać…

Ale cóż to za hałas? Chyba już przyjechali.

Joe zabrał skobelek, klepnął krowę w zad i wyszedł ze stodoły. No tak. To oni. Niby–rodzinę rozpoznał prędko. Chłopak i dziewczyna. Z nim może i nie byli spokrewnieni, ale rodzeństwem byli na pewno. Podobni do siebie, że ho–ho.

— Witam wspaniałych siostrzeńców, he he — zawołał. — Rina i Ren, dobrze pamiętam? A ta piękna panna to twoja świeżo poślubiona małżonka? Szczęściarz, he he. Nefra, tak? No, nie stójcie tak, chodźcież do środka. Zapraszam na śniadania.





Ochlapała lodowatą wodą twarz, próbując się orzeźwić i dobudzić. W naruszonej tafli kołysało się jej niewyraźne odbicie, do którego uśmiechnęła się smutno. Przez lata zdążyła wypracować specjalny sposób uśmiechu — taki, który nie obejmuje oczu, przez co poraża przeraźliwym zmartwieniem.

— Cóż — powiedziała cicho. — Dzień dobry.

Nagle poczuła się straszliwie stara. Nie była już młodą osobą, o nie, ale jej wiek nie był aż tak podeszły. Kiedyś była dziarska i energiczna, nie sądziła, że tak prędko się posypie. Nadal była surowa i zasadnicza, wymagająca również — także, a może przede wszystkim, od siebie. Miała siłę, by wykonywać sumiennie swoje obowiązki, ale czasem czuła się straszliwie zmęczona i bardzo, bardzo przytłoczona.

Wróciła do chaty. Poprawiła ślubny obraz, ustawiła w rządku buty, ułożyła równiej serwetkę na stole i spojrzała na jedne z wielu drzwi. Jej ręka machinalnie powędrowała do kieszeni fartucha, skąd wysupłała klucz. Otworzyła pomieszczenie i weszła do środka.

Pokój jej syna. Wszystko było w nim idealnie porządne, wydawało się, że właściciel za chwilę wróci do swojego miejsca. A jednak… Jednak już minęło kilka lat od czasu, kiedy chłopak, nie, mężczyzna opuścił to miejsce. Kobieta od tamtego czasu nie miała od niego wieści. Wierzyła jednak, że nie zginął i kurczowo trzymała się myśli, że on żyje. Musi żyć. Tylko to ją podtrzymuje na duchu.

Pojechał, bo chciał zawalczyć o lepsze jutro. Jak więc ona mogłaby postąpić inaczej, kiedy zdarzyła się jej szansa pomocy buntownikom? Nie potrafiła, nie chciała, musiała się zgodzić.

Podeszła do okna i spoglądając przez szybę, przypominała sobie teraz wersję wydarzeń, jaka została jej przekazana. Przyjadą trzy osoby. Niby arystokracja, co prawda ta z niższych kręgów, zubożała, ale nadal wysoko postawiona. Chyba mają jakieś fałszywe dokumenty… Przyjedzie młode małżeństwo, razem ze służką. Jej imię to Marika, para to Striker z Emmą. Tak.

O. Chyba przyjechali.



Evey stała na rynku, ze znudzeniem obserwując ludzi, którzy składali już swoje stragany. No tak, już zmierzchało. Co prawda do godziny policyjnej jeszcze trochę czasu zostało, ale życie uczyło, że ostrożności nigdy nie za wiele.

Młoda kobieta czekała na towarzyszów z Kamiennej Pustyni. Bea wyrażała się dość niejasno, jakby konkretne plany chciała przekazać im na ostatnią chwilę. Wiadome było na razie jedynie to, że za kilka dni do lenna przyjechać ma syn króla Ralpha, a do tego czasu trzeba było owo miejsce na to przygotować. Poprzez działania dywersyjne, czym miała zająć się siódemka buntowników. To znaczy, nie tylko oni tutaj przyjechali, chociaż starano się jak najbardziej zminimalizować liczebność, ale z tego, co się Ratchett dowiedziała, na nich miał spaść główny ciężar.

Teraz nie dało się swobodnie poruszać między lennami, więc trzeba było nieco pokombinować i powymyślać jakieś powody, dla których członkowie grupy mogliby tu wylądować. Evey przypadła rola barda, których czasem wpuszczano w inne miejsca — taka ich rola. Bea uznała, że Ratchett się nada. Jako panna z dobrego domu pobierała lekcje muzyki, więc jakieś tam zdolności miała. Co prawda, głównie uczono ją gry na instrumentach klawiszowych, ale miała jakieś podstawy do obsługi tych strunowych. Wystarczało.

Teraz jednak nie musiała robić niczego, czego wymagałaby od niej ta funkcja. Aktualnie po prostu czekała na pojawienie się reszty.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Sob 17:52, 24 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:12, 16 Cze 2013    Temat postu:

— ...A składy są takie: Evey jako bard, sama, potem para małożonków Striker i Emma i towarzysząca im służka Marika, a na koniec Ren z żoną Nefrą i siostrą Riną.
Jeszcze raz — Nefra nie mogła się powstrzymać od cichego komentarza. Że co? Małżonkowie? Jeszcze czego! Rzeczywiście, pomyślała, ten cały Striker miał rację. Po co komu dowód zdolności fizycznych, skoro potem wysyłają na misję, nie znając innych wad czy atrybutów uczestnika. Na usta cisnął jej się sarkastyczny komentarz, powstrzymała się jednak, przemyśliwszy sprawę. Ponownie kłaniała się sprawa wykonywania przydzielonych poleceń. Skoro już pofatygowała się do obozu z tak daleka i chciała przyczynić się do zmiany sytuacji w kraju, musiała tańczyć, jak jej zagrają. Albo raczej grać, jak jej napiszą.
Poza tym, toczyła ze sobą wewnętrzną argumentację Nefra, skoro rodzina, do której się udajemy wie, żeśmy buntownicy w potrzebie, nie będzie trzeba nic udawać. Wychodzi więc na to, że swymi umiejętnościami aktorskimi będzie musiała wykazać się tylko podczas publicznych "wystąpień".

Skinęła więc pokojowo w stronę dwójki znajomych bliźniaków z cieniem uśmiechu na ustach.
Właśnie, pomyślała, przynajmniej ich znam.
Może być ciekawie.

***

Dotarcie w zamierzone miejsce zajęło im niewiele czasu. Trzy grupy, a raczej dwie i Evey, rozdzieliły się, wcześniej ustalając miejsce i datę następnego spotkania. Po przyjeździe do ich tymczasowego domu trójka współlokatorów nie będzie miała czasu na odpoczynek, jednak lepsze coś, niż nic.

Na powitanie wyszedł im mężczyzna, trochę przygarbiony, któremu starość dała się już we znaki. Jego spojrzenie też nie porywało - ot, zwykły staruszek. Jednak w środku, głęboko, musiał tlić się jeszcze jakiś płomień odwagi, może z młodości. W końcu nie każdy ośmiela się przyjmować rebeliantów z tak otwartymi rękami. Nawet z anonimowością, jaka została im zapewniona, nie było bezpiecznie.
A i wykluczając to, należała się Joemu wdzięczność za przyjęcie trójki w swe progi.

— Witam wspaniałych siostrzeńców, he he — zawołał. — Rina i Ren, dobrze pamiętam? A ta piękna panna to twoja świeżo poślubiona małżonka? Szczęściarz, he he. Nefra, tak? No, nie stójcie tak, chodźcież do środka. Zapraszam na śniadania.

I śniadania były wyśmienite. Jajecznica z boczkiem nie była częstą potrawą w obozie buntowników. Czwórka siedziała przy stole, siwowłosy lokator najwyraźniej poczuwał się do tego, by dotrzymywać gościom towarzystwa. Chwilę później z górnego piętra zeszły kolejne dwie osoby - mały chłopiec, około dziewięciu lat, a tuż za nim, nadążając, człapała sprawna jak na swoje lata starsza kobieta. Żona pewnie. A ten mały to nie syn, to wnuk. Mówili nawet.

Przywitali się krótko - wnuczek, blondyn, zjadł szybko i wybiegł na dwór, mamrocząc coś w stylu "dziękuję". Między piątką wywiązało się jeszcze kilka pogawędek.

Zanim się przepakowali, by wyruszyć na spotkanie grupy, Hama oprowadziła ich po pokaźnym, jak na taką wioskę, domu - co prawda łazienka była tylko jedna, ale pokoi wystarczająco. Ogród też niczego sobie.
Nefra wzięła potrzebne rzeczy - pokłady broni upchniętej gdzie tylko się da i mały plecak z kilkoma niezbędnymi rzeczami. Zioła, bandaże, czyli to, czym potrafiła się posłużyć w miarę zręcznie, a także niezwykle pomocny naszyjnik. Nigdy nie wiadomo, co może się stać po drodze.

W trójkę wyruszyli, na miejscu spotykając znajomą już Evey.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:05, 24 Sie 2013    Temat postu:

Wyznaczono im zadanie, które w pewnym sensie było dla Strikera spełnieniem marzeń. Narzekał wcześniej, że przywódcy buntowników poświęcają zbyt wiele czasu na sprawdzenie umiejętności bojowych bez uprzedniego rozpoznania się w innych atrybutach nowych rekrutów. Striker zmienił swój pogląd zaraz po tym, jak kazano im… grać. Grać rolę ludzi, którymi nie są. Aktorstwo było konikiem rycerza. Lubił wcielać się w inne postacie, przekonywać ludzi do swojej nowej tożsamości, osiągać dzięki temu zamierzone cele. Jego ostatnie przebranie – kapłan wlewający w serca chłopów żar buntu – okazał się dość spektakularnym sukcesem. Nisko urodzeni postawili się nawet uzbrojonym strażnikom, chcąc bronić bezbronnego kaznodzieję. Wydarzenie godne opisania w pieśni. Tym razem trafiła mu się jednak prostsza rola. Miał odgrywać niezbyt zamożnego arystokratę, co aż tak bardzo nie odbiegało od jego obecnego statusu. W końcu urodził się w szlacheckiej rodzinie, a akurat w tym momencie nie miał za wiele grosza w sakiewce. Interesującym dodatkiem było posiadanie żony i służącej. Będzie musiał pamiętać o tym, żeby stosownie zwracać się do dziewczyny, która będzie odgrywała jego służkę. Musi być stanowczy, w końcu jest kimś znacznie wyżej urodzony od tej dziewki. Żadne prośby nie będą wchodziły w grę, tylko krótko sformułowane polecenia.
Gdy tak w myślach układał plan stworzenia swojej roli, bezwiednie zaczął dziwacznie szczerzyć zęby i intensywnie rozcierać dłonie. Po chwili zauważył, że kilku buntowników patrzy na niego jak na szaleńca, więc czym prędzej zamknął usta i udał się gdzieś, gdzie będzie mógł w spokoju przećwiczyć swoją rolę.

***

– Żono, jesteśmy na miejscu – ogłosił tonem człowieka uważającego się za kogoś lepszego niż jest w rzeczywistości.
Samo stwierdzenie okazało się zupełnie niepotrzebne, gdyż cała trójka widziała przed sobą dom, w którym mieli się zatrzymać. Striker również zdawał sobie sprawę, że jego słowa są całkowicie pozbawione sensu, lecz idealnie pasują do zubożałego arystokraty, którego odgrywał. Gdy powóz, którym przyjechali, zatrzymał się, jako pierwszy wyszedł i postawił nogi na ubitej ziemi. Gdzieś za jego plecami krzątały się przybrana żona i przybrana służąca, jednak on już na to nie zważa. Krytycznym okiem arystokraty oceniał chatkę, która będzie stanowić dla nich bazę wypadową w nadchodzącej misji. Chwilę później zaskrzypiały drewniane drzwi i w progu ukazała się zatroskana twarz gospodyni. Wyglądała tak, jakby smutki i żale przydały jej dodatkowych lat, jednak gdzieś głęboko w oczach tliły się promyczki energii i odwagi, która pozwoliła jej na przyjęcie do swojego domu ten niewielki oddział buntowników.
Striker wylewnie pozdrowił kobietę, jednocześnie przedstawiając swoją udawaną żonę oraz napomykając coś o nieznośnej służącej, z którą od jakiegoś czasu mają problemy. Pani domu natomiast zaprosiła ich na obiad, na co Amavio chętnie przystał. Podane dania może nie były zbyt wykwintne, jednak smakowały wyśmienicie, tak swojsko. Żadnych ekstrawaganckich potraw, na które nie było stać biednej wdowy. I tak ryzykowała dla nich już wiele. Złem byłoby jeszcze wyłudzanie od niej ostatnich pieniędzy. Po zakończonym posiłku udali się na odpoczynek. Podróż być może nie była długa, lecz strasznie męcząca. Wysoka temperatura dawała się we znaki w ciasnym powozie, a nierówne szlaki, po których się poruszali, nie pozwalały na odnalezienie wygodnej pozycji. W końcu nastał jednak czas, żeby przygotować się do kolejnego etapu ich planu. Mieli spotkać się z pozostałymi wysłanymi na tę misję buntownikami. Dla innych oznaczało to ostrzenie broni, pakowanie prowiantu, lekarstw i innych potrzebnych przedmiotów oraz ponowne powtarzanie w myślach celu ich zadania. Striker natomiast przyjął pozycję medytacyjną i oczyścił się z myśli. Oczyścił swój umysł ze zbędnych trosk i trwał tak do czasu, aż zyskał pewność, że w razie niebezpieczeństwa zareaguje błyskawicznie, gdyż w jego głowie od razu pojawi się rozwiązanie ewentualnego problemu.
Gdy wszyscy byli już gotowi, ruszyli w dalszą drogę.

***

Dołączyli jako ostatni. Pozostała czwórka już wcześniej znalazła się na miejscu zbiórki. Striker rozejrzał się po raz setny po twarzach ludzi, z którymi przyjdzie mu walczyć ramię w ramię w imię większego dobra. Być może będzie musiał tym ludziom zaufać, być może ktoś z nich kiedyś uratuje mu życie, a może to on będzie musiał poświęcić coś dla nich. Póki co jednak przyszłość była przed nim zamknięta. Odnalazł wzrokiem dziewczynę, z którą udało mu się krótko porozmawiać w trakcie testu sprawnościowego – Nefrę - i uśmiechnął się do niej porozumiewawczo. Zerknął także na Evey, która jedyna z ich grupy przybyła do lenna samotnie. Strikerowi wydawało się, że bije od niej jakaś moc, jakaś magia. Ach tak, to była ta dziewczyna, którą obserwować na arenie treningowej u buntowników. To kazało się na chwilę zastanowić Strikerowi, czy jeśli on potrafił zauważyć nieznaczne zmiany w aurze dziewczyny świadczące o jej mocy, to czy i ona to potrafiła w stosunku do niego. Jego rozważania zakończyły się po kilku minutach, kiedy uznał, że to niemożliwe. Cień był magią nocy, nieuchwytną i trudną do okiełznania, a także subtelną w swej brutalności. Poza tym, gdyby płynna magia nie była skrzętnie skrywana, dużo więcej ludzi wiedziałoby o jej istnieniu. Z westchnieniem ulgi Striker zameldował swą gotowość do dalszej akcji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:27, 26 Sie 2013    Temat postu:

W końcu wszyscy się zebrali. Evey powitała uśmiechem rodzeństwo z Nefrą, z którymi zaznajomiła się już nieco wcześniej. Strikera w towarzystwie kobiet obdarzyła mniejszą uwagę, ale ucieszył ją fakt, że byli już gotowi. Pozostawało pytanie — gotowi na co? Tajemniczość dowództwa była bardzo irytująca. Z jednej strony w obozie buntowników słyszało się hasła, że bez zaufania do siebie samych nic nie zdziałają, ale wszyscy mieli się na baczności. W gruncie rzeczy takie działanie nie dziwiło, bo przecież nie było możliwości całkowitego sprawdzenia uczciwości ludzi, którzy przyłączali się do rebeliantów. Dowództwo robiło, co mogło, żeby testować wiarygodność innych, ale pewnych spraw przeskoczyć się nie dało, więc dbano o to, żeby w razie ewentualnej zdrady ponieść jak najmniejsze szkody.

Dlatego trzymali ich w niepewności. Evey nie podchodziła do żadnej z tych dwóch mały grup, nie chcąc robić zbiorowiska, ale kręciła się w pobliżu tak, żeby mieć innych w polu widzenia. Rozglądała się, szukając... właściwie sama nie wiedziała czego, ale czegoś na pewno. Nagle poczuła jak ktoś dotyka ją w okolicach pasa. Odwróciła się prędko i ujrzała chłopca – złodziejaszka, który wyrwał jej sakwę z kilkoma monetami. Ratchett odruchowo chciała użyć Mocy, by odzyskać własność, ale w porę się opamiętała. Nie warto się teraz zdradzać. Zresztą zaintrygowało ją zachowanie chłopaka. Niby zaczął uciekać, ale w pewnym momencie nieco zwolnił i zerknął przez ramię, a w jego wzroku było coś... ponaglającego?

Evey dała znak reszcie i ruszyła biegiem za chłopakiem. Część ludzi obecnych w tym miejscu spojrzała na tę pogoń, ale nikt się nie przyłączył, nikt nie zareagował. Widocznie kradzieży zdarzały się często, więc inni się przyzwyczaili i zapanowała niejaka znieczulica. Co teraz buntownikom było na rękę.

Chłopiec wybiegł z najbardziej zatłoczonego miejsca, a Evey za nim. Nie znała tego lenna, więc miała nadzieję, że nawet na chwilę nie straci młodego z oczu. Niedługo później bardziej cywilizowana część miejscowości skończyła się, a chłopak skręcił w jakąś obskurną uliczkę. Tam zatrzymał się, rzucił Evey ukradzioną sakwę i wypowiedział hasło ustalone przez dowódców. Tak, to nie był zwykły złodziejaszek, pewnie Bea go tutaj skierowała.

Na co czekamy? — zapytała Ratchett.

— Na twoich towarzyszów — odparł młody.

Rzeczywiście, pozostałej szóstki tutaj nie było. Przybyli chwilę później z jakimś mężczyzną. Evey widziała go już wcześniej. Wydawał się być kupcem, chyba namawiał tę grupkę do zakupienia czegoś. Okazało się, że to kolejny człowiek dowództwa. Ratchett nie do końca rozumiała po co wszystkie te szopki.

Mężczyzna odszedł, chłopiec ruszył. Prowadził ich gdzieś przez dłuższy czas, wchodząc w coraz to bardziej podejrzane uliczki. W którymś momencie poprosił o pomoc w otworzeniu jakiegoś włazu, a kiedy ją otrzymał, wskoczył do środka, wcześniej nakazawszy, by inni nadal podążali za nim.

Kanały. Kluczyli jakiś czas w całkowitych ciemnościach, ale chłopiec radził sobie doskonale. W końcu stanęli, nie wiedząc dlaczego. Sprawa wyjaśniła się chwilę później, kiedy na miejsce przyszedł jakiś mężczyzna z pochodnią.

Migoczący ogień nie dawał najlepszego oświetlenia, ale wreszcie było coś widać. Można było przyjrzeć się mężczyźnie. Był wysoki, najwyższy z całej tej grupie, a także szczupły, lecz umięśniony. Włosy miał ciemne, a jego oprawa oczu przywodziła na myśl coś zwierzęcego. Widać nie miał czasu się ogolić, bo na twarzy dostrzec można było kilkudniowy zarost. Wygląd nie powinien mieć znaczenia, ale trudno było nie zauważyć, że mężczyzna był przystojny.

Wyciągnął rękę, w której trzymał jakiś papier, do Evey. Kobieta odebrała od niego pergamin, spoglądając nań, ale trudno było teraz coś dostrzec.

— To naszkicowana rzeźba Ralpha — odparł. — Jest w tym lennie. Zniszczcie ją.

Jak? — zapytała Evey. — Są jakieś plany? I gdzie ona dokładniej jest?

— To już wasz problem — odpowiedział mężczyzna i odwrócił się, by odejść, nie zważając na innych. Wkrótce zniknął w ciemnościach, zabierając ze sobą pochodnie.

Prawdopodobnie grupa również powinna się skierować do wyjścia, ale dopiero teraz zauważona, że chłopca też zabrakło. Najwidoczniej musiał sobie pójść w trakcie krótkiej wymiany zmian między Ratchett a nieznajomym...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:30, 27 Sie 2013    Temat postu:

Na "zbiórce" pojawiało się coraz więcej osób - kilka znajomych twarzy mignęło Nefrze przed oczami, byli też tacy, których widziała po raz pierwszy. Złapała wzrok dwóch osób - Evey i Strikera, posyłając im półuśmiech, jednak chwilę potem jej uwaga znów skupiła się na otoczeniu. Co teraz?
Odpowiedź na pytanie dostała chwilę później - Evey pobiegła za chłopakiem, który uciekał z jej sakiewką, wcześniej spoglądając się na nią, i pewnie grupę, znacząco. Nefra przybrała obojętny wyraz twarzy i odwróciła się, nawiązując rozmowę z Renem. Na nich też nadszedł czas. Jakiś kupiec kazał zebrać się wokół siebie, mając na sprzedaż egzotyczny dywan. Bardzo zręcznie w swe wywody wplótł hasło, na które czekaliśmy. Wszyscy musieli się zorientować, bo "zainteresowani" wraz z Nefrą podążyli za mężczyzną, by ustalić cenę. Na miejscu spotkali Evey z małym złodziejaszkiem. Nefra przekrzywiła głowę, lustrując młodego chłopca wzrokiem, zaciekawiona jego pewnością i tym, że nawet jako mały chłopczyk uczestniczy w buncie, nawet, jeśli w tak małej rzeczy. Ilu z nich, buntowników z obozu, dopiero niedawno przejrzało na oczy i postanowiło coś zrobić? Ten mały będzie dorastał szybko, pomyślała dziewczyna, a mimo, że nie znała chłopaka, poczuła się dumna, nie wiedziała do końca, z czego.

Chłopiec poprowadził ich do ciemnych tuneli przez ukryty właz - "kupiec" zniknął wcześniej. Ciemność... No, była naprawdę ciemna. Nefra zazwyczaj radziła sobie nieźle w słabo lub w ogóle oświetlonych otoczeniach, jednak każdy miał pewne granice, a te kanały ją przekraczały. Żadne źródło światła nie wpuszczało go do środka, bo nie było gdzie, chłopiec jednak zdawał się znać drogę bardzo dobrze. Słyszała potknięcia i rozbrzmiewające po ścianach niepewne, lecz ciężkie kroki grupy, a po chwili i ona uderzyła nogą o jakiś tajemniczy, twardy obiekt. Zrobiła to jednak dość mocno i syknęła. Chwilę potem uśmiechnęła się do siebie, kręcąc głową.
Nagle w tunelu pojawiło się światło, a wraz z nim niewyraźna sylwetka. Okazała się ona być mężczyzną z pochodnią, który dał im jakąś mapę. Świstek papieru, w każdym razie.
— To naszkicowana rzeźba Ralpha. Jest w tym lennie. Zniszczcie ją.
— Jak? — zapytała Evey. — Są jakieś plany? I gdzie ona dokładniej jest?
— To już wasz problem — odpowiedział mężczyzna-pochodnia lekceważąco, po czym odszedł, pozostawiając grupkę za sobą.
Nefra wydała z siebie dźwięk przypominający cichy, krótki śmiech, który poniósł się echem po ciemnych korytarzach. Trochę ironii, trochę rozbawienia.
To teraz, jak już mamy określony zasięg poszukiwań, na pewno będzie łatwiej — szepnęła do kogoś obok niej. — Proponuję się rozdzielić i popytać mieszkańców, najpierw tu, potem w innych miasteczkach i wioskach.— powiedziała głośniej. Zadanie nie powinno być trudne, jeśli tylko odpowiednio do niego podejść.
Na pewno znajdziemy jakichś zagorzałych wyznawców Ralpha. — dodała jeszcze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:03, 28 Sie 2013    Temat postu:

Mimo iż ich buntownicza grupa zwiększyła się aż do siedmiu osób, nie oznaczało to, że zapanowała wśród nich radośniejsza atmosfera. Można by wręcz rzec, że przyłączenie się do reszty kompanii osłabiło chęć komunikacji. Szczątkowe rozmowy, jakie nawiązali poszczególni członkowie grupy, stanowiły jedynie marną namiastkę przyjacielskiej pogawędki. Miny, które przybrali ci przeraźliwie groźni wojownicy, nawet na pogrzebie wyglądałyby dosyć pochmurnie. Strikerowi również udzieliła się ta grobowa atmosfera i, choć cisnęły mu się na usta przyjazne komentarze, pozostawał milczący i razem z resztą stroił srogie miny. Sytuacja ożywiła się dopiero za sprawą młodego złodziejaszka, który z pełną premedytacją zdołał okraść jedną z członkiń ich zacnej grupy. Dopiero po krótkiej chwili i motywującym spojrzeniu chłopaka ofiara kradzieży ruszyła w pogoń za skradzionym dobytkiem. Reszta kompanii zareagowała na to jedynie chłodną obojętnością i nawiązaniem kolejnych rozmów na tematy całkowicie niezwiązane z coraz to bardziej rozwijająca się przestępczością.
„Jak ci ludzie mogą być tak zamknięci na to, co się wokół nich dzieje?”, pomyślał dwulicowo Striker, gdyż sam nie wykazał choćby najmniejszej inicjatywy w celu złapania złodzieja.
W końcu i na nich przyszła pora. Wreszcie mogli ruszyć do działania, a stało się to za sprawą najzwyklejszego kupca handlującego dywanami. Dało się w nim rozpoznać buntownika tylko dzięki hasłu, które zręcznie wplótł w lawinę wypowiadanych przez siebie słów. Po chwili niezobowiązującej rozmowy na temat jakości oferowanych przez niego wyrobów, ruszyli dalej po to, by lepiej przyjrzeć się jego towarom, a także wytargować odpowiednią cenę. Striker z kpiącym uśmieszkiem obserwował rozwój wydarzeń. Szóstka z pozoru wyglądających normalnie ludzi jak jeden mąż ruszyła za kupcem, jakby ten oferował im nie wiadomo jakie skarby. Któryś z przechodniów mógłby się nawet roześmiać, widząc ten specyficzny spektakl, jednak nikomu ten fakt nie wydawał się na tyle interesujący, by choć obrzucić go spojrzeniem. Większość tutejszych mieszkańców miało większe problemy, niż szóstka ludzi pragnąca zakupić dywan.
Sprawnie przemierzyli trasę wyznaczoną im przez kupca. Nie natrafili na żaden patrol strażników, którzy mogliby poprosić ich o pokazanie dokumentów. Nawet ilość żebrzących, których minęli, nie była zbyt wysoka. Innymi słowy, bez problemu udało im się dojść do kolejnego miejsca spotkania, na którym ponownie ich grupa się skompletowała. Ten fakt nasunął Strikerowi na myśl pewne pytanie, czy nie mogli od razu spotkać się w tym miejscu? Tym samym zaoszczędziliby czas, trochę nerwów i planowania, a także nie musieliby ryzykować wprowadzaniem w akcję większej ilości ludzi. Jednak Striker Amavio, rycerz wychowany w najbardziej honorowym księstwie na tym marnym świecie, nauczył się, co to znaczy lojalność, i dlatego nie zamierzał głośno kwestionować decyzji dowództwa buntowniczej opozycji. Był on jedynie niewielkim pionkiem w tej, który dopiero niedawno oficjalnie przyłączył się do sprawy walki przeciwko Ralphowi i nie jemu pisane było, co ma komu dyktować. Być może kiedyś się to zmieni i sam zasiądzie w sztabie dowodzenia i będzie miał możliwość bardziej konstruktywnego rozporządzania zasobami ludzki, jednak jeszcze nie nadszedł ten czas.
Tymczasem wkroczyli do kanałów. Było tam zimno, mokro, cuchnąco i ogólnie nieprzyjemnie. Choć Striker był wyszkolony do działania w trudnych warunkach, wolał, gdy terenem działa była rozległa polana i nierównomiernie rozłożonymi wzgórzami, zza których można byłoby prowadzić zwiad lub kierować atakiem z zaskoczenia. Jednak nie wszystko dostawało się na zawołanie. Czasami trzeba było się ubrudzić, żeby wykonać swoje zadanie.
Podążali ścieżką wyłożoną kamiennymi bryłami. Co prawda, zbudowano ją ponad poziomem ścieków, jednak nie oznaczało to, że tym samym dało się uniknąć kałuż. Właśnie w tej chwili Striker z impetem wkroczył w jedną z nich, ochlapując jednocześnie samego siebie jak i podążających obok niego towarzyszy. Gdy napotkał na sobie ich nieprzyjazny wzrok, wymruczał słowa przeprosin, które zostały przejęte jedynie beznamiętnym milczeniem. Po kilku minutach cichej wędrówki podróż zaczęła się rycerzowi po prostu nudzić. Nie mając nic ciekawszego do roboty, postanowił, że co nieco wzmocni więzy łączące go z tą grupą.
– Nazywam się Striker Amavio i pochodzę z Veliteru. – Jego słowa odbiły się od kamiennych ściań, rozbrzmiały delikatnym echem, aż w końcu przepadły w nieustępliwej ciszy. To tyle jeśli chodzi o wzmacnianie więzi.
Gdy dotarli do końca swojej nieprzyjemnej wędrówki, okazało się, że dostali kartkę z rysunkiem i rozkaz zniszczenia tego właśnie rysunku. To kazało się po raz kolejny zastanowić, jaki sens miało przebycie kanałów i reszta tego przedstawienia, skoro taką informację można byłoby przekazać choćby na środku ulicy i raczej nikt by się tym nie zainteresował. Ktoś z grupki zaproponował rozdzielenie się i rozpytywanie mieszkańców o miejsca przetrzymywania ich celu.
– Myślę, że warto byłoby jeszcze zapytać żołnierzy Ralpha – dodał od siebie Striker. – Oni z pewnością będą wiedzieli, gdzie znajduje się ta rzeźba. A jeśli odpowiednio ich zachęcimy, może i oni postanowią przyłączyć się do buntowników. – Przez cały czas mówił z dobrodusznym uśmiechem na twarzy
Amavio nie rozumiał tego pomysłu. Czy po to ogrywali całe to przedstawienie z arystokracją, kupcami i kanałami, żeby teraz zacząć chodzić po domach i pytać: czy nie wiecie, państwo, gdzie znajduje się ta o to rzeźba? Planujemy ją zniszczyć, żeby przysłużyć się buntownikom, czy zechcą państwo sprzeciwić się tyranii Ralpha, narażając się na liczne reperkusje i gniew włady, żebyśmy mogli w spokoju wypełnić nasze zadanie?
Dla Strikera cała ich siódemka wchodziła w coraz to większe bagno z trudnych do zrozumienia powodów. Jeśli tak wyglądały dotychczasowe działania buntowników, to nie dziwne, że Ralph dalej siedzi na swoim tronie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:33, 29 Sie 2013    Temat postu:

- Prawie dobrze, czyli źle - odpowiedziała Nefra, z uśmiechem przypominając sobie słowa Mistrza. - Miejscowi żandarmi z pewnością wiedzą niewiele więcej, niż mieszkańcy; lenno jest dość duże, a pomników od groma... Ten konkretny może być znaczący, ale wątpię, żeby poszło nam to tak łatwo, jeśli rzeźba nie jest w pobliżu.
Chyba, że zadanie, które dostaliśmy naprawdę nie może być prostsze, dodała w myślach. Zakładała, że skoro posłali siedem osób, zadanie rzeczywiście tylu wymagało - śmiertelne pułapki czy fosa z krokodylami po drodze. No dobrze, może nie do końca, ale proste zniszczenie pomnika bez przeszkód znajdowało się nieco dalej od jej przypuszczeń. Z drugiej strony nie powinna wyolbrzymiać problemów. Zawsze jej to powtarzano. "Potem okazuje się, że wysiliłaś się za bardzo", mówił. Nefra wzruszyła ramionami, jednak ciemność pochłonęła jej ruch.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Czw 15:26, 29 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:24, 29 Sie 2013    Temat postu:

Rina była podekscytowana nowym zadaniem. Bardzo bojowym zadaniem. Cóż za zaszczyt być jednym z wybrańców, pośród tylu buntowników. Co do swojej roli miała proste i jasne zadanie - miała być dalej młodszą siostrą Rena. To nie było takie trudne, a miała tyle lat wprawy. Kiedy usłyszała, że Nefra i Ren mają udawać parę małżonków - stłumiła śmiech. Jakoś nie mogła wyobrazić sobie swojego braciszka w takiej roli. Może nie było to jakoś nadmiernie zabawne, ale Rina często śmiała się z rzeczy, które mało kogo bawiły.

Dziewczyna wraz z bratem i Nefrą miała się udać na wioskę do jakiegoś domu. Tak też zrobili.
Kiedy przybyli na miejsce przywitał ich jakiś mężczyzna. Widać, że nie jest on z najmłodszego rocznika. Jednak nie Rinie oceniać takich ludzi. Dziewczyna wolała podziwiać młodzieńców. Piękni, młodzi, naiwni. Przynajmniej większość. Niektórych to łatwo było omamić, a niezawodną bronią były kobiece wdzięki.
Rina oderwała się od swoich rozmyśleń, które już zbaczały na nieprzyzwoity tor. Obrzuciła jeszcze mężczyznę jednym krótkim spojrzeniem, nim się odezwał. Skrzywiła się nieco, kiedy przez głowę przemknęła jej jeszcze jedna głupia myśl. Kiedyś ona będzie też tak pomarszczona. Zmarszczki pokryją jej całą skórę. Skóra będzie wiotka. A jej pośladki stracą kształt i jędrność. To ostatnie bolało Rinę najbardziej.

Stary pan był miły. Zaprosił ich na śniadanie. Dom miał ładny, jak na taką wiochę zakutą dechami. Nie no, może porównanie było zbyt ostre. Nie było tak źle. Jak się okazało mężczyzna nie mieszkał sam. Dzielił posiadłość z żoną i wnukiem. Bardzo mili ludzie.

W końcu musieli wyruszyć na spotkanie z innymi buntownikami. Rina miała już dość wędrówek, była zmęczona. Jednak cóż tu począć jak została wciągnięta w takie zadanie. Jej umysł może nie był do końca przytomny, jednak posłusznie szła za Renem i Nefrą. Ostatecznie dotarło do niej, że znaleźli się w jakiś kanałach za sprawą jakiegoś dzieciaka. Ten zapach wilgoci trochę sprowadził dziewczynę do parteru. Ostateczne wnioski? Musieli zniszczyć pomnik Ralpha. Nikt z zebranych nie wiedział gdzie on jest. Cała grupa została sama w korytarzach.
Zawsze marzyłam o takiej przygodzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:16, 31 Sie 2013    Temat postu:

Evey nie do końca rozumiała, co się właśnie działo między Nefrą a Strikerem. Nefre znała już jakiś czas i miała dobre zdanie o tej kobiecie, Striker pozostawał dla Ratchett zagadką. Nie wiedziała, kim ten człowiek jest, skąd przybył, co myśli, do jakiego typu ludzi należy. Wiedziała tylko, jak on się nazywa oraz że — tak jak i ona — dołączył do obozu buntowników i zapewne ma jakieś przydatne umiejętności.

W każdym razie Evey wydawało się, że Striker najzwyczajniej w świecie kpi z Nefry, podsuwając pomysł z podpytaniem straży. Dlatego zdziwiła jej odpowiedź Nefry, która brzmiała dość serio. Cóż, może mężczyzna też pozostawał poważny.

To lenno nie jest ogromne — wtrąciła się Ratchett. — Nie jest też maleńkie, to fakt, ale istnieją o wiele większe. Pomników Ralpha wszędzie jest sporo, ale... Nie słyszeliście o tym? Ostatnio budowali tutaj nowy, z myślą o przyjeździe syna Ralpha. Musi więc stać gdzieś w centrum, a patrząc na ten rysunek... — Evey spojrzała na pergamin trzymany w ręku. — Jest duży, trudno byłoby go znaleźć. Pytanie tylko jak go zniszczyć.

Ratchett spojrzała po twarzach swoich towarzyszy, chcąc zaobserwować jakieś emocje. Co było dość trudne w tych warunkach, w tej ciemności. Evey czuła się obrzydzona. Przyzwyczajona była do życia w luksusie, już warunki w obozie buntowników, tam, na Kamiennej Pustyni, były dla niej w pewnym sensie szkołą życia. A co dopiero chodzenie po ściekach... Ble.

Myślę jednak, że najpierw powinniśmy się wydostać z tego miejsca — dodała.

Zaczęli iść, zdawało im się, że zmierzają do wyjścia. Naturalnie, to nie Ratchett prowadziła, inni mieli do tego większe predyspozycje. Evey zdała się przede wszystkim na swoją Moc, w tym momencie to na niej się skupiała, była o wiele bardziej użyteczna w tych ciemnościach niż wzrok kobiety. W Mocy mogła odnaleźć także echa innych osób, nawet tych, którzy nie byli powiązani z magią. Wyczuwała więc wszystkich swoich towarzyszy, oni byli jej przyjaźni. W pewnym momencie wyczuła kogoś jeszcze... Albo kilka osób, którzy najwyraźniej nie mieli pokojowych zamiarów.

Ktoś tu jest — szepnęła Evey, modulując swój głos tak, aby słowa nie zabrzmiało głośno, ale za to wyraźnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Era Buntów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 4 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin