Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Wasze sny...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> La Rivage / To i Owo...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Miv
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Gru 2011
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zachodniopomorskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:44, 15 Wrz 2014    Temat postu:

Łoo, temat coś stracił na popularności po moim pierwszym dłuższym zniknięciu xD No to czas zacząć kolejny Maraton Schizowych Snów Miv Ÿ

Miałam niedawno koszmar, co jest rzeczą dosyć dziwną, bo koszmary rzadko mi się zdarzają. Śniła mi się... nie wiem, wizja przyszłości? Rzeczywistość alternatywna? Postrzępione i posklejane kawałki rzeczywistości, filmów i obrazów? Nie wiem. Przejdźmy do rzeczy...

Świat, w którym nie sposób być jedynym w swoim rodzaju. Świat, w którym ludzie przy narodzinach są klonowani, by stworzyć "kopię zapasową", z którą oryginalny egzemplarz dzieli świadomość. Świat, w którym każdy posiada kilka ciał, w których żyje równocześnie. Nie, żadni surogaci - tylko klony. Klony myślące tak jak my, działające tak jak my, mające te same cechy i zwyczaje - klony takie jak my. Zapasowe życia.
Szłam ulicą. Wiele twarzy się powtarzało, ale to nie było nic dziwnego - w końcu każdy istnieje co najmniej podwójnie. Przez to wszystko wyrażenia takie jak "spędzać czas sam ze sobą" czy "być zdanym na siebie" nabrały zupełnie nowego znaczenia.
Spotkałam moją znajomą. Miała na imię Ewa. Właściwie to nie spotkałam samej Ewy, tylko jedną z jej kopii zapasowych, jej ulubioną, w którą się wcieliła - oryginalny egzemplarz Ewy zginął kilka lat temu w wypadku samochodowym.
Zaczęłyśmy rozmawiać o nieistotnych rzeczach - taka typowa towarzyska pogawędka ze znajomą, na którą wpadło się na ulicy. Gdy już się żegnałyśmy, poczułam wibracje komórki w mojej kieszeni. Kiedy spojrzałam na ekran, zobaczyłam na nim setki przeróżnych komunikatów zmieniających się w zawrotnym tempie, przez co nie udało mi się w całości odczytać żadnego z nich.
Gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że wiele osób - zapewne klonów - stoi całkowicie nieruchomo i wpatruje się w zdezorientowane oryginały. A ich oczy... Ich oczy stały się nieziemskie. Tęczówki jakby zniknęły, a źrenice zmniejszyły się do malutkich punkcików na białych jak śnieg gałkach ocznych. Punkcików skierowanych we wszystkich prawdziwych ludzi w zasięgu wzroku.
Widziałam w tłumie sporo całkowicie zdezorientowanych osób, które jednak nie ważyły się nawet drgnąć, przerażone dziwnym zachowaniem klonów. Ta dziwna sytuacja sprawiała, że każda sekunda ciągnęła się jak guma, każda minuta wydawała się wiecznością, a człowiek nie marzył o niczym innym, tylko uciec stąd z krzykiem i zamknąć się w bezpiecznym mieszkaniu.
Po trzech minutach, które zdawały się ciągnąć przez całe dekady, klony nagle rozluźniły się i podjęły przerwane czynności.
Spojrzałam na ekran telefonu. Był pusty.

Hmm... w sumie to wyśniłam sobie całkiem ciekawy pomysł na opowiadanie, który aż się prosi, by go dokończyć Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:48, 15 Wrz 2014    Temat postu:


Przez cały czas, jak to czytałam, myślałam sobie, że jedyną rzeczą, jaką napiszę w komentarzu, będzie: "ej! przecież to jest genialny pomysł na fabułę jakiejś książki albo chociaż opowiadania" . A potem patrzę na ostatnie zdanie i widzę, że to nie tylko mój pomysł Very Happy. Świetny sen, serio Very Happy. Chociaż straszne to trochę.
Sama podobnych w sumie u siebie nie pamiętam, bo zwykle śnię raczej o jakiejś sytuacji dziwnej albo miejscu, którego nigdy nie widziałam. Albo mój ukochany sen w częściach, gdzie w jednej umarłam, a w drugiej (wyśnionej naprawdę długo po pierwszej) jechałam windą do zaświatów i widziałam przez zaparowaną szybę świat umarłych, gdzie wszyscy chodzili w piżamach Very Happy. W sumie jak o nich teraz myślę, to przypominało trochę obóz koncentracyjny Neutral. "Chłopiec w pasiastej piżamie" mi się przypomniał...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Miv
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Gru 2011
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zachodniopomorskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:52, 16 Wrz 2014    Temat postu:

Ten mój sen jakoś tak mi się dzisiaj skojarzył z "Komórką" Kinga... Ach, te moje sny, zawsze z poślizgiem - "Komórkę" czytałam jakieś trzy miesiące temu xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ignis
Sierota


Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:33, 20 Wrz 2014    Temat postu:

Sny mam zwykle czarno-białe, ewentualnie z elementami czerwieni. Kiedyś miałam serię snów o nieco drastycznej tematyce, teraz pamiętam tylko ogólny zarys "fabuły".
I - zmienianie zakrwawionych rękawiczek przed lustrem.
II - wspólne granie z kuzynami na komputerze, podczas imprezy. Wygrywał ta osoba, której udało się zakatować jakiegoś chłopaka nożem, biczem, mieczem etc. Nie pamiętam, kto zwyciężył.
III - gonił mnie Murzyn z nożem
IV - nawiedzony patriarcha rzucający się na bramę, za którą ziała czarna przepaść, a następnie skoczył w nią z diabelskim chichotem
V - rozmowa z psychologiem (cholernie się bałam i miałam mokre ręce, w śnie oczywiście).
Potem doszłam do wniosku, że te sny miały związek z takim chłopakiem, którego poznałam. Nosił nóż przy sobie, słuchał metalu (i tak dziwnie chodził jakby biegał słuchając muzyki) - a przynajmniej tak twierdził - oczy miał śliczne Razz. No, przyznaję fascynują mnie takie postacie Smile
Oprócz tego śnił mi się dawno temu, w podstawówce jakiś kawał, gdy się obudziłam to zaczęłam się śmiać na głos. Szkoda, że go nie pamiętam.
Ogólnie lubię śnić nawet koszmary, które w moim wydaniu są raczej softowe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:02, 20 Wrz 2014    Temat postu:

Iii... swoim postem mi Ignis przypomniała ten sen, który miałam wcześniej opowiedzieć. Czyli taki pseudo koszmar. Właściwie jako takich koszmarów zwykle nie miewam. To znaczy takich a'la horror. Ale i tak często boję się czegoś w snach. Na przykład ostatnio jechałam samochodem i zapomniałam, jak się hamuje, a nagle zobaczyłam, że wylała rzeka na miejsce, gdzie powinna być normalna droga i wjechałam do niej, prując przez wodę, bo nie mogłam zajarzyć, jak się to auto zatrzymuje Neutral. Dość to było okropne, bo widziałam już przed sobą jakąś głębinę. W ostatniej chwili zamiast zahamować po prostu zawróciłam.
Swoją drogą mam sporo nieprzyjemnych snów o jeździe samochodem. Pamiętam taki okropnie kompromitujący sen, w którym musiałam prowadzić auto - jeszcze zanim miałam prawo jazdy, bo to było naprawdę dawno temu - a że w ogóle tego nie umiałam, to pchałam je przez całe miasto z otwartymi drzwiami. Zresztą uciekałam też przed czymś w taki sposób... Bo samochodem szybciej, w końcu logiczne ;__;.
A innym razem wjechaliśmy naszym starym matizem do jakiejś głębokiej rzeki i przez chwilę jechał po powierzchni, a potem po prostu nagle zatonął. To też było raczej średnio przyjemne doświadczenie :\.
(Mam widać fobię na punkcie tonięcia...)

A jeśli chodzi o ten koszmar, to również dotyczył samochodu i tonięcia. Siedziałam na tylnym siedzeniu w aucie babci i czekałam, aż przyjdzie nas gdzieś zawieźć z siostrą. Ale nagle puścił hamulec ręczny i wyjechałyśmy tyłem z garażu - bo stroi trochę wyżej niż podwórko. Byłam oczywiście za daleko od kierownicy i nie mogłam sterować, więc jakoś dziwnie skręciłyśmy z podjazdu i zatrzymałyśmy się na miejscu, gdzie babcia dawniej parkowała. Ten kawałek był akurat otoczony takimi czerwono-białymi taśmami, ale przejechałyśmy przez nie i wylądowałyśmy w bagnie Neutral. I tu się właśnie zaczynał najgorszy moment, bo auto zaczęło momentalnie tonąć w błocie i tylko widziałam, jak czarna maź zakrywa wszystkie szyby i gaśnie światło... Okropne to było. Zwłaszcza że od razu sięgnęłam po telefon. I tylko bezradnie patrzyłam, jak zniknął nam zasięg. Kreseczka po kreseczce. I ciągle miałam tę świadomość, że nikt nie widział, że tam wpadłyśmy.
Jeszcze dziwniejsze było to, że jak opowiedziałam ten sen mojej mamie, to stwierdziła, że ostatnio śniło jej się, że w tym samym miejscu była jakaś grząska ziemia... dość to straszne, prawdę mówiąc.

A pozostałe moje koszmary są przede wszystkim o spadaniu - chociaż dawno takiego nie miałam - albo o tym, że się czymś właśnie kompromituję. Zresztą mam taką nieprzyjemną tendencję do budzenia się w panice... a potem stwierdzania z ulgą, że to tylko sen i cieszenia się z tego później do końca dnia.
A teraz jak przemyślałam ten powtarzający się motyw samochodu, to tylko potwierdziły się moje przypuszczenia, że boję się za szybkiej jazdy i mam coś podobnego do klaustrofobii, a raczej lęk przed tym, że nie będę miała swobody ruchów - a w zatopionym aucie to jak najbardziej ma sens.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:22, 20 Wrz 2014    Temat postu:

Cytat:
(Mam widać fobię na punkcie tonięcia...)

Zapraszamy na Mazury, najlepiej zimą, pochodzimy po jeziorze :3. Przełamywanie na wpół zamarzniętych przerębli to świetna zabawa Very Happy.

Ja w sumie nie mam jakichś specjalnie fajnych snów, ale dziś po raz pierwszy zapamiętałam dwa z nich, więc będę to świętować, zapisując je tutaj, zwłaszcza że specyficzna potem sytuacja wyszła Very Happy.

No więc śniłam sobie, śniłam... że siedzę w pokoju, koło biurka, i patrzę, jak siostra gra w Heroes V Dzikie Hordy Very Happy. Pamiętam, że akurat grała Inferno i się cieszyła, jak upgrade'owała jednostki swoje, bo... własnie nie pamiętam przyczyny Neutral. Ale wiem, że się dziwiłam, czemu u wszystkich bierze trzeci upgrade, a u żadnego drugi Very Happy.

Tutaj obudziłam się koło 7, zeszłam się napić, powiedziałam "hej tato", odwiedziłam toaletę i wwlokłam się z powrotem na łóżko, by ponownie zasnąć Very Happy.

I wtedy przyśniło mi się, że robiłam zakupy w Lidlu, żałując, że nie wydałam pięciu dych i nie dostałam przez to tej fajnej zabawki, co teraz dają przy wydaniu każdych 50 zł, pomijając tytoń i alkohol Sad. (One są takie fajne ;-;. I śmieszny odgłos wydają, jak się je od blatu odczepia Very Happy.) No i jak wychodziłam, to spotkałam Magdę Gessler, którą najwidoczniej znał mój ojciec.

Wtedy obudziła mnie... muzyczka z Heroes V ;__;. I się okazało, że siostra sobie o tej grze przypomniała i zaczęła grać Very Happy. Tylko Nekromantami, a nie Inferno, więc z tym nie trafiłam...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Halt Arratay
Podpalacz mostów


Dołączył: 04 Mar 2013
Posty: 936
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdzieś koło Krakowa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:28, 26 Wrz 2014    Temat postu:

Mój dzisiejszy sen był trochę... Dziwny...
A więc:

Byłam sobie na jakiejś koloni w... To chyba nawet nie były góry, tylko duże pagórki porośnięte starymi świerkami. No i ja tam nie byłam zbytnio lubiana, nie miałam żadnych znajomych. I ktoś kazał mi uciekać na najdalszą polanę jaką zobaczę z balkonu. No to wyszłam na balkon, znalazłam tą polanę (nie była jakoś szczególnie daleko), spakowałam sobie rzeczy do małego plecaka (czemu nie do dużego? bez sensu) i uciekłam.
Na tej ostatniej polanie była taka ładna drewniana chatka... Właściwie szałas. Oczywiście weszłam do środka.
Było tam jasno, czysto i ładnie pachniało. W pierwszym, większym pokoju stały dwa stoły nakryte taką popularną biało-czerwoną ceratą w kratkę. Były nakryte, jakby spodziewano się gości. Po trzy talerze na każdym, dzbanek z herbatą i cała parująca miska pierogów ruskich. Poczułam, że jestem głodna.
Wtedy zjawił się Staruszek. Nie był wysoki. Miał siwą brodę sięgającą mostka i włosy do ramion. Twarz miał opaloną i uśmiechniętą, ubrany był chyba w koszulę w kratkę i... może jeansy. Zapytał, czy nie jestem głodna, a gdy przytaknęłam stwierdził, że on też. Osiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść. A potem poszłam spać, bo byłam zmęczona.
Kiedy się obudziłam, Staruszek już się krzątał przy śniadaniu, ale wyglądał zupełnie inaczej.
Jego włosy i broda jeszcze bardziej się przedłużyły i on sam też stał się dużo wyższy. No i zeszczuplał. A zamiast spodni i koszuli miał na sobie szarą szatę do ziemi. I spiczasty kapelusz. Staruszek zmienił się w czarodzieja, ale wiedziałam, że to dalej ta sama osoba.
Ja wyglądałam zupełnie tak samo jak poprzedniego dnia.
Nie zdążyliśmy zjeść śniadania, bo nagle usłyszeliśmy tentem koni i przed chatkę zajechali rycerze i kareta. Czarodziej kazał mi się ukryć. Tylko nie miałam gdzie. Po prostu położyłam się między stołami.
Tymczasem księżna (ona wcześniej była organizatorką koloni) powiedziała czarodziejowi, że szukają dziewczyny, która im uciekła. Chodziło rzecz jasna o mnie. Staruszek odparł, że nikt tu dzisiaj nie przechodził, ale ona mu nie uwierzyła i koniecznie chciała zajrzeć do środka. No i zajrzała. I mnie nie zobaczyła! Potem wyszła i wchodziła jeszcze dwa razy. Nie mogła mnie zobaczyć (to dzięki czarodziejowi, który coś nade mną szeptał i wtedy znikałam).
Pozbyliśmy się tych gości i wszystko wróciło do normy. On był małym Staruszkiem a ja... No dobra, ja się w ogóle nie zmieniłam.
Po południu z lasu wyszła jakaś dziewczyna w moim wieku. Miała ciemne blond włosy, byłą szczupła i wysoka. Niosła koszyk z grzybami. Właściwie nie wiem z jakiego powodu, ale udało nam się ją namówić, żeby z nami została. Pokroiliśmy jej grzyby i zawiesiliśmy na sznurkach pod sufitem.
Rano przyjechała jakaś banda motocyklami i samochodami. Stwierdzili, że mamy się wynosić, bo to ich teren. Pamiętam, że któreś z nas powiedziało zdanie "Przyjeżdżają bogaci i wykupują góry." Tak nam się smutno zrobiło, tym bardziej, że Staruszek się prawie rozpłakał. I wtedy pojawił się mój kuzyn. Starszy ode mnie o trzy lata, jak zwykle z wyrazem twarzy mówiący "No co, podskoczysz mi?", metr osiemdziesiąt ileś. Tak w rzeczywistości, poza snem, to jakbym miał wybrać, z którym członkiem rodziny najmniej boję się iść przez miasto -i to przez takie nie najspokojniejsze miejsca-to wybrałabym właśnie jego. Oczywiście zgodził się nam pomóc. Siedzieliśmy więc w chatce, nic sobie z bandy nie robiąc. W pewnym momencie przyszedł jeden z nich i powiedział, że mamy się wynosić. Na co Kuzyn wstał z krzesła i... facet wyfrunął przez drzwi. Nasz "ochroniarz" musiał pokazać wyjście miłym gościom jeszcze dwa razy, a potem wszystko się uspokoiło.
W pewnym momencie zrobiłam sobie ługi spacer na szczyt ni to góry, ni pagórka. Pięknie było.
Ale potem wszystko się zepsuło.
Znalazłam się z tą drugą dziewczyną- Moniką- nad górską rzeką. Ktoś nas ścigał. Ta walnięta kobieta od koloni. Rozsiadła się na skuterze (strasznie była gruba) ze swoim wielkim rudym kotem i dalej! gonić nas poprzez góry-nie góry. Nie wiem czemu, ale uciekałyśmy brzegiem. W pewnym momencie rzeka podzieliła się na kilka koryt, więc wskoczyłyśmy do niej i popłynęłyśmy do tej najbardziej na lewo. Udało się. Nie mogła nas już ścigać.
Ale nagle zrobiła się noc, a na stosunkowo spokojnej rzecze pojawiły się fale jak na morzu. W pewnym miejscu przepłynęłyśmy obok wielkiej półki skalnej. Chciałyśmy się tam wspiąć, kiedy odkryłyśmy, że na górze pali się ognisko. Siedziało przy nim czterech eee... jakby to łagodnie nazwać... no czterech ćpunów, inaczej się nie da. Dookoła puszki po napojach, oni chyba piekli kiełbaski. Jakoś nie przypadło nam do gustu ich towarzystwo, więc popłynęłyśmy dalej. I znalazłyśmy koniec rzeki. Nie wpływała do morza, nie spływała pod ziemię, nie było wodospadu ani tamy. Po prostu koniec. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Nie było żadnej bariery, ale ona się skończyła. No i my w tym końcu siedziałyśmy.
I wtedy pojawił się kot. Oglądaliście kiedyś filmy przyrodnicze o orkach zrzucających foki do wody? Tak się czułyśmy. Bo opierałyśmy się na takich dużych deskach do pływania, a on podpływał do nas od dołu i próbował nas z nich strącić. Bałam się go. To było okropne! Bać się kota.
Ona znalazła jakąś "jaskinię" nad wodą i tam weszła, ale ja nie mogłam.
I w tym momencie straciłam orientację, co się dzieje. Bo pojawiła się jeszcze jedna dziewczynka, może dziewięcioletnia. A ta woda stałą się twarda. Nie byłą wodą, galaretą ani asfaltem. Po prostu była, ale.. Nie, ja sama tego nie rozumiem. Dalej byłą noc a fale się powiększyły, ale nie docierały do naszego "końca". Wtedy pojawiła się pomoc. Płynęła na ścigaczach sąsiednim korytem. Zaczęłyśmy krzyczeć i machać rękami, ale nie widzieli nas. Przepłynęli już prawie wszyscy, i wtedy ktoś nas zauważył. Jakoś przeskoczył oddzielającą nas "plażę" z kamieni i podpłyną do nas. To był chłopak, mógł mieć dwadzieścia lat. Miał wesołą twarz, chyba z piegami. No i pojawił się problem, bo mógł zabrać tylko dwie osoby. W końcu ustaliliśmy, że zabierze tą najmłodszą dziewczynkę i jednego z chłopaków siedzących na tej poprzedniej półce i piekących kiełbaski.
On, zanim odpłynął, ustawił nas w szeregu (nas znaczy dziewczyny)i.. A właśnie, o to chodziło mi z tą twardą wodą. Bo ona tam była, ale taka... dziwna. No nie ważne. I dał nam do powąchania jakiś dziwny liść- wyglądał, jak powiększony liść lipy, ale cały pokryty takimi małymi czerwonymi kropkami. Kazał nam zgadywać, co to jest. I powiedział, że podpowiedzią jest "Pan Tadeusz", od momentu, gdy Zosia mówi "Zagraj Jankielu, coś tam coś tam (wiem, jestem ignorantem) Wszak mi obiecałeś grać na mym weselu" do momentu, gdy w czasie mazura Zosia i Tadeusz spotykają się w tańcu. Nie miałam zielonego pojęcia.

I wtedy się obudziłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Halt Arratay dnia Pią 11:34, 26 Wrz 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Brzozowa Aleja
Mieszkaniec zamku Redmont


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:08, 27 Wrz 2014    Temat postu:

Mi się niedawno śniło, że powstała gra komputerowa o Mistrzostwach Świata w siatkówce. Wiecie, coś takiego jak Fifa.
Mam przesyt siatkówki ostatnio


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:26, 27 Wrz 2014    Temat postu:

Oooo, właśnie, pamiętam swój sen, a że pewnie go zapomnę, to czemu by go nie utrwalić póki co Very Happy.

Więęęęc... był trochę poplątany. Zaczęło się od lekcji wf-u w szkole, która nijak mojej prawdziwej nie przypominała. W sumie że to wf domyśliłam się tylko dzięki nauczycielce (również nie mojej w realu) i tym, że tak miałam go wpisanego w plan lekcji. W sumie byłam tam ja, jakaś dziewczyna, chłopak i nauczycielka. Nagle zobaczyłam dziwną czekoladę w białym opakowaniu z dziwnymi literami i spytałam się, skąd ona jest. Na to wuefistka, że z Macedonii bodajże i że zapomniała jej zostawić. I zaczęliśmy rozkminiać, jak się tam dostać, by ją zwrócić ;___;. Nie było nawet wiadomo komu, ale trzeba jechać do Macedonii Cool. Ja miałam w kieszeni caaaałe 3.70 euro i liczyłam, czy starczy na pociągi :3. Tak, pociągi, bo obczajaliśmy trasy z przesiadkami, ale cały czas po torach Very Happy. I wykłócaliśmy się, czy lepiej będzie się przesiadać raz, czy dwa, nawet nie wiem, czemu i jak to tak... właśnie, wtedy ta dziewczyna okazała się być moją najlepszą koleżanką z podstawówki i bardzo żywo dyskutowała z owym chłopakiem, ale argumentów chyba specjalnie nie słuchałam Very Happy. W każdym razie zakupiliśmy bilety na pierwszy pociąg w jakimś automacie na schodach szkoły (wydałam całe 2.20 euro Cool), a potem, zmordowana, wróciłam do domu (już naprawdę mojego). Zerknęłam na plan lekcji i odkryłam, że trochę ominęłam jedną z nich, która nazywała się... chyba "zajęcia uzupełniające", czy jakoś tak Neutral. Nie miałam pojęcia, o co w niej chodzi i tak dalej, ale ojciec strasznie się zdenerwował, jak się dowiedział, że nie poszłam... Za nic sobie miał argumenty, że nie wiem, gdzie to, z kim i co tam jest. Coś chyba mi świtało, że mieli rozpalać ognisko krzesiwem, bo o tym napomknęłam. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi, a gdy je otworzyłam, stał tam jakiś facet trzymający plastikowy, taki grillowy talerz z parującymi jeszcze pieczonymi w ognisku kiełbaskami. Dał mi je i tak ironicznie powiedział, że miło, że nie przyszłam do nich na lekcję Neutral. Taka strasznie zażenowana byłam potem i nie wiedziałam, co z fantem zrobić ;__;.
No i się wtedy obudziłam :3.

Co ciekawe jak po obudzeniu się i śniadaniu stwierdziłam, że zrobię na regale trochę miejsca na kolejny rządek książek, to znalazłam tam 3.70 euro Neutral.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:03, 28 Wrz 2014    Temat postu:

O, Evans w końcu coś opisała :>. I fajny ten sen Very Happy. Tak jak Halta .

A ja... muahaha, mam dwa nowe do opowiedzenia: jeden z dzisiaj, jeden z wczoraj. Zacznę od tego wczorajszego, bo dzisiejszy nadal muszę poukładać w głowie... Jeszcze wspomnę, że większość moich snów ostatnio opiera się na lataniu i umieraniu... to było i to, i to Very Happy.

Więc... zaczęło się od tego, że byłam naukowcem. I coś badałam. Nawet wiem co, tak konkretnie moją nową umiejętność czyli latanie. A właściwie jej brak...
Może było to w innym jeszcze śnie, w każdym razie mogłam latać dzięki takiej makowej (w sensie o kolorze maków) bransoletce - na lewej ręce! - i niewielkiemu flakonikowi z płynem w tym samym kolorze.
Ale w tym śnie nie mogłam. Chciałam się wybić, lecz od razu spadałam.
Tak więc szukałam rozwiązania, co zrobić, żeby znowu latać...
*^*^*^*^*
Dobiegłyśmy nad jezioro. Dobiegłyśmy, bo byłam tam ja i jakaś mała dziewczynka. Nie wiem, miała może 9 lat... na pewno nie więcej. I była ważna, bardzo ważna. A ja miałam ją chronić.
Wbiegła do wody, chciałam ruszyć za nią, ale złapał mnie jakiś facet. Nawet młody. Ale też naukowiec... Próbował rozwiązać tą samą zagadkę co ja. I właściwie rozwiązał, przynajmniej tak sądził.
Powiedział - wyciągając z kieszeni MOJĄ! fioleczkę z makowym płynem - że mała nie jest mu już do niczego potrzebna. I wtedy mnie olśniło, dlaczego jest taka ważna. Bo to jej krew dawała nam tę przecudną umiejętność latania.
Ale gościu nie miał jej krwi. Wiedziałam to, bo ja ją miałam...
Wyrwałam się więc facetowi, wyśmiewając go i pokazując mu prawdziwą fiolkę. Ten się gapił na mnie osłupiały, chciał mnie znowu złapać, ale moja mała towarzyszka zrobiła krok w naszą stronę. Pan-naukowiec się cofnął. Dziewczynka zrobiła kolejny krok, jakby jednocześnie rosnąc. Tamten więc nawet nie myślał, by mnie znowu złapać. (Naprawdę nie wiem, kim ta mała była... Ale wszyscy się jej bali Very Happy)
Wskoczyłam do wody - nagle mając na sobie zwiewną, białą sukienkę - i popłynęłam na środek jeziora, a dziewczynka mnie goniła, śmiejąc się. Żeby nie było - płynęłam pod wodą, bez oddychania...
W końcu jednak wynurzyłam się, strzepując mokre włosy, i popatrzyłam na chłopaka, który nadal się nam przyglądał. Ale tym razem już nie wyglądał tak, jakby chciał mi łeb urwać... Był taki... miły.
*^*^*^*^*
Siedzieliśmy wszyscy w jakiejś sali. Ja, dziewczynka, chłopak i jeszcze kilka osób. (Nie wykluczam, że był tam też Kubuś Puchatek...) O czymś rozmawialiśmy, bo chyba reszta też była naukowcami.
Nagle drzwi do pomieszczenia otwarły się, za nimi była jakaś łąką, a do środka wpadła kolejna osoba. Przyłączyła się do rozmowy.
I zaraz potem ktoś krzyknął "Gdzie jest Kłapołuszek?!" i zaczęła się bieganina. Wszyscy śmigali po pokoju, szukając Kłapołuszka (;__; ), ale tego szarego gada nigdzie nie było!
*^*^*^*^*
Zostałam skazana na śmierć. Nie mam pojęcia za co, możliwe że za wypuszczenie Kłapołuszka. Ale ja go, do diaska!, nawet nie widziałam.
W każdym bądź razie kat zaprowadził mnie na schody w moim domu, siadłam tam i natychmiast rzuciłam się na torbę z rzeczami na tańce. Wygrzebałam z niej niewielką szkatułkę, w której były różne fiolki. Wzięłam jedną z nich, właściwie niczym się nie odznaczała, ale widziałam, że jest w niej płynne srebro. Które podobno sprawi, że nie umrę... Wypiłam jednym haustem. Nie mam pojęcia dlaczego... Ale nagle przestałam być naukowcem i stałam się wiedźminem.
Widziałam, że mój przyjaciel - gość znad jeziora - na mnie patrzy, ale cóż... Akurat w tej chwili zginęłam.
A jednak nie. Nadal żyłam, o dziwo, choć topór kata na pewno mnie dosięgnął. Cóż... najwyraźniej jednak moje płynne srebro zadziałało...

A potem się obudziłam :3.

Napisałam to tak, bo sen rzeczywiście składał się z czterech części. Wszystkie były jakoś powiązane, ale trzeba było się domyślić, w jaki dokładnie sposób Very Happy. No i widać, jaki wpływ mają na mnie niektóre książki... Wiedźmińskie eliksiry, fiolki z krwią... Hmm... . I na początku - będąc panią naukowiec - nie byłam sobą... Znaczy patrzyłam na wszystko jej oczami, ale wyglądałam całkiem inaczej. A do swojej postaci wróciłam, kiedy wypiłam srebro... czyli stając się wiedźminem Very Happy.

^^**^^**^^**
A teraz drugi sen, o wiele krótszy i bez większych szczegółów...
Nie pamiętam już początku, ostatnią rzeczą, która mi została w głowie to to, że siedziałam tu na forum i pisałam z dziewczynami Very Happy. Znaczy pisałam jak pisałam... Co chwilę mi się strona wyłączała, więc ja nic tylko się logowałam.
A kiedy już mi się udało wszystko włączyć, wzięłam się za czytanie... No właśnie nie wiem czego Very Happy. Niby była to Krew... ale jednocześnie nie za bardzo... Choć Lady i tak napisała do mnie, że wstawiła wyjątkową, długą część. O matko, na serio długa była... Mniej więcej taka na kilkadziesiąt zwykłych rozdziałów Very Happy. (Lady, brawo ).
No i czytałam to i czytałam, ktoś do mnie sms-y pisał... Ale na stery numer, przez co nie mogłam odpisać :\. W końcu jednak przeczytałam jednego, w którym było coś, że mam przyjść do szkoły... od takiej Natalii jednej, ciekawe... Więc niemal wybiegłam z domu, zostawiając niestety czytanie, i poleciałam do szkoły.
W szatni spotkałam znajomych... i jednego chłopaka, którego niby znałam, a jednak nie Neutral. W każdym razie przez chwilę włóczyliśmy się po tej szkole, wyglądała w ogóle całkiem inaczej niż zwykle... przynajmniej w większości.
Okazało się, że mamy tam dni otwarte, a ten gość którego spotkałam był... jakby przyjacielem mojej koleżanki, która tu do nas przyjechała... Ale - co najdziwniejsze - nie nasza szkoła organizowała wszystko, tylko właśnie ta, która przyszła "w odwiedziny".
Potem znalazłam Natalię, która do mnie napisała, spytałam, po co tu przyszłam i dowiedziałam się w czasie krótkiej rozmowy, że ten "znajomy" nazywa się Ignocenty jakiśtam Neutral. Matko... tak dziecko skrzywdzić ;___;.
No a potem już nie wiem, co się działo. Siedzieliśmy obok pokoju nauczycielskiego - co jest dosyć dziwne... - gadaliśmy i patrzyliśmy, jak ludzie z innych szkół grają w ping-ponga...

I tyle :3. Na szczęście... Mam podejrzenia co do prawdziwej tożsamości "Ignocentego" i mogą one być nawet prawdziwe, bo wczoraj widziałam zdjęcie tej osoby i... no, takie rzecz się u mnie w głowie zapisują Very Happy.

No i więcej do powiedzenia nie mam. Stawiam na to, że za tydzień będą dwa kolejne sny Kwadratowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:51, 28 Wrz 2014    Temat postu:

To będzie jak na mnie bardzo krótki post, ale naprawdę mało zapamiętałam ze swojego snu... ale to było takie świetne *.* Bo mogłam chodzić po wodzie... nie wiem do końca jak, ale byłam daleko od brzegu i myślałam, że za chwilę utonę, a się nagle okazało, że jak się tylko trochę skupię, to już nie wpadam pod powierzchnię. Mam wrażenie, że chciały mnie pożreć jakieś delfiny, ale to tylko domysły, więc pewna nie jestem Very Happy. W każdym razie uczucie genialne Cool.

A wiesz Lifanii... niezależne badania jednego z moich synów wykazały, że fiolki z czerwonymi i srebrnymi płynami jednak nie dają umiejętności latania Very Happy. Dobrze, że nie zrobiłaś samodzielnych testów na jakichś przepaściach .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:31, 03 Paź 2014    Temat postu:

Hmm... mi ten sen się przyśnił nie ostatniej nocy, ale poprzedniej i jakoś tak wyszło, że zapomniałam go zapisać Very Happy. Za dużo z niego nie pamiętam, żadnych szczegółów ani, hmm... "fabuły". Ale wiem, że byłam na Pyrkonie Kwadratowy. I to z Ksssą akurat Very Happy. Tak sobie szukałyśmy w sali miejsca na nocleg akurat i były tam też dwie moje koleżanki z gimnazjum Neutral. Nie mam pojęcia, co tam robiły, bo raczej nie te klimaty... ale cóż Very Happy. W każdym razie mam nadzieję, że był on proroczy Kwadratowy. Wstępną zgodę na wyjazd dostałam .

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Evans dnia Pią 23:32, 03 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:49, 19 Paź 2014    Temat postu:

Kooocham ten temat... Ale dobra, bez wstępów, bo mnie tu poganiają Very Happy.

To... ostatnio miałam w sumie dwa sny... w których występowała jedna osoba, którą sama wymyśliłam... Fajnie :3.

Pierwszy już słabo pamiętam, ale na pewno lepiej niż ten późniejszy... Więc znowu byłam w jakiejś grupie naukowców (może ja się tym zająć powinnam...?) i... nie, to tym razem było co innego Very Happy. W tym śnie były jakby dwa obozy - jeden mój, tych dobrych i inny, naszych wrogów :3. Nie pamiętam już nawet, o co my się tłukliśmy... ale to była normalna walka na zabijanie, miałam taki faaajny pistolet i w ogóle *.* I nie mam pojęcia, co się tam wydarzyło, ale pewnego dnia wybraliśmy się naszym... e... ciężko to nazwać... jakimś takim latającym czymś na obóz tych złych... i go dosłownie zgnietliśmy Neutral. A potem uciekliśmy :3. Tamci zaczęli nas gonić, ja i ktoś tam schowaliśmy się w jakimś znalezionym po drodze domu. Przez chwilę myśleliśmy, że nas nie znajdą, ale wpadli do środka... To my przez okno na zewnątrz.
I wtedy nastąpiło u mnie rozdwojenie jaźni... bo jednocześnie widziałam świat oczami mnie i kolegi z drużyny... czyt. Merrila -.- (Jak ktoś nie kojarzy Merrila... taki chudzielec z białymi włosami :3) No więc: ja jako ja schowałam się za krzakiem... ale źli mnie i tak znaleźli... Natomiast drugie "ja" wlazło pod dmuchany basen... bardzo mądrze, też złapany -.-
Czyli ostatecznie nasza początkowo zwycięska bitwa zakończyła się niezbyt dobrze... bo oboje zginęliśmy Very Happy. Ale sen w jakiś sposób fajny :3.

A drugi... Nie no Neutral. Zapomn... Nie! Wiem . Nie mam pojęcia, o co chodziło, pamiętam tylko jedną rzecz. Mianowicie Merrila - czyli teoretycznie też mnie... czyli jednocześnie Vearka... biedny synuś Sad - bez ręki Neutral. Widok to był... okropny, bo jeszcze miał ją uciętą nieco powyżej nadgarstka i to mu się tak dziwnie zrosło... Brrr :S.

Dobra, tyle .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:53, 19 Paź 2014    Temat postu:

No, jak ktoś napisał, to się mogę podzielić mym dzisiejszym snem. Trza mieć wymówkę, by się nie uczyć o biosyntezie białek Very Happy.

Wielu ludzi. Znaczy garstka w sumie, może pomiędzy 5-10, ale nie jestem pewna. Nie wiem, kim są, ale jacyś znajomi. Jeden z jakiegoś powodu zajmuje się ogniem i kończy jako skwarka makabrycznie zawieszona na gałęzi niewielkiego drzewa. Okolice górskie. Chyba nikogo nie martwią dymiące zwłoki.
Następna scena. Jestem na zboczu góry z jednym gościem. Jakiś mój towarzysz najwidoczniej. Przed sobą mam kolejną górę, a między nimi dolinę. Wszystko pokryte jest soczyście zieloną trawą. Błękitne niebo, wszystko pięknie. Przysiadamy, by odpocząć, i nagle skądś pojawia się obok inny mężczyzna. Nie to, że magicznie przyleciał czy cuś, po prostu nie zauważyłam, by przychodził. Z jakiegoś powodu wiem, że to ten, który się spalił. Wydaje się zirytowany i trochę zły, że umarł i nie może odejść. Rozmawiam z nim trochę i wydaje się być sympatyczny. Pcham kieliszek w prawo w dół zbocza (skąd wziął się w mojej dłoni, pozostaje dla mnie tajemnicą), aż spadł z przepaści, i obiecuję, że pogadam z ojcem, by mu pomógł. (Wydaje mi się, że ma on jakieś znajomości, a może po prostu do tego przywykłam. Pojęcia nie mam.)
Scena trzecia. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, bo całą uwagę skupiam na połączeniu tabletu z komórką, które trzymam w dłoni. Sms-uję z owym martwym gościem, do którego czuję niezrozumiałą sympatię, i z tym drugim, moim towarzyszem, który w scenie drugiej ni odezwał się ani słowem, tylko siedział z obrażoną miną. Chyba poczuł się urażony lekkim olewaniem go, zaczyna mnie irytować brakiem empatii wobec spalonego. Poza tym na owym urządzeniu włączony jest czat rodem z "Durarara!!", na którym piszę z Lady. Nie wiem, o czym. Ona jest zielona, a ja szara.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:06, 20 Paź 2014    Temat postu:

To ja może opowiem na świeżo jeden z moich snów... co dość dziwne, opartych na chodzeniu po - chyba - Zakopanym. Przynajmniej częściowo. (Kurde, nigdy nie wiem. Pewnie powinnam napisać tutaj "Zakopanem" - ale jakoś nie dam rady tego tak odmieniać Very Happy. No nieważne.) Generalnie dziwność tego snu polega na tym, że po obudzeniu - które miało miejsce pewnie jakieś... max. 15 minut temu ;__; - odniosłam dziwne wrażenie, że to już co najmniej trzeci sen z tego samego miejsca i ja regularnie poznaję nowy kawałek jakiejś konkretnej okolicy, aż w końcu skojarzyłam, że jak się będzie szło od budynku z kolumnami, dokądśtam, to się dojdzie w inne miejsce i... i w ogóle. No i pewnie bardzo by mi się to przydało, jakby mój organizm nie stwierdził, że jednak poniedziałkowy wieczór nie jest najlepszą porą na sen... no i kazał mi wstawać zanim użyłam tej wiedzy Very Happy.

Ponieważ poza tą jedną sprawą wiele sensu w tym bełkocie nie było, powiem pokrótce kilka takich elementów, które mi się najlepiej zapamiętały. Po pierwsze pływanie w basenie. No i genialne dziecko pewnie się znowu owinęło kocem na twarzy i mi się niewygodnie oddychało, bo - a jakże - musiałam się we śnie dusić :3. Ach, ten cudowny moment, kiedy się starasz wypłynąć na powierzchnię i zaczerpnąć tlenu... głosy są coraz bliżej... i wiesz, że tam płyniesz... Ale nadal nie możesz dobrnąć na samą górę i zaczynasz panikować -.- Grrr...
Do tego pływanie z martwą rybą... którą też jakoś pamiętam z innych snów. Wydaje mi się, że śniła mi się wcześniej i jedzenie jej zaczynało się od oderwania kamiennego łba... Generalnie wyglądała jak karp ozdobny z doczepioną głową [link widoczny dla zalogowanych]. I jeszcze się tym nikt nie przejmował, więc musiałam sama to coś ukatrupić... a raczej usunąć. Martwe już było ;__;.

Ale poza tym sen dość mętny. Więcej przeskakiwania z miejsca na miejsce i oglądania jakiś dziwnych widoczków w wieczornym półmroku niż sensu. No ale w sumie niczego więcej się nie spodziewałam po takim śnie na popołudniowej przymusowej drzemce... W ogóle się zastanawiam, jaki związek miało to martwe bydle z wszechobecnym remontem w naszym mieście (codziennie patrzę na łyżki od koparek - musiało się udzielić Very Happy) i jedzeniem wczoraj pstrąga.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:27, 24 Paź 2014    Temat postu:

Wyrażam żal i oburzenie, że nie pamiętam żadnych ostatnich snów ;-;. Ale ktoś tu wspomniał (Lady chyba, nie chce mi się sprawdzać) o snach, które się śnią wielokrotnie. I od razu mi się takie przypomniały, dwa konkretnie, które śniłam już kilka razy Very Happy.

Więc po pierwsze, zawsze jak byłam... w podstawówce chyba jeszcze, to wciąż śniłam o tym, jak sobie siedzę po turecku w swoim pokoju i nagle zaczynam lewitować. I jak wyszłam z takiego tępo-transu, to opadałam i znów musiałam taki dziwny stan umysłu osiągać, by znów się unosić Very Happy. Ale im bardziej intensywnie się o tym myślało, tym gorzej to działało. Jak z zasadą "nie myśl o niedźwiedziu". Ale zawsze kochałam te sny Very Happy.

A inny... wiem, że tu było coś więcej do fabuły, ale za Chiny sobie nie przypomnę teraz. Ale ta część, która mi zapadła w pamięć, to podróż rodem z Harry'ego Pottera, jak w Banku Gringotta jechał tą kolejką Very Happy. Te wszelkie zawijasy, pętle i od czasu do czasu obracanie się do góry nogami... brr Neutral. Jak nie znoszę zazwyczaj takich kolejek górskich, to ten sen też zawsze lubiłam Very Happy.


A tak z innej beczki, to trudno to nawet snem nazwać, ale ostatnio myślałam o takim uczuciu... w półśnie często miewam i jest wręcz przerażające. Wczoraj na przykład sobie drzemałam w fotelu i zawsze jest coś o spadaniu, na przykład ostatnio było ze schodów. I to jest tak realistyczne, że się budzisz, podrygując dziwnie nogami, jakby chcąc złapać równowagę Neutral. Szybko się orientuję, co jest nie tak, ale jednak z boku to musi troszkę przerażająco wyglądać, jak ktoś sobie leży, nagle dostaje czegoś, co wygląda jak atak padaczki, i otwiera szeroko oczy ;___;. Więc takie pytanie, czy to tylko ja tak miewam, czy jednak u innych też się zdarza Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:39, 24 Paź 2014    Temat postu:

Mnie się aż tak nie zdarza, żeby mieć spadanie w półśnie, ale ogólnie wszystkie moje koszmary są albo o tym albo o topieniu się (względnie tylko duszeniu z jakiegoś powodu... raz mnie kuzynka objęła ramieniem za szyję i próbowała zabić ;_; A ja chyba tylko przykryłam usta kocem... średnia przyjemność). Jeszcze jeden typ koszmaru to uciekanie, jak człowiek jest taki potwornie zmęczony i ma nogi jak z ołowiu, nie może złapać oddechu, ale biegnie dalej, nawet nie zawsze wiadomo dlaczego. Nie-na-wi-dzę takich snów. Dawniej miałam częściej o spadaniu, a teraz takie, jak już mi się śni koszmar. No i w sumie to jedyny rodzaj strasznych snów jakie miewam... takie żeby się pojawiały jakieś potwory czy ciemne pokoje to nie. Chyba że ten nieszczęsny, o inwazji robotów z których jeden uparcie domagał się masażu Very Happy. (Aczkolwiek to opowiadane już po fakcie nie było wcale przerażające a tamte wspominam raczej niechętnie.)
A nie! Najgorszy sen to miałam, jak sobie mój mózg uroił, że oparłam się ręką na swoim pendrivie i wyłamałam go z laptopa, kasując wszystkie zdjęcia, jakie na nim mam, całą swoją powieść i ogólnie wszystko, co kiedykolwiek stworzyłam... jeszcze go próbowałam ratować, ale tylko kopał prądem Very Happy.

Ostatnia rzecz poza tematem to to, że podobno wczoraj, jak tata gasił mi światło (zasnęłam ze zmęczenia przy czytaniu), to słyszał, jak gadałam coś sama do siebie... I dzisiaj mnie spytał, na temat czego mam "cztery plany" i nadal nie wiem, o co mi mogło chodzić Neutral. Gadałam coś tylko, że mam te nieszczęsne cztery plany. Aż szkoda, że nie da się dowiedzieć, jakie Sad. (Chyba że "cztery w planach"... wtedy mogłoby chodzić o książki do napisania w jednej serii Very Happy.)
*** *** *** ***

ALE!
Ja miałam w tym temacie pisać przez swój dzisiejszy sen. Bo był... genialny .
I dawno tak dużo z jednej nocy nie zapamiętałam.

Ogólnie pierwsza część nie była jakaś szczególnie porywająca. Wyszło tylko tyle, że chodziłam po jakiejś szkole, która przypominała trochę moją podstawówkę i widziałam różne osoby w tym kolegę, który dość często mi się śni, tylko tym razem nie wiem, dlaczego go poznałam, bo miał włosy trochę takie, jakby Harry Potter stwierdził, że zapuści i urosły mu do ramion. Albo jakby nasadził na czubek głowy pofarbowany na czarno mop Very Happy.
Poza tym miałam jeszcze jakieś kółko matematyczne, na którym spotkałam już kompletnie zapomnianego kolegę z gimnazjum i swoją koleżankę z klasy teraźniejszej, która siedziała przede mną i która mnie oświeciła, że to nie z matematyki tylko zajęcia dodatkowe z angielskiego... No i się załamałam, bo mam już jeden dodatkowy angielski i nie chciałam więcej na to chodzić. Pewnie mnie mama zmusiła do dodatkowych dodatkowych :<.
A reszta snu polegała na rozdawaniu sobie cukierków... ale nie wiem, z jakiej racji Very Happy.


No ale to nie było tak fajne jak kolejna część *.*
Zaczęło się mniej więcej od tego, że szłam gdzieś z Lucyferem... (tak, tym Lucyferem). A ten dureń pomordował kogoś/coś i musiał przez to uciekać. Nie po ludzku/upadło-aniołowemu. Tylko rzeką, pod prąd ;__;. A że w dół owej rzeki płynęły sobie ryby i co ciekawe orki, no to trochę to było kłopotliwe. Tych orek nie ogarniam o tyle, że to miejsce przypominało płynącą koło mojego domu Rabę, która generalnie ma jakieś, średnio, pół metra głębokości. Względnie więcej, ale akurat we śnie panowało lato, więc wyschła i miejscami widać było kamienie. I dlatego próbuję jakoś pojąć te orki w wodzie Very Happy.
W sumie nie wiem też, dlaczego uciekałam razem z nim... bo generalnie tylko mnie denerwował. A do tego musiałam brodzić po tych kamieniach w zimnej wodzie z rybami obijającymi się o nogi. Całe ubranie się do mnie kleiło od wody, ale i tak za nim lazłam. Chyba po prostu z braku innych pomysłów, bo nie wiem, co działo się wcześniej. Może to wynikało z czegoś, czego już mój mózg nie zdołał zapamiętać... niestety. W każdym razie w końcu się Lucyfer doigrał i nagle na zakręcie zamiast iść dalej z nurtem poszliśmy prosto i wyszliśmy na brzeg... no i wtedy jacyś ludzie ze strzelbami zaczęli do niego celować, żeby go zabić. Za co dokładnie, to pojęcia nie mam, ale chyba za ukatrupienie jakiś ryb. (Chyba nie orek... gdyby chodziło o orki, to sama bym go udusiła :3.)

Także mój drogi Lucyfer wskoczył w łany dojrzałego zboża i schował się w nim przed tymi nieogarniętymi ludźmi, którzy nie zauważyli, co zrobił... i szukali go na niebie ;__;. I nie wiem, czy byłam dla nich niewidzialna, czy po prostu nic nie znaczyłam, ale kompletnie nie zwracali na mnie uwagi. Mogłam więc sobie spokojnie obserwować, jak Lucyfer czołga się w zbożu i robi im tuż za plecami - dosłownie - taki hałas, że półgłucha staruszka by się zorientowała, że coś jest nie w porządku Neutral. Ale nikt się nie odwrócił i goście w strojach myśliwych dalej celowali w niebo. Polowanie na kaczki to to nie było, ale też nie jestem pewna, skąd mogłam to wiedzieć. Chyba właśnie dlatego, że zanim się schował, oni próbowali go już zabić.
Także staliśmy sobie beztrosko, on schowany w zbożu, ja na wiejskiej drodze, a ci ludzie obok mnie. Było tam jeszcze ogołocone z liści, stare, czarne drzewo i jakaś chałupa, a za nami las. Taka zwykła wiejska okolica.

W międzyczasie Lucyfera próbował uratować żuraw i jeszcze jakiś inny zwierz, chociaż raczej nie sądzę, żeby mu ktokolwiek cokolwiek zawdzięczał. Może zmusił je do pomocy. W każdym razie owe stworzenia próbowały odwrócić uwagę i co chwilę wylatywały kawałek, żeby strzelano do nich, ale nikt nie interesował się latającym im koło głowy żurawiem, więc Lucyfer zaryzykował i zaczął się czołgać w zbożu jak partyzant. Próbowałam mu jakoś dyskretnie pokazać, żeby tego nie robił, no ale co ja mogę Neutral. Król Piekieł by mnie posłuchał - jasne Very Happy. Jakby robił, co inni kazali, to by nim nie został, czyż nie? No właśnie...
Więc się czołgał i hałasował. Nikt go nie widział - nadal.
A potem po prostu wstał i zaczął uciekać w siną dal... A raczej pod las, do grupy tańczących Indian. Tylko we włosy miał wplecione kłosy dojrzałego zboża, żeby udawać jednego z nich Neutral. Generalnie przypominał mi trochę takiego Indianina. Tylko bladego. Wysoki dość i z czarnymi, prostymi, długimi włosami. Całkiem do nich pasował, a jak się wmieszał w tłum i już zauważyły te ofiary, że zwiał, to było za późno, bo do Indian nikt strzelać nie chciał albo nie mógł. No i koniec całej przygody, potem mnie ktoś obudził...

Także podsumowując: wiedziałam Lucyfera, którego próbował uratować żuraw, a który sam się ocalił od strzelb, zwiewając z kłosami wplecionymi w swe kruczoczarne włosy na podobieństwo pióropusza... słodkie :3.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raven
Zabójca dzika i kalkara


Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 705
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Mała wieś w woj. łódzkim
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:55, 25 Paź 2014    Temat postu:

Ostatnio nie śni mi się wiele. Ale miewałam sny, które na długo zapadły mi w pamięć... Gdzieś wyczytałam, że Meyer przyśniła się fabuła ,,Zmierzchu". Nie wiem, ile w tym prawdy, ale pomysły na opowiadania często przychodzą do mnie w snach. Jestem pod wrażeniem snu Miv, toż to genialne jest <3. A ja miałam takie cuś, co kiedyś chętnie napiszę... Oczywiście z rozbudowaną znacznie fabułą, wszystko w głowie i czeka na realizację . Więc Morfeusz lub inna istota boska zesłała na mnie taką wizję:

Śnieg, lód mróz. Nie w stopniu umiarkowanym - istna Syberia. Mężczyzna w średnim wieku zakutany w futro. Warstwa śniegu sięga mu powyżej kolan, a jest wysoki, barczysty - w futrze wygląda jak niedźwiedź. Ma jasne włosy. Twarz jakiegoś polskiego aktora - Szyca? Adamczyka? Neutral Nie, raczej Szyca. Idzie sobie przez ten śnieg. Ale wiem jakoś podświadomie, ze to nie Syberia, tylko Anglia. Wokół łyse. cienkie gałązki drzew. Wszystko się błyszczy, skrzypi, z ust podróżnika uciekają kłęby pary.
Nagle - jak okiem sięgnąć - horyzont przecina... ogrodzenie. Nie żaden potężny mur, a za nim krajobraz wydaje się identyczny. Czarna, metalowa konstrukcja z poskręcanych fantazyjnie prętów. Niewysoka. Ale, jak to w snach bywa, wiem, że normalny człowiek nie może przejść. A gdzieś za nią jest coś... ważnego.
Mężczyzna nie jest zwykłym człowiekiem. Ma klucz czy coś w tym stylu. Ale kiedy znajduje furtkę, okazuje się, że jest otwarta. Oboje wiemy, ja - obserwatorka - i on - choć nie mam pojęcia, kim jest - że to zły znak. Jesteśmy zaskoczeni.
Staje się jeszcze bardziej ponury. Twarz mu tężeje. To nie jest ktoś, kogo chciałabym spotkać na jawie.
Ale nie jest zły... Raczej samotny. Ponury, bo życie dało mu w kość.
I wtedy pojawia się dzik.
Graliście kiedyś w Heroes III? Pamiętacie starożytne behemoty? Tak mniej więcej to wyglądało. Ogromna bestia, niemal tak wielka jak mężczyzna, o siwej szczecinie przyprószonej śniegiem. Dwa pożółkłe kły, na których są różne rysy, pęknięcia... Jeden chyba był ułamany.
Zaczęli rozmawiać. W myślach. Nie byłam żadnym z nich, a jednak rozumiałam rozmowę. Dzik był jakimś strażnikiem tych ziem. Pilnował ich pod nieobecność właścicieli. Mężczyzna był wrogiem tych ludzi, ale przyjaźnił się z dzikiem i z jakiegoś powodu mógł tam przebywać. Facet zapytał, czemu furtka jest otwarta. Dzik odpowiedział, że wszedł tu wcześniej jakiś człowiek. Nie wyjaśnił, czemu pozwolił mu wejść.
Nie pamiętam całej rozmowy, w każdym razie mężczyzna poszedł dalej. W pewnym momencie znów zamajaczyły przed nim gołe gałęzie drzew, a pomiędzy nimi ukazał się budynek. Pałac, choć nie miał żadnych ozdób. Prostokątna, szara bryła.
Nagle elementy krajobrazu stały się bardzo wyraźne. W oknach błyskało żółto-pomarańczowe światło. Ciepło, swojskość.
Ale wokół był cmentarz.
Pełno grobów. Mężczyzna o tym nie pomyślał, ale ja wiedziałam, że był to ,,Wilczy cmentarz". I były na nim pochowane wilki... ale nie tylko. Mnóstwo różnych zwierząt i ludzie.
Także żona tego mężczyzny. Gdzieś miedzy wilkami. Podszedł do płaskiej mogiły z przekrzywioną płytą nagrobną. Cmentarz był pod tym względem bardzo amerykański. Położył na śniegu czarną różę. Chyba rosły gdzieś w okolicy.
Jego emocje uległy zmianie: był zły. Wściekły. Ogarnęła go furia.
Jego żonę zamordowano.
Pochowano między wilkami.
Kto ją zabił? Do kogo należał dom?
Nagle zrozumiałam. To byli Władcy Zimy.
Podszedł bliżej budynku. Teraz zauważyłam schody, które z boku były ozdobione płaskorzeźbą przedstawiającą uśpione w śniegu wilki i ludzi z cierpieniem wymalowanym na twarzach. Mężczyzna przyglądał im się chwilę, a potem wszedł po schodach i otworzył drzwi.
W środku było ciepło i przyjemnie. Z jakiegoś odległego pomieszczenia wydobywał się śmiech. Mnóstwo młodych mężczyzn kręciło się w środku.
Nagle facet podobny do Szyca zmienił się w młodszego, brązowowłosego chłopaka. On nie był wściekły, tylko zdziwiony. Nie wiedział, gdzie jest. To o nim mówił dzik.
Wszedł do pokoju, z którego dobiegał śmiech. Było tam wielu ludzi. Ktoś stał przy oknie, tyłem do chłopaka. Jakaś kobieta. Odwróciła się, a wtedy się obudziłam.
Ale zapamiętałam jej twarz i wiedziałam, że była jednym z tych Władców Zimy.

Takie to symboliczne... Ten wilczy cmentarz bez przerwy mnie prześladuje od tamtej pory Razz. I Władcy Zimy przynoszący śmierć tym, którzy zagubią się w śniegu, zamarzną...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:43, 01 Lis 2014    Temat postu:

Sen miałam tylko jeden, a przynajmniej tylko jeden pamiętam, więc nie będę się rozdrabniać.

Lady siedziała sobie i układała książki na ogromnym regale w swoim pokoju. Nie ma wcale takiego regału, nawet jeśli bardzo by chciała, bo się - ach! - nie zmieści u niej w żadnym kącie. Ale tutaj był i przesuwał się na deskorolce. Niestety nie mogłam zbyt długo oddawać się radosnemu układaniu kolejnych encyklopedii, których nie potrzebuję, bo nagle ktoś zawołał mnie, twierdząc, że jestem bardzo potrzebna. Odprawiłam więc siostrę, która przyszła do mnie pomagać w przesuwaniu regału i poszłam... gdzieśtam.
Mój pokój okazał się być komnatą w pałacu, który - co ciekawe - stał na wielkiej wyspie lub - trudno powiedzieć - na drugim brzegu potężnej rzeki o szerokości co najmniej kilkuset metrów. Moment, w którym dostałam zadanie od, jak zakładam, swojej cioci, jakoś mi umknął, więc nie wiem, co tak naprawdę miałam zrobić. Kolejne, co pamiętam, to wędrówka mostem łączącym nasz gigantyczny pałac z miastem.

Most skonstruowano z drewna i siatki. Generalnie wyglądał tak, jakby zaraz miał mi popękać pod nogami. Z dnia nagle zrobiła się ciemna noc i wszystko oświetlały pochodnie albo płomienie na moście. Też trudno mi powiedzieć. Nie wiem też, skąd nagle w moich rękach wzięło się dziecko, ale nie było mi z nim specjalnie wygodnie, bo szłam pochylona do przodu i miałam wrażenie, że ten nieszczęsny niemowlak zaraz spadnie przez wielkie szczeliny w moście do rzeki pod nami. Cała ta konstrukcja przypominała trochę koronkę z drewna albo listewki posklejane na kształt plastra miodu, miejscami zespolone jeszcze cienką kratką albo normalnymi deskami. Niby solidne i się trzymało, tłumy ludzi po tym łaziły... ale i tak nie wiedziałam, gdzie stawiać nogi, żeby nie pękło mi pod butami. Zresztą całość wciąż się chybotała i dziecko mojej cioci - bo to była jej córka - cały czas ustawiało się tak, jakby miało wpaść w szczeliny.

W końcu udało mi się dobrnąć do końca mostu, a tam trafiłam na miasto, które najlepiej porównać do takich z okresu wielkiej rewolucji przemysłowej. Wąskie brukowane uliczki, wysokie domy i generalnie ciemno, mokro i paskudnie. Brakowało tylko biegających koło rynsztoka szczurów, ale może po prostu mi umknęły (umknęły... hehe ;-;...). Nie wiem, jak to się komponowało z tym bajkowym zamkiem po drugiej stronie, ale widocznie miasto do niego należało.
W każdym razie już na miejscu spotkałam moją kuzynkę. Poprzednia część snu, z której teraz nie pamiętam już nic, na pewno wyjaśniała, co ona tam robiła, ale na podstawie tego, o czym z nią rozmawiałam, wywnioskowałam chyba, że kiedy przenosiliśmy się rodziną na zamek, ona się na to nie załapała i musiała zostać w mieście. Musiało jej być trochę biednie, bo chodziła w szlafroku po ulicach i miała strasznie rozczochrane włosy. Zaprowadziła mnie do swojego domu, a raczej małego mieszkanka i wyjaśniła, że jest teraz sprzątaczką. Nie wiem, niestety, gdzie.
Całe to miejsce, gdzie żyła, wyglądało jak jedna wielka graciarnia. Wszędzie walały się pudła z zakurzonymi, brudnymi ubraniami, sterty starych książek i materiałów, a każda ściana zastawiona była rozwalającymi się, staroświeckimi meblami. Wtedy zobaczyłam, że szlafrok, w którym chodziła, ma oddartą lekko kieszeń i poznałam, że to ten sam, w których chodzę ja. Więc po naszym zniknięciu pewnie przejęła wszystkie nasze rzeczy, żeby jakoś przeżyć. Co ciekawe, wyglądała na dość zadowoloną z życia, tylko zmęczoną. A zwłaszcza się ucieszyła, kiedy zobaczyła dzieci, które ze sobą miałam... Tak, dzieci. Nagle do córeczki doszedł jeszcze synek. Nie wiem, jak się skubany zdołał tam przemycić, bo był jeszcze młodszy niż dziewczynka - nie dałabym mu trzech miesięcy.

W tym momencie zaczyna się część snu, której zupełnie nie ogarniam. Bo kuzynka wyskoczyła z dzieckiem przez okno i w świetle księżyca siadła na mokrym dachu, żeby nakarmić tego chłopca. I śpiewała mu piosenki, rozczulając się nad nim... Tylko dziecko zaczęło wypadać. Złapała je w ostatniej chwili, zanim spadło z tego dachu czy komina na ulicę, a byłoby z nim marnie, bo siedzieli naprawdę wysoko. Generalnie całe mieszkanie kuzynki miało genialny widok z okien i same okna na całą ścianę, co też wyglądało cudownie. Miała stamtąd panoramę na pół miasta, rzekę i oświetlony pałac w oddali - co akurat musiało nieco ją dołować, biorąc pod uwagę, że ją bezczelnie zostawiliśmy.
Ale! Wracając do tego dziecka... Chłopczyk zaczął najpierw wypadać z ubrania, a potem zjeżdżać jej z kolan. Ogólnie przypominał trochę kluskę ciasta. Jakby Michelin miał dziecko, czy cuś. Wtedy odeszłam od okna i zajęłam się dziewczynką, a kuzynka wskoczyła do pokoju i pokazała mi nieżywe dziecko wyglądające jak wymodelowana lalka z zamkniętymi oczami i powiedziała, że "trochę jeszcze pożył, ale nie udało mi się go dłużej utrzymać"... ;___;. Potem odłożyła go na półkę jakby chciała go schować i wyszłyśmy na zewnątrz, jakby kompletnie nic się nie stało. (Po tym śnie zaczynam się wahać, czy byłabym dobrą matką...)

Od tego momentu nie działo się już zbyt wiele. Poszłyśmy tylko razem nad most, bo kuzynka miała chyba wrócić ze mną i córką cioci na zamek. Niestety okazało się, że cały tłum czekających na rozłożenie mostu ludzi nigdzie nie pójdzie. Bo most doszczętnie spłonął. Zostały po nim tylko żarzące się i dymiące kawałki drewna przy naszym brzegu i gdzieś, bardzo daleko po drugiej stronie. Strażnicy zaczęli nas przeganiać i... mam wrażenie, że to przeze mnie to wszystko spłonęło.

I może... koniec?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ignis
Sierota


Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:15, 08 Lis 2014    Temat postu:

Jakby ktoś napisał opowiadanie z któregoś ze snu tutaj opisanego to trudno byłoby mówić o plagiacie. Nie, nie zamierzam być tym kimś Razz
Mój dzisiejszy sen (spałam 11 godzin i dopiero ok. 9 rano "złapałam" jakiś sen) był powiązany ze zdjęciem klasowym, które dostałam tydzień temu. Jako klasa biologiczno-chemiczna przebraliśmy się za lekarzy: białe kitelki, stetoskopy, ciśnieniomierze nawet. Zrobiliśmy niezłe przedstawienie.
We śnie byłam w szpitalu, w którym spotkałam znajomego z klasy ubranego w biały strój lekarza, stojącego w kolejce do recepcji, jednak on był tylko tłem wydarzeń i ciągle mi się gdzieś przewijał. Miałam odwiedzić siostrę i odebrać jej wyniki, więc żeby to zrobić wybrałam z wielkiej donicy jeden z białych rulonów. Poszłam dalej schodami na górę i spotkałam mamę (oraz tego znajomego w stroju lekarza, który załamał czasoprzestrzeń, ale to sen, więc jaki problem?), która kazała mi iść do izolatki, bo rzekomo zaraziłam się jakimś wirusem (wpływ Eboli na marzenia senne). Zamknęła mnie w salce, a ja zapomniałam, po co przyszłam do szpitala, otworzyłam balkon i rozłożyłam rulon, który okazał się pustym brystolem. Zaczęłam na nim rysować... i otworzyłam oczy. Jak się tak zastanawiam to wolałabym się nie budzić, chociaż sen był średnio przyjemny. Rzadko mam sny, które pamiętam po przebudzeniu. A, dawno temu śniłam o strzelaniu z pistoletu do żywych celów, którymi byli ludzie z gimnazjum (nauczycielka, kilka osób z klasy). Mało oryginalne, ale byłam wtedy okropnie czymśtam zdenerwowana.
Wniosek: jak mnie poniosą emocję to muszę się wyspać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:05, 03 Gru 2014    Temat postu:

Przypłynęliśmy z rodziną na niewielką, kamienną wyspę. Na pewno była zimna i opustoszała, a na ile moja mętna pamięć pozwala mi przypomnieć sobie szczegóły, zamieszkiwali ją głównie Rosjanie. Cooo zresztą nie byłoby takie dziwne, biorąc pod uwagę jedną rzecz, którą kilka dni temu oglądałam.
Tak czy inaczej w tym samym czasie, kiedy znaleźliśmy się na wyspie, uderzył w nią meteoryt (yup... it's Russia :3). Właściwie nie było żadnego wstrząsu - aczkolwiek uderzył. I ludzie poszli robić sobie z nim zdjęcia. Cała kolejka osób chcących wejść do tego hotelu poleciała jak nienormalna, strzelać sobie selfie z kawałkiem kosmicznej skały <3. Ja w każdym razie nie ruszyłam się z miejsca... co dla mnie jest normalne, bo nawet na wycieczkowcu nie chciało mi się ruszyć tyłka, żeby popatrzeć na delfina. Stanęłam w każdym razie przed gościem zbierającym bilety...

Iii się zaczęło... mwb... to wyglądało jak idealne odzwierciedlenie moich uczuć w kasach samoobsługowych w Tesco... Czy w sumie w jakichkolwiek kasach, w jakimkolwiek innym sklepie/niesklepie. Niby wiem, co mam robić - a i tak coś się spieprzy albo będzie mi wolno szło, albo nie wiem! Meteoryt spadnie na Ziemię! Wprawdzie bez wielkich scen nie obyło, ale gość sobie ze mnie kpił, bo obok normalnych biletów (do hotelu? why... aaa Russia) pojawił się jakiś przejazdowy, który chciałam zachować na pamiątkę. A on mi go zabrał, potargał i wyrzucił na trawę, bo myślał, że daję go za wstęp do hotelu ;-;. Co bardzo bolało, bo przywiązuję się do drobiazgów i lubię takie mało dla innych znaczące pamiątki.
*czarne dziury, braki w pamięci, biały film i szara strefa* <--- tak czykolorowo ogólnie

Później pojawiliśmy się w hotelu. Wielkie, puste pokoje. Ludzie po nocy strzelają selfie z meteorytem. Typowy dzień w moim śnie. A w sumie wieczór. Wieczór, który upłynął mojemu tacie na dłuuugich rozkminach, dlaczego tutaj jest tak ciepło? Dlaczego, skoro powinno być zimno, a nie jest? (Pewnie dlatego, że spałam zawinięta w kocyk :3.) Nie wiem, do jakich doszedł wniosków, ale mam niejasne wrażenie, że miało to związek z owym meteorytem... i że osoby stojące wtedy na zewnątrz zabrały z wycieczki nie tylko zdjęcia z kawałkiem świecącego głazu z kosmosu, ale bonusowo trafiły im się też dodatkowe kończyny i nowotwory... No cóż...

***
A mój wniosek o całości? Pół mojej psychiki w jednym śnie...
Freud byłby dumny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Śro 22:06, 03 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alyss9
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 01 Wrz 2014
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: małopolskie
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:32, 21 Gru 2014    Temat postu:

Ja mam kolorowe sny. Nie wiem jak często śnię bo 3/4 snów nie pamiętam. Koszmary czasem mi się zdarzają. Najczęściej kogoś w nich zabijają. Śnią mi się osoby, które znam i różne moje czynności i przyzwyczajenia, tylko tak wymieszane, że cuda z tego wychodzą. Ostatnio śniła mi się jakaś kolonia, okazało się, że moja koleżanka jest smokiem, a na szkolnym korytarzu odbywały się takie różne zajęcia dodatkowe. kilka tygodni wcześniej, że zabierali nas ze szkoły na sekcje zwłok mundurów. Tak więc dziwne te moje sny.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:30, 30 Gru 2014    Temat postu:

Właściwie nie pamiętam tak wiele ze swojego dzisiejszego snu. Dużo się w nim działo, ale najbardziej w pamięć zapadła mi jedna rzecz... To, że moja mama zrobiła sobie remont domu... Weszłam na piętro i zobaczyłam, że w łazience stoi mój tata i jacyś robotnicy. Debatowali nad płytkami, którymi ją wyłożyli... Prawdę mówiąc wyglądało to okropnie, bo płytki miały mdły, niebiesko-miętowy kolor, który kojarzył mi się przede wszystkim ze szpitalem albo ewentualnie starymi szkolnymi toaletami. A do tego kafelki na ścianach i podłodze był takie same, a sufit pomalowano chyba na identyczny kolor, więc cała łazienka wyglądała jak pastelowoniebieskie pudełko. (Już pomijam, że kafelki były wielkie i kwadratowe.)

I wyglądało to marnie, ale jeszcze dało się przeżyć. To tylko łazienka. Problem polegał na tym, że to samo moja mama postanowiła zrobić z moim pokojem Neutral. Zamiast paneli dostałam lodowate, lśniące kafelki. Zamiast zielonych ścian miałam kafelki... I wszystko lśniło jak sala operacyjna. Pewnie na suficie miałam te migoczące jarzeniówki, ale nie zdążyłam sprawdzić - światło było podobne.

I w sumie od momentu, kiedy to odkryłam, do samego końca snu darłam się na mamę, że ma to zerwać, że ja się stamtąd wyprowadzam, że ja tak nie chcę, ja tam nie zamieszkam, mają mi to naprawić i mają mi to zedrzeć... i ja się wyprowadzam, bo tak nie chce, mnie się nie podoba Very Happy. Przy czym przez całą swoją monotonną tyradę miałam świadomość, że to nic nie da i będę musiała tam spać...
Najciekawsze jest to, że pod koniec snu się obudziłam i odetchnęłam z ulgi, że wszystko wygląda normalnie. Po czym zamknęłam oczy i znów zasnęłam, a sen wrócił i zaczęłam kontynuować wydzieranie. Tym głośniej, że moja mama kompletnie się tym nie przejmowała i widać nie widziała nic złego w tym, że mojemu pokoikowi brakuje tylko metalowego, zimnego stołu operacyjnego w charakterze łóżeczka :3. (A teraz tak myślę... a może obudziłam się we śnie, a nie naprawdę? Very Happy)

Jeszcze jeden mały element: sprzątanie pudełek z butami i rozkminy, skąd ja właściwie mam te okropne trampki w cytrynowym kolorze i z czubkami, które kojarzyły mi się z butami Aladyna Very Happy. Mojej koleżance, która z nieznanych mi powodów też tam siedziała, co ciekawe się podobały...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:40, 11 Sty 2015    Temat postu:

To ja już kilka dni temu miałam napisać tu o moim śnie, ale jakoś z nadmiaru zajęć nie wyszło Very Happy. Więc się teraz za to biorę.Generalnie sen już się trochę zatarł w pamięci, ale opiszę, ile pamiętam.

Więc nie pamiętam specjalnie początku snu. Wiem, że jak wyjrzałam za okno, to z niewiadomych powodów nie zobaczyłam ulicy i Lidla, tylko wielkie pole zboża, zupełnie płaskie, a nad nim ciemne chmury i spadające na ziemię błyskawice. Bez deszczu, sama błyskawice. I to był widok rodem z pocztówki czy tapety na kompa. W każdym razie siedziałam w pokoju z siostrą i patrzyłyśmy, co tam się dzieje, bo zaczęły pojawiać się trąby powietrzne; znów nienaturalnie to wyraźne, a co do wielkości, to bo ja wiem, o średnicy metra czy półtora. Zbliżały się do domu i w końcu przeniknęły przez ścianę. Nie wpadły na nią i ją zniszczyły, tylko przeszły, jakby jej nie było. W ogóle jak teraz myślę, to biorąc pod uwagę całość, to ten mój pokój musiał być większy niż normalnie, bo za Chiny by to wszystko się nie zmieściło. Te trąby się rozwiewały i z nich wychodzili... hmm, ludzie? Wiem, że były dwa, jeden to chłopak siostry, a drugim była jakaś postać z anime, ale jaka, to już nie pamiętam ;-;. Najlepsze porównanie, jakie mi przychodzi do głowy, to że były to NPC-ty. Skądś wytrzasnęłam miecz i zaczęłam się z nimi naparzać. Wiem też, że mówiłam siostrze, która stała jak ten kołek pod oknem, że żałuję, że nie kupiłam jakiegoś innego... i wiem, że miałam jakiś konkretny na myśli, tylko nie wiem teraz jaki.
Jak tak teraz podsumowuję, to sporo z tego snu przypominało grę komputerową, nawet grafika. Widać powrót do gier się przełożył na wszystko, sny również ;_;.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 2:17, 11 Sty 2015    Temat postu:

Kurde... minęły niecałe dwa tygodnie od opisania tego ostatniego snu, a ja już kompletnie zapomniałam o jego istnieniu... Więc chyba jednej zapiszę tutaj jedną makabrę, która ostatnio mi się śniła. Tak dla upamiętnienia. Ogólnie muszę powiedzieć, że strasznie mi się podoba, jak ten temat odżył :3. Może nie jest to jakiś szybki proces i posty nie pojawiają się nawet raz na tydzień... no ale to jednak jakiś postęp, a zawsze lubiłam opowiadać sny i o nich rozmawiać Very Happy.
No nieważne, do rzeczy!

Po pierwsze ta makabra.
Opowiem o tym w skrócie, bo naprawdę nieprzyjemnie do tego wracać. Nie miewam koszmarów, horrorów nie oglądam... A to wyglądało trochę jak połączenie jednego z drugim. Tylko nie pokazano rzeczy, których sama w jakiś sposób się boję, tylko coś, co samo w swojej naturze jest okropne i przerażające.
Więc najpierw były demony. Dwa, chyba czerwone. Jeden z nich stał nieco z tyłu i przytrzymywał za ręce jakąś Osobę. Nazywam ją/jego Osobą, bo nie mam pojęcia, kim był ten człowiek, co tam robił i w ogóle. Twarz jakoś mi umknęła. Aczkolwiek z początku snu pochodzi takie dziwne wrażenie, że to jednak kobieta. Mniejsza z tym! Gorsze było to, co się z nią działo, bo drugi demon stał przed nią i wyrywał jej coś z języka ;__;. Nie język tylko jakieś... ścięgna, żyły? Chollera wie Neutral. Przypominało mi trochę drut kolczasty, ale jakby obrośnięty mięsem... Kurde! To było chore. I wiem, że tę Osobę to bolało, jakby to były męki piekielne. Chciałam się od tego odwrócić, ale robił mi się jakiś przeklęty zoom i musiałam to przez chwilę oglądać z bliska. Makabra Neutral. Nawet nie wiem, skąd to się wzięło w mojej głowie. I nie wiem też, czy te demony robiły to za karę tej osobie, czy chciały jej pomóc, bo np. pozbywały się jakiegoś ohydztwa z jej ciała. Pojęcia nie mam.
***
W ogóle całość przypominała jakiś... obraz albo gobelin. Wszystko było dziwnie płaskie, oderwane od rzeczywistości. W tle znajdowały się jakieś czerwone równiny bez życia i samotne góry jak Ayers Rock. Ale cała ta scenka znajdowała się dziwnie z przodu, jakby poza tym. Trochę mi się to teraz kojarzy z postaciami, które stoją na ramie obrazu, a nie w samym obrazie. Dziwne. Tak czy inaczej byłam tylko świadkiem i obserwatorem, nie czułam bólu i nie miałam na nic wpływu.

Ok! Ale koniec tego dziwactwa. Przechodzimy do kolejnego koszmarka. Tutaj mamy już typowo horrorową scenografię. Walący się budynek. Wszystko z metalu, ale tak pordzewiałe, jakby miało się rozpaść od dotknięcia. Nie wiem, co mnie tam przywiało, ale mam niejasne wrażenie, że ta część snu miała powiązanie z poprzednią. To znaczy nie bezpośrednie, ale po prostu z pamięci wyleciał mi ten moment, kiedy wyrywanie drutu z języka przeobraziło się w tamto "coś". W sumie oba te sny łączy jedno... To, że można mnóstwo na ich temat powiedzieć, mimo że zwierały minimum treści.
Tutaj pamiętam tylko jedną jedyną scenkę. Pojawiła się dziewczynka. (Już brzmi jak horror.) Nosiła białą, zabrudzoną sukieneczkę. (Tak, zdecydowanie horror.) I miała puste oczy - to znaczy białka bez źrenic. (Kurde!) Nie jestem pewna, czy się jej bałam, ale na pewno jej unikałam. Nie chciałam z nią rozmawiać, ale gapiła się na mnie albo chodziła sama i snuła w zadumie jakieś dywagacje. A przynajmniej jedną rzecz na jej temat pamiętam... Jak zaczęła się wkurzać i zacisnęła pięści na takich pordzewiałych prętach... Gapiła się w dół, na pustą halę zasypaną tynkiem który odpadł i powiedziała, że: "to wszystko kłamstwo! tak naprawdę Hitler wcale nie nazywał się Hitler! miał na nazwisko Hetler! a raczej Hetlerewski... Król Hetlerewski!" Neutral.
A potem zeszła na dół po schodach jakiejś wieży i straciłam ją z oczu. Może to i lepiej. Pewnie kolejna tyrada dotyczyłaby cesarza Stalina albo czegoś podobnie absurdalnego.

W sumie ciężko mi powiedzieć, żeby to było samo w sobie przerażające. Brzmi wręcz tandetnie i jak przerysowana "straszna historia". Bardziej mnie dręczy, jak mój mózg bez żadnych źródeł, które by mu dostarczały takich obrazów, był w stanie sobie wykreować coś takiego...

*** *** ***

Kurde... nie jestem w nastroju, by opowiadać dzisiejszy sen... ale boję się, że zapomnę, więc tylko wspomnę o tym, że kupiłam sobie frytki. Kiedy odbierałam je z restauracji, jakieś dziecko - chłopak - wyżerało mi je z opakowania. I wołał do mamy, żeby mu kupiła, a ona zaczęłam się oburzać, że "nie! nie będzie jadł frytek, bo tylko polska kuchnia! TYLKO POLSKA KUCHNIA!". A potem coś o tłuszczu i pierogach, ale to mogłam już sobie dopowiedzieć nieświadomie po obudzeniu.
Ogólnie mogłabym tutaj skończyć, ale potem pojawił się jeszcze jeden ciekawy epizod z moimi frytkami... Mianowicie szłam sobie z tatą i dziadkiem po rynku w naszym mieście i częstowałam ich... tylko nie frytkami. Kawałkami kartki wyrwanej z zeszytu. I co ciekawe wcale nie wydawało mi się to dziwne. Zresztą chyba nie tylko mnie. Po prostu odrywałam im takie podłużne strzępki i jedli. (Nawet nie wiem, czy ich w keczupie nie maczaliśmy.)
Robienie sobie selfie z małym kuzynkiem przemilczę...

No! Koniec.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Nie 2:50, 11 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> La Rivage / To i Owo... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Następny
Strona 10 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin