Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział pierwszy
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Era Buntów
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:26, 16 Kwi 2011    Temat postu: Rozdział pierwszy

Witaj w Imperium, świecie, w którym przeciwstawienie się władzy grozi śmiercią. W świecie, w którym przeciętny człowiek boi się wyrazić swoje poglądy, ze strachu przed karą. W świecie, gdzie podobno nie ma sprawiedliwości.

Do ludzi jednak zawitała nadzieja.
Coraz częściej można było usłyszeć o buntach.
Wielu ludzi zaczęło gromadzić się w pewnych miejscach i snuć plany przeciwstawienia się władzy.

Czy są to tylko puste słowa?
Czy uda się te plany zrealizować?
Czy buntownicy zaczną działać na poważnie?


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jenny
Porwany przez Skandian


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 1059
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:26, 17 Kwi 2011    Temat postu:

— Jesteś pewny?
Drzwi małego domku tuż przy lesie otworzyły się z cichym skrzypnięciem, przerywając nocną ciszę. Zza progu wyłoniła się twarz blond młodzieńca, sprawdzającego sytuację na zewnątrz. Oczy dziesiątek leśnych zwierząt zwróciły się w jego stronę.
— Oczywiście, że nie. Ale możesz być pewna, że powiedziałem ci wszystko, co wiedziałem. Liczę, że ci się te informacje przydadzą.
— I ja mam taką nadzieję.
— I jeszcze raz — przykro mi z powodu Iana — powiedział blondyn, przepuszczając młodą dziewczynę w drzwiach. Ta uśmiechnęła się smutno w odpowiedzi.
— Przestań... Przecież to nie twoja wina. Nawet cię tam nie było.
— Ale gdybym był, nie doszłoby do tego.
Nie gdybajmy. I jeszcze raz dziękuję za pomoc.
— Nie ma sprawy. Przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić — powiedział i podał dziewczynie kołczan ze strzałami.
Nagle zza drzew wyleciał spłoszony piękny purpurowo-złoty duży ptak, a zaraz za nim wybiegła wilczyca, próbująca go złapać.
— Cox!
— Mai! Chodź tu do mnie, głupi psie! Do nogi!
Wilczyca gwałtownie zahamowała, dając ptaku uciec. Ze spuszczonym łbem poczłapała do młodzieńca.
— Co ci mówiłem o gonieniu Coxa?
Wilczyca w odpowiedzi położyła się przy nogach blondyna, schowała łeb w łapach i zaskomlała.
— Dobra. Już się nie gniewam. Ale żeby mi się to nie powtórzyło.
Suka wstała i pognała z powrotem do lasu.
— Przepraszam za nią. I za to, że musisz podróżować nocą — e słowa skierował już do dziewczyny.
Nie ma sprawy. Już się nieco przyzwyczaiłam. Poza tym - mam Coxa, Melissa ma świetny węch, księżyc w pełni, a na niebie ani jednej chmurki. Mam doskonałe oświetlenie.
Dziewczyna włożyła palce do ust i zagwizdała w specyficzny sposób. Po chwili przy niej pojawiła się bułana klacz. Zwinnie wskoczyła na grzbiet i powiedziała na pożegnanie blondynowi:
Dzięki za wszystko.
— Nie ma sprawy. I Marika pamiętaj - uważaj na siebie. Nie chciałbym mieć na sumieniu i ciebie.
Dziewczyna uśmiechnęła się jedynie i odjechała, a gubione - przez lecącego przed nią Coxa - pióra puchowe zapalały się żywym ogniem, oświetlając dziewczynie nieco drogę, po czym od razu znikały zamienione w popiół.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:43, 17 Kwi 2011    Temat postu:

— Skup się, Evey — warknął mężczyzna.

Evey spojrzała na ojca zmęczonym wzrokiem. Naprawdę nie miała ochoty siedzieć z nim w tej ciemnej komnacie i ćwiczyć umiejętności Mocy. Tym bardziej, że musiała stale się kontrolować, by nie ukazać w pełni swej potęgi. Nie mogła dopuścić do tego, żeby ojciec wiedział, ile potrafi. Sama do końca nie wiedziała dlaczego.

Myślami wróciła do wydarzenia sprzed kilku dni. Do śmierci, a właściwie morderstwa, Jego. Zabito go dlatego, że głosił hasła, które nie podobały się władzom. I jeszcze dzięki temu ludzie zaczęli powoli wychodzić z ukrycia i chcieli przestać być pionkami w rękach Imperium. Ale Jego już nie było. Teraz przyszedł czas na innych buntowników…

Jej rozmyślanie przerwała kula energii lecąca w jej stronę. Mocą odepchnęła ją z łatwością, a następnie sama zaatakowała. Jej Pchnięcie Mocy było tak mocne, że ojciec przeleciał kilka metrów w tył i ciężko upadł na plecy. Popatrzył na swoją córkę zaskoczony. Evey natomiast użyła teraz błyskawic. Ta fala nie była już silna, ale potrafiła boleśnie zakłuć. Jednakże krzywdy nie wyrządzała.

Evey skierowała się ku wyjściu, nie zważając na krzyki ojca. Kiedy wydostała się z tej komnaty, natychmiast popędziła do swojego pokoju. Zamierzała wyjść z tego przeklętego domu. Jej rodzice byli potężnymi magami i zarazem ludźmi króla Ralpha — popierali go we wszystkim. Dzięki temu żyli bogato. Tego dnia służba przygotowywała dom do wieczornego przyjęcia, które miało rozpocząć się już za kilka godzin. Evey nie chciała ochoty na nim być, chociaż tego najwyraźniej życzyli sobie jej rodzice. Pragnęła zignorować ich rozkaz, ale nie bardzo wiedziała, gdzie mogłaby się w tym czasie podziać.

Och, gdyby był tu jej brat, Jack, z pewnością byłoby jej łatwiej. Ale rodzice wysłali go do jakiejś przeklętej Akademii w Alpinie, gdzie mieli go wyszkolić na maga służącego Ralphowi. Jack jednak, jak i jego siostra, nie zamierzał służyć temu królowi. Nienawidził go, tak jak i nienawidził tego całego Imperium.

Evey westchnęła cicho i przebrała się. Wzięła ze sobą miecz i wyszła na ulicę. Na początku chodziła po rynku głównym, jednakże kręciło się tam zbyt wielu żołnierzy. Poszła więc przed siebie. W końcu weszła do jakiejś tawerny, która nie prezentowała się zbyt ciekawie…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Nie 15:31, 02 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:52, 17 Kwi 2011    Temat postu:

Słońce znajdowało się w zenicie, co świadczyło o tym, iż jest południe. Stał chwilę przed wejściem do jaskini i rozglądał się po okolicy. Z tej wysokości, a znajdował się około trzydziestu metrów nad czubkami drzew, miał idealny widok na najbliższe okolice. Widział doskonale trakt prowadzący do jednego z miast Galii. Właśnie jechał nim jakiś handlarz z obstawą. Zwykli najemnicy, na szczęście nie byli to żołnierze z patrolu lub inny oddział wojsk Ralpha. Teoretycznie nie powinno go zobaczyć gdyż pod nim rozciągał się las a oni dopiero do niego docierali, jednak Castagiro nie zamierzał ryzykować. Schował się w cieniu jaskini na tyle głęboko by nie zostać zauważonym ale jednocześnie obserwować owego handlarza. Teoretycznie to był kupiec, mogła to być przebrana gwardia Ralpha, wysłana na jego poszukiwania. Svart sięgnął do kieszeni i wyciągnął kawał pergaminu, na którym widniał rysunek oraz tekst. Był to list gończy, na nim zaś miała być jego podobizna ale narysowana była tylko połowa twarzy pod kapturem. W końcu tylko tyle ten żołnierz zdołał dostrzec. Pod jego "podobizną" widniał napis

    Poszukiwany, bezwzględny morderca, bandyta i rebeliant. Dopuścił się mordu na wysokiej rangi oficerze Gwardii Królewskiej, Jego Wysokości króla Ralpha. Poszukiwany jest młodym mężczyzną, w wieku około dwudziestu trzech lat, ubranym zawsze w ciemny płaszcz z kapturem zakrywającym pół twarzy. Widziany najczęściej z mieczem półtora-ręcznym, dwoma sztyletami oraz orężem wystającym spod rękawa. Osobnik jest niezwykle niebezpieczny, więc należy zachować szczególną ostrożność. W przypadku jakichkolwiek informacji na temat możliwego pobytu owego przestępcy lub jeśli ktoś go widział, należy zgłosić się do najbliższego punktu koszarowego. Udzielanie pomocy powyższemu przestępcy grozi karą śmierci.
    Podpisano, Jego Wysokość król Ralph.


Castagiro, przeczytawszy ponownie treść listu gończego, uśmiechnął się. Propaganda w Araluenie za rządów Ralpha rozwinęła się po mistrzowsku. Niestety, nie zdołali wytworzyć dobrego systemu prania mózgów i część społeczeństwa nie uwierzyła w treść listu gończego. Mało powiedziane, niektórzy nawet poparli czyn Svarta. Sam Castagiro nie był z tego zadowolony. Wiele lat minęło od czasów kiedy ostatni raz go widziano i akcja z oficerem tylko popsuła mu plan. Na szczęście ludzie nie znali prawdy. Myśleli, że to zwykły człowiek, wyszkolony zabójca lub jakich szaleniec. W końcu niewielu odważyło by się na zabicie oficera Gwardii Królewskiej. Pułkownika. Ale to nie było zamierzone. Były to po prostu konsekwencje wydarzeń tamtego wieczoru. Castagiro po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Teraz jednak pozostało mu się ukrywać, tak jak przez ostatnie prawie sto lat. Dzięki bardzo dobrej znajomości pobliskich gór i jaskiń, mógł bez problemu zacierać za sobą ślady, urywać trop oraz znikać po jednej stronie gór a pojawiać się po drugiej. Mało tego, w każdej chwili mógł uciec w góry Skandii, gdzie ukrywał się tyle lat. Tam już władza Ralpha nie sięgała.

Generalnie Castagiro nie miał ochoty i zamiaru mieszać się w sprawy Araluenu, jego ekspansji i podbojów wojsk aralueńskich. Nie interesował się krzykami uciśnionych państw i tyranii Ralpha. Całe jego życie to ukrywanie się i ucieczka. dlaczego teraz miałoby być inaczej? Jednak został w pewnym stopniu wciągnięty w te wszystkie problemu. Araluen ogłosił go buntownikiem, co oznacza, że postawił go na równi z prawdziwymi rewolucjonistami. Także z Nim. Castagiro miał dwa wyjścia. Albo uciec daleko na wschód, do kraju Temudżeinów i innych ludów stepowych albo zaangażować się w walkę. Wybór należał tylko do niego.
Tymczasem, gdy tak rozmyślał, karawana zdążyła go minąć i oddalać się. Svart wszedł w głąb jaskini i usiadł na głazie przy którym znajdowały się pozostałości po niewielkim ognisku. Na samym kamieniu zaś leżał kawałek mięsa. Niedawno upieczony, więc jeszcze letni. Castagiro sięgnął po niego i rozpoczął konsumpcję, jednocześnie myśląc, co zrobić dalej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Castagiro dnia Nie 21:58, 17 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:47, 17 Kwi 2011    Temat postu:

Głęboki błękit. W takim najlepiej się skupić. I właśnie dlatego nie było dla niej lepszego miejsca, niż pobyt w wodzie lub blisko niej. Błękit, który jest balsamem dla duszy, układa myśli, uspakaja, gdy najbardziej tego potrzeba.
Nefra wypłynęła na powierzchnię, podpłynęła do brzegu. Wyschła prawie że natychmiast. Podkuliła nogi i wpatrywała się w krajobraz oblany przez ciepłe promienie zachodzącego słońca. Widok był przedni. Wiatru nie było prawie w ogóle; zapach powietrza zwiastował nadejście lata.
Chwilę potem ktoś usiadł obok niej.
— Widzisz, jak tu ładnie? Gdybyś została na zawsze...
Nie. Dzień w dzień myślę o tym, jak źle się dzieje poza tym miastem. Myślę o mojej siostrze, moim ojcu i o jego poświęceniu.
— Tutaj jest idealnie. Nic dodać, nic ująć. Przecież kochasz to miejsce, jest tu wszystko to, o cenisz. Twój ojciec nie chciałby, żebyś narażała życie. Twój ojciec byłby...
Mój ojciec nie żyje — sprostowała Nefra ostro, ucinając wypowiedź młodzieńca. — A gdyby żył, wiem, że doceniłby to, że idę jego śladem. Nie mogę tu siedzieć bezczynnie i cieszyć się tym, co ja mam. Nie chcę, żeby umarł na darmo.
— Ale jesteś tu bezpieczna, dlaczego miałabyś -
Już ci tłumaczyłam. Nie chcę zostać.
— Jak chcesz. Ale prawdopodobnie nigdy już mnie nie zobaczysz.
I nie wiem, czy będę chciała. Na początku jeszcze planowałeś jechać ze mną. A teraz stchórzyłeś. — Nefra odeszła, zostawiając Eriela samego, zszokowanego sytuacją.
Zmierzała do swojego domku. Wzięła torbę, którą dostała od kobiety, która się nią do pewnego czasu opiekowała. Spakowała do niej niezbędne rzeczy; jedzenie, picie, brelok w kształcie delfina - prezent od Eriela, jej dawnego przyjaciela, oraz portret swojej siostry. Przebrała się w "podróżne" ubrania, do buta wsunęła swój mały sztylet, na ramię zawiesiła łuk i kołczan, wyposażyła się w miecze. Wyszła z domku i skierowała się do innego - pożegnała się z Elnei, swoją opiekunką. Poszła do stajni po konia.

Już czas, mały — powiedziała cicho, osiodłała go i wyjechała z miasta.


Po kilku dniach podróży dojechała do jakiegoś miasta. Postanowiła zatrzymać się w karczmie na jedną noc; dotychczas spała na zewnątrz, zazwyczaj mniej niż trzy godziny.
Weszła do pierwszego lepszego budynku z szyldem "Pod Świńskim Łbem". Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre - niezadbane wnętrze, ludzie, którzy przesadzili z piwem; tylko jeden człowiek wyglądał w miarę normalnie - w kącie siedziała zakapturzona postać z opuszczoną głową. Nefra usiadła w przeciwległym rogu, nie mając ochoty na razie nic jeść. Chciała po prostu odpocząć, była obolała po jeździe w siodle - choć wygodne, co za dużo, to nie zdrowo.
Kilka minut po tym, jak dziewczyna weszła do karczmy, wpadli żandarmi, szukając kogoś wzrokiem. Ich spojrzenia stanęły na rosłym mężczyźnie. Teraz zorientowała się, ze choć nie wyróżniał się z tłumu, był całkiem trzeźwy.
W karczmie zapadła cisza. Nikt nie odważył się parsknąć, westchnąć, cokolwiek; Nefra obserwowała.
— Hej, ty — krzyknął jeden z nowoprzybyłych. — Gordag Feathermoon?
— To ja — osiłek stanął dumnie, najwyraźniej nie obawiając się tego, co ma go spotkać. — Wiem, co ze mną zrobicie. A raczej byście zrobili. Jednak nie mam zamiaru ot, tak, pójść z wami. Zabijecie mnie teraz, albo w ogóle. Jeszcze coś wam powiem. Jeżeli każdy z tu obecnych wyraziłby swoją opinię, wymordowalibyście wszystkich w tym pomieszczeniu. A...
Mężczyzna nie zdążył dokończyć, gdyż jeden ze strażników uderzył go pięścią w twarz. Reszta zajęła się unieruchamianiem go.
— Pójdziesz na stryczek, mój drogi. Nie umrzesz tutaj.
Cała ta scena sfrustrowała dziewczynę. Szybko wstała i wyjęła miecze.
Pięciu na jednego? Ładnie to tak? Dwóch, trzech, rozumiem, ale pięciu? Przesada. Naprawdę, powinniście się wstydzić.
— Widzę, dziewczyno, ze też prosisz o śmierć? — Jeden ze strażników odezwał się, wypowiadając słowo "dziewczyna" z pogardą.
Więc w tych stronach uzbrojone kobiety nie są na porządku dziennym?
— Niestety, nie są również tolerowane. Więc pożegnaj się z życiem i chodź bliżej. Zobaczymy, na co stać te wiotkie ramionka.
To zdenerwowało Nefrę. Zdenerwowało? Mało powiedziane. Dziewczyna ruszyła do przodu. Szybko rozprawiła się z pierwszym strażnikiem, tym tęgim w słowach. Niestety, tylko w słowach. Był niewiele starszy od niej i o wiele mniej doświadczony.
Wiotkie ramionka, tak? Ostatnie słowo, życzenie? Nie? To do widzenia.
Teraz zauważyła, że wstaje i tajemnicza postać, a gdy odrzuciła kaptur, ukazała się młoda twarz kobiety mniej więcej w wieku Nefry.
Odezwała się.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Nie 18:14, 16 Cze 2013, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:41, 18 Kwi 2011    Temat postu:

Evey przez jakiś czas krążyła bezcelowo po mieście, a na miejsce postoju wybrała małą, umiejscowioną na uboczu, oberżę. Budynek z zewnątrz nie wyglądał zbyt dobrze, w środku — jak się okazało — było jeszcze gorzej. Obskurnie, brr, szczególnie dla Ratchett, która przyzwyczajona była do czystych, bogato zdobionych wnętrz. W pierwszym odruchu zamierzała wyjść, ale powstrzymała się. Zamówiła piwo, chociaż i tak wiedziała, że nie będzie go piła. Dziwnym byłoby jednak siedzenie w tawernie, bez zamówienia żadnego trunku.

Dziewczyna usiadła przy stoliku przytulonego do stykających się ścian i spokojnie obserwowała ludzi, licząc na to, że uda jej się coś ciekawego dostrzec. Było tam przeraźliwie nudno, toteż pomyślała, że niedługo stąd wyjdzie. Jednak tego nie zrobiła, ponieważ do pomieszczenia pięciu żołnierzy. Evey poruszyła się na krześle niespokojnie, domyślając się, co się szykuje. Nie zareagowała jednak. Dopiero, kiedy żandarmi złapali Gordaga Feathermoona, wstała. Teraz lepiej wszystko widziała.

Do straży podeszła jakaś młoda kobieta, która zaczęła kłócić się z żołnierzami. Evey się to bardzo podobało i chętnie wtrąciłaby się, ale chciała zobaczyć, jak to dalej się potoczy, bez niej. Dopiero, kiedy tamta kobieta pokonała pierwszego żołnierza, a pozostali zaczęli ją atakować, Ratchett zrzuciła kaptur i odezwała się:

Co wy robicie?!

Szybko podeszła do tej grupy. Jeden z żandarmów zaatakował ją, ale Actia uniosła dłonie i rozczapierzyła place. Użyła pchnięcia Mocy. Żołnierz odleciał kawałek i ciężko upadł, uderzając głową w ścianę.

Ze mną walczycie? — zapytała, unosząc brwi.

Znała tych ludzi. Znajomi ojca. Nie byli oni najlepszymi żołnierzami Ralpha, tak że byli wysyłani tylko do takich prostych zadań. Ale najwidoczniej nawet z tym nie potrafili sobie poradzić. Ich dowódca nagle rozpoznał Evey.

— Panienko Ratchett — powiedział. — Co tutaj panienka robi? Proszę się nie wtrącać, wykonujemy tylko swoją pracę.

Uniosła brew w geście zdziwienia i zmierzyła ich spojrzeniem.

Aha — mruknęła. — Rozumiem, że waszą pracą jest walka z gościem mojego pana ojca? To przecież jest Sovay, córka lady Grace. Pan ojciec byłby wielce niezadowolony, gdyby dowiedział się, że chcieliście skrzywdzić jego gościa.

Kiedy żołnierz zaczął się nieporadnie tłumaczyć, Evey zbliżyła się do Gordaga. Przytrzymywał go jeden z żołnierzy. Poruszyła palcami i poczuła, że zaczynają się zbierać niebieskie iskierki, zaczątki błyskawicy Mocy. Wysłała je w kierunku zbrojnego. Ten, zaskoczony, przesunął się prędko, zluźniając chwyt. Gordag odpowiednio wykorzystał tę szansę. Szarpnął i uwolnił się, a następnie wybiegł z tawerny. Podwładni Ralpha chcieli zrobić to samo, ale Evey, wykorzystując swą Moc, zatrzasnęła drzwi.

Uśmiechnęła się złośliwie.

Jak myślicie, co zrobi mój ojciec, kiedy się o tym dowie? — zapytała.
Jeden z żołnierzy coś wymamrotał, ale Evey go nie słuchała. Powiedziała do tamtej nieznajomej kobiety:

Lepiej chodźmy.

I wyszła. Wiedziała, że poradziłaby sobie z tymi żołnierzami, a tym bardziej pokonałyby ich we dwie. Byli oni jeszcze niezbyt doświadczeni. Ci najlepsi nie zajmowali się takimi drobnymi ludźmi, jakim był Gordag. Ale skoro można było to załatwić bez rozlewu krwi…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Nie 15:49, 02 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 17:21, 19 Kwi 2011    Temat postu:

Emma ogarnęła wzrokiem wysokie trawy wokół siebie. Gdzieś wśród nich schował się jej wróg, gotów w każdej chwili zaatakować. Musiała być czujna. Przykucnęła, zachowując całkowitą ciszę. Po jej prawej stronie rozległ się cichy szelest. Skierowała otwartą dłoń w tamtą stronę. Kazała unieść się wodzie z kałuży, która utworzyła się niedaleko niej, i chlusnęła nią w stronę, z której pochodził szelest. Po chwili ciskała już różnymi przedmiotami, wciąż w tę samą stronę. Chciała odwrócić uwagę przeciwnika - zaczęła skradać się w jego stronę.
Po kilku krokach zobaczyła wrogiego maga - krył się i jednocześnie siłą myśli zatrzymywał fragmenty roślinności, pragnące rozpłatać mu się na twarzy. Nagle dziewczyna poczuła, że jest unieruchomiona.
— Proszę cię, naprawdę myślałaś, że ja się nie domyślę, że rzucasz we mnie stamtąd, a jesteś tu? Dziecko by przewidziało ten twój wybieg! — powiedziała surowo jej matka Penelopa i odwróciła się. — No, co masz mi do powiedzenia?
— O, to właśnie!
Kobieta uchyliła się, bo ni stąd, ni zowąd, na wysokości jej głowy, przeleciała łaciata krowa, mucząc żałośnie. Tak mocno zaskoczyło to Penelopę, że aż puściła swoją córkę wprost w błoto.
— Krowami we mnie rzucasz?!
— Ale przyznaj, tego się nie spodziewałaś! — wykrzyknęła tryumfalnie Emma, wstając i otrzepując swoje ubranie z ziemi.
— No nie, nie spodziewałam się, że ktoś rzuci we mnie krową — odpowiedziała jej obrażona matka. Po chwili jednak roześmiała się. — To był fajny pomysł, córciu! Chodź do domu, dość na dziś. Musisz się jeszcze do końca spakować.

***

Następnego dnia, z samego rana, Emma kolejny raz uściskała matkę.
— Trzymaj się i uważaj na siebie — spojrzała smutno. — Wiesz, mogę jeszcze trochę zostać...
— Nie martw się kochana, mnie przecież nikt nie podskoczy — zaśmiała się Penelopa. — Świetnie sobie poradzę, ty możesz jechać. Ojciec też by chciał, żebyś walczyła o sprawiedliwość i wolność dla kraju. Wiem, że potrafisz. I nie wyrzucaj sobie, że mnie zostawiasz - nareszcie sobie trochę odpocznę!
Wybuchły śmiechem, ostatni raz się przytuliły, a w końcu dziewczyna wskoczyła na konia i ruszyła z kopyta. Mały domek pod lasem zostawał coraz bardziej w tyle...
A w oczach matki pojawiły się łzy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:11, 19 Kwi 2011    Temat postu:

Lazurowy błękit Morza Spokojnego rozciągał się aż po horyzont. Na niezmierzonej morskiej pustyni, kołysał się w rytm fal wspaniały dwumasztowiec. Okręt był spory i majestatyczny. Wykonany przez znakomitych rzemieślników. Świadczyły o tym pięknie wykonane szczegóły okrętu. Rzeźbione z najwyższą starannością falszburty oraz relingi. Nabudówka wykonana z najlepszego drzewa cedrowego. Statyczny do tej pory kolos nagle ożył. Od południowego zachodu zaczął wiać silny wiatr. Fale się wzmogły. Okręt kołysał się coraz bardziej na boki i nieznacznie płynąć z falami. Nagle i w pośpiechu spod pokładu zaczęli wybiegać ludzie.
— Rozwinąć żagle! — padł rozkaz bosmana.
Marynarze natychmiast rozpoczęli wykonywać swoje obowiązki. Załoga liczyła kilkunastu ludzi. Jak na tak duży okręt była to załoga naprawdę nieliczna. Na rei stała postać wpatrzona w dal. Jako jedyna nie zajęła się pracami na statku...
"Calico Jack" pokazał się z najlepszej strony. Rozwinięto żagle starannie nasmarowane smołą aby zabarwić się na czarny kolor, tak wzbudzający strach u marynarzy. Teraz okręt pruł teraz przez fale jak oszalały. Leonardo chwycił jedną z lin ożaglowania i z wprawą zjechał po niej na pokład. Był to nie lada wyczyn, tym bardziej jeśli robi się to jedną ręką, kiedy w drugiej pozostaje butelka rumu.
— Jaki kierunek kapitanie? — zapytał szybko bosman.
Na północ panie Gibson!
— Aye, kapitanie! — odrzekł członek załogi i natychmiast pochwycił ster i skierował okręt na północ.
Kapitan przeszedł się po statku kontrolując pracę załogi. Na dziobie okrętu znajdowała się sporej wielkości balista. Obok był skład wielkich harpunów, które mogła posyłać na duże odległości. Przypominała budową kuszę, tylko większą. Jej system działania był bardzo podobny.
Leonardo chwiejnym, lecz nie zagrażającym upadkiem, krokiem skierował się do kapitańskiej kajuty. Zatrzymał się w drzwiach potrząsając pustą butelką po rumie. Przechylił ją do góry dnem by jeszcze kilka kropel miało szansę znaleźć się w jego ustach.
Przeklęty rum, zawsze się kończy w nieodpowiednim momencie! — wykrzyknął rozbijając butelkę o drzwi. Rozejrzał się za kolejną po kajucie, jednak bez większych sukcesów.
Smith! Coś upadło! Posprzątaj! — zakrzyknął kapitan, wychylając się na pokład. Kiedy majtek zbierał szkło, kapitan powolnym krokiem skierował się do luk, gdzie znajdował się skład z rumem. Minął po drodze zbrojownię, którą zwykł trzymać pod kluczem. Dostęp miał jeszcze do niej jedynie zaufany bosman.
Tu jesteś skarbie! — zakrzyknął, wyjmując jeden ze złotobrązowych trunków.
Z nowym "towarzyszem" wyszedł na pokład wesoło podśpiewując. Skierował się na podbudówkę gdzie znajdował się ster.
Zrób miejsce dla kapitana, Gibson — powiedział łapiąc za ster i głaszcząc go jak największy skarb. Zawadiacki uśmiech na jego twarzy zapowiadał nadchodzące kłopoty, nie tylko kapitana lecz dla całej załogi.
Na północ! — zakrzyknął, popijając kolejny raz rum z butelki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:25, 19 Kwi 2011    Temat postu:

Była mile zaskoczona zachowaniem dziewczyny.
Fajne imię mi wymyśliłaś. Dzięki za pomoc.— Nefra uśmiechnęła się do nieznajomej. — Jestem Nefra.
— Wiem — powiedziała skromnie, uśmiechając się lekko. — Ale twoje też jest niczego sobie — zaśmiała się cicho. — Mam na imię Evey.
Miło poznać.
— Mnie również. Dlaczego chciałaś obronić tego mężczyznę? — Evey uniosła prawą brew.
Cóż... Jestem przeciwna takiemu traktowaniu ludzi. Każdy ma prawo do własnego zdania, zwłaszcza, że... — urwała tutaj i spojrzała podejrzliwie na Evey.
— Zwłaszcza, że? — dziewczyna spojrzała na Nefrę pytająco. — Poza tym zgadzam się z tobą, ale władze wcale tak nie uważają.
Mhm, to jest to — powiedziała wymijająco. Wciąż nie wiedziała, co myśleć o tej dziewczynie, w końcu jeśli miała takie znajomości, czy pochodziła z tego a nie innego rodu... — Co uważasz o tym, co się teraz dzieje w państwie?
— Jestem tym zachwycona — w głosie Evey dało się słyszeć ironię. — Po kraju biegają służalcze pieski gościa, który nazywa siebie królem, które sądzą, że są naprawdę ważne. Aresztują i zabijają, dlatego że ktoś ma odwagę publicznie wygłosić swoje opinie. Wieszają osoby, które wydają im się podejrzane, ale nie przyłapano ich na powiedzeniu czegoś tak strasznego, jak na przykład to, że ludzie powinni zawalczyć o swoje życie. Oczywiście wymyślają jakieś powody dla takiej śmierci. Na przykład obywatel dopuścił się zdrady stanu! Czego więcej potrzeba do szczęśliwego życia?
Dawno nie spotkałam osoby, która byłaby tego samego zdania, co ja. Podzielam w pełni twoje poglądy. Z zabijaniem nie mają granic. Szczerze mówiąc, jestem gotowa zrobić wszystko, byle tylko to się zmieniło.
— Tak, ja też bym chciała, aby się zmieniło. Wiele ludzi tego chce. Ale większość nie ma odwagi nawet o tym mówić, a co dopiero działać?
Niestety. Ale jestem pewna, że jest też wiele takich ludzi, jak Gordag — na nieszczęście zawsze te straszliwe zbrodnie - bunty i wyrażanie własnego zdania - kończą się śmiercią.
— Ale to nadal mniejszość, nadal zbyt mało.
Wiem. To dlatego, że robią to w pojedynkę. Gdyby zebrać większą grupę... Zaczekaj, kim tak właściwie są twoi rodzice?
— Moi rodzice — Evey westchnęła. — Wierni, służalczy magowie, dla których ważniejszy jest ten przeklęty Ralph niż ich własne dzieci.
Przykro mi. U mnie też nie było z tym najlepiej... Znaczy, pod koniec. Kiedyś było wspaniale. Tak czy inaczej, na długo jesteś poza domem?
— Raczej nie — skrzywiła się. — O tym przyjęciu nie kłamałam. Rzeczywiście jakieś robią. I życzyliby sobie, abym się tam pojawiła. Tyle, że ja nie mam na to ochoty. A ty?
Hm, niedawno właśnie stwierdziłam, że... Tak właściwie po prostu odeszłam, bo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Chciałam po prostu zacząć coś, co by... Obaliło króla. Nie wiem tylko, jak.
— Wielu o tym marzy. Ale marzenia wielu spełzają na niczym... Też bym chciała, aby to... piekło się zmieniło na lepsze.
Wiesz, jeżeli się postarasz, to nigdy nie wiadomo.
— Taa, ale i tak więcej osób by musiało zacząć działać. Słuchaj, może pójdziesz ze mną na to całe przyjęcie? Pewnie te żołnierzyki tam wpadną i będą się rozglądali za tobą, a gdy cię nie zauważą...
Hm, mogłabym w sumie się trochę rozerwać.— Nefra uśmiechnęła się lekko. — Dzięki za zaproszenie. Ale jesteś pewna, że — Pff— prychnęła. — Tam będzie tyle ludzi, że prawdopodobnie nawet ciebie nie zauważą. Ojciec wie kogo zaprosił, ale wszyscy mają prawo zabrać osobę towarzyszącą, więc... — Ratchett wzruszyła ramionami. — Więc twoja obecność najprawdopodobniej ich nie zdziwi.
— [b]W takim razie... kiedy jest przyjęcie?

— Niedługo. Gdzieś tak... wieczorem, a już zmierzcha.
Nefra nie miała z tym problemu. Tylko od czasu, kiedy Evey zaproponowała jej przyjęcie, dręczyła ją jedna rzecz.
A trzeba mieć jakieś konkretne ubranie?
— Będą ubrani lepiej niż na co dzień, tak że wyróżniałabyś się w tym stroju. Lepiej, żebyś się przebrała. Jeśli nie masz, to mogę coś pożyczyć.
Uwielbiam się w takie ubierać. Ale dzięki, że chcesz mi pożyczyć. To miłe.
Po czym udały się w stronę domu Evey, rozprawiając o czymś.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:48, 20 Kwi 2011    Temat postu:

Striker Amavio siedział przy długim stole, który uginał się pod ciężarem map, makiet i broni. Sam bawił się niewielkim nożem. Przekładał go między palcami z niewiarygodną prędkością. Znał wiele takich sztuczek. Jego popisy często robiły wrażenie na miłych paniach. Lecz tym razem nikogo nie zachwycił. Wręcz przeciwnie. Z pełną premedytacją denerwował swoich kompanów przy stole. Raz po raz „przypadkiem” upuszczał nóż na blat, czyniąc przy tym spory hałas. A przecież wielu z tutaj zebranych za wszelką cenę próbowało się skupić. Striker zaś uśmiechał się i nie przerywał swojej zabawy. W końcu jeden z uczestników zebrania powiedział:
- Mógłbyś wreszcie przestać?
- Nie. – odpowiedział spokojnie Striker i dalej kręcił nożem. Ta sytuacja zdenerwowała owego ciekawskiego osobnika. Wstał, podszedł do mężczyzny i agresywnie zabrał mu nóż, o mały włos nie pozbawiając kompana kilku palców.
– Jesteś strasznie podenerwowany, Marron. Może zaparzyć ci herbatki? – zapytał przymilnie Striker i zaczął szukać czegoś po kieszeniach. W końcu uśmiechnął się usatysfakcjonowany i wyciągnął sporej wielkości metalowy krążek. Zakręcił nim na stole. Dysk obracał się przez kilka minut i nie zamierzał się zatrzymać, jednak wtedy Striker, niby niechcący, uderzył kolanem w stół. Krążek się przewrócił i wydał ostry, metaliczny dźwięk. Młodzieniec jednak nie zraził się niepowodzeniem i ponownie zakręcił dysk. Tym razem poszło mu gorzej i zabawka zatrzymała się po kilku sekundach, wypełniając ciche pomieszczenie swoim brzęczeniem. Powtórzył tę czynność jeszcze kilka razy, lecz ani razu nie osiągnął takiego rezultatu jak za pierwszym razem. Sprowokował tylko Marrona do kolejnego aktu agresji. Mężczyzna z hukiem położył dłoń na krążku i zagarnął go do siebie. To także nie zraziło Strikera. Sięgnął przez ramię i wciągnął na stół swoją torbę. Zaczął przeglądać jej zawartość, gdy jakaś delikatna dłoń chwyciła go za rękę. Spojrzał w twarz Blanki, a przez jego twarzy przesunął się smutny wyraz, gdy kobieta odebrała od niego torbę. Z braku zajęcia zaczął bębnic palcami o stół. Wystukiwał różne rytmy, a co jakiś czas dodawał klaśnięcie lub uderzał pięścią w stół. Tym razem przesadził.
- Uspokoisz się wreszcie? Nie widzisz, że próbujemy pracować? Przed nami trudne zadanie, a ty utrudniasz nam wszystkim robotę. Proszę, niech mi ktoś przypomni, dlaczego przyjęliśmy go do naszych obrad. – nawrzeszczał na niego Marron.
Zadanie rzeczywiście było trudne. Razem ze sztabem nadzorowali wybuch pewnego buntu, który miał osiągnąć największą skalę w historii buntów w Araluenie. Przebywali w centrum miasta La Rivage, niegdyś galijskiej stolicy, a teraz jedynie aralueńskiej prowincji. Jednak główne uderzenia miały nastąpić na przedmieściach miasta. Fala buntowników z niemalże wszystkich sprzeciwiających się obecnej władzy wiosek miała ze wszystkich stron zalać metropolię. Trzeba przyznać, że całe przedsięwzięcie było niezwykle skomplikowane, a szanse na powodzenie były nikłe, ale trzeba próbować. Być może taka inicjatywa ze strony mieszczan z La Rivage zachęci ludność z innych regionów do podobnych przedsięwzięć. Taka próba może równać się ze śmiercią Jego. Będzie ciężko, ale nikt nie dołącza do buntowników z nadzieją, że bez żadnego problemu obali władzę.
- Jest prawdopodobnie najlepszym wywiadowcą w tym lennie. A przynajmniej najlepszym, którego znamy i którego byliśmy w stanie przekonać do współpracy z nami. – odpowiedziała Blanca. I taka odpowiedź wystarczyła, żeby Marron się zamknął i wrócił do przeglądania dokumentów. Striker ponownie się uśmiechnął. Wiedział, że był im potrzebny i raczej z niego nie zrezygnują, więc mógł się trochę wyluzować. Kątem oka zerknął na klepsydrę. Przesypywały się już ostatnie ziarenka. Niedługo zebranie się skończy, a on będzie mógł wyruszyć. Wreszcie. Lubił taktykę, lecz nienawidził żmudnego przesiadywania nad mapami. W końcu spadło ostatnie ziarnko. Striker wstał jako pierwszy i ruszył ku drzwiom.
- Mam nadzieję, że pamiętasz, po co tu jesteś? – zagadnęła go jeszcze Blanca.
– I nigdy nie zapomnę. – odpowiedział.
Chciał pomóc Aralueńczykom w obaleniu tyranii króla Ralpha. Ale dlaczego? Nie był przecież stąd. Nikt od niego tego nie wymaga. Mógłby przenieść się do każdego innego, spokojnego kraju i tam wieść żywot żołnierza, najemnika lub coś w tym rodzaju. Więc dlaczego? „Bo tego chcę”, myślał. I takie wyjaśnienie powinno wystarczyć. Gdy otworzył drzwi, o mały włos nie wpadł na zwalistego mężczyznę.
– Miło cię widzieć, Rojo. Jak zwykle na czas. Zdążyłeś właśnie na koniec naszego spotkania. – zagadnął z kpiącym uśmiechem Striker i minął towarzysza.

Striker Amavio uciekał już trzeci dzień. Jeden z nich wydał miejsce spotkania królewskim gwardzistom. Jeszcze nie wiedział, kto to był. Marron, Blanca i Verdes byli zbyt zaangażowani w sprawę, żeby donieść. Negra opuściła miasto dwa tygodnie temu i nikt nie słyszał, jakoby miała wrócić. Najbardziej prawdopodobnym podejrzanym był Rojo. Nie zjawił się na ostatnim spotkaniu, więc mógł wszystko wypaplać. Od dawna też było wiadomo o jego niechęci do tego pomysłu. To musiał być on. Jednak w tej chwili nie było to ważne. Ważne było to, że teraz nie był tu bezpieczny. Musiał jak najszybciej opuścić to miasto. Na szczęście zbliżał się do portu. Jeszcze kilka kilometrów i wsiądzie na statek do Araluenu. Jednak czy podróż do centrum tych wszystkich problemów nie jest zbyt dużym ryzykiem? Nie w oczach Strikera. Skoro nie wypaliła akcja w Gallii, trzeba spróbować w Araluenie. Striker Amavio nie poddaje się tak łatwo.

Podróż odbyła się wyjątkowo szybko i Striker już po kilku dniach zszedł na stały ląd. Na szczęście nie czekał na niego oddział królewskiej straży i nie został aresztowany pierwszego dnia swojego pobytu w Araluenie. Odetchnął głęboko. Trzeba będzie znaleźć nowych towarzyszy i zacząć planować na nowo. Zrobi się. Dla Strikera Amavio nie ma rzeczy niemożliwych. Gdy jego koń został opuszczony na ziemię, czym prędzej go dosiadł i ruszył w dalszą drogę. W pewnym momencie jego ręka bezwiednie powędrowała do juków przytroczonych do końskich boków. W jednym z nich schowany był dwuręczny miecz jego ojca. Striker uznał, że nie jest mu potrzebny, a ciągłe noszenie go na plecach lub przy pasie było niewygodne, jednak nigdy by się go nie pozbył. Miał do tej broni sentyment, mimo iż jeszcze ani razu jej nie użył. Przypominała mu to, co utracił i co jeszcze może utracić. Czcza gadanina. Nic mu nie przypominała. Chciał ją gdzieś sprzedać, jednak nie znalazł kupca, który zaoferowałby mu dogodną cenę. A liczył na sporą działkę.

Striker znowu został wyrzucony z budynku. Miał sprawę do pewnego jegomościa, jednak ktoś miał inne zdanie na ten temat. Ów ktoś, ponad dwumetrowy kolos, postanowił załatwić szybko problem i wyrzucił młodzieńca niczym zepsutą zabawkę. Nie podobało mu się takie traktowanie, jednak nie był na tyle głupi, żeby kłócić się z takim olbrzymem. Wstał szybko, otrzepał się z kurzu i rozejrzał po okolicy. Chyba nikt nie zauważył. Mylił się jednak. Obok niego przejeżdżały dwie kobiety. Striker zrobił złe pierwsze wrażenie, więc postanowił się zreflektować. Ukłonił się nisko w geście powitania. Następnie podał pierwszej kobiecie rękę, a gdy ta miała ją uścisnąć, ni stąd ni zowąd pojawiły się kwiaty. Striker wręczył je dziewczynie. Z pewnością nie zauważyła nagłego szarpnięcia ramieniem, które spowodowało wydobycie kwiatów spod rękawa. Później podał dłoń drugiej damie, jednak tym razem nie pojawiły się kwiaty, lecz… wiązka pszenicy.
- Oj, pardon. – powiedział i potrząsnął wiązanką, a wtedy zamiast niej pojawił się bukiet prawdziwych kwiatów.
- To dla pani. – powiedział i wręczył je dziewczynie. Z pewnością udało mu się zatrzeć niemiłe wrażenie z chwili poznania. A przynajmniej miał taką nadzieję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:18, 20 Kwi 2011    Temat postu:

Na twarzy Evey pojawił się szeroki uśmiech. Idąc do domu, rozmawiała z Nefrą na różne tematy. Nie dotyczyło one tylko stanu Imperium, niesprawiedliwej władzy i buntów. W ich konwersacji pojawiały się też weselsze tematy, które często powodowały śmiech. W końcu jednak dotarły do miejsca, w którym panna Ratchett mieszkała. Był to duży, elegancki budynek. Widać było, że rodzina należy do bogatych.

Kobiety weszły do środka. Evey nie zauważyła swoich rodziców, za to kręciło się tam mnóstwo służących, którzy już kończyli przygotowania do przyjęcia. Actia i Nefra udały się do garderoby tej pierwszej, aby wybrać strój na to przyjęcie. Również musiały znaleźć dla siebie maski, bowiem był to bal maskowy.

Powoli zaczęli zbierać się goście. Jednakże Evey i Nefra nie od razu dołączyły. Poczekały w pokoju Evey, aż zbierze się więcej osób i dopiero wtedy zeszły.

Na razie wmieszaj się w tłum — powiedziała Evey. — Zaraz do ciebie dołączą.

Dziewczyna poszła do swojego ojca, który chciał przedstawić ją kilku ludziom, których koniecznie musiała poznać. Na jej twarzy pojawił się nieszczery uśmiech. Rzadko kiedy poznawała na takich balach ciekawych ludzi, przez co nie mogła się dobrze bawić. Gdyby pojawiali się ludzie, których panna Ratchett lubiła, najprawdopodobniej przepadałaby za takimi przyjęciami. Jednakże większość gości była po prostu nudziarzami lub kompletnie ograniczonymi zwolennikami Ralpha. Zanim Jack został wysłany do Alpiny, Evey o wiele łatwiej było wytrwać na takich przyjęciach. Było nawet przyjemnie.

Ale kto wie, może dzisiaj nie będzie najgorzej.

W każdym razie, wytrzymała te całe przedstawianie coraz to nowszych osób ze sztucznie wesołym uśmieszkiem na twarzy, który jednak nie obejmował jej oczu. A potem wróciła do nowo poznanej młodej kobiety - Nefry. Trzymały się raczej na uboczu, rozmawiając ze sobą. W pewnym momencie Evey zauważyła znajomą postać w tłumie. Co prawda, znała stąd większość ludzi, ale tamta osoba wydawała jej się dość charakterystyczna. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się kto to. Maska uniemożliwiała jej rozpoznanie tego człowieka. Ale za to on rozpoznał ją i Nefie. Skierował się ku nim, unosząc maskę.

Gordag.

Tak, to on. Ten odważny i szlachetny człowiek, który jawnie przeciwstawiał się Imperium. Ale również był lekkomyślny i czasem jego czyny nie były zbyt mądry. Nie powinien tutaj być. Ale pojawił się, przygnany wdzięcznością i chęcią podziękowania za pomoc Nefrze i Evey. To był jego pierwszy błąd, a następnym było zdjęciem maski. Evey szybko pokazała mu na migi, aby z powrotem ją wsunął. Mężczyzna szybko to zrobił, jednakże było już za późno.

Bowiem na balu maskowym pojawił się jeden z żołnierzy, będący w karczmie. Być może chciał przeprosić Nefrę i Evey za tę zniewagę i dowiedzieć się, czy panna Ratchett opowiedziała o tym swojemu ojcu. Ale zanim to zrobił, zauważył Gordaga. Powiedział coś do swoich kolegów i razem ruszyli w kierunku mężczyzny.

Nefra drgnęła i chciała pomóc Gordagowi. Evey ją jednak powstrzymała.
Tutaj nic nie zdołamy zrobić — powiedziała smutno. — Jest tutaj zbyt dużo ludzi.

Mogły więc tylko stać i patrzyć ze złością, jak zabierają Gordaga. Na sali wybuchło małe zamieszanie, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Większość gości zbytnio nie przejęła się tym incydentem. Co najwyżej cieszyli się (!), że następnego dnia będzie następny powód do plotek. Evey zacisnęła pięści w niemej złości.

Musimy coś zrobić! — powiedziała, nieco zbyt głośno.

— Ech, nienawidzę tych ludzi — powiedziała Nefra, zaciskając usta. — Słuchaj, mam tego dość. Musimy jakoś odbić Gordaga, chociaż to, co zrobił, było beznadziejne. Wiesz może, gdzie trzymają więźniów?

Tak — Evey kiwnęła głową. — Czy dobrze rozumiem? Chcesz, abyśmy poszły tam we dwie, uwolniły jego i innych więźniów, nie zważając uwagi na straż?

Ratchett zmierzyła Nefrę spojrzeniem i uniosła lewą brew. A następnie uśmiechnęła się szeroko.

Podoba mi się ten pomysł!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Pon 21:30, 03 Cze 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:25, 20 Kwi 2011    Temat postu:

Skończywszy jedzenie kawałka mięsa spojrzał w stronę wyjścia z jaskini. Słońce nieco przesunęło się na niebie, chowając się częściowo za kilkoma chmurami, leniwie sunącymi po sklepieniu niebieskim. Svart wstał i zbliżył się do wyjścia. Nasłuchiwał. Wiatr delikatnie szumiał w konarach drzew a ptaki ćwierkały, co jakiś czas przemieszczając się z gałęzi na gałąź. Dostrzec można było nawet grupki ptaszków wzbijające się nagle w przestworza, prawdopodobnie czymś wystraszone. Wśród tych wszystkich dźwięków jeden był inny. Bardziej basowy, możliwy do wychwycenia tylko przez doświadczonego miłośnika ptactwa lub osobę, która wiedziała co to. Castagiro spojrzał w stronę lasu, nadal zostając w ukryciu, w cieniu jaskini. Zauważył ruch. Osobnik przemieszczał się od drzewa do drzewa, prawie każde dotykając i macając. W końcu mężczyzna dotarł do podnóża skał i zaczął wspinać się ukrytą ścieżką. Castagiro wycofał się do pozostałości po ognisku i sięgnął po kij leżący nieopodal. Zaczął nim grzebać w żarze kątem oka obserwując wejście do jaskini. Wtem u jego stóp ktoś się pojawił. Mężczyzna wszedł do środka. Wciągnął cicho powietrze jakby chciał coś powiedzieć.
- Witaj Kerimie - odezwał się pierwszy Castagiro. Podniósł głowę w stronę przybysza jednocześnie przestawiając żarzące się kawałki drewna.
-Witaj Panie. - odpowiedział mu Kerim i siadł po prawej stronie Svarta. Mężczyzna ów wyglądał, na ponad czterdzieści lat. Większość włosów na głowie posiwiała, twarz znaczona zmarszczkami i bliznami. Jednak najbardziej charakterystyczna była opaska na lewe oko.
- Tyle razy ci mówiłem, byś nie zwracał się do mnie per "Panie"
-Wybacz, jak zawsze zapomniałem. - Kerim spojrzał na Svarta. "Spojrzał" to dużo powiedziane ponieważ prócz opaski na oko, mężczyzna cierpiał na spory zanik wzroku w prawym oku. Dostrzegał tylko ogólny zarys przedmiotów i to wtedy gdy były mocno podświetlone, jak na przykład w dzień.
- Jakie wieści? - spytał Svart odwracając wzrok w stronę ogniska.
- W mieście schizma. Całe wojsko postawione w stopień najwyższej gotowości. Szukają cię wszyscy. Od zwykłych piechurów po samych oficerów. Widziałeś może karawanę kupiecką zmierzającą w stronę miasta?
- Tak, i co?
- Było tam czterech żołnierzy przebranych za najemników i wynajętą straż. Prowadzili obserwację terenu w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów.
- A co ludzie na to?
- Zdecydowana większość jest po twojej stronie. Liar to był kawał sukinsyna, przynajmniej tak o nim mówią. Za byle co wrzucał do aresztu i nierzadko skazywał na stryczek lub ścięcie.
- Czyli nieświadomie wyświadczyłem im przysługę.
- Pospólstwu tak, elicie nie. Przynajmniej wojskowej. Nie znam stanowiska barona ale jak go kojarzę to w duchu modli się by cię nie złapali.
- Poza tym coś jeszcze?
- Znalazłem ludzi, którzy mogliby pomóc w realizacji mojego pomysłu. - Kerim przerwał. Zrozumiał, że to co teraz powiedział to był zdecydowany błąd. Castagiro przestał bawić się żarem. Wstał powoli lecz kij wyrzucił z wyraźną wściekłością.
- Co ci mówiłem?! Co cały czas powtarzałem! - krzyczał Svart. Starzec podniósł się i wyciągnął w jego stronę ręce by spróbować uspokoić Castagira. Ten jednak odepchnął je i stanął nad nieszczęśnikiem. A przewyższał go o półtorej głowy. - Mówiłem ci tyle razy, idioto, żebyś nic nie robił! Że nie podjąłem żadnej decyzji!
- A... ale... - jąkał się Kerim
- Żadnego ale! Dobrze wiesz jaka była umowa! - kontynuował Cast. - Co żeśmy na początku ustalali!
- T... Tak, pamiętam.
- No więc właśnie. - wojownik uspokoił się. Odwrócił się od Kerima i stanął po drugiej stronie ogniska, twarzą zwrócony ku wyjściu z jaskini. Jego ręce z zaciśniętymi pięściami, rozłożone były wzdłuż ciała. Powoli uspokajał oddech.
- Przepraszam. - odezwał się nagle starzec. Castagiro wykonał lekki ruch głową w jego stronę. - Pomyślałem, że...
- Że tak będzie lepiej? - przerwał mu znowu Cast. - Po tym jakbyś mi przekazał wszystkie informacje chciałem ci powiedzieć, że twój plan wymaga pewnych poprawek. - Castagiro nadal stał plecami do swojego rozmówcy, Kerim zaś otworzył szerzej oczy z zaskoczenia.
- Jak to? To znaczy, że... - mężczyzna zamilknął jakby nie wiedział czy ma dokończyć czy nie.
- Tak, to znaczy, że włączę się w walkę z Ralphem, ale na moich zasadach. - Svart odwrócił się do Kerima. - Na początek nie przyłączymy się do żadnej grupy rebeliantów. Będziemy działać na własną rękę. Tak będzie bezpieczniej. Ile tam jest tego towaru? - spytał na końcu Cast. Kerim wyglądał na bardzo zadowolonego. Wziął głęboki oddech i w końcu odezwał się.
- Jakieś osiem do dziesięciu beczek. My mamy trzy małe. Wystarczy na połączenie wszystkich.
-Świetnie. Pakuj swoje rzeczy. Ja sprawdzę jeszcze sprzęt na sobie i Camarisie i wyruszamy.
-Chcesz to zrobić dzisiaj?
- W najbliższych dniach. - Svart uśmiechnął się choć spod kaptura nie było tego widać. Castagiro wszedł w głąb jaskini gdzie znajdował się jego wierzchowiec, duży, silny koń czarnej maści. Svart wykonał dla niego pancerz, z specjalnego stopu metali, z którego wykonał również swoje ostrze na prawej ręce jak i wymienił metalowe fragmenty swojego ciała. Metal ten był wytrzymalszy na uderzenia a broń z niego wykonana ostrzejsza i ciężej było ją stępić. Kerim nie zastanawiał się długo. Natychmiast wziął się za pakowanie swoich rzeczy. Pomimo swojej ułomności, co nieco dostrzegał. Jednego jednak jeszcze nie widział, choć jest to jego jednym z największych obecnie marzeń. Zobaczyć twarz swojego wybawiciela. Byłoby to możliwe w pewnym stopniu, gdyby Cast stał pod słońce i do tego blisko starca, jednak Kerim dostrzegłby tylko ogólny zarys jego twarzy. Wtedy mógłby dodatkowo "patrzeć dłońmi". Svart jednak stanowczo nie pozwalał na to.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Castagiro dnia Pon 20:07, 25 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 23:14, 20 Kwi 2011    Temat postu:

Gorące popołudnie minęło. Słońce zaczynało powoli ustępować miejsca księżycowi. Niebo nabrało złotego koloru. Ostatnie blaski słońca odbijały się od wzburzonych fal. Wody w tych rejonach nigdy nie były zbyt łaskawe ani łagodne. Wiatr zaczął zacinać teraz pod innym kątem. Chorągiewka skierowała się na północny wschód. Wiatr był ciepły i przyjemny, wiał od strony Arydii, państwa pustyni. Załoga była już zmęczona i znudzona kolejnym ciężkim dniem na okręcie. Od wielu tygodni, nie napadli, ograbili czy chociażby pohańbili jakikolwiek statek, załogę, czy nawet najzwyklejszych rybaków. Część załogi zganiała to na zwykły pech, inni obwiniali za to nawigatora - Ślepego Jonnego. Wieczory mijały leniwie. Część poprostu spała na pokładzie gdzie popadło. Inni grali w kości. Czuwały tylko trzy osoby. Kapitan Cortez, bosman Gibson oraz młody majtek Smith na bocianim gnieździe.
Leonardo chwiejnym krokiem(lecz stabilnym) skierował się na mostek.
-Ooo!... nie przeszkadzaj sobie...- Powiedział półgłosem kapitan, wykonując gest ręką w stronę jednego z marynarzy, o którego się potknął. Żeglarz wplątany w stertę lin był wręcz niezauważalny gdyby nie wystająca głowa i pusta butelka po rumie wyrózniające się na tle brązowych włókien. Kapitan zrobił krok w stronę kapitańskiego mostka, jednak zatrzymała go jedna myśl. Coś się nie zgadzało. Obejrzał się na zapuszczonego marynarza i chwycił się za wąsik chwile nad tym rozmyślając.
-Ahaa... Od razu lepiej!- Uśmiechnął się Cortez nakładając kapelusz na głowę śpiącego.
Bedęc u celu wyjął lunetę. Wspaniały wschodni wynalazek. Niestety nie jego autorstwa. Mimo tego cudu techniki, nie było śladu statków ani też stałego lądu. Zrezygnowany Leonardo zszedł pod pokład w stronę pokładowej kuchni.
-Pan Mastercook! Co przygotujesz nam jutro na obiad, mistrzu? - Zagadał kapitan -Oprócz rumu, oczywiście- Uściślił Leonardo.
-Robaki w cieście z polewą pleśniową- Odezwał się dumny z własnej potrawy kucharz.
Kapitana aż przeszły ciarki i zazgrzytał zębami. Jednak przypomniał sobie jedną bardzo ważną rzecz. Przewrócił tylko oczami, karcąc się w duchu za swój nierozsądek.
-No tak, to dla załogi... A co przygotowałeś dla mnie? - Oczy kapitana natychmiast zalśniły.
- Dla kapitana przygotowałem specjalnie, wieprzowinę po prowanzalsku. Wieprzowina się skończyła tydzień temu... ale udało mi się dorwać tego szczura co się kręcił po kuchni... - Zameldował kucharz.
-Mmm... Moje ulubione. Wyśmienicie!- Odparł kapitan i po schodach udał się do kajuty.
Kapitan trzasną drzwiami do swojej kajuty i padł na podłogę. Nie wiadomo czy ze zmęczenia czy nadużycia alkoholu. Wraz z przechylaniem się okrętu na falach, toczyła się flaszka, którą wypuścił z dłoni. W takim stanie kapitan przetrwał do rana. Spał na podłodze mimo, że do swojego posłania miał niecały metr. [/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:21, 22 Kwi 2011    Temat postu:

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Sylwetki dwóch postaci na koniach majaczyły na tle pomarańczowego słońca, które dawało wrażenie ciepła.
- Daleko jeszczeeee? - już nie pierwszy i nie dwunasty raz od wschodu słońca Rina zadawała to pytanie swojemu bratu. Ren po raz kolejny zignorował jej pytanie. Prawda była taka, że już całkiem niedaleko byli najbliższego miasta. Kilka godzin w siodle dawało się we znaki. Mięśnie okolicy pośladkowej bolały niemiłosiernie. Konie poruszały się wolno świńskim truchtem po wydeptanej ścieżce niedaleko lasu.
- Ren, rozbijmy namioty na tym skrawku zieleni, Travis ledwo co już przebiera kopytami - koń na znak zgody zarżał cicho.
- No spoko, zatrzymamy się - zgodził się.
Rina ucieszona szybko zeskoczyła z grzbietu swojego rumaka, po godzinie małe obozowisko było gotowe, a czerwono-pomarańczowe płonienie lizały suche drewno rozświetlając ciemność. Dziewczyna zabrała się za przygotowywanie jadła dla siebie i brata, który w tym momencie czyścił swoją broń. Miał sentyment do tych mieczy. Ciszę przerwało rżenie konia.
- Travis daj spokój! Mam nadzieję, że nie zadławiłeś się trawą. Jednak koń dawał znak ostrzegawczy, ponieważ w tym samym momencie na głowie Riny wylądowało coś niedużego i futrzastego.
Pewnie jakiś nawiedzony królik. Dziewczyna złapała zwierze, które okazało się... lemurem. Jego mądre, wyłupiaste oczy patrzyły się na nią.
- Ojojoj, jaki słodziaaaaaak! Ren, patrz!
- Taa - jedynie taka odpowiedź wydobyła się z ust chłopaka.
- Mogę go zatrzymać? Proszę. Zgódź się, bo pożałujesz! - w tym momencie Rina zrobiła maślane oczka, które słabo było widać w świetle ogniska.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mihex
Podpalacz mostów


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:21, 22 Kwi 2011    Temat postu:

Ren czyszcząc swoją broń nie zwracał większej uwagi na słowa siostry, ale w końcu podniósł wzrok patrząc jak jego sistra pastwi się nad jakimś lemurem.
- Ojojoj, jaki słodziaaaaaak! Ren, patrz!
- Taa - jedynie taka odpowiedź wydobyła się z ust chłopaka.
- Mogę go zatrzymać? Proszę. Zgódź się, bo pożałujesz! - I w tej właśnie chwili Rina spojrzała się na niego takim wzrokiem, że Ren nie wiedział czy ma się bać, czy zacząć śmiać. Spojrzał w oczy lemura, ten z pokerową twarzą też spojrzał w oczy Rena, chłopak przymrużył lekko oczy, ale lemur był nieugięty i nawet nie mrugnął, jego głowa stała zwrócona w stronę chłopaka bez najmniejszego ruchu. Po tym trwającym dobrych kilka minut pojedynku Ren skapitulował. Spojrzał na siostrę.
- Niech zostanie. Powiedział uśmiechając się lekko.
- Tak ! Dziękuje !- Krzyczała rozradowana Rina rzucając się z radości na szyję swojego brata. Po czym dokończyła kolacje zajmując się równocześnie sie swoim nowym pupilem, a Ren w tym czasie skończył polerowanie broni, po czym położył się na ziemi czekając na posiłek. Gdy już go spożyli Ren momentalnie zasnął oparty o twardy pień, miejsce w którym usnął wiele osób uznało by za strasznie niewygodne, ale mu to nie przeszkadzało.

Następnego dnia wstali wczesnym rankiem i zjedli prowizoryczne śniadanie składające się głównie z resztek z poprzedniego wieczora. Po śniadaniu spokojnie pozbierali swoje bagaże i ruszyli w stronę miasta wraz ze swoim nowym towarzyszem, lemurem.
Podróż przebiegała dość szybko lecz nie obyło się bez narzekań jego siostry które, na jego szczęście, stały się rzadsze dzięki nowemu "towarzyszowi".
Jednak jesteś całkiem przydatny. Powiedział w duchu Ren. Do miasta dotarli przed południem. Poszukali karczmy, aby tam odpocząć. Chłopak nie zaszedł nawet do budynku, tą sprawę pozostawił swojej siostrze, a on sam ruszył do miasta szedł ulicami rozglądając się dookoła, nagle jego wzrok przykuła tablica z ogłoszeniami, przyjrzał się kartkom, większość była nudna i nie interesowała chłopaka, ktoś sprzedawał konie, ktoś ogłosił kradzież jakiejś pamiątki rodzinnej.
- Nuda...- Skwitował Ren leniwym głosem. - Chwila, a to co.- Powiedział sam do siebie widząc coś ciekawego. Dotyczyła egzekucji "wroga publicznego".
Zapewne człowiek który powiedział coś niepochlebnego wobec króla. Pomyślał. No cóż, każdy wróg króla jest przyjacielem. Dodał w myślach i skierował się do karczmy, gdzie przebywała jego siostra.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mihex dnia Pią 23:23, 22 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 19:13, 23 Kwi 2011    Temat postu:

Emma Sonic z każdym krokiem powoli oddalała sie od miejsca, w którym się wychowała. Było jej źle, że musi zostawić matkę samą, ale nie była osobą, która mogłaby siedzieć bezczynnie w domu, kiedy zło działo się na ulicach. Jej ojciec o to walczył i teraz musiał przez to cierpieć. Co by z niej była za córka, gdyby w obliczu niesprawiedliwości podkuliła ogon i schowała się w bezpiecznej chacie?
Nie, Sonic na pewno by tak nie zrobiła. Właśnie po to, odkąd tylko obudziła się w niej Moc, ćwiczyła swoje umiejętności. By móc pewnego dnia wykorzystać je w dobrym celu. Dla ludzi, którzy nie zasłużyli na to, co im zgotował król Ralph. Do Imperium wkradło się zło.
Czarodziejka miała pewien plan: co prawda był to tylko zarys, ale i to wystarczyło, by podjąć jakieś kroki. Kilka dni temu nadeszła wiadomość od jej przyjaciela Alberta: wiedział o planach dziewczyny, a że obracał się wśród służb wywiadowczych, postanowił posłużyć jej pomocą. Poinformował Emmę, że ostatnie doniesienia o działalności rebeliantów pochodzą mniej więcej ze środka kraju. Bardziej dokładnie nie mógł pisać – istniała obawa, że ktoś z Królewskich Służb przechwyci list i kariera Alberta będzie skończona. Jednak jego przyjaciółka była wdzięczna nawet za tę garstkę informacji: wiedziała, gdzie się udać.
Oczywiście, najkrótsza trasa do centrum kraju prowadziła przez stolicę, ale jazda tamtędy byłaby czystym szaleństwem. Wprost roiło się tam od żołnierzy, a Emma nie dość, że podróżowała sama, co już samo w sobie było podejrzane, to jeszcze dodatkowo była dość dobrze uzbrojoną młodą kobietą. Zostałaby aresztowana, zanim zdążyłaby się choćby przedstawić – nie za takie rzeczy w dzisiejszym świecie więziono ludzi.
Co prawda mogłaby pokonać kilku żołnierzy, ale nie trwało by to w nieskończoność – zawsze lepiej unikać kłopotów, postanowiła więc podróżować przez wrzosowiska Hackham. Zdawała sobie sprawę, że to nieco utrudni jej drogę, ale mniej niż inne przewidywane kłopoty.
A zatem wyruszyłą na południowy-wschód i po kilku godzinach jazdy jej oczom ukazały się ponure grzbiety wrzosowiska. Przejazd przez nie zajął Sonic nieco ponad trzy dni.
W końcu, czwartego dnia, opuściła otwartą przestrzeń wrzosowiska i weszła na ścieżkę biegnącą przez piękny, zielony i liściasty aralueński las.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jenny
Porwany przez Skandian


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 1059
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:23, 23 Kwi 2011    Temat postu:

Podróż z Usagi w Iberionie do La Rivage w Gallii zajęła Marice tydzień. Każdy podróżnik – mniej lub bardziej śpieszący się do swojego celu – przebyłby tę trasę w dwa, jak nie w trzy, tygodnie, jednak dla dziewczyny podróż ta trwałaby za długo.
Vinci – blondyn z Usagi – powiedział jej, że za dwa tygodnie w Araluenie w jednym z przybrzeżnych miast ma pojawić się jeden ze zbrojnych z oddziału, który załatwił Iana. To niewiele, ale wystarczająco, by zacząć. Problem polegał jednak na tym, że chłopak nie wiedział, w którym mieście strażnik ma się znaleźć. Wie jedynie, że jego statek odpływa za tydzień i nazywa się „Levoux”.

Uliczki w La Rivage prowadzące do portu dziewczyna pokonała nie zwracając na nikogo uwagi. Dopiero przy statkach zdyszana zeskoczyła z klaczy i zaczęła się rozglądać. Gdy nie znalazła odpowiedniego okrętu, złapała jakiegoś staruszka rybaka za ramię i zapytała po gallijsku:
- Gdzie Le… Lev… Levoux?
Staruszek uśmiechnął się promiennie do dziewczyny i odparł:
- Przykro mi to panience mówić, ale okręt „Levoux” do Relake w Araluenie odpłynął kilka godzin temu.
- Żartuje pan?
- Oczywiście, że nie. Ale jeśli panienka chce to może popłynąć „Zwycięzcą” do Mirey, które leży nieopodal Relake.
Marika przerażona spojrzała na staruszka.
Levoux odpłynął? Jak to? Przecież to niemożliwe! Jak mogłam się spóźnić?!
Dopiero po chwili doszło do niej, że rybak proponuje jej inny kurs. Szybko to przemyślała i uznała, że to najlepsze wyjście.
-No dobrze. A kiedy statek odpływa?
-Za sekundkę. Właśnie zdobyłem ostatniego pasażera.

Dziewczyna obawiała się tej podróży. Była kilka godzin za kolesiem „C….is” – Vinci zapisał jej imię wojownika na kawałku pergaminu, jednak w czasie podróży atrament nieco się rozmazał, przez co nie można było odczytać imienia strażnika – a oprócz tego musi zmarnować nieco czasu, by z Mirey przenieść się do Relake.
Przez większość czasu na statku blondynka obserwowała innych pasażerów „Zwycięzcy”, sama pozostawiając niezauważoną. Szczególnie zainteresowała się pewnym wojownikiem. Niepodważalnie można było go tak nazwać, mimo, że z tłumu nie wyróżniał się posturą. Jednak jego broń oraz dumne i wyprostowane pozycje jakie przybierał sprawiały, że strach by było nie przyznać, że ów mężczyzna jest wojownikiem. Dziewczyna uznała, że warto zapamiętać jego twarz – może się kiedyś na coś przyda.

Do Relake przybyła szybciej niżby się tego spodziewała. Kiedy poszła przejść się po mieście, wśród miejscowych rozniosła się akurat wieść, że nowi strażnicy z Gallii właśnie przypłynęli. Gdy tylko dziewczyna o tym usłyszała, postanowiła dowiedzieć się gdzie można ich znaleźć, po czym udała się w tamte okolice.
Marika przyglądała się sporej grupie zbrojnych wchodzącej do wielkiego budynku w centrum miasta. W pewnym momencie w ich tłumie zauważyła znajomą twarz.
-Curtis! – krzyknęła szeptem do siebie widząc starego przyjaciela i pobiegła uradowana w jego kierunku.
Młodzieniec nie był jednak zbyt rad ze spotkania, mimo to próbował w jakiś sposób to zamaskować. Zaprowadził Marikę do jednej z mniejszych i ciemniejszych uliczek i dopiero wtedy zaczęli rozmawiać.
- O matko! Curtis! Żyjesz! A sądziłam, że z tej masakry wyszedł cały jedynie Vinci! Ale nie powiem – ładnie się chowasz. Wśród wrogów najbezpieczniej, nie? Czego się dowiedziałeś? Masz jakieś wiadomości o poczynaniach Rapha dla mnie albo Vinci’ego?
- Marika… Bo widzisz… Mamy mały problem…
- Nie mów mi, że wiedzą w imię czego pracujesz?!
- No właśnie wiedzą. Ale większym problemem jest to, że ty nie wiesz.
- Jak to?
Dziewczyna spojrzała zaskoczona na młodzieńca. Widać, że jest mu łatwo o tym mówić. Z drugiej strony wiedział, że jej powinien powiedzieć. W końcu to przez niego Ian zginął.
-Bo widzisz… Ja do nich przyłączyłem się naprawdę. Nie dla szpiegowania. I to ja zdradziłem królowi o chłopakach. I… I chyba jestem zmuszony cię aresztować, bowiem buntujesz się władcy.
-Nazwałeś mnie buntowniczką? Rebeliantką?
- Tak. Mariko Winder…
-Czad!
Chłopak spojrzał dziwnie na dziewczynę, po czym kontynuował:
- Mariko Winderhof – zostajesz aresztowana w imieniu króla Ralpha, ponieważ…
-Czy mi się wydaje, czy ty faktycznie jesteś na tyle żałosny, by sądzić, że ci się po prostu oddam?
Curtis nie zdołał jednak odpowiedzieć, bowiem Marika szybko i zwinnie uderzyła go w splot słoneczny. Próbował złapać oddech, jednak jedyne na co go było stać to upadek na ziemię. Mimo, że wiedział, że w pełni na to zasłużył, że okrył się hańbą i nie ma godności, podniósł głowę i spojrzał dziewczynie prosto w oczy.
-Dlaczego? – zapytał bezgłośnie.
-Z sekundy na sekundę coraz bardziej mnie zaskakujesz, Curtis. Dlaczego? Bo ich zabiłeś. Zabiłeś Iana, Nathana, Marco, Augustina, Pablo, Edilia, Enriqe, Gaela i Gustavo. Nie mówiąc już o Dricie, Ramirze, Sofii, Vincim i mnie.
Za każdym razem, gdy dziewczyna wypowiadała czyjeś imię, uderzała strażnika kijem to w brzuch, w nogi, w ręce, w głowę.
-Dlaczego? Bo zabijając ich, zabiłeś cząstkę nas -powiedziała dramatycznie i uderzyła końcem kija w serce. Tym razem nie odbił się on od ciała, a zanurzył się w klatce piersiowej, ponieważ kilka sekund wcześniej Marika wysłała kijowi nieco mocy, przez co jego koniec zamienił się w ostry grot.
Tak właśnie działała jej broń. Drewno z myślącej gruszy, z którego wykonany jest kij, nie jest zwykłym drewnem. Ma ono własną świadomość i jeśli znajdzie się w rękach osoby, której ufa potrafi zrobić wszystko, co dana osoba sobie zażyczy, pod warunkiem, że potrafi. Brzmi to śmiesznie, ale drewno z myślącej gruszy ma swoje prawa i nikt nie może ich ominąć.
-I co ja mam teraz z tobą zrobić? – zwróciła się do trupa.
Rozejrzała się, szukając miejsca, w którym mogłaby ukryć marwe ciało. Jej wzrok spoczął na sporych beczkach. Otworzyła jedną. W środku znajdowały się konserwowe ogórki.
-Fuj!
Zaciągnęła ciało pod otwartą beczkę, po czym wrzuciła do niej martwego Curtisa. Zamknęła z powrotem beczkę, a zaraz potem pobiegła tam, gdzie zostawiła ostatnio swoje zwierzęta.
Muszę uciekać. Niełatwe jest życie rebeliantki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenny dnia Nie 16:19, 24 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:41, 24 Kwi 2011    Temat postu:

Do uszu Riny dobiegał jedynie odgłos kopyt. Kopyt Travisa. Zatrzymała konia przed karczmą, zostawiając go samopas.
- Waruj - rzekła spokojnie do końskiego ucha i weszła do karczmy. Na jej lewym ramieniu siedział lemur. Obracał jakąś rzecz w łapkach, wydając przy tym jakieś nieartykułowane odgłosy.
Daj spokój Fredziu.
Pomieszczenie było zadymione. Słychać było głośnie wrzaski biesiadujących, a najbardziej osobnika rozlewającego jakiś trunek, pewnie był gospodarzem.
Fajnie, hulaj duszo, piekło gore. Niezła popijawa! Rozglądnęła się jeszcze po wnętrzu, ogarnęło ją uczucie déjà vu. Było bardzo możliwe, że kiedyś już zaszczyciła tę tawernę swą obecnością. Ba! nie było takiej karczmy w okolicach w której by nie była. Siadła przy stoliku w kącie, nawet tutaj dobiegały głośne wrzaski karczmarza.
-Ano przyszli. Żandarmi, zakały narodu i wrzody na organizmie społeczeństwa, bleuh! Chcieli złapać tego no Gurdega.
-Gordaga - przerwał mu jeden wieśniak.
-Ten sam pies... - kontynuował. - Już go mieli, ale przyszła jedna z drugą, odważne kobity i przepędziły wiernych sługusów króla. Jedna z nich była jakąś ważną osobą.
Rina z zainteresowaniem przysłuchiwała się wywodom starca, jednak szybko pospieszyła ku wyjściu. Ku wielkiemu zaskoczeniu w drzwiach, tuż na przeciwko niej pojawili się żołnierze króla. Jeden popchnął Rinę w bok, ponieważ stała mu na drodze.
O żesz ty #*%* &*$!@! - dziewczyna wzięła wpół napełniony winem dzban i rzuciła celnie w jednego przybysza, ten upadł nieprzytomny na podłogę. Szybko do akcji wkroczył Fredi, zaczął dusić i łaskotać swoim długim ogonem następnego stróża prawa. W karczmie zaczęła się rozróba. Latały talerze, kufle, ogólnie wszystko co było pod ręką. Rina szybko pociągnęła porządny łyk wody z ocalałego naczynia i wyszła.
- Fredziu choć do nogi cip, cip, cip. Lemur zaraz pojawił się na jej ramieniu.
Wskoczyła jednym susem na grzbiet konia.
- Wio Travis! - krzyknęła. Po chwili spotkała na swojej drodze swojego brata.
- Ren, musimy znaleźć dwie dziewczyny - stwierdziła, ledwo mogąc nabrać powietrza do płuc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:03, 24 Kwi 2011    Temat postu:

Noc minęła kapitanowi spokojnie. Nikt go nie niepokoił w czasie tej specyficznej drzemki na podłodze. Na horyzoncie pojawiło się słońce. Mroki ciemności zastąpił blask słońca. Załoga krzątała się po okręcie niczym mrówki przy mrowisku. Każdy gdzieś biegał, wspinał się. Jednym słowem, nikt się nie nudził. Niespodziewanie do załogi dotarły stłumione dźwięki z kajuty kapitana.
- Wooooo! WOOOOO! - Drugi okrzyk był przy tym jeszcze głośniejszy. Pod pokład natychmiast zbiegła się załoga. Wszyscy stali teraz pod drzwiami kapitana. Nasłuchiwali co się dzieje, jednak nikt nie miał odwagi by otworzyć i sprawdzić. Wreszcie bosman Gibson rozłożył ręce i chwycił za klamkę. Nagle drzwi się otworzyły. W drzwiach pojawiły się oczy wciąż wpatrujące się we wnętrze kajuty. Na środku klęczał pochylony kapitan krzyczący na podłogę. Po chwili domyślił się, że załoga na niego patrzy.
-Wooooo! - Zakrzyknął jeszcze raz - Ale syf na tej podłodze!- Odparł przerażony do bosmana. Leonardo szybko wyłapał z tłumu jedną z osób.
-Smith... wiesz co masz zrobić? - Na twarzy kapitana pojawił się złośliwy uśmieszek.
Młody marynarz, ledwie siedemnastoletni opuścił głowę.
-Przyniosę zmiotkę...- Odparł i szybkim krokiem udał się na pokład w poszukiwaniu tegoż przedmiotu swej codziennej pracy.
W międzyczasie kapitan szybko wstał i otrzepał się z kurzu. Popatrzył zaskoczonym wzrokiem na dalej wpatrującą się załogę w jego postać.
-Zgubiliście tu coś? Więc co tu jeszcze robicie?! Na pokład, szumowiny bo wam karki poprzetrącam! - Zakrzyknął kapitan
-Aye! - Odezwało się echem po czym marynarze wybiegli na pokład tratując się nawzajem.
Dobra motywacja to połowa sukcesu, zacnego pracodawcy... - Zakręcił wąsikiem pirat.
W krótkim czasie znalazł się przy sterze. Zapasy się kończyły. Musieli kierować się na północ, by je odnowić w jednym z wolnych portów. Wolnych, jednak na jak długo? Ekspanasja Araluenu wciąż trwała. Jedno miasto należało wczoraj do Galii. Jutro należy już do Imperium króla Ralpha.
Do kapitana podszedł bosman. Straszy i doświadczony marynarz.
-Niedługo Ralph odbierze nam również morze... Myślę, że podbój kontynentu mu niewystarczy...
Leonardo odpowiedział mu tylko uśmieszkiem w kącikach ust. Zakręcił sterem wyznaczając nowy kurs.
Mijały tak kolejne godzny. Słońce było w zenicie.
-Niedługo dobijemy do portu, chłopcy! - Zakrzyknął kapitan.
Odezwał się okrzyk radości załogi.
-Statek na hoooryzoooncie! - Odezwał się donośny głos z bocianiego gniazda.
Cała załoga zbiegła się do lewej burty. Kapitan wyciągnął swoją lunetę. Wspaniały wynalazek mieszkańców Arydii. Ukradł go w czasie jednej z wypraw...
Na horyzoncie pojawił się ciemny zarys masywnego okrętu. Był stosunkowo niski i długi, z jednym żaglem. Kapitan przyglądał się chwilę.
-Skandianie... Parszywi piraci północy. Czas odwiedzić naszych naszych przyjaciół z mroźnej krainy.... - Leonardo wyszczerzył zęby. Podbna była również reakcja załogi.
-Rozwinąc pełne żagle! Do broni! Sprawdzić harpun! - Padały pokolei rozkazy. Marynarze wypełniali w pośpiechu polecenia. Jednostka Skandian nie miała szans na pełnym morzu. Była dużo wolniejsza i zdana jedynie na siłę wojowników. "Calico Jack" z każdą sekundą zmniejszał dystans między okrętami.
-Bandera na maszt! - Padł rozkaz kapitana. Na wietrze falowała biała czaszka ze skrzyżowanymi mieczami na czarnym tle. Dopiero teraz Skandianie wyczuli niebiezpieczeństwo.Na ich okręcie trwały przygotowania do walki. W słońcu połyskiwała stal.
-Kusznicy! - Bosman wydał rozkaz podwładnym. Na lewej burcie pojawiła się grupa piratów uzbrojonych w śmiercionośne kusze. Każda z nich dysponowała siłą, która była zdolna przebić tarczę i zabić wojownika chroniącego się za nią.
Rozległ się stłumiony dźwięk wywołany zderzeniem się burt statków o siebie. Dopiero wtedy było widać różnicę w wysokości okrętów. "Calico Jack" zdecydowanie górował na wilczym okrętem conajmniej metrem wysokości.
Kusznicy przymierzyli się do oddania salwy we wroga. Leonardo podniósł rękę powstrzymujac ich.
-Może to nie będzie konieczne. No spójrzcie na nich. Są całkowicie bezradni! - Zaśmiał się kapitan widząc jak kilku skandian bezskutecznie próbuje sie dostać na piracki okręt. Ich zbroje były ciężkie i nieporęczne podobnie jak ich masywne celska nieprzygotowane do takich wspinaczek. Załoga zaczęła się śmiać. Skandianie dostrzegli swój błąd. Zebrali się w grupę i uformowali na swoim okręcie szyk. Jeden z nich machnął toporem by walczyli z nimi.
Na twarzy kapitana pojawił się złowśliwy uśmieszek. Miałby walczyć ze Skandianami w uczciwej walce wręcz? Miał duzo lepszy atut bez zbędnego przemęczania się.
-Damy wam szansę. Albo oddacie nam połowę swojej żywności i kosztowności albo zostaniecie wystrzelani jak kaczki. Nie inaczej!
-I swój alkohol! - Rzucił ktoś z załogi.
- A tak! I cały swój alkohol! - Na twarzy kapitana pojawił się szeroki uśmiech.
Skandianie popatrzyli po sobie. Wreszcie jeden wyszedł na przód. Nie miał innego wyjścia niż zgodzić się na wymianę. Do stałego lądu była niedaleka droga. Mogli zakupić tam żywność ale strat w ludziach nie mogli by już tak szybko uzupełnić. "Wymiana" przebiegła szybko.
-Jak cię zwą?- Rzucił Leonardo do kapitana wilczego okrętu
-Hardrag - Odparł zdziwiony brodacz, na co piratowi taka informacja.
-Hordragu, zapamiętaj ten dzień! I tego kto cię pohańbił tym zuchwałym napadem. Jam Leonardo Cortez! Odkrzyknął Leonardo po czym statek zaczął się oddalać.
-Teraz do portu Arras! Wytyczył kierunek.
-Do Galii? - Zapytał bosman.
-Do Galii...- Odparł kapitan popijając skandyjski trunek.

Do Galii był już tylko dzień drogi. Niedługo miały pojawić się pierwsze zabudowania przybrzeżnego portu. Załoga miała szczęście trafiając na Skandian. Mogli uzupełnić zapasy... alkoholu. [/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 0:15, 25 Kwi 2011    Temat postu:

Wyruszyli w godzinę po tym jak Cast nakrzyczał na swojego towarzysza. Kerim trzymał się za nim, zawsze tak było gdy gdzieś podróżowali. Mężczyzna robił za służącego, w końcu na takiego wyglądał.
- Arlenie - odezwał się nagle podjeżdżając do Svarta.
- Tak? - Castagiro zwolnił i spojrzał na towarzysza.
- Mój człowiek w mieście będzie czekał trzy ulice od składu. Mniej więcej za karczmą, gdzie się zatrzymamy.
- Dobrze. Jakby ludzie o mnie pytali, mów, że moja twarz jest zniszczona bliznami po kwasie, którym oblewali mnie bandyci.
- Wiem co mam mówić - prychnął Kerim oburzony. - Znam plan. - dodał i wrócił na swoje miejsce.

Gdy dotarli do miasta, słońce już zaszło. Jeden ze strażników zablokował im przejazd.
- Stać! Kim jesteście i czego tu szukacie?! - krzyknął w ich stronę.
- Ja i mój sługa podróżować do Iberionu. To mój kraj i my szukać tutaj nocleg. My jechać z Teutonia, gdzie my być u mój przyjaciel rodziny. - powiedział łamaną galijską mową, z wyraźnym iberiońskim akcentem. Strażnik chwilę patrzył podejrzliwie ale w końcu dał się przekonać i puścił ich. Dwójka podróżników wjechała do miasta i skierowała się do umówionej karczmy. Konie zostawili w stajni znajdującej się obok tawerny. Stajennemu dali złotą monetę i obiecali jeszcze jedną jak dobrze się zaopiekuje ich wierzchowcami.
Karczma, którą wybrali była miejscem przytulnym oraz obiektem gdzie nie przychodziło nazbyt wiele osób. Umożliwiło to naszym bohaterom szybkie załatwienie sprawy z pokojem, bez spojrzeń, cichych rozmów i tym podobnych. W obecnych czasach wiele dziwnych postaci pojawiało się w karczmach. Castagiro i Kerim zajęli wspólny pokój, rozpakowali swoje rzeczy i wyszli, by dotrzeć na spotkanie. Mężczyzna, z którym mieli się spotkać już na nich czekał. Kerim w czasie podróży wytłumaczył Svartowi, że i tak się z nim umówił na ten dzień, bez względu na to czy się Castowi podobało czy nie. Castagiro oczywiście znów się wściekł, ale tym razem opanował w porę swoje emocje. Mniejsza z tym, wróćmy do spotkania. Całą trójka schowana była w prawie zapomnianym zaułku, gdzie leżało kilka martwych szczurów i jakieś stare, spleśniałe żarcie. Możliwe, że karczmarz wyrzucał tam co nieco.
- A więc to ty jesteś ten Arlen, o którym mi Kerim mówił tak? - spytał tajemniczy osobnik mocno ochrypniętym głosem.
- Tak, to ja. A ty jesteś Caleb tak?
- We własnej osobie. Skoro już się przedstawiliśmy, i wiemy co i jak, to kiedy działamy?
- Hola, jaką mam mieć pewność, że nas nie sprzedaż żołnierzom? - spytał Castagiro podejrzliwie. Caleb natychmiast pokazał lewą rękę.
- Wypalony ślad skazańców, zrobiony przez te gnidy Ralpha. Po tym i po torturach mam im jeszcze pomagać?
- Rozumiem... w takim razie słuchaj uważnie. Plan wygląda następująco. - Castagiro kucnął i zaczął kreślić rysunki na ziemi. Co jakiś czas wtrącał się Kerim. Cała rozmowa nie trwała długo. Po ustaleniu szczegółów oraz zapłaty, konspiratorzy rozeszli się. Do dnia „zero” mieli się nie spotkać.

- Zdecydowanie mu nie ufam – powiedział Castagiro krojąc kawałek wieprzowiny, którą przyniósł Kerim. Posiłek był spory jak za tą cenę, którą zapłacili. Do tego napitek i deser w postaci placka drożdżowego.
- A komu ty ufasz? Nawet mnie nie chcesz pozwolić bym się dowiedział jak wyglądasz. – odpowiedział mu Kerim. Svart momentalnie przestał kroić mięso. Spojrzał na towarzysza.
- Mówiłem, że mam osobiste powody dla których mej twarzy nie dojrzysz – wycedził przez zęby. Dokończył krojenie mięsiwa i umiejscowił je w jamie ustnej.
- Tak, tak, wiem. Mówiłeś to. Mimo wszystko... – przerwał. Spojrzał na Svarta. Ten zdawał się go nie słuchać. – A, mniejsza z tym. To skoro tak mu nie ufasz to co masz zamiar zrobić? – dodał na koniec. Castagiro połknął pogryziony kęs i odłożył sztućce. W końcu spojrzał na towarzysza i odpowiedział mu niezwykle spokojnym tonem.
- Zabić go.


Od spotkania minęły trzy dni. Trzy strasznie długie dla Castagira doby. Przez ten czas, razem z Kerimem chodzili i obserwowali wszystkie najważniejsze punkty w La Rivage. Mimo, że ich cel był stosunkowo nieduży, był niezwykle ważny dla stacjonujących tutaj wojsk. Był to skład broni białej, dystansowej oraz zapas prochu strzelniczego dla paru niedużych dział, które żołnierze Ralpha przetransportowali tutaj z Araluenu. Zniszczenie składu spowodowałoby zdecydowane rozbrojenie garnizonu z pominięciem aktualnej warty w mieście. W końcu jednak nadszedł „Dzień Zero”. Dzisiaj mieli się spotkać z Calebem i przeprowadzić całą akcję. Do jego zadania należało wyeliminowanie jednego z patroli oraz obserwacja innego patrolu. Kerim zaś miał przygotować i podstawić konie dla siebie oraz Castagira do szybkiej ucieczki. Zadaniem Svarta była eliminacja strażników przy magazynie oraz wysadzenie składu. Całą akcja musiała być przeprowadzona szybko, na tyle szybko, żeby żaden niepowołany patrol lub „kret” nie zaalarmował całego miasta. Wszystko zależało od precyzji w działaniu.
Kerim przygotował już obydwa wierzchowce. Stajennemu powiedział, że zdecydowali się na podróż nocą gdyż tak woli jego pan, który nie lubi jak się na niego patrzy, ze względu na blizny na twarzy. Stajenny nic nie odpowiedział bo nawet nie widział twarzy owego „Pana”. Caleb w tym samym czasie ukrywał zwłoki dwóch żołnierzy, których zlikwidował w ciemnej uliczce. W jednego z nich rzucił kamienie co wywołało u nich wściekłość i pognali za nim. Teraz natomiast Caleb wrzucał ciała do kanałów miejskich. Gdy skończył brudną robotę, wyszedł na ulicę i pozostawszy w cieniu kierował się powoli w stronę składu, czujnie obserwując okolicę.
Castagiro zaś zakradał się właśnie do dwóch strażników znajdujących się przy wejściu do magazynu. Svart śmiał się w duchu z głupoty tutejszego dowódcy. Każdy inteligentny umiejscowiłby skład broni wewnątrz ufortyfikowanych koszar a nie poza nimi a do tego otoczony tylko pustym, kilkudziesięciometrowym placem. Jakby tego było mało to wystawiono tylko dwuosobową straż. Jeden z żołnierzy siedział na małej ławeczce przy wejściu, drugi zaś chodził w tę i z powrotem wzdłuż ściany, gdzie znajdowało się wejście. Svart nie miał problemu z zakradnięciem się pod boczną ścianę magazynu. Obydwoje strażników nie wykazywało zbytniej czujności. Czuli się bardzo pewni siebie. Dzięki temu, gdy spacerujący znalazł się tuż przy rogu, otrzymał niespodziewane pchnięcie ostrza z ręki Castagira. Gdy biedak osunął się na ziemię, Svart zaczął biec w stronę drugiego z wartowników. Ten kątem oka dostrzegł ruch ale nie zdążył użyć dzwonu przy drzwiach by zaalarmować innych. Svart zdążył kopnąć go w plecy i poderżnąć gardło. Przy trupie znalazł klucze do składu. Dodatkowo wyciągnął miecz poszkodowanego i położył go przy prawej dłoni trupa.
Castagiro przy pasie miał woreczek z krzemieniem. Dzięki niemu mógł zapalić dróżkę z prochu, którą właśnie układał. Wcześniej zaś poustawiał beczki z prochem w całym magazynie tak by wszystko doszczętnie się zniszczyło. Ścieżka z prochu wychodziła aż na zewnątrz i szła przez prawie cały plac. Gdy skończył ją usypywać, dostrzegł idącego ku niemu Caleba.
- Sprawa strażników i patroli na ulicach ogarnięta. Można działać – szepnął gdy tylko znalazł się przy Svarcie.
- Świetnie, chodź ze mną. Musisz mi pomóc. – Svart klepnął go w ramię i podbiegł do drzwi składu. Gdy Caleb do niego dotarł, Castagiro odwrócił się i wbił mu ostrze w klatkę piersiową.
- Od początku ci nie ufałem. Nie wiem czy słusznie czy nie. Wolałem się zabezpieczyć. – szepnął tylko. Ciało Caleba, jeszcze w konwulsjach osunęło się na ziemię obok zwłok strażnika. Svart wrócił do miejsca gdzie kończyła się ścieżka z prochu. Wyciągnął krzemień i zaczął ocierać jeden o drugi. Wtem pojawił się Kerim z wierzchowcami. Svart zdołał zapalić proch i szybko wskoczył na konia. Spojrzał tylko czy proch się pali i razem z towarzyszem pognał w stronę bramy miasta.

Brama, jak co noc, była otwarta a przy niej stało dwóch ludzi. Svart wyciągnął miecz i ostrze. Strażnicy zagrodzili mu drogę jednak odskoczyli gdy się zbliżył. Dzięki temu manewrowi Castagiro bez problemu poderżnął gardło obydwóm. Zdążyli odjechać na dosłownie kilka metrów od bramy kiedy w całym mieście i okolicy rozległ się potężny wybuch a na niebie pojawiła się kula ognia.
Dwójka sabotażystów szybko oddalała się od miejsca zbrodni za sobą zostawiając tylko pomarańczowoczerwoną łunę na niebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:16, 26 Kwi 2011    Temat postu:

- Musimy coś zrobić! - powiedziała, nieco zbyt głośno.
- Ech, nienawidzę tych ludzi - powiedziała Nefra, zaciskając usta. - Słuchaj, mam tego dość. Musimy jakoś odbić Gordaga, chociaż to, co zrobił, było beznadziejne. Wiesz może, gdzie trzymają więźniów?
-Tak -Evey kiwnęła głową. - Czy dobrze rozumiem? Chcesz, abyśmy poszły tam we dwie, uwolniły jego i innych więźniów, nie zważając uwagi na straż?
Ratchett zmierzyła Nefrę spojrzeniem i uniosła lewą brew. A następnie uśmiechnęła się szeroko.
- Podoba mi się ten pomysł!


-Mnie właśnie też-Nefra się wyszczerzyła-No więc... W tym ubraniu raczej nie zdziałamy wiele.
Tak więc obie wymknęły się do pokoju Evey, by się przebrać. Nefra, pewna, że już tu nie wróci, zabrała wszystkie swoje rzeczy.
Kiedy były gotowe, Ratchett zaprowadziła Nefrę do miejsca, gdzie trzymano więźniów. Po drodze oczywiście dostarczyło im rozrywki ciągłe chowanie się w ciemnych zaułkach przed strażą-bo kto o tak późnej porze ma odwagę wychylać głowę poza dom? Na szczęście dziewczyn, obie były wyćwiczone w niewidocznym i niesłyszalnym przemieszczaniu się.
-Ciekawe miejsce-szepnęła Nefra, gdy wraz z Evey odsunęły dużą, kamienną płytę, pod którą były widoczne schody-Schludne bardzo.
Stopnie zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Wreszcie dobiegły końca, a przed towarzyszkami widniała gładka ściana.
-Może tu jest jakiś guzik, czy coś-zasugerowała łowczyni z udawanym zastanowieniem, oparłszy się o mur.
-Ja tam myślę, że trzeba tę ścianę pocałować-zażartowała Evey.
-Zaczekaj-powiedziała Nefra, idąc wzdłuż ściany-Szprytne to- pomieszczenie jest chyba półkolem.
-I tam pewnie jest wejście-dodała Evey, wyprzedzając towarzyszkę-Ha! I jest!- dziewczyna wydała tryumfalny okrzyk.
-I weź się człowieku domyśl w takiej ciemności. Ale jesteśmy niegłupie-łowczyni poklepała maga po plecach.
Niedługo po tym, jak weszły do jeszcze ciemniejszego niż poprzednie pomieszczenie korytarza, humor momentalnie im zrzedł, bowiem usłyszały ciche jęki.
Nefra się skrzywiła w bólu. Szły dalej, teraz zachowując się o wiele ciszej. Komunikowały się tylko za pomocą gestów. W końcu do tunelu zaczęło wpadać trochę światła. chwilę później doszły do małych drzwi wychodzących do dużej, oświetlonej pochodniami sali.
Nie obyło się bez strażników. Gdziekolwiek wyjrzały zza rogów przy drzwiach, gdzie stały, chodzili uzbrojeni mężczyźni. Nie było gdzie się schować, jak się przekraść-
Nefra wskazała korytarz, by cofnęły się trochę i obmyśliły plan działania.
-Mam pewien pomysł - zaczęła mówić Evey. - Będziemy musiały się rozdzielić. To znaczy wejdziemy do lochów razem, a wtedy jedna z nas będzie musiała odwrócić uwagę niektórych strażników, by druga przedostała się do schodów. Z tego, co wiem, w pobliżu lochów jest trębacz. Dmie on w ten instrument, kiedy następuję zmiana warty. Według mnie to bezsensu, ale Ralph jest dziwakiem. Trzeba by ogłuszyć tego człowieka i zabrać mu instrument. I zatrąbić, wtedy strażnicy wyjdą. Któraś z nas musiałaby wtedy znowu szybko zbiec do lochów i zatrzasnąć drzwi, aby nie mogli się dostać... Przez jakiś czas. Kilku żołnierzy by zostało, ale byłoby łatwiej. Chyba że masz inny, lepszy pomysł.
-Mnie się plan podoba. Mogę zostać w lochach, ty biegnij.
Evey skinęła głową, życzyły sobie powodzenia i rozdzieliły się. Nefra schowała się w ciemnym miejscu, tak, by nikt jej nie zauważył. Nałożyła kaptur na głowę i czekała z przygotowaną bronią.
Kilka(naście) minut później usłyszała dźwięk instrumentu. Potem kroki, przebiegających strażników. Jeden niemalże nadepnął jej na stopę, jednak żaden z mężczyzn nie zauważył ukrytej dziewczyny. Odczekała, aż kroki nieco ucichną i ruszyła do akcji. Przyległa do ściany obok wejścia do dużej sali, czekając na Evey. Wyjrzała i policzyła strażników. Sześciu. Dadzą sobie radę.
Zaraz potem Ratchett pojawiła się w korytarzu, a gdy Nefra skinęła głową, wbiegły do sali i zatrzasnęły za sobą drzwi. Momentalnie zabrały się do pracy. Dwóch strażników padło od strzał łowczyni, jeden od mieczy. Trzech pozostałych zostawiła Evey- jednym mocą o ścianę, dwóch błyskawicami, tak, że stracili przytomność.
- Nieźle nam poszło-powiedziała Nefra, podbiegając do cel-zaraz przyjdzie reszta, wiec lepiej im otworzyć, żeby nie było zamieszania.
-Powinnam mieć ją gdzieś...-mówiła do siebie łowczyni, szperając w plecaku-O, tutaj.-Wyjęła broszkę w kształcie delfina i zaczęła po kolei majstrować przy zamkach, które się otwierały.
W końcu zobaczyła Gordaga-był wyczerpany.
-Następnym razem pomyśl, zanim coś zrobisz, dobrze?-poklepała go po ramieniu.
-Dziękuję. Znowu ratujecie mi życie- uśmiechnął się lekko- Ja wyprowadzę tych ludzi, wiem, jak.
-Zaczekajcie-odezwał się słaby, kobiecy głos-weszłam tutaj, mając nadzieję, że się wkradnę, ale mnie złapali. Powiedziano mi, że tutaj trzymali Jego przed ścięciem-chciałam zbadać tę celę... Byłam głupia. Od razu mnie zauważyli. Ale jeżeli was to interesuje... Może uda wam się coś odkryć-z tymi słowami wybiegła z sali za innymi.
Towarzyszki bez słowa pobiegły tam, gdzie wskazała kobieta, zapominając o pilnowaniu drzwi.
Zaczęły gorliwie przeszukiwać celę, aż w końcu Evey zobaczyła cegłę trochę odmienną od reszty. Na niej wygrawerowany był jakiś symbol.
-Tu coś jest-powiedziała Evey, klękając-Jakiś symbol.
Nefra podeszła szybko tam, gdzie klękała Ratchett.
-Myślisz, że on coś znaczy?-spytała łowczyni. Zastanowiła się chwilę. Może by tak...
-To otworzyć?-zaproponowała Evey, przerywając towarzyszce.
-Z ust mi to wyjęłaś-Nefra uśmiechnęła się do maga i zaczęła majstrować przy cegle. w końcu ta ustąpiła, a ich oczom ukazały się zżółkłe kartki.
Właśnie wtedy, kiedy Evey po nie sięgnęła, do środka weszło dziesięciu-jak naliczyła Nefra-żołnierzy. Przytknęła palec do ust. Usiadła na papierach i starała udawać wyczerpaną, próbując napiąć łuk niezauważalnie.
Fajny moment wybraliście, nie ma co, pomyślała, a jej mózg pracował jak oszalały.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:19, 26 Kwi 2011    Temat postu:

Evey biegła przez ciemne lochy, od czasu do czasu zatrzymując się i kryjąc, by pozostać niezauważona. W końcu jednak dotarła do drzwi. Rozejrzała się szybko, a potem je otworzyła. Za nimi były schody, prowadzące na górę. Weszła na mnie, zamknęła je i puściła się biegiem na górę.

Kiedy już znalazła się w zamczysku, poszło łatwiej. Znalazła prędko tego całego trębacza. Wyciągnęła miecz i uderzyła nim go w głowę, także mężczyzna stracił przytomność. Mocą przeniosła go do jakiegoś kąta i zrzuciła na niego firanki. Podniosła jego instrument i zadęła. A potem prędko rzuciła go na ziemię i pobiegła do bocznego korytarze. Żołnierze zaczęli wychodzić z lochów, a kiedy minęli Evey, kobieta wyszła z korytarze i popędziła ku podziemiom.

Kiedy już tam była, zatrzasnęła drzwi. Wygięła je pod dziwnym kątem, używając Chwytu Mocy. Potem oddaliła się dalej i rozejrzała. Jej wzrok napotkał kilka ciężkich przedmiotów, więc przeniosła je pod drzwi, korzystając ze swoich magicznych umiejętności. Powinno na jakiś czas wystarczyć.

Ledwo poradziła sobie z jedną sprawą, pojawiły się następne. Zaatakowali ją trzy strażnicy. Złapała jednego Chwytem Mocy i rzuciła o ścianę, dwóch następnych potraktowała błyskawicami. Nie zabiła ich, wszyscy najprawdopodobniej żyli, ale stracili przytomność.

Ruszyła dalej i spotkała Nefrę. Kobieta zaczęła otwierać kraty. Evey zaczęła jej pomagać. Używała Moc, dzięki czemu kraty się niszczyły, robiąc dziurę, wystarczającą do przejścia.

Gordag został uwolniony. Zaprowadził innych więźniów do wyjście, pewnie tego, którym przyszła tu Evey i Nefra. Z tego, co Ratchett wiedziała, było ono używane do wyprowadzania więźniów na ścięcie. Tym razem jednak nie czekał na nich kat lub szubienica, a wolność.

Kobiety weszły do celi, w której podobno przebywał kiedyś On. Znalazły jego zapiski. To było niesamowite. Niestety tę sytuację przerwali strażnicy. To nie było dobre. Evey uniosła ręce i przywołała potężną falę błyskawic, a w między czasie Nefra zastrzeliła żołnierza, który stał najbliżej ich.

Błyskawice sprawiły, że zaskoczeni strażnicy odsunęli się. To była szanse. Evey zaczęła biec, Nefra również. Żołnierze rzucili się w pogoń dopiero po kilku chwilach. To wszystko było męczące. Na szczęście kobietom udało się wydostać z lochów, chociaż nie zgubiły pogoni. Stało się to później. Znalazły się w jakimś dziwnym miejscu, niezbyt przyjemnym zaułku. Niemądrze było tu przebywać. Rozmawiały przez chwilę, szeptem, a potem pożegnały się. Nefra poszła w swoją stronę, a Evey postanowiła odnaleźć dom.

Zrobiła to stosunkowo szybko. Weszła do środka niezwykle cicho. Przyjęcie było zakończone, chociaż chyba goście poszli niedawno. Służba kręciła się po pomieszczeniu, sprzątając. Ratchett przemknęła się koło nich, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważył. A jeszcze bardziej chciała, by jej rodzice już spali. Jednak tutaj przeliczyła się. Jej matka stała obok drzwi swojej sypialni i patrzyła się w ścianę pustym wzrokiem. Nie powiedziała nic, kiedy jej córka minęła ją i weszła do własnego pokoju.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Actia dnia Pon 21:31, 03 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:21, 28 Kwi 2011    Temat postu:

Gdy Emma weszła w las, od razu zrobiło jej się weselej – na niemal pustych wrzosowiskach bardzo brakowało jej drzew, które przecież uwielbiała.
Zapadał zmierzch i musiała poszukać sobie jakiegoś miejsca, żeby spędzić noc. W tym celu zboczyła nieco ze ścieżki. Cały czas rozglądała się w poszukiwaniu odpowiedniej polanki. Mijało sporo czasu i czarodziejka coraz bardziej zagłębiała się w gąszcz, kiedy nagle, w środku lasu usłyszała jakby rozmowę. Niemożliwe – pomyślała. – Nikogo nie powinno tutaj być...
Postanowiła to sprawdzić, zeskoczyła więc z konia, wzięła broń i cicho poszła w stronę źródła dźwięku.
Skradała się i w końcu zobaczyła blask światła z ogniska. Ktoś rozłożył obozowisko na polanie i najwyraźniej nie za bardzo się z tym krył. W sumie, znajdował sięw środku lasu, z dala od ścieżki, więc niby czemu miałby się czegoś obawiać? To tylko dziewczyna przez przypadek zaszła aż tak daleko. Z resztą, może ktoś, kto tam był, wcale nie potrzebował się ukrywać.
Podeszła jeszcze bliżej, aż do samej linii lasu. Teraz zobaczyła wyraźnie tego kogoś: to był samotny żołnierz, odwrócony do niej tyłem. Poza nim nie było tam nikogo innego, pomyślała więc, że mężczyzna rozmawiał z koniem – to było typowe zachowanie ludzi skazanych na dłuższą samotność.
Miał na sobie typowy strój królewskiego służbisty. W Emmie wezbrała złość: ten człowiek należy do tych zwyrodnialców, którzy krzywdzą zwykłych ludzi, do tych, którzy nie muszą ponosić konsekwencji za swoje zbrodnie i panoszą się, siejąc nieszczęście zamiast sprawiedliwości i porządku.
Właściwie sama nie wiedziała dlaczego, ale ten człowiek uosobił jej w tej chwili zło wyrządzone przez króla Ralpha. W pierwszej chwili chciała go tylko zabić; później trochę się uspokoiła. Chciała go ogłuszyć i może przesłuchać – miałaby częściowy obraz tego, co dzieje się w szeregach armii króla. Te informacje mogłyby jej się kiedyś przydać.
Sięgnęła po nieduży kamień – taki, żeby ogłuszył, ale nie zabił – uniosła go swoją mocą i cisnęła w kierunku głowy służbisty. Czarodziejka była jednak trochę podenerwowana, nie wycelowała dobrze i pocisk nie trafił – przeleciał kawałek od głowy nieznajomego.
Zaklęła. Matka zawsze jej przecież powtarzała, że lepiej dłużej celować, ale pewniej. Tymczasem żołnierz zauważył kamień, który przeleciał nad jego głową i odwrócił się. Musiał zobaczyć dziewczynę – oświetlał ją blask ognia, a chcąc dobrze wycelować, wynurzyła się z krzaków – i instynktownie sięgnął po nóż, jakby chciał nim rzucić. Sonic musiała zareagować: uniosła sporą kłodę leżącą między nimi i pchnęła ją na nieznajomego. Ten kawał drewna pchnął go na drzewo i przygniótł, tak że na chwilę zwisł bezwładnie, ale nim dziewczyna zdążyła do niego podejść, odepchnął kłodę , wyślizgnął się i rzucił w kierunku dziwnego kija, leżącego nieopodal.
To musi być jego broń. Nigdy takiej nie widziałam… - zdziwiła się Emma. Gdy służbista się schylił, zobaczyła wyszyte na jego ramieniu imię – nazywał się Curtis. Jednak ta chwila obserwacji sporo ją kosztowała – ten „Curtis” już sięgał po swoją broń. Musiała natychmiast wziąć się w garść.
Odrzuciła od siebie kłodę i wyjęła z pochwy swój miecz.
Zapowiada się na walkę. Obawiam się, że z tego żołnierza nie będzie łatwy przeciwnik.
Gdy to pomyślała, nieznajomy rzucił się na nią. Kij, którym walczył, wyglądał zupełnie normalnie, a jednak zadziwiające było to, że odbijał wszystkie cięcia.
Ten człowiek z pewnością znał swoją broń i umiał się nią dobrze posługiwać, ale to samo można było powiedzieć o czarodziejce, więc wynik walki wcale nie był przesądzony.
Dziewczyna zaatakowała z lewej – „Curtis” sparował cięcie. Wykonała jedną z sekwencji – skutek był podobny. Walczyli już chwilę, a nadal nikt nie wygrywał. Jedną z zalet kija było to, jaki był długi – dzięki temu żołnierz mógł bronić się od razu z dwóch stron. Emma jednak nie poddała się tak łatwo – skupiła się. Poczuła ciężar broni całym ciałem. Walczyła dalej, teraz już trochę szybciej. Przeciwnik cofnął się o krok.
Dziewczyna zaczęła się męczyć. Służbista musiał przejść naprawdę niezłe szkolenie, bo parował nawet jej najbardziej pomysłowe ataki. Jedyną zaletą było to, że atakując kijem nie mógł na razie zrobić jej większej krzywdy. Jednak nagle „Curtis” widocznie się zirytował, bo mocno się odepchnął, uniósł dłoń i wokół obojga walczących zerwał się w tej chwili straszny wiatr, jakby huragan. Był tak silny, że przewrócił Sonic i wyrwał jej z dłoni miecz. Służbista nadal stał tam, gdzie wcześniej.
No żesz! Jakbym wiedziała wcześniej, że mam do czynienia z magiem… Koniec tej zabawy!
Podniosła się powoli. Wiatr szarpał jej blond włosy. Była wściekła. Uniosła dłonie i rzuciła w przeciwnika potężną kulą energii, udało mu się jednak uchylić się w ostatnim momencie. Nastąpił kontratak – w stronę czarodziejki poleciała z kula ognia. Jakby pojedynku szermierczego było mało, teraz czarodziejka i czarownik atakowali się Mocą.
Emma znowu rzuciła czymś ciężkim w Curtisa, a on ją wywrócił. Widocznie miał już dość, bo jego ataki stawały się coraz mniej skoordynowane. Sonic miała się niewiele lepiej, ale wciąż w miarę czysto myślała. Podniosła się, w jej ręku powstała kolejna kula energii, gdy nagle zorientowała się, że nie widzi żołnierza.
Gdzie on jest?
Odwróciła się szybko, stał tuż za nią, kula w jej dłoni była tuż obok jego głowy. Już miała ją uwolnić i zakończyć ten pojedynek, kiedy w ostatniej chwili coś ją powstrzymało.
Tym czymś było dość mocne, ostre ukłucie w okolicy brzucha. To ten służbista trzymał w ręku kilka strzał i najwyraźniej miał zamiar przebić nimi brzuch czarodziejki. Musiał złapać je w chwili, gdy upadła.
Stali teraz tak, nieruchomo – żadne nie odważyło się ruszyć. On miał świadomość, że gdy tylko drgnie, czarodziejka trafi go Kulą. Ona wiedziała, że gdy spróbuje go zabić, pewnie sama też zginie. Byli zmordowani, słaniali się na nogach i dyszeli. Chwila się przeciągała, a oni wciąż tak trwali. W końcu dziewczyna nie wytrzymała.
-No co, zwyrodnialcu? Dalej, zabij dziewczynę! Co to dla ciebie? – wrzasnęła.
Przestraszona, spojrzała uważnie w twarz żołnierza. Wyraźnie zdziwił się na jej słowa. Nagle dziewczyna odniosła dziwne wrażenie…
Czy ta twarz… Nie należy do dziewczyny?!
Ta myśl wywołała w niej szok, ale nie mogła się na nim dłużej zastanawiać – z prawej dobiegł ich szelest. Jednocześnie obrócili głowy w tamtą stronę.
Z zarośli wyszedł drugi żołnierz z obnażonym mieczem. W Emmie zamarło serce.
Mój Boże… Już po mnie. Umieram z wyczerpania.
-Spokojnie, młoda, bądź tak miła i odsuń rękę od twarzy mojego kumpla. Dalej, no już! Może wtedy nawet nie od razu spierzemy ci skórę. Miło, Curtis, że wpadłem, no nie? Szukali cię w obozie.
Sonic opuściła dłoń i odwróciła się w stronę nowoprzybyłego. Ten moment wykorzystał Curtis, by się od niej odsunąć. Na twarzy jego „kumpla” pojawił się uśmieszek tryumfu. Znikł jednak, gdy dziewczyna ponownie podniosła rękę, tym razem w jego stronę.
Czekała ją kolejna walka, tym razem z dwoma przeciwnikami. Zdawała sobie sprawę, że pewnie będzie jej ostatnią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mihex
Podpalacz mostów


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:58, 02 Maj 2011    Temat postu:

- Sprawdźmy czy dobrze zrozumiałem. Chcesz abyśmy znaleźli dwie dziewczyny o których nie wiemy praktycznie nic, poza tym, że prawdopodobnie nie popierają króla?- Spytał chłopak po wysłuchaniu relacji swojej siostry. - Nie ma sprawy, damy rade.- Dodał z ironią w głosie.
- Może masz racje... Ale co powinniśmy zrobić?
- Na razie poszukajmy karczmy aby móc przenocować. Potem obgadamy co dalej... Tylko może lepiej nie tą co ostatnio, tam nie jesteś raczej mile widziana.- Powiedział Ren.

Następna karczma leżała blisko centrum miasta, lecz nie w samym centrum, dzięki czemu nie była zbyt droga. Po zamówieniu pokoju postanowili jeszcze coś zjeść i wtedy omówić co dalej.
- No dobra. Powiedział dojadając zamówioną przez siebie pieczeń. - Teraz możemy omówić co dalej.
- Może pozwiedzamy miasto?- Powiedziała Rina.
- W sumie nie głupi pomysł, może zasłyszymy coś od mieszkańców dzięki czemu możemy dowiedzieć się czegoś o sytuacji jaka panuje w tej okolicy. Powiedział chłopak, po czym wyruszyli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mihex dnia Pon 18:58, 02 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jenny
Porwany przez Skandian


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 1059
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:31, 02 Maj 2011    Temat postu:

-Spokojnie, młoda, bądź tak miła i odsuń rękę od twarzy mojego kumpla. Dalej, no już! Może wtedy nawet nie od razu spierzemy ci skórę. Miło, Curtis, że wpadłem, no nie? Szukali cię w obozie.
Dziewczyna opuściła dłoń i odwróciła się w stronę nowo przybyłego. Ten moment wykorzystał Curtis, by się od niej odsunąć.
-Mówiłem przecież Johnowi, że idę się rozejrzeć po lesie.
-Johnowi?
-No tak.
-A odpowiedział ci coś na to?
-Nie.
-Igrasz z ogniem, stary.
Brian uśmiechnął się triumfalnie, po czym wzrok zwrócił ku dziewczynie. Uśmieszek spełzł jednak z jego twarzy, gdy dziewczyna podniosła na niego rękę.
-Wiem, że potrafisz walczyć mieczem, więc lepiej po niego pójdź, nim jeszcze daję ci szansę na uczciwą walkę.
Dziewczyna cofnęła się o kilka kroków i podniosła miecz, nie spuszczając mężczyzny z oczu. Gdy przybrała pozycję, Sanders ruszył na nią z własnym mieczem.
Dziewczyna walczyła bardzo dobrze i gdyby nie to, że była wykończona poprzednią walką, wygrałaby ten pojedynek. Curtis wykończył ją ostatnio, kiedy dzielnie bronił się, a czasem nawet atakował, swoim kijem. Nie mówiąc już o tym, że oboje w pewnym momencie zaczęli walczyć mocą. Poza tym „nowy” strażnik był w pełni sił. To wszystko sprawiało, że dziewczyna nie była w stanie skutecznie się bronić, nie mówiąc już o atakowaniu.
Brian wiedział, że ma przewagę i nie zamierzał bawić się w uprzejmości. Atakował używając całej swojej siły.
Dziewczyna pękła. Miecz cicho wysunął się z jej ręki. Ugięły się pod nią kolana i upadła. Nie miała już nawet sił, by zaatakować mocą. Na twarz Briana powrócił triumfalny uśmieszek. Koniec miecza przyłożył jej do podbródka i delikatnie uniósł, by mógł się przypatrzeć jej twarzy.
- Czy ja cię już kiedyś nie widziałem? Wydajesz mi się znajoma…
- Zapewne wiele podróżujesz. Musiałeś mnie kiedyś wyłapać w tłumie… śmieciu.
- No, no… Widzę, że lubisz się buntować. Przypominasz mi kogoś… - Brian odchylił nieco głowę, by się dokładnie dziewczynie przypatrzeć. –Ach, no tak! Był kiedyś, taki jeden… Sa… Se… Sonic! Saraden Sonic! Więc ty jesteś pewnie jego córką – Emmą. Jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jestem ciekawy jak szanowny Saraden zareaguje na wieść o śmierci córki.
Brian uniósł swój miecz nad głową. W jego oczach widać było niewytłumaczalną chęć mordu. Dziewczyna zamknęła oczy i uniosła ręce nad głowę tak, jakby miało jej to uratować życie. Miecz wypadł jednak z rąk mężczyzny, a jego oczy nie wyrażały już niczego.
Serce, które jeszcze chwilę temu szalenie biło, zastygło na skutek przebicia. Z piersi mężczyzny wystawał drewniany kij. Nie zdawał sobie sprawy, że kilka – jak nie kilkanaście – dni temu tak samo zginął jego kumpel.
Emma otworzyła niepewnie oczy i puściła ręce, nie będąc pewną czy już umarła czy jeszcze żyje. Była zaskoczona widokiem. Przed nią leżał martwy jej niedoszły zabójca, a obok niego stał Curtis, który wycierał krew ze swojego kija. Dziewczyna postanowiła przyjrzeć się temu drugiemu. A raczej tej drugiej. Curtis naprawdę był dziewczyną! Czapka, chowająca długie blond włosy, jak i kolczuga zniknęła z ciała niedawnej przeciwniczki. I ona wpatrywała się w przeciwniczkę. Po chwili (czy dwóch) dziewczyna wyciągnęła ku Emmie rękę, chcąc pomóc jej wstać. Ta jednak spojrzała na nią z obrzydzeniem i zapytała niespodziewanie:
- Dlaczego mnie uratowałaś?
Dziewczyna przewróciła oczami, wzruszyła ramionami, cofnęła rękę i opowiedziała:
- Nie tyle uratowałam ciebie, co zabiłam gostka. Fakt, że żyjesz jest tylko efektem ubocznym moich działań.
- Czemu nie zabiłaś mnie wcześniej? Albo chociaż czemu nie zrobisz tego teraz?
Blondynka spojrzała na nią zaskoczona.
- Po co? To znaczy… Wiesz, wcześniej chciałam cię zabić, ale to raczej dlatego, że sama chciałam ujść z życiem. Zaczęłaś, a ja się tylko broniłam. Później przyszedł Brian, więc pomyślałam, że mogę chwilkę odsapnąć. Mogłam się później do niego dołączyć, ale to nie miałoby sensu. Po pierwsze dlatego, że chciał walczyć „fair”, a dwóch na jedną walką „fair” nie można nazwać. Po drugie – pomaganie mu oznaczałoby… Pomaganie mu. A ja nie mam zamiaru pomagać wrogowi. Po trzecie: skoro byłaś przeciwko niemu oznacza, że stoimy po jednej stronie, a tylko bezecni zdradzają sojuszników.
- Nie jestem twoim sojusznikiem.
- Oj tam, oj tam. Jak zwał tak zwał. Grunt, że obie walczymy przeciw Raphowi.
- Niby skąd wiesz? – Pytania były zadawane z coraz większą jadowitością.
- Jesteś córką Saradena Sonica, tak? – Emma kiwnęła jedynie głową. – No właśnie. Wiele o nim słyszałam. Niemal tyle samo co o Nim. Obydwaj walczą – lub walczyli – o wolność. Wątpię byś myślała inaczej niż twój ojciec. Co oznacza, że obydwie – w mniejszym lub w większym stopniu – chcemy, żeby Ralph zostawił tron Araluenu i innych państw w spokoju.
- Mam gdzieś co robi Ralph z i w Imperium. Chcę… Chcę jedynie odzyskać ojca.
- No widzisz! A ja chcę pomścić brata.
Uśmiechnęła się.
Emma jednak nadal była niewzruszona.
Była zła i zmęczona. Dziewczyna tylko ją irytowała. Miała ochotę jej nagadać. Pożreć się z nią. Możliwe, że nawet ponownie stanąć z nią w walce. Blondynka chyba jednak to wyczuła i po raz kolejny uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Nie czas na kłótnie. Obie jesteśmy zmęczone i zmuszone, by nikomu nie ufać, jednak teraz najistotniejsze jest to, by rozpalić ognisko…
Emma spojrzała na nią jak na idiotkę.
- Spokojnie. Nikt nas nie znajdzie. Nie po to zapuszczałam się niewiadomo jak daleko w Cierniowy Las, bym nie mogła spokojnie rozpalić ogniska. O czym ja to… A tak! By rozpalić ognisko, coś zjeść i położyć się spać. Resztę rozmów zostawimy na rano.
-Skąd pomysł, że mam ochotę dzielić z tobą obóz?
- A masz ochotę zapuszczać się o tej porze w głąb Cierniowego Lasu? – Odpowiedziała jej cisza. - No właśnie. Więc zamknij jadaczkę i rozłóż sobie jakieś posłanie.
- Mogę przynajmniej dowiedzieć się jak cię zwą?
- Imiona są nieważne. Teraz liczy się kolacja – powtórzyła po legendarnym zwiadowcy, uśmiechnęła się pod nosem i z pomocą dziwnego ptaka, zabrała się za rozpalanie ogniska.

***

Chciała zawrócić już w połowie drogi, wiedziała jednak, że nie może zostawić Melissy i Cox’a bez żadnych wyjaśnień. Złapała jakiegoś bezdomnego sierotę za ramię i poszła z nim do miejsca, gdzie ukryła zwierzęta. Tam wytłumaczyła wszystkim co mają zrobić. Zwierzęta miały jechać za Mariką tak, by zawsze były pod ręką, jednak by nikt ich nie zauważył. Chłopiec miał jechać z nimi dla niepoznaki.
- A co z tego będę miał?
Marika spojrzała na niego zaskoczona.
- Nic. Ale przynajmniej nie będziesz bezczynnie siedział na ulicy. I zwiedzisz przynajmniej kawałek Araluenu.
-A jak niby mam wrócić do domu?
-Ty nie masz domu.
-No to… Jak mam wrócić do rodziny?
-Ty nie masz rodziny.
-A skąd wiesz, że akurat bym nie znalazł jakieś pracy?
- Pracy? Przecież ty masz z pięć lat.
-Dziewięć.
-Oj, no to dziewięć. Kto niby miałby cię zatrudnić?
Chłopiec wzruszył ramionami. Po chwili milczenia i patrzenia sobie w oczy, powiedział:
-Noo… Na przykład - ty.
Dziewczyna westchnęła głośno, pokiwała głową i wyjęła z sakiewki kilka monet.
- Proszę. Ale jeśli uciekniesz albo uciekniesz, broń Boże, z moimi zwierzętami, to wiedz, że cię znajdę, a wtedy możesz się pożegnać z myślą, że kiedykolwiek ukończysz 10 lat.
Chłopiec jednak nie przejął się tą myślą i wzruszył jedynie ramionami.

Marika dopiero kilka dni później zdała sobie sprawę, jak wielkie miała szczęście.
Żołnierze, którzy przypłynęli „Levoux”, mieli pozostać w Relake, natomiast oddział z Relake miał przenieść się na Gorlan. Ponadto Curtis był jedynym, który musiał zmienić drużynę. Więc gdy dziewczyna pojawiła się przed budynkiem w centrum rynku w stroju Curtisa, wszyscy uznali, że to właśnie on.
Jego (czy też jej) ludzie postanowili, że pójdą w kierunku północno-zachodnim nieopodal Cierniowego Lasu zamiast w południowo-zachodnim, a później w północnym, co dawało większą możliwość ewentualnej ucieczki.
Gdy w końcu znaleźli się przy północnym skraju lasu, przed sobą mieli Gorlan a nieco za nimi po prawej stronie widniały wrzosowiska, Marika uznała, że nadszedł czas się odłączyć. Znalazła chłopca, wzięła od niego zwierzęta, dołożyła mu kilka monet i niepostrzeżenie weszła do lasu.
Długo trwało znalezienie odpowiedniego miejsca na obóz, jednak kiedy je w końcu znalazła, myślała, że nie mogło być lepiej. Wszystko szło zaskakująco gładko. Marika wiedziała, że idzie jej za dobrze.
- Niedługo coś się wydarzy. Mówię wam! Wszystko zaraz runie i będziemy musieli zacząć od początku – zaczęła mówić do Melissy i Cox’a.
Dwie minuty później tuż nad jej głową przeleciał kamień.

----------
Z dedykacją dla Act Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jenny dnia Pon 19:56, 02 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Era Buntów Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin