Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Wasze sny...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> La Rivage / To i Owo...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:59, 10 Cze 2015    Temat postu:

W sumie jakiś czas się zastanawiałam, czy niektórych snów tu nie dać. Namyślałam się za długo, bo potem wylatywały mi z pamięci Very Happy. Nienawidzę tego, jak szybko się je zapomina Neutral. I muszę przyznać, że czasem ciężko mi się przyznać, co wytworzyła moja głowa. I tak myślę, że ten, o którym chciałam teraz napisać, można spokojnie wrzucić do jednego worka, którego elementy zawsze się czymś niewielkim różnią, ale podstawa jest ta sama.

Nawet nie ma co snuć długich opowieści, bo nic szczególnego się nie działo. Byłam u siebie w domu. W moim pokoju, tak dokładniej, ale z jakiegoś powodu układ mebli był taki, jak w pokoju rodziców. I co tam było? Jeźdźcy byli Very Happy. Rzecz jasna z komputerami Cool. Kurde, nie ma to jak śnić o siedzeniu w internecie... Masakra, jak tak się o tym pomyśli ;-;. W każdym razie nie mam pojęcia, czemu Lady jechała przez cała Polskę, by skorzystać z możliwości skorzystania z lapka i nadrobienia zaległości. Ja z Lifanii przeglądałyśmy jakieś dziwne strony w internecie, a Werak... w sumie nie mam pojęcia, co robiła, ale wiem, że siedziałyśmy we czwórkę i wszystkie nołlajfiłyśmy Very Happy. Nie ma to jak niemalże obrazujący rzeczywistość sen :3.
Kolejny sen z udziałem owej trójki był nieco bardziej żywy, bo szlajałyśmy się po jakimś mieście, którego w ogóle żadna z nas nie znała. Ten sen był na tyle dawno, że nie do końca pamiętam, co się działo, o czym rozmawiałyśmy i tym podobne rzeczy. Wiem tylko, że zaczął nas gonić jakiś gość, tak pod dwudziestką musiał być, i skryłyśmy się przed nim w salonie Plusa ;___;. Gdzie była część mojej klasy, nie wiedzieć czemu Very Happy. Ale przynajmniej się przydała, bo poprosiłam chłopaków, by jakoś nas obronili ;__;.

Jak widać, śnię o użytkownikach z forum Very Happy. W sumie nie jest to na tyle częste, by co drugi sen był w towarzystwie tych znajomych, ale na tyle, by mnie to zastanawiało. Dziwnie mi nieco z tym, że częściej w śnie widuję osoby, które spotkałam kilka razy w życiu bądź w ogóle, a z drugiej zupełnie mnie to nie dziwi, patrząc na mój stosunek do nich i do znajomych z okolicy.

Miałam tu też opisać inny sen. Ale w trakcie pisania wyleciał mi z głowy :3.
*myśli*
Noooope, pustka. Chała nieco Sad. Ale może będę miała materiał na następnego posta Very Happy.
A nie! Już wiem. Zerknęłam do pamiętnika Very Happy. Więc kilka tygodni temu to już było. Śnił mi się... jakiś obozo-wyprawa. A właściwie przygotowania do tego. Co w sumie zabawne, bo po raz kolejny miejscem było pomieszanie mojej okolicy, domu, szkoły, boiska z innym klimatem i dodatkami. Bo wyglądało to nieco jak obrzeża puszczy równikowej, a moje LO skrzyżowane zostało z Hogwartem ;__;. Były wykłady o tym, jak przeżyć w dziczy. A wykładowcami byli Arrancarowie :3. Ludzie wokół to też jakaś mieszanka zupełnie obcych, ludzi z mojego rocznika, których znam, i... w sumie nie, to by było na tyle. A gdy wróciłam do domu (tj. wróciłam... przeszłam kilka metrów do niego :3), okazało się, że moja kotka do mnie mówi, ma Weltschmerz i opowiada mi, jak to jest, jak się żyje w zamknięciu, bez możliwości wyjścia na dwór. Słuchałam, jak żali się na swój koci los ;__;. W sumie nie żałowałam, że się wtedy obudziłam...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 1:02, 11 Cze 2015    Temat postu:

To ja się trochę bardziej streszczę... a raczej ograniczę do jednego snu Very Happy. Nie pamiętam aż tylu snów z ostatnich dni i tygodni co przedmówczyni. Ale fakt, że ich nie zapamiętałam, o czymś świadczy, bo te najlepsze jednak tak nie wylatują mi z głowy jak słabe... Więc!


Po pierwsze pokłóciłam się z tatą... Nie wiem o co, nie mam pojęcia, kto zaczął (ale na pewno on! :3), ale skończyło się jakże wesołym akcentem, czyli tym, że mój rodziciel postanowił mnie zadźgać widelcem. Zabrali mu noże, żeby mi nic nie zrobił, więc wziął inne narzędzie... Nie wiem, może spałam na słuchawkach, że mnie coś tak kłuło w plecy Neutral. Trochę to chore, ale - cóż - to właśnie wyśnił sobie mój mózg.
W każdym razie, w tym samym czasie, korzystając z zamieszania, ktoś się włamał do naszego domu. Było to dość dziwne, bo w sumie zauważyłam wcześniej, że to robi, ale mimo to nie zareagowałam jak trzeba i zwyczajnie olałam sprawę. Mało rozsądne podejście. Bywa! Wolałam się kłócić i mojej uwagi w większym stopniu nie przykuł ktoś siedzący u nas w domu, kto dodatkowo przywiązał do drzewa przy dachu motorower czy inne skuteropodobne ustrojstwo w białym i miętowym kolorze. (Pomijam, że gdyby tam faktycznie rosło drzewo, wychodzilibyśmy z domu do ogrodu omijając pień - ale mniejsza. Szczegóły.)
Na włamanie zwrócono uwagę dopiero wtedy, kiedy czując dźgnięcia widelca, zobaczyłam, jak włamywacz zsuwa się po linie i chce uciekać. Wtedy wybiegliśmy z domu i jako pierwsza pobiegłam do jego czarnego samochodu, który stał na naszym podjeździe. Widocznie ten skuter to nie jego tylko taki nasz, stacjonarny, do ozdobienia akacji... Zatrzasnęłam drzwi, które otworzył i nie mógł wsiąść... i wtedy poczułam, że coś zaraz się stanie - coś złego. W tym momencie sen zaczął wyglądać jak film akcji, bo schowaliśmy się za starym nieużywanym matizem razem z tym kolesiem, który nas okradał i czekaliśmy na wybuch. Moja rodzina chodziła dookoła i nie wiem, dlaczego ich nie ostrzegłam, ale było już za późno. Wtedy włączyło mi się zwolnione tempo i wszyscy zaczęli uciekać, a za ich plecami pojawiła się kula ognia w miejscu czarnego samochodu Neutral. Mój wujek biegł w takim slow-motion, chociaż wtedy moją uwagę bardziej przykuło to, że nosi na sobie niebieską marynarkę - która do złudzenia przypominała mi strój tego kolesia śpiewającego Gangnam Style. Nosił takie dziwne, niebieskie coś w niektórych scenach teledysku i w moim śnie wyglądało to podobnie. Cóż...
Z tego, co mi wiadomo, wszyscy z mojej rodziny przeżyli... Ale widok mojej siostry biegnącej obok bagażnika tamtego auta i wrzeszczącej, kiedy pali się jej cała żółta weselna suknia na plecach pewnie dość długo nie wyleci mi z głowy. Zwłaszcza że nie robiło to na mnie większego wrażenia, a jej to chyba nawet nie bolało. Po prostu biegła i machała rękami, ciągnąc za sobą wielkie płachty płonącego materiału. Wyglądała raczej jak postać wariująca w kreskówce, a biorąc pod uwagę kolejne sceny snu, na pewno się jej nic nie stało.

Bo kiedy wybuch się skończył, ja i siostra pobiegłyśmy razem na ulicę. Ja przeskoczyłam rów, a ona pobiegła podjazdem i razem zaczęłyśmy uciekać. Z niewiadomych powodów, gość od włamania biegł za nami. Może chciał odszkodowanie za auto? Koleś miał pistolet, ale z niego nie strzelał. Co nie znaczyło, że zaraz nie zacznie. Swoją drogą interesujące, że biegłyśmy szybciej od niego... Właściwie chwilami miałam wrażenie, że lecę nad ulicą. Ledwo odbijam się nogami od podłoża i skaczę jak w jakiejś innej grawitacji. Fajne uczucie, ale strasznie trudno utrzymać wtedy równowagę i łatwo się wywrócić. Zaczynam po swoich snach niektórych być specem od poruszania się w różnych grawitacjach ;__;. (Taka ciekawostka o moich snach, którą dopiero teraz widzę. Czasem jestem lekka jak piórko, a czasem mnie wgniata w ziemię. Zastanawia mnie, skąd to.)
Biegnąc, dotarłyśmy do wylotu drogi (który niektórzy mogą znać z Google Street View, bo dawniej dało się dojechać tylko do tego zakrętu przed moim domem Very Happy) i napotkałyśmy trzech innych kolesi z pistoletami. I teraz ważna lekcja! Gdybyście byli kiedyś w podobnej sytuacji... po prostu powiedzcie, że mają zastrzelić tego, kto was goni! Genialne! Żeby było zabawniej, wybrałam całkiem dobry sposób, żeby to zrobić. Po prostu zawołałam: "on jest okropny!", "on jest po prostu obrzydliwy" i inne podobnego typu antykomplementy... Podziałało :3. Trzech nowych kolesi z giwerami chyba też uznało, że ten, który nas goni, to jakaś straszna szuja i zostali za nami, a my biegłyśmy dalej jak wesołe kangurki, podskakując lekko w świecie z popsutym prawem ciążenia Very Happy.

Zakończenie całego snu też jest dość dziwne, bo zaczęłam już wpadać w histerię. Nie widziałam za bardzo plusów naszej sytuacji i czułam, że ciągle ktoś może za nami biec. Nie mogłyśmy się więc zatrzymać i byłam chyba pewna, że resztę życia spędzę, uciekając. Więc na skrzyżowaniu z większą drogą pobiegłam w prawo, uznając, że prześladowca się tego nie spodziewa i wpadłam na pomysł, jak to zakończyć. Powiedziałam, że trzeba wezwać karetkę i poinformowałam siostrę, że wtedy wszystko będzie dobrze. Ciekawa logika, nie powiem... Przywołałam więc pogotowie w myślach i za chwilę już miałam sygnał karetki. Potem uznałam jednak, że trzeba czegoś więcej, żeby się skończyły kłopoty... może... obudzenia? I się obudziłam :3.


W całym tym śnie ciekawe było to, jak bardzo moje życzenia i przewidywania przekładały się na rzeczywistość. Prawie wszystko wiedziałam z wyprzedzeniem, jakby samo to, że o tym pomyślałam, wywoływało to nagle we śnie. Nawet obudziłam się na życzenie i ciężko mi opisać ulgę po otwarciu oczu i to, jak się teraz czuję z tym snem... Ale na pewno był jednym z najlepszych w moim życiu. Takie rzeczy się często nie śnią jednak i się cieszę, że pamiętam go właściwie jako ciągłą całość bez białych plam od chwili kłótni. Mam nadzieję, że mi się coś podobnego powtórzy kiedyś, chociaż w może przyjemniejszym klimacie :3.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Czw 1:16, 11 Cze 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:09, 29 Lip 2015    Temat postu:

Ja mam parszywe szczęście. Koniec lipca, środek wakacji, a ja o czym śnię? O szkole :3. Co zabawne, bo w sumie nawet nie był to zły sen. Nie opiszę go... bo skleroza :3. Nie pamiętam i mnie coraz bardziej szlag trafia, że mam takie białe plamy Neutral. Ale śnił mi się dobry sen o szkole. Oby proroczy!

Poza tym ostatnio miałam inny sen! Równie pasjonujący. Jechałam autobusem miejskim w Tychach na przystanek "szpital wojewódzki", spod którego odjeżdżają mi autobusy do Bielska i Krakowa. Siedziałam na tylnym siedzeniu, czego nigdy właściwie nie robię. Takie szaleństwo :3.

Kurde no! Neutral Sny są spełnieniem marzeń, mogę w nich latach, mieć różdżkę Pottera, skakać ze spadochronem, pojechać do Stanów, pływać w złocie i inne... Dlaczego, powiedzcie mi, dlaczego mi muszą śnić się tak prozaiczne rzeczy jak szkoła czy autobus, jak pójście do jednego jest kwestia przejścia kilkunastu metrów, a do drugiego kwestią wydania 1.50 zł za bilet? Ja protestuję, oburzam się i w ogóle stwierdzam, że to niesprawiedliwe Sad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:59, 29 Lip 2015    Temat postu:

Miałam zamiar ten temat dzisiaj odgrzebać, a tu prosz - już odgrzebany :3. A sny miałam ostatnio dwa (te, które zapamiętałam, oczywiście), ale niestety mam tylko kilka scenek w głowie, więc... no, rozpisywać się nie będę :3.

Zacznę od tego gdzieś sprzed tygodnia... Bo był strasznie fajny :3. Więc wiele faktycznie nie zostało mi pamięci, ale nie mam pojęcia, co robił tam kuzyn mojej dawnej znajomej... z którym w życiu nie rozmawiałam ;-;. Może to przez to, że widziałam go ostatnio, jak z zawrotną prędkością jechał przez wieś... kto wie :3.
W każdym razie tenże Arek miał konia... tak jak taki rycerz trochę (na tym koniu pewnie też szarżował o 20 km/h więcej niż w przepisach... no nieładnie...). I ja też najpewniej miałam konia, przynajmniej przez chwilę. Była tam też jakaś armia... I wszystko działo się ciemną (dosłownie ciemną, wszystko było granatowe) nocą pod moim domem. Potem mój dom zamienił się w jakąś starą chałupkę, ale mniejsza Very Happy.
No i nawet nie pamiętam, coś się darłam do tamtych ludzi, może im uciekałam albo coś, ale w pewnej chwili wyczarowałam na ręce taki... e... fioletowo-liliowy magiczny dysk. I rzuciłam nim w ognisko stojące w rogu mojego domu, po czym to od razu wybuchło płomieniami... tego samego koloru. I to właśnie było w tym śnie najlepsze - ten dziwny coś i fioletowy ogień... Normalnie cudo rzucać takim czymś *.* W sumie zanim ognisko się rozpaliło, to ten dysk rozpłaszczył się na ziemi, zrobiło się z niego takie równiutkie, lśniące fioletowe kółko i z niczego strzeliło płomieniami! Ja tak chcem umieć :<. (A wiecie co zauważyłam? Że w wielu moich snach pojawiał się już ten kolor. Kiedyś, jak byłam duchem i przenikałam przez ściany miałam na sobie sukienkę w identycznym odcieniu... ciekawe :3.)
I zaraz po tym wszystkim właśnie mój dom się zmienił, a ja sama skryłam się w chatce... która zaraz została podpalona moim własnym fioletowym ogniem :3 (chyba mam już jakąś schizę z pożarami domów ;-; )
I właściwie więcej nie pamiętam :3. Tylko tyle...

Natomiast drugi sen można zaliczyć do moich apokaliptycznych wizji końca świata... w sumie czemu nie Very Happy.
Bowiem... (to przez Metro 2033 z kolei...) znajdowaliśmy się gdzieś pod ziemią (jak ja to wytrzymałam - nie mam pojęcia), był tam na pewno mój brat... i jakieś kilka osób, ale nie pamiętam, kim byli. A siedzieliśmy tam, bo na nasze miasto zrzucono bombę atomową, przez co zostało doszczętnie zniszczone... i w ogóle nie było sensu wracać na powierzchnię :3.
I... pierwsza scenka to ta, kiedy mój brat tańczył z jakąś dziewczyną na schodach do rytmu muzyki sprzed kilkudziesięciu lat, którą to dziewczyną okazała się stara znajoma, której nigdy nie lubiłam Neutral. Maaatko, coraz gorzej ze mną ;-;.
Natomiast druga scenka... Nie wiem, o co chodziło, ale w tych podziemiach mieliśmy zbiornik z wodą. Taki duży, jak basen do ogrodu. Mogłabym go opisać w szczegółach, ale wam tego daruję :3. I woda w tym zbiorniku była zatruta. I ktoś - czyt. Lifanii, która nagle okazała się być najlepiej nadającą się do zadania osobą (bo w końcu Jeździec Wody! a skąd oni tym wiedzieli...?) - musiał temu zaradzić. Więc zaradziłam... nurkując w tejże zatrutej wodzie :3. Genialne? Oczywiście Very Happy. Chyba mi się mimo wszystko udało, bo zatkałam jakąś rurę swoją kurtką - nie wiem, co to dało, ale widać tak miało być - i tadam! Woda została oczyszczona .


No i tyle... Więcej nie pamiętam, ale cieszę się, że znowu zostaje mi coś z tych snów Very Happy. Bo tak normalnie, to pustka w głowie jest zaraz po obudzeniu... A tu proszę. Wiem, jak to jest rzucać świetlistym fioletowym dyskiem... ooo... teraz mi się przypomniało, że ja podobno byłam czarownicą i dlatego mnie ścigali... To by miało sens :3. I uzasadnienie ci ludzie też mieli, w końcu nie każdy trzyma takie magiczne cuś w rękach ;-;.
I fakt, może miałam te sny trochę bardziej urozmaicone niż ty, Evans... Ale wiesz, w kasowaniu biletu musi być jakieś przesłanie . A może to takie marzenie z dzieciństwa? :3 Mnie zawsze jeżdżenie autobusem strasznie cieszyło Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:59, 31 Lip 2015    Temat postu:

Tak! W końcu przypomniał mi się dzisiejszy sen! A naprawdę cieszę się, że w końcu wrócił do mojej głowy, bo przez chwilę nawet nie pamiętałam, że w ogóle mi się przyśnił. A taka byłaby strata ;-;.

Niestety początek tych absurdów wyleciał mi z głowy, ale jedną z pierwszy rzeczy, jakie kojarzę wyraźnie, jest scenka w samochodzie, kiedy siedziałam koło mojej mamy w aucie zaparkowanym z jakiegoś powodu w środku normalnego domu. Rozmawiałyśmy o... czymśtam i w pewnej chwili zauważyłam, że cały ten dom się jakoś tak dziwnie trzęsie. To znaczy chwieje na fundamentach, do przodu i do tyłu coraz mocniej. Aż w końcu dotarło do mnie, że mam na to wpływ. Mój mózg kontrolował ruchy tego budynku i kiedy tego chciałam, kołysał się coraz mocniej. A ponieważ ostatnio przekonałam się na pewnym eksperymencie, że moje myśli są dość swawolne i nie obchodzi ich moja wola, no to i tym razem nie udało mi się tego okiełznać. I w końcu dom chybotał się tak gwałtownie, że musiałyśmy się ewakuować.

Kolejna scena, którą pamiętam, to jazda do domu w deszczu. Tego domu "mojego domu", a nie tego, który się chwiał. Niestety nie mam pojęcia, co to było za miejsce, chociaż trochę jedno okno przywodziło mi na myśl kuchnię w domu dziadka... ale to luźne przypuszczenie, bo mam w tym śnie zbyt wiele luk i niedopowiedzeń, by wiedzieć to z całą pewnością.
Jechałyśmy w każdym razie całkiem znajomą drogą i nie wiem dlaczego, ale pomimo tej ulewy na ulicach była cała masa ludzi. Dosłownie tłumy - kiedy zazwyczaj chodzą po okolicy tylko pojedyncze osoby chodnikiem, tak teraz wędrowały tamtędy wielkie tabuny. Większości z tych osób w zasadzie nie znałam. I nie mam pojęcia, dlaczego wylegli akurat w taki deszcz.
W pewnym momencie minęłyśmy też dziewczynkę pod wiaduktem. Chowała się przed ulewą i chyba czekała na stopa, żeby dłużej nie moknąć. Nie zatrzymałyśmy się, ale mama stwierdziła, że lepiej po nią zawrócić. Tylko nie wiem, dlaczego przejechała tak długą drogą, żeby to zrobić, bo okazji było kilka wcześniej. Wtedy właśnie ilość osób się zwiększyła i wędrowali albo biegli w tej ścianie deszczu. A najciekawszą i najbardziej niespodziewaną przeze mnie osobą w tym tłumie był Gonciarz ;-;. Nie wiem skąd, nie wiem jak... ale szedł sobie wyluzowany w ulewie jak gdyby nigdy nic. Ciekawa sprawa.

Po dziewczynę chyba nie wróciłyśmy, bo ostatnia scena, jaką mam w głowie to zawracanie na rondzie, które jest przed wiaduktem, więc pewnie nie zdążyłyśmy do niej dojechać. Wtedy albo wcześniej było też coś z jakimś telefonem... bardzo drogim i ładnym, który znalazłyśmy w którymś momencie snu. Moja mama jakimś cudem odgadła do niego hasło i okazało się, że należał do jakiegoś kolesia z Wrocławia. (Tym bardziej nie wiem, skąd jego telefon był tyle kilometrów od domu. To w końcu różnica... no jakoś tak trzech województw!) I mam dziwne wrażenie, że na tapecie tego telefonu była sterta pomarańczowych i białych ręczników...
Taka zagadka.


Ale ogółem sen bardzo fajny :3. Ładny, wyraźny i dość ciekawy. Żałuję tylko, że po obudzeniu byłam tak nieprzytomna i nie zapisałam sobie nic. Tylko opowiedziałam mamie z siostrą, ale siostra mi tylko to o telefonie przypomniała teraz. Reszta gdzieś przepadła w czeluściach mej pamięci. Jak zresztą większość snów Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Sob 0:03, 01 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:34, 30 Sie 2015    Temat postu:

To dziś czas na mój sen... moje sny? w sumie nie wiem, bo miałabym ich dużo do opowiedzenia, ale nie jestem pewna, czy mi się oczy nie skleją za chwilę... Więc zacznę od tego ostatniego, sprzed dwóch dni bodajże (ale tu mogę się mylić, bo moje poczucie czasu uległo dość porządnemu wstrząsowi...) Dodam tylko, że wieczorem oglądałam film o Bethany Hamilton - surferce, która straciła jedną rękę (lewą, dodam :3), może to wiele rozjaśni.

No więc! W sumie chodziło właśnie o to, że i ja ręki nie miałam. Nie od razu, rzecz jasna, tak mi ją... ciachnęło. Ciężko właściwie powiedzieć co, wydaje mi się, że przed czymś uciekałam, potknęłam się i wtedy ja poleciałam w dół, zahaczając o jakiś ostry przedmiot, który z kolei wzbił się w powietrze... i w zwolnionym niemalże tempie spadł na mój prawy bark. I wtedy film mi się urwał.
Następna scena (tak mi się wydaje, bo sama już specjalnie nie pamiętam) miała miejsce w szpitalu, do którego mnie przeniesiono po całym tym wypadku. Ale nie był to taki zwykły szpital, o nie! Tam było... pełno przestrzeni, jakieś nowoczesne sprzęty, dużo, dużo dziwnych rzeczy... ciężko mi teraz nawet określić, na czym ta niezwykłość polegała dokładnie. No i tak. Ręki nie miałam - to było mi już wiadome. Po pierwszym szoku nawet zaczęłam się do tego przyzwyczajać. W sumie chodziłam na różne zajęcia, takie całkiem normalne, żeby zobaczyć, jak funkcjonować z lewą tylko ręką. Trudne bardzo to nie było, tylko jak przysiadłam nad zeszytem... eh. Napisać nic nie umiałam. Nawet utrzymać długopisu... więc pisaniu musiałam niechętnie powiedzieć papa... Na laptopie też nie było bowiem łatwo, potwornie ciężko wciskało się te wszystkie klawisze osobno.
No ale dobra. Żyłam tam jakoś. Ludzie mnie odwiedzali i w ogóle... I tu się skończyła błogość.
Bo znowu przeszłam do kolejnej sceny, gdzie ktoś z jakiegoś powodu mnie gonił. Ha! Nawet wiem, kim ów ktoś był. A tak dokładnie Elrondem Neutral. Znaczy gościem grającym Erlonda... wyglądał jak w Matrixie bardziej. No więc właśnie on za mną biegł. Miałam wielką ochotę wyskoczyć przez okno, ale stwierdziłam, że z jedną ręką nie jest to najlepszy pomysł. Więc gnałam dalej. Aż do windy. A windy to wredne dziadostwa, zawsze przyjeżdżają za wolno. No i tam Elrond mnie dopadł.
Właściwie nie wiem, co się stało potem... czy ta winda spadła, czy ten tak naprawdę był jakimś znajomym... Tego nie odgadnę już niestety :\.
I budząc się powoli, ale nadal będąc na granicy snu, myślałam sobie, że coś w tym dobrego jednak jest... Że nie pójdę na tańce, bo przecież ręki nie mam! (I tu się pojawiła smutna scenka, w której pani O. nawet na to wymyśliła rozwiązanie ;___; ).

No i to tyle. Kiedy w sumie byłam już w pełni przytomna, momentalnie sprawdziłam, czy moja ręka jest na miejscu. Była :3. Ale uczucia, że za chwilę coś mi ją urwie, nie mogłam się pozbyć do końca dnia.

I najgorsze jest to, że czasami ta moja prawa ręka nawala tak, że faktycznie jej nie czuję... Przeraził mnie ten sen, bo wyglądał trochę jak zapowiedź tego, co może być kiedyś ze mną... może i z całą kończyną, ale tak sflaczałą, że do niczego ;-;.

(A na koniec proszę popatrzyć na mój opis :3. Ja coś z tymi rękami mam, nie ma co...)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:02, 30 Sie 2015    Temat postu:

Mogę się łączyć w bólu... Kiedy mi się śniło kilka tygodni temu, pod koniec lipca, że się obudziłam, a obok mnie leżało moje oko, które mi wypadło i tylko się trzymało nerwem czy żyłą z wnętrzem oczodołu... No, też cały dzień chodziłam, co chwila dotykając powieki, by się upewnić, że nie wystaje bardziej niż drugie Neutral.

Natomiast jeden z bardziej specyficznych snów miała dzisiaj, po tym, jak w końcu koło 6 zasnęłam... Widać całonocne przewracanie się z boku na bok z bezsenności nie wpływa dobrze na treść snów :3. Natomiast tak jeszcze wspomnę... dużo tu nie piszę, bo 1) szybko zapominam swoje sny; 2) to są zazwyczaj takie... nieskładne sceny łączące się tylko kilkoma aspektami i nieraz ciężko mi te obrazy przełożyć na słowa. Ten teraz też taki był, ale zostało mi z niego w głowie na tyle, bym była w stanie tu coś napisać :3.

Więc generalnie zaczęło się w autobusie. A raczej autokarze, takim jakim jeździ się na szkolne wycieczki. Miałam pod nogami swój plecak oraz coś jeszcze, jakieś drobiazgi. Co do ludzi wokół mnie, to teraz nie jestem w stanie stwierdzić, kim byli, ale wydaje mi się, że mogła to być moja podstawówkowa klasa Neutral. A na pewno ktoś znajomy. Co ciekawe, byłam sobą, ale... w wersji męskiej Neutral. (I tak właśnie kończy się podsumowanie siostry, że mam mentalność faceta... dzięki, Schwester :3.)
Umknął mi moment wysiadania i został jakiś marsz w grupie. I z niewiadomych powodów zaczęłam jakoś się od innych oddalać, zostałam jedynie z jakąś dziewczyną, która zajmowała miejsce obok mnie. I wtedy właśnie pojawił się ON Neutral. Gość pewnie pod sześćdziesiątką, wychudły, z wręcz zapadniętymi policzkami, wielkimi oczami wystającymi jak u szaleńca i przerażającym uśmiechem oraz siwymi włosami do ramion. Ubrany w długi, kremowy płaszcz, trzymający metalową walizkę. I który zaczął mnie gonić ;_____;. Nie mam pojęcia czemu, ale jakoś musiał mieć coś przeciw mnie. Zresztą... nie szukam motywów psycholi. W każdym razie w tym szaleńczym biegu gdzieś zgubiłam towarzyszkę i gnałam sama na złamanie karku wąskimi, pustymi uliczkami.
I wtedy właśnie przeskoczyłam już do momentu, gdy dyszę gdzieś w jakimś zaułku, nie mogąc zaczerpnąć tchu, a obok mnie jest jakiś gość, wysoki z czarnymi, krótkimi włosami, w garniaku, który najwidoczniej pomógł mi zgubić tego szaleńca z walizką. Ów nieznajomy pozwala mi u siebie zostać na noc (w apartamencie na szczycie wieżowce, ach! :3), a ja wciąż rozpamiętuję, że zgubiłam swój plecak i resztę rzeczy. A że perspektywa utraty dobytku męczy mnie od wielu lat, było to dość traumatyczne ;-;.

Wiem, że na tym się nie kończyło... natomiast urywają się moje wspomnienia, więc na tym zakończę Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:26, 30 Sie 2015    Temat postu:

O! Przypomniałaś mi mój autobus Very Happy. W sumie niby Evans i Lady opowiadałam to chyba... chyyyyyba, ale może kto inny zechce przeczytać .

No więc ja z Evans jechałyśmy do Krakowa :3. Co wcale nie jest takie dziwne, bo następnego dnia NAPRAWDĘ jechałyśmy do tego Krakowa ;-;. No i okej... Jedziemy, jedziemy, ale mi coś nie pasowało. Wydawało mi się, że jakoś dziwnie w prawo się kierujemy... Ale co będę pouczać kierowcę!
Wiele tam się nie działo, zaczął za to padać deszcz. I to porządnie, bo w końcu stanęliśmy na jakimś odciętym od świata parkingu (który oczywiście nie był na naszej drodze :3) i niby część grupy wyszła coś załatwić, czy to w jakiejś stacji, czy jak... My zresztą też wyszłyśmy, ale kiedy chciałyśmy już wejść, kierowca nam zabronił. Bo jest powódź.
Powódź faktycznie była ;-;. Woda sięgała do połowy tego autokaru (my stałyśmy nadal na chodniku, który cudem podniósł się o półtora metra :3) i nie było jak wpakować się do środka!
I na tym w sumie sen się skończył... Horror, jeśli patrzeć na to, że następnego dnia mogło się to stać... Nawet takie szczegóły jak Lajkonik zostały zachowane Very Happy.

A i jeszcze miałam jeden sen, że kiedy się obudziłam, to byłam tak zadowolona z siebie, że nic tylko się szczerzyłam Very Happy.
Więc byłam w BCK (Bielskie Centrum Kultury) i najwyraźniej miałyśmy tam z zespołem jakąś próbę. Sam budynek nie wyglądał tak jak wygląda, nie od środka, pełno kolorowych światełek się paliło, ale mniejsza.
Ja byłam zła. Wściekła wręcz, że muszę tam siedzieć i nic właściwie nie robić, bo oczywiście cała uwaga skupiała się na paru solistach, a ja zostałam wepchnięta w ciemny kąt sceny.
I wtedy do głowy wpadł mi pomysł, żeby uciec. Pomysł szalony, bo przy wyjściu nie wiedzieć po jakie licho (choć miałam przeczucie, że żeby właśnie łapać takich jak ja ;-; ) stał ochroniarz... Ale trudno. Postanowiłam uciec sceną.
Kiedy więc reszta o czymś rozmawiała ja popędziłam na łeb na szyję w kierunku widowni. Tempo to miałam niezłe... ale nie starczyło, bo zobaczyłam kolejnego ochroniarza. Instruktorka już za mną wołała, choć bez większego zainteresowania, więc jeszcze bardziej wściekła wróciłam na tę scenę i czekałam dalej.
I w momencie, kiedy nikt się tego nie spodziewał, pędem rzuciłam się do drzwi, które ochroniarz akurat opuścił. Pojawił się sekundę później, ale mnie nie złapał .
Krzyczeli za mną, wołali, ale ja biegłam, choć nie wiem, jak nagle z centrum Bielska wpadłam na drogę na Trzy Lipki (taką raczej rzadko uczęszczaną, na obrzeżach miasta). I tam wpadłam do "mojego" domu. Pewnie się wściekałam, może i płakałam, słyszałam ludzi, którzy mnie szukali i tych, co namawiali, żebym wróciła.
Ale ja byłam pewna, że tego już nigdy nie zrobię. Tak mi się to teraz podobało! Tak lekko się biegło... Jej... To było cudowne uczucie *.* ... W połączeniu z tą satysfakcją i dumą z samej siebie... lekko szaleńczą, ale co tam Very Happy.
A jak się obudziłam, nadal myślałam o tym, że nigdy nie wrócę... i byłam tak samo zła. Ale zadowolona, i to bardzo :3.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:24, 30 Sie 2015    Temat postu:

Dobra, mam drugie podejście do tego samego snu. Jak go pierwszy raz zaczęłam tutaj streszczać, to uznałam, że jest zbyt dziwny i wszystko skasowałam, ale mimo wszystko nie chcę go zapomnieć, więc niech już będzie. Niech ten chory twór mojego umysłu zostanie tu utrwalony. Właściwie była to tylko jedna krótka scena, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie wyśniłam, więc cóż...

Mam kuzynka, aktualnie w wieku 1,5 roku, więc całkiem dobrze pamiętam czasy, kiedy moja ciocia była jeszcze w ciąży. I w tym śnie wróciłam właśnie do czasów, kiedy ów kuzynek miał się dopiero urodzić za miesiąc. A raczej "urodzić", bo z jakiegoś nieznanego powodu zmienił się w jajko! Tak... kurze jajko ugotowane na prawie twardo, które miało już osiem miesięcy i niebawem miało się zmienić w ludzkie dziecko ;-;.
Chyba łatwo się już teraz domyślić finału?
Tak, rozbiłam to cholerne jajko. Miałam się nim zajmować przez jakiś czas, kiedy ciocia pojechała na zakupy, ale miałam akurat zajęte ręce i nie dałam rady go złapać, kiedy zaczęło się toczyć z kredensu. Więc rąbnęło o podłogę. Oczywiście skorupka całkiem popękała, a potem chyba całe to jajko "przełamało" się na pół, tak że widziałam żółtko - stąd znam jego konsystencję. Musiałam jakoś to poskładać w całość, ale trochę wypadło i zastanawiałam się potem, myjąc ręce z kawałków żółtka, jakimi częściami ciała miały się one stać ;__;. Potem zawinęłam poskładane jajko w woreczek foliowy, żeby się znów nie rozpadało i czekałam...
Przyszła mama wróciła z zakupów, powiedziałam jej co się stało... a ona olała sprawę i uznała, że i tak już blisko urodzenia, więc nie ma co się tak strasznie przejmować. Do teraz nie wiem, dlaczego to miało jakoś poprawiać sprawę, ale okej... Ulżyło mi, nie powiem, ale jak teraz na to patrzę, to się serio zastanawiam, skąd to ocierające się o aborcję dziwactwo wzięło się w mojej biednej głowie...

Może teraz kilka osób zrozumie, dlaczego miałam taki problem z opowiedzeniem tego... Przy takim śnie to nawet jak się człowiek przełamie, żeby o nim jednak powiedzieć, to nie wiadomo nawet jakimi słowami to zrelacjonować, bo ten scenariusz brzmi tak źle... Chyba że dla Was to normalne, a ja mam schizy ze względu na uczucia, jakie mi towarzyszyły, kiedy to wszystko się działo :3.


W każdym razie mam nadzieję, że następna rzecz, jaką będę tu miała do opowiedzenia, będzie chociaż trochę milsza od powyższej, bo zauważyłam, że większość moich snów jest zabarwiona niepokojem, strachem, złością, zazdrością i całą masą innych negatywnych emocji, a rzadko mam sny, po których zostaje przyjemne wspomnienie i miłe uczucie. Chyba że za uznać za coś takiego ulgę, że to jednak nie była prawda Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alice00
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 18 Sty 2015
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:41, 02 Wrz 2015    Temat postu:

hah! Very Happy
Lady, takie sny to są perełki! Uwielbiam sny. Chyba dlatego, że zdarzają mi się tak rzadko (albo rzadko je zapamiętuję, zależy co się woli...). Zwykle też kończy się tak, że rzecz, która była w śnie absolutnie normalna, w rzeczywistości jest skrajnym dziwactwem... I aż ciężko się to mówi, zwłaszcza pamiętając, jak w śnie było to całkiem naturalne.
Tak samo raczej nie zdarza mi się śnić o miejscach, w których bywam na co dzień - nigdy nie byłam w szkole, a w domu tylko raz, w dziecięcym koszmarze (w którym mnóstwo było strzelania, śmierci, zniszczenia i ognia. Jak byłam mniejsza ognia bałam się panicznie. Upierałam się zawsze, że po ognisku muszę je zalać wodą z konewki aż nie będzie syczeć, bo inaczej nie dawałam nikomu spokoju ;-; ).

W sumie... Niektóre sny chciałoby się zapisać. Na przykład ten, w którym z jakiegoś powodu jeździłam po galerii, zmieniając ubrania i fryzurę. Miałam w tym jakiś bardzo ważny cel, ale nie miałam pojęcia jaki, więc robiłam to w kółko, przekonana, że to bardzo ważne.

Ostatnio zamiast tego wylądowałam przy jakimś starym hotelu z czarnego drewna. Miałam sprawdzić, czy da się go odnowić za niewielką sumę. Najbardziej wryły mi się w pamięć miejsca sypialne, które były zbudowanymi z blachy domkami o powierzchni 1*1 m/2. Pamiętam jak zastanawiałam się, jak oni w to wepchną łóżka... Ale olałam ten temat, i poszłam do korytarzy, które były tak małe, że czołgałam się na czworakach, bojąc się panicznie, że utknę i zostanę tam na wieki. Pamiętam jeszcze, że gdzieś tam w kuchni tego hotelu spotkałam panią kucharkę - i że ona czołgała się tym tunelem co ja, żeby zanieść komuś jedzenie (więc czołgała się z talerzem ;-; ). Naprawdę nie wiem po co mi takie chore rzeczy :3.

Nie chcę pisać za dużo. Może i śnię rzadko - ale jak już, to straszne... dziwactwa .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:34, 03 Wrz 2015    Temat postu:

O! Fajnie, że ktoś tu napisał Very Happy. Miałam już zapisać sobie ten sen na kompie i wstawić tutaj później, ale skoro okazja trafia się tak szybko, to opiszę go dzisiaj... I chętnie pogadałabym sobie z osobą interpretującą sny... bo o tym, co dostałam wczoraj rano od swojego mózgu, można by napisać powieść o analizowaniu psychologii na podstawie snów... Nawet nie wiem od czego zacząć ;-;.
Chociaż może od tego, że mój umysł zignorował moje prośby o miły sen i tutaj - pomimo kilku faktycznie przyjemnych momentów - większość wydarzeń była podszyta niepokojem, strachem albo niechęcią. Ale do rzeczy!


Właściwie trudno mi znaleźć punkt, w którym to wszystko się zaczęło. Przede wszystkim dlatego, że wydarzenia z początku mogłyby się układać w absolutnie dowolnej kolejności, a wcale nie dodałoby to fabule więcej sensu. No ale dobrze. Przyjmijmy, że początkiem było stanie w korku. Siedziałam sobie na tylnym siedzeniu w samochodzie, którego chyba nie znałam, ale w środku było bardzo dużo osób z mojej rodziny - rodzice, siostra, dziadek... chyba też wujek - więc zakładam, że mieliśmy jakiś rodzinny wyjazd, a mój mózg po prostu zignorował ograniczenie przestrzeni w typowej osobówce.
Staliśmy na polnej drodze z lasem po prawej i polami po lewej w bardzo długim korku, który prowadził do "nie-wiadomo-kąd" i który chyba został wywołany jakąś religijną procesją czy pielgrzymką, która zablokowała trasę. Wiem tyle, że w pewnym momencie mój dziadek siedzący za kierownicą stracił cierpliwość i postanowił, że musimy zawrócić i pojechać inną drogą, bo tutaj padniemy niedługo z nudów. Problem w tym, że zawracając, stratowaliśmy kołami młode roślinki na pobliskim polu :3. Co jest w sumie dziwne, bo mam o moim dziadku raczej dobre zdanie jako o kierowcy Very Happy. W każdym razie zostawiliśmy za sobą tłum ludzi z kwiatami i sznur aut, a sami pojechaliśmy jakąś boczną trasą i...

No właśnie. Tutaj mam spore wątpliwości co do dalszych wydarzeń, ponieważ jest jedna scena, która wydarzyła się albo przed tym albo po tym staniu w korku. Logika podpowiada, że to było później - a pamięć mówi, że wcześniej. Ale może po prostu oleję chronologię, opowiem to teraz i potem wrócę do drugiej możliwości.
A chodzi tutaj o to, że jednak postanowiliśmy zostać... korek samochodów ciągnął się dalej, po jakimś czasie przeradzając się w kolejkę - to znaczy mam na myśli kolejkę ludzi czekających na coś... do teraz nie wiem, na co tak właściwie. Kolejka szła w każdym razie po schodach na tyłach jakiegoś domu, po czym pełzła dalej, aż na gigantyczny strych, który mógłby z powodzeniem pomieścić boisko do siatkówki, a w swojej drugiej części trochę trybun. A co najlepsze, w najwyższym miejscu ludzie mogliby swobodnie grać, bo do dachu było naprawdę bardzo daleko. Później okazało się, że to część mojego domu i znajdujemy się bezpośrednio nad pokojem mojej siostry, ale szczerze mówiąc, trudno mi określić podobieństwo do tego, co naprawdę mam pod dachem, bo chociaż mieszkam tutaj od około sześciu lat, na strychu bywałam głównie przed przeprowadzką, a od kiedy już się wprowadziliśmy, weszłam tam pewnie dwa razy. W każdym razie różnice znam dwie: rozmiary i zagracenie. W rzeczywistości trzymamy na strychu pełno rzeczy, a we śnie panowały tam całkowite pustki, a do tego było zaskakująco jasno. Chyba w ogóle nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z istnienia takiego pomieszczenia nad moją głową.
Kolejka ludzi szła zygzakami koło prowadzących na dół schodów i udało mi się już znaleźć jej umowny koniec (sporo tych końców było), żeby się ustawić i też czekać, ale nagle mój dziadek zaczął robić straszne sceny o... pojęcia nie wiem co. Nie pamiętam słów, ale wiem, że mówił bardzo, bardzo głośno rzeczy, których najwyraźniej nie powinien mówić i staraliśmy się go jakoś uspokoić albo wyperswadować mu, żeby się nieco uciszył... chyba nie podziałało. A ja niestety wciąż nie mam pojęcia, do czego była ta kolejka :<.


No ale teraz przejdę do alternatywnej wersji wydarzeń, które nastąpiły po zawróceniu w korku - do tej wersji, która wydaje mi się lepsza, bo pamiętam, że tak mogło być, chociaż wyczuwam tu jakieś zawirowania w czasie i nagłą teleportację, która w pierwszej wersji nie miałaby miejsca :3. No ale nieważne. Wszyscy wiemy, że doszukiwanie się logiki a nawet chronologii w snach może się trochę mijać z celem. Więc do rzeczy!

Po zawróceniu w korku podjechaliśmy do miasteczka, które nagle wyrosło przy bocznej drodze, później rozrastając się do naprawdę sporych rozmiarów miejscowości która przypominała mi coś pomiędzy częścią Krakowa a moim własnym miastem - chociaż w mojej głowie były to Sułkowice... czyli miejscowość z moich okolic, w której byłam pewnie raz w życiu na konkursie mitologicznym (pewnie nie licząc przejeżdżania tamtędy w drodze gdzieś dalej). Fakt faktem - nie mam bladego pojęcia, jak Sułkowice tak naprawdę wyglądają.
Tak czy inaczej: kiedy wjechaliśmy do jeszcze małego miasteczka, rozpoznawałam to miejsce, chociaż nie miałam pojęcia, skąd się tam wzięło. Było tam jedno małe centrum handlowe i coś w rodzaju urzędu albo innego sklepu, i parę innych budynków na krzyż. W każdym razie kiedy przejeżdżaliśmy tamtędy, jakaś kobieta przebiegła koło naszego samochodu z rozwianą sukienką i włosami, krzycząc, że ona coś z tym musi zrobić i że zaczyna wojnę z tym centrum handlowym, gdzie sprzedaje się jakieś ubrania - a ona chce wszystkim uświadomić że każde ubranie, jakie tam kupiła, było zawsze zniszczone i tak dalej być nie może! Po czym ruszyła dalej, żeby toczyć bój z przemysłem odzieżowym.
W tym momencie oddzieliłam się od swojej rodziny i sama poszłam do jakiegoś sklepu - innego, jeśli się mylę. Znalazłam nawet to, czego potrzebowałam, ale wszystko wydawało mi się bardzo drogie i tylko przebierałam w rzeczach na wieszakach, szukając tam czegoś w bardziej przystępnej cenie. Przy okazji obserwowałam też ludzi czekających na obsługę, którzy stali kilka metrów ode mnie i zachowywałam się trochę tak, jakbym się przed nimi ukrywała. Chociaż nie znałam nikogo z nich, a oni i tak zajęci byli swoimi sprawami. Głównie chyba sprzeczkami chłopak vs. dziewczyna, bo stały tam przede wszystkim pary, w których nieszczęsny chłopak był przymuszany do zapłacenia znów chorej ceny za kolejne przesadnie obcisłe spodenki dla swojej wybranki. (Założę, że to komunikat: "schudnij!" od mojego mózgu, bo tym pannom naprawdę tylko cudem nie popękały szwy w ubraniach Very Happy.)

Zapomniałam chyba dodać, że tym razem w moim śnie dominowała ciasnota. Jeśli ktoś mnie zna, to wie, że mam coś w rodzaju obsesji lub fobii przypominającej nieco klaustrofobię. Nie mam niby problemu z małymi pomieszczeniami, ale potwornie się boję niemożliwości poruszania się. A ten sklep był tak niemożliwie ciasny, że żeby sprawdzać coś na wieszakach, musiałam siedzieć na podłodze, bo nawet przy moim małym wzroście nie dałam rady się normalnie wyprostować. Wyższy dach był tylko przy kasach, ale tam kręcił się ten tłum ludzi skuszonych chyba promocją i kupujących za ciasne spodenki, więc wolałam zostać w ukryciu :3.
Ale najwyraźniej poczułam już potrzebę wyjścia stamtąd i nie kupując nic, opuściłam sklep, żeby poszukać busa do domu. Właśnie wtedy miasto rozrosło się do tak dziwnych rozmiarów w stosunku do tego, co było wcześniej. Ale jakoś średnio mnie to obeszło - kupiłam sobie tylko jakiegoś loda i spacerkiem szłam wzdłuż ulicy, wypatrując przystanku. Zanim go znalazłam, zaliczyłam jednak kolejną teleportację. Tym razem do domu, czy raczej jakiejś cholernej jaskini... kogo? Neutral Żwirka i Muchomorka, na litość! A ja tak nie lubiłam tej bajki... nie wiem, skąd oni tutaj nagle. W każdym razie miałam pewność, że już tam wcześniej byłam, więc weszłam całkiem pewnie do jakiegoś tunelu - problem w tym, że czołganie się przed siebie z lodem na patyku w ceglanej norze zawalonej gruzem i pyłem z cementu to chyba średnio dobry pomysł i trudne zadanie, więc nic dziwnego, że w pewnym momencie utknęłam na wyjątkowo ostrym zakręcie. Lokatorów nie spotkałam, natomiast miałam dość ciekawą towarzyszkę, bo była nią dziewczyna, która prowadzi na YT kanał z recenzjami książek ;-;. Przez całą drogę, aż do mojego utknięcia, opowiadała mi o tym, że powinniśmy zachowywać czystość języka polskiego. Niestety chyba było tam za ciasno (znów a'la klaustrofobia...), żebym potrafiła się skupić na jej mądrościach, więc myślałam tylko o tym, żeby się stamtąd jak najszybciej wydostać - no i nie wybrudzić pyłem swojego loda na patyku... I chociaż znałam chyba tę trasę, bo szłam bardzo pewnie, nawet bez wskazówek, to jednak nie wiem, do jakiego miejsca chciałam dojść, bo zanim wyszłam na światło dzienne - które już mi majaczyło za rogiem - utknęłam i doszłam do wniosku, że nie ma szans, żebym się przepchnęła dalej.
Na całe szczęście mój mózg zlitował się nade mną tym razem i nie kazał mi się męczyć i płakać ze strachu w tej ciasnocie, bo doświadczyłam kolejnego przestrzenno-fabularnego teleportu i przeskoczyłam do dalszych wydarzeń. (Tak, to jeszcze nie koniec tego snu. I: tak, ja też się dziwię, jak można zapamiętać aż tyle szczegółów po jednej nocy, czy raczej poranku. To nawet u mnie nietypowe, a mimo wszystko pamiętam dość sporo snów.)

A tutaj dochodzimy do czegoś, co napawa mnie lekkim niepokojem, ponieważ... już przynajmniej drugi raz śni mi się, że przyjaźnię się z Lucyferem ;-;. Czy jakimś tam innym diabłem. W pierwszym śnie był kimś w rodzaju Indianina, któremu pomagałam uciec przed jego prześladowcami (chyba jest ten sen tu na forum - wyśniony jakoś tak pod koniec zeszłego roku), a tutaj wyglądał jak tajny agent w czarnym, skórzanym płaszczu i ciemnym ubraniu. Wyglądał na dość... może nie starego, ale pewnie miał już koło pięćdziesiątki i twarz też wydawała się dość pomarszczona. W każdym razie nieco mnie niepokoi, że tak dobrze dogaduję się w snach z istotą z założenia złą.
Na początku byliśmy chyba wrogami - to by wyjaśniało, dlaczego siedzieliśmy na ruinach jakiegoś ratusza... pewnie zburzył go swoją mocą, kiedy mnie ścigał w tej części snu, która wyleciała mi z głowy. Wiem tyle, że potem się pogodziliśmy i patrzyliśmy razem na całą okolicę z takiej ogromnej sterty gruzu. Krajobraz był naprawdę urzekający, chociaż raczej postapokaliptyczny. Dookoła nie było żadnych ludzi - może poza moją siostrą, która pojawiła się później na chwilę. Pewnie wykurzyliśmy ich swoją walką. Sami natomiast zostaliśmy uwięzieni na górze i mogliśmy tylko obserwować, co się dzieje. Ale było to całkiem przyjemne. Gadaliśmy sobie i oglądaliśmy niebo, bo właśnie zaczynało się jakieś niesamowite zjawisko astronomiczne. Aż mi to trudno opisać...
Były trzy obiekty: Słońce, Księżyc w pełni i Księżyc bliski pełni, który chyba też był naszym księżycem, czy raczej jakimś jego odbiciem z innego czasu, które pojawiło się tam na moment z powodów, których nie znam i nie rozumiem. Wszystkie te obiekty były gigantyczne - dużo większe niż zwykle można zobaczyć na niebie i wręcz karykaturalne - tak bliskie, jakby naprawdę wyłaniały się zza horyzontu. (Chociaż tak naprawdę wyłaniał się tylko jeden księżyc, bo drugi z nich i Słońce zachodziły w tej samej chwili.) Zdaję sobie sprawę z tego, że nie da się widzieć księżyca w pełni, kiedy byłby tuż obok słońca, czy raczej nawet przed nim - ale co z tego... to było takie piękne :3. Słońce było ogniście czerwone a księżyce w kolorach bieli, fioletu i błękitu, a wszystko to razem wyglądało naprawdę niesamowicie - całe niebo dookoła wydawało się jeszcze bardziej kolorowe, wręcz tęczowe. Dodatkowo mogliśmy to oglądać z naprawdę wysoko położonego miejsca z bonusową panoramą pięknego miasta na pierwszym planie i całkiem ładnym, pustym rynkiem na dole. Może i obok siedział diabeł - ale naprawdę warto zapamiętać taką śliczną scenę :3.

Próbowałam zrobić zdjęcie tego zjawiska moim telefonem, ale pech chciał, że Lucyfer czy kto to tam był, zamienił mi go w kamień... dzięki kolego :3. W sumie chyba nie do końca zamienił go w skałę, tylko sprawił, że moja komórka nią obrosła. Został tylko kawałek obiektywu i ekranu, ale patrząc na efekty, widziałam jakieś 5% tego, co planowałam uchwycić, więc zrezygnowałam z fotografowania świata kamieniem i skupiłam się na przetrwaniu.
Booo chyba nie wspomniałam jeszcze, że nasza wieża z gruzu nie należała do najstabilniejszych budowli. Raz, że potwornie się chwiała. Dwa, że było na niej bardzo mało miejsca nawet jak na naszą dwójkę... A trzy, że na niższych poziomach była czasem węższa niż na szczycie, więc się baliśmy, że nie utrzyma naszego ciężaru. Ale jakoś to rozwiązaliśmy i pozwalaliśmy na to, żeby się pod nami rozpadała, przez co co jakiś czas walił się bardziej wątły fragment i spadaliśmy na inne poziomy. Kiedy dotarliśmy do ostatniego, jaki pamiętam, pojawiła się właśnie moja siostra i przy okazji dobiegł końca mój sen. Do finału została tylko jedna scena, która... w sumie powinna być smutna, ale nie do końca zareagowałam na nią w prawidłowy sposób.
Parę lat temu miałam świnki morskie, które musieliśmy niestety oddać komu innemu przez uczulenie mojej siostry. Rok przed tym urodziły się młode, które też porozdawaliśmy po świecie. Nie płakałam jakoś strasznie za tymi zwierzakami ani nie rozpaczałam, ale bardzo je lubiłam i czasami myślałam sobie, że trochę mi ich brakuje. No cóż... przyśniły mi się - one i ich martwe dzieci :3. Uroczy sen, prawda? Trochę dziwny akcent na koniec, słuchać od siedzącego obok diabła i unoszącej się w powietrzu siostry o "zmarnowanym urodzeniu" jak to określili... Wspomniałam już, że nie było mi smutno... pewnie powinno być, ale skupiłam się na przytulaniu mojego ulubieńca imieniem Borsuk. Tak... myślę że klimat tej sceny idealnie oddaje absurd całej reszty snu i całkiem nieźle pasuje do towarzystwa gościa z Piekła, który został moim "dobrym" kolegą :3

KONIEC!


I dopiero teraz przeczytałam sobie sen Alice, który opisała wyżej... to podobieństwo scen z czołganiem się po ciasnych tunelach z jedzeniem jest odrobinkę przerażające...
(Mam jeszcze całkiem ciekawy sen z dzisiaj... połączenie "Gry o tron", surowej zimy z masą śniegu i boysbandu... Ale niestety tym razem zapamiętałam zbyt mało, żeby opowiedzieć o tym historię. Ale powiem Wam, że zestawienie bardzo ciekawe, chociaż nieco krwawe i dość często się o kogoś musiałam bać. Natomiast druga część tego snu, o tym jak dostałam wypłatę - może pojawi się innym razem, bo teraz już nie mam siły pisać nic więcej.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Czw 18:24, 03 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:02, 04 Wrz 2015    Temat postu:

Więc tak... to była jedna z gorszych nocy ostatnich miesięcy :3. I dlatego była snogenna... tyle prosiłam o jakiś sen, a teraz nie jestem pewna, czy naprawdę była to dobra rzecz Very Happy. No ale chciałam je opisać. W sumie były krótkie, więc wiele do napisania nie mam.

Więc najpierw było to takie... sen-jawa. Jakbym się podzieliła na dwie osoby i jedna śniła, a druga się temu przyglądała Neutral. Dziwne uczucie, no ale cóż. Więc generalnie zaczęło się to sama nie wiem gdzie. Scen żadnych z początku nie pamiętam, ale wiem, że w miasteczku był problem z napadami bandytów. Więc ja niczym Watson wraz z Sherlockiem (nie, to nie był on... ale był detektywem, więc takie skojarzenie) poszłam do takiej... ni to karczmy, ni to baru. Coś w stylu połączenia nowej typowo amerykańskiej knajpy znanej z seriali, gdzie Amerykanie jadają typowe śniadanie z czarną kawą, naleśnikami z syropem klonowym i innymi stereotypowymi daniami, z takim westernowym pubem. Siedzimy sobie (osobno w ogóle, przy innych stolikach) i nagle wszyscy padają na stoły. Nie wiem, czy to wina jakiegoś gazu usypiającego, ale widzę, jak wszyscy zasypiają. Prócz mnie, nie wiedzieć czemu. Ale przestraszona kładę się na blacie, udając nieprzytomną, żeby mi nic nie zrobili. No i do środka wchodzi ta banda. I oczywiście ruszają w moją stronę Kwadratowy. A właściwie jeden z nich, a reszta za nim. Widać, że coś nie gra, bo jest dość podejrzliwy. Chcąc sprawdzić, czy nie śpię, zaczyna tak... ni to wbijać mi palec w bok, ni to drapać. Tak szurać palcem po niewielkiej powierzchni skóry. Generalnie, nawet na jawie, jeśli mocno się skoncentruję, potrafię olać łaskotanie i udawać, że nic nie czuję. Tak też robiłam. Tyle że on tam stał tak kilka minut i normalnie zaczął mnie od tego boleć bok ;____;. Jakaś dziewczyna z jego grupy mówiła, żeby dal mi spokój, ale ten ją olał.
A wtedy wpadam na genialny pomysł... "hej, to sen, czemu nie otworzę oczu?" Tak też zrobiłam :3. I to właśnie miałam na myśli, mówiąc o dwóch "ja" w głowie. Jedna była tą ze snu, druga wiedziała, że śni.
(Aaaa... potem wzięłam telefon i zapisałam w notatniku sen. Bo mnie wpieniała moja skleroza :3.)
(Oraz! Już po przebudzeniu czułam jeszcze ten ból w boku Neutral. Jakby serio mi tam ktoś palec wciskał.)

Potem poprzewracałam się z boku na bok. Nie mogłam ni cholery zasnąć. Nagle słyszę jakieś szelesty czy coś... no i widzę przy boku babcię. Zaczyna mi coś mówić. Nawet teraz nie pamiętam co, choć chyba opowiadała o jakimś wydarzeniu z dnia. Poza tym pyta mnie, czemu ja w łóżku tak leżę, więc tłumaczę, że nie umiem zasnąć, pokazuję telefon, na którym wyświetlona jest godzina druga w nocy.
Potem się budzę. Ale pierwsze, dzięki czemu skojarzyłam, że tamto to był sen, to fakt, że telefon wyświetlał za dwadzieścia drugą Neutral. Nie przez to, że babcia jest na Śląsku w swoim mieszkaniu. Nie przez inny pokój z normalnym łóżkiem, nie moim zwykłym piętrowym. To godzina :3.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Evans dnia Pią 20:08, 04 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:00, 11 Wrz 2015    Temat postu:

Pewnie już o tym tutaj gadaliśmy, ale stwierdziłam, że warto jeszcze raz zadać to pytanie... Więc: jak to u Was jest z koszmarami? Śnią Wam się i jeśli tak, to o czym przeważnie są?

Część osób, w tym pewnie i ja, opowiadała już o tym tutaj wcześniej - jak zakładam - ale wracam do tego jeszcze raz z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że w książce, którą czytam, pojawia się motyw sennych koszmarów, które bohaterka natychmiast zapomina; po drugie dlatego, że to się zmienia z wiekiem i coś, co pisaliśmy tutaj dwa lata temu może być teraz nieaktualne... ja na przykład dawniej mniej strasznych snów miewałam; a po ostatnie dlatego, że sama miałam dzisiaj coś w rodzaju koszmaru i to sprawiło, że zaczęłam się nad tym tematem zastanawiać. I chcę ten sen opowiedzieć, ale to może w innym poście, bo wolę, żeby to pytanie było widoczniejsze, a nie przytłoczone długaśnym opisem Very Happy. (Poza tym muszę sobie to poukładać w głowie, bo po wyśnieniu tego koszmaru znów zasnęłam, co zaowocowało nowym snem i muszę oddzielić niektóre wydarzenia od siebie.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Pią 23:04, 11 Wrz 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:25, 17 Lis 2015    Temat postu:

Odpowiadając na pytanie Lady... Koszmary... Hm... Kiedyś mi się śniły. I jak tak teraz na to patrzę, to wyjątkowo często Neutral. (Dziecko oglądało straszne filmy i potem zasnąć nie mogło ;____; ). I były przeważnie związane ze zniszczeniem domu, zniszczeniem świata, ogniem, lawą, znowu ogniem i lawą... Ogólnie lawa się bardzo często powtarzała :3. Teraz natomiast... no, w sumie trochę inaczej się patrzy na to, co jest dla mnie koszmarem, ale takiego snu, że budzę się cała zlana potem, chyba nie miałam od dłuższego czasu. Ale mogę nie pamiętać :<.

A na dziś kolejna porcja snów! Zacznę od dzisiejszego (zapisywanego na szybko w autobusie, z takimi błędami, że można by się nad tym popłakać... ale dzięki temu mam!), a potem przejdę do sobotniego bodajże. Bo oba warte zapisania były :3.

*Od razu mówię, że sen ten był dziwny*
Płynęliśmy sobie żaglówką po jeziorze (stawiam na Żywieckie, bo widoki podobne, ale przystań mi za nic nie pasowała do żadnej, które tam są). W sumie trwało to jakiś czas, teraz nawet nie wiem, kto tam ze mną był, ale... W pewnym momencie zobaczyliśmy dryfującego po powierzchni topielca. Ot tak, zwykły trup. Nieco niebieskawy, co było dziwne, ale co tam. Początkowo go minęliśmy, nie przejmując się, ale wreszcie - tknięci jakimś przeczuciem - wyłowiliśmy tego umarlaka. Średnio przyjemne wspomnienie.
Zabraliśmy go na brzeg, tam wyrzuciliśmy z łódki, ale mało kto się owym faktem przejął.
Teoretycznie w tym momencie kończyła się część pierwsza snu. Ale po dalszych wydarzeniach mogę się domyślić, że podobnych topielców było jeszcze trzech. Tylko mieli inne "zabarwienie". Konkretnie żółte, czerwonawe i zielone.
* * *
Teraz siedzieliśmy już w... hm... w czymś na kształt restauracji, która jest na sali w teatrze, bo niedaleko była jakaś scena. Możliwe, że nawet odbywało się tam jakieś przedstawienie. Ludzi było sporo, większość to jacyś niby znajomi, których na oczy nie widziałam, i znajomi rodziny.
Wszyscy siedzieli wzdłuż jednego stołu i jedli ciekawą potrawkę. O równie ciekawych kolorach: żółtym, zielonym, czerwonym i niebieskim... Zaskakujące, no nie?
W pewnym momencie jedna ciocia/kuzynka rzuciła tekstem:
- Z czego to jest?
Odpowiedź nikogo nie poruszyła specjalnie:
- Z trupów.
I jedliśmy dalej. (To jest właśnie najdziwniejsze Neutral)

Nie zostaliśmy tam jednak długo, bo zaczęto nas wypraszać z sali. Ja się z tym oczywiście ociągałam i burzyłam, dlaczego i po co, i z jakiej racji, więc w końcu zostałam sama (pomijając tych znajomych-nieznajomych). Wtedy też jeden z owych gości podszedł, wziął mnie pod rękę (wspomniałam, ze wyglądaliśmy trochę jak z dawniejszych czasów...?) i wyprowadził tajnym tylnym wyjściem. I dopiero wtedy ślepa Lif zorientowała się, że on ma skrzydła! Wszyscy mieli skrzydła... Z wyjątkiem mnie, bo gdybym miała, to od razu bym ich użyła.
Mój kochany znajomy ostrzegł mnie, żebym jak najszybciej odeszła stąd, bo będzie źle. Był tym bardziej podenerwowany, im więcej skrzydlatych ludzi się do nas zbliżało i przypatrywało z niezwykle srogimi minami. Wszyscy mieli na sobie coś czarnego albo białego... Suknię jednej kobiety nadal pamiętam ze szczegółami.
Wtedy, patrząc na nich i słysząc głos mego przyjaciela, doszło do mnie, że najprawdopodobniej chcą mnie ukatrupić. Co się dziwić - byłam tam niezwykłym odmieńcem, jak nie patrzeć.
Blondwłosy (tak, miał blond włosy) w końcu mnie przekonał i pożegnał szybko... Ja już niemal uciekałam, on był bliski zdrady stanu przez pomaganie takiej bezskrzydłej istocie...

I wtedy sen się skończył :3. Konkretnie - zadzwonił budzik Very Happy.
Pomijając jedzenie trupów, to mi się podobał... Ale jednak... aggghh ;______;.


Drugi jest mniej sensacyjny, ale jest :3.
Zaczęło się od tego, że w mojej szkole miała się odbyć jakaś impreza... w szkole starej, ale z ludźmi z nowej klasy. My więc już przyszykowani, ucieszeni, a tu nagle wpadła do nas dyrektorka i powiedziała, że zabawy nie ma tu, jedziemy do jakiegoś klubu. Tego było dla nas za wiele, bo mieliśmy mieć przecież imprezę w szkole! Wielce oburzeni wróciliśmy do domów.
Tam znalazłam zgodę na ten "wyjazd". Którą wyśmiałam w sumie, bo napisali, że jest od 18 lat. Haha, fajnie...
Ale! Tu się robi już lepiej!
Wtedy do mojego pokoju weszła moja mama... I powiedziała, żebym zadzwoniła do tej Gai, bo może zechce z nami pojechać (Evans do każdego snu się wkradnie...). Ja wcale niezdziwiona, zadzwoniłam, nie patrząc na to, że Evans jest po drugiej stronie Polski. Nie odebrała :<.
No i tu jej udział w akcji się kończy, bo pojechałyśmy z mamą i tylko dwoma biletami (bez Gai) na... aukcję. Dziwną trochę.
Ogólnie miała miejsce na takiej wielkiej hali handlowej. A ludzie, którzy chcieli coś sprzedać, np. szlafrok (?), sami prezentowali go na sobie. Stojąc na dwumetrowych piedestałach... A taka fajna aukcja :3.
I to już koniec, ale najdziwniejszy.
Bo nagle nie wiadomo skąd pojawił się tam Will Turner (tak tak, ten z Piratów). I książę Kaspian. Will przywitał się ze swoim starym kumplem, który coś sprzedawał (nie Kaspianem), siedli razem na drewnianych skrzynkach i jak to piraci postanowili się napić. Łyżką. Z gara. Czegoś, co wyglądało jak kiszona kapusta z grzybami...
Ale no! Nie można było tak samemu. Ktoś krzyknął "A gdzie Kaspian?!", Kaspian więc przybył, a do kółeczka wzajemnej adoracji dosiedli się jeszcze ci dwaj goście z Piratów - jeden miał to wypadające oko, a drugi... ten drugi.
I wtedy nagle Will zamienił się w... Barbossę. Barbossę, który sam, z chytrym i kpiącym wyrazem twarzy, bardzo zadowolony jednocześnie, zaczął wyjadać tę kapustę...

Widać więcej wyśnić już mój mózg nie chciał, i dobrze ;_____;.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:12, 02 Gru 2015    Temat postu:

Eh... nudzę ludzi, żeby mi tutaj coś napisali, a potem sama nic nie odpisuję. Bardzo grzecznie z mojej strony :3. Ale to nie do końca moja wina, bo nawet nie zauważyłam, że przypadkiem minęły dwa tygodnie, od kiedy Lifanii coś napisała Neutral. A ja ciągle miałam tutaj kartę otwartą i odkładałam skomentowanie... ehh..
I do Lifanii jeszcze wracając - przecudne te Twoje sny Very Happy. I jeszcze jak przepięknie opisane *.* Czytałam to jak jakieś schizowe opowiadanie .) Mi się też ostatnio śnią takie dziwactwa właśnie, ale niestety kompletnie nic z nich nie pamiętam :\. Wiem potem, że był jakiś jeden element, który jeszcze kojarzę i historia miała wiele wątków, ale co mi po tym, skoro wszystkie szczegóły wylatują z pamięci, bo ja głupia, kiedy się budzę, jestem przekonana, że nie muszę tego zapisywać! Na pewno zostanie w głowie!... I oczywiście po drzemce albo pójściu na zajęcia już bladego pojęcia nie mam, jaki niesamowity scenariusz mi się wyśnił.
*** *** ***

A ponieważ o koszmarach chyba się już nieraz wypowiadałam, to może teraz do tego nawiązywać nie będę - może później w innym poście - i przejdę do snu, który czeka nieopisany od prawie trzech miesięcy <3. A było to, drogie dzieci tak...

Początek pamiętam słabo, wiem tylko, że chodziłam po gigantycznym budynku, który śni mi się niesamowicie często, ale nigdy nie wiem, czym on jest. Nieraz ma być szkołą, innym razem czymś w rodzaju galerii handlowej... W każdym razie ten budynek ma swoje tajne wnętrze, gdzie chyba nikt nie zagląda i tylko ja czasami zapędzam się w tamtą stronę, chcąc się w końcu dowiedzieć, o co z tą tajemniczością chodzi. Z daleka przypomina to trochę fabrykę z takimi wielgachnymi kanałami wentylacyjnymi, ale nie mam pewności, dlaczego tam są. Jeden raz zdaje mi się, były tam tylko wewnętrzne schody, raz jakaś opuszczona sala gimnastyczna... Ogólnie wygląda to jak nieużywana część całej budowli i dlatego mnie tak tam ciągnie, żeby zbadać wszystko dokładnie.
I właśnie w tym momencie, kiedy idę w tamtym kierunku, zacznie się mój koszmar.
Ponieważ wychodziłam właśnie ze szkoły ze swoimi koleżankami z liceum. Chciałam iść z kilkoma różnymi do domu, ale się rozdzieliły i musiałam wybrać jedną konkretną. Pobiegłam za tą, z którą gadam najwięcej, chociaż widziałam, że nie odrywa wzroku od telefonu i chyba nie zda mi się na wiele jej towarzystwo. Skręciła niedaleko przejścia w tę nieużywaną część i poszłyśmy w dół po czymś, co wyglądało jak zjazd do podziemi dla samochodów. I pewnie byłabym oczarowana, gdyby nie atmosfera tego miejsca, która sprawiała takie wrażenie, jakbym była tam intruzem. Koleżanka natomiast nie widziała nic poza ekranem telefonu i chyba wysyłała właśnie smsy do kogoś, kto tam na nią czekał.
I faktycznie niestety czekał...

Kiedy już zeszłyśmy na dół, to się okazało, że nikogo tam nie ma, a przynajmniej takie to miejsce sprawia wrażenie. Nikt się nam nie pokazał. Wszystkie ściany były obłożone stertami starych opon albo jakimiś zezłomowanymi samochodami. Na jednej z takich stert dopiero później zauważyłam inną swoją znajomą, też zapatrzoną w telefon, która chyba tak samo na kogoś czekała. Jestem właściwie pewna, że na tę samą osobę. Nie wiem, dlaczego właśnie ona wcieliła się w tę rolę, bo praktycznie z nią nie rozmawiałam, no ale dobra... To nie ja, to mój mózg. W każdym razie moja pierwsza koleżanka - ta, za którą poszłam - zniknęła gdzieś w półmroku, bo całe to pomieszczenie było jakieś takie... Trudno było objąć je całe wzrokiem, bo raz było jasne, a potem połowę nagle zaciemniano.
I wtedy właśnie usłyszałam jakieś odgłosy szamotaniny - a przynajmniej tak wnioskuję po swojej reakcji. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam tam, gdzie zniknęła znajoma i nagle zobaczyłam, że leży na jakimś pniu albo (co w tych okolicznościach i scenerii byłoby logiczniejsze) na karoserii samochodu. Trudno mi powiedzieć, nie pamiętam szczegółów. Ale wiem, że jakiś obcy koleś uderzał w nią młotkiem ;-;. A ona leżała i nie reagowała... Chyba nie była martwa, ale zachowywała się tak, jakby jej to kompletnie nie obchodziło. Za to ja byłam przerażona. Praktycznie od razu rzuciłam się na kolesia, żeby jakoś go powstrzymać, ale on zdecydowanie nie był przy zdrowych zmysłach i tańczył z tym młotkiem, jakby dokonywał rytualnego mordu ;____;. Na szczęście chyba ani raz mnie nie trafił, ale byłam naprawdę wystraszona walczeniem z nim, bo koleżanka nie reagowała, obawiałam się, że może być za już późno i jeszcze nie wiedziałam, jak gościa powstrzymać, kiedy sama nie mam żadnej broni.
Nawet nie wiem, czy mi się udało. Wydaje mi się, że owszem, ale mam co do tego lekkie wątpliwości, bo sen śniłam dawno i ostatnie sceny, jakie mam w pamięci, to chyba moment, kiedy w zwolnionym tempie jestem tym młotkiem atakowana. Jestem prawie pewna, że jakoś tego wariata rozbroiłam (może nawet rozwaliłam mu ten młotek, bo to był taki najzwyklejszy do wbijania niewielkich gwoździ). Ale mam wrażenie, że mniej więcej w tej chwili się obudziłam, więc całe zakończenie po prostu się urwało. Nie wiem też, co z tą drugą koleżanką.
Takie rzeczy.


I to już wszystko... w połączeniu z moim wyśnionym niedawno snem, w którym okładam pięściami moją znienawidzoną współlokatorkę, nie wygląda to za dobrze. Niepokoi mnie siedząca we mnie ilość agresji Very Happy. Może to dobrze, że nie wierzę w senniki, bo pewnie bym z tego wyczytała jakieś koszmary i dramaty później...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Czw 0:53, 03 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lifanii
Wybawca oberjarla


Dołączył: 10 Lip 2012
Posty: 1584
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: The Bad Place...?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:22, 04 Gru 2015    Temat postu:

Rozmowy o snach są bardzo snodajne... snogenne... jakkolwiek Very Happy. Doszłam do tego, kiedy zapamiętałam cały prawie sen z środy... I teraz będzie on! Ogólnie był bardzo związany z pewnym anime, które oglądam, a właściwie kończę... Więc no, ogólnie emocje, myśli, jak to tak końcówka będzie wyglądać itd :3.

W pierwszej scenie byłam u mnie w szkole, gdzie ktoś się z kimś tłukł... chyyyyba za pomocą alchemii. Ale z tego akurat mało pamiętam.
A potem jechaliśmy autokarem, czyt. [link widoczny dla zalogowanych], [link widoczny dla zalogowanych], Aragorn (?!) i [link widoczny dla zalogowanych]... chyba. Ja natomiast byłam najwyraźniej jakąś bardzo ważną dla akcji osobą...
I do tego był tam ktoś zły. Wyglądał jak dzieciak idący do gimnazjum, ale zło z niego świeciło niemalże.
I ten gość właśnie postanowił nas zabić. Coś mi świta że wcześniej omawiał to ze swoim kumplem u nas w galerii handlowej (Evans, kojarzysz Sferę :3 Miejsce spotkań złoczyńców...) I mam dziwne wrażenie, że tym kumplem byłam ja.
W każdym razie w pewnym momencie ten zły zaatakował nas siedzących z tyłu autobusu. Pierwsze, co zrobił, to przywalił królowi Gondoru... tak bardzo mocno.
A potem rzucił się na resztę. Ja jako teraz niby dobra, niby zła, musiałam spróbować go powstrzymać. Wrzasnęłam: "co ty robisz?!", a on zaśmiał się szyderczo i rzucił tekstem w stylu: "widziałaś, jak zatłukłem już Aragorna?"
Ja w ciężkim szoku.
Tamci chyba też...
iiii...
I nagle znaleźliśmy się na skraju jakiegoś urwiska. Konkretnie ja, Ed i Mustang, bo Kimblee widocznie też został zabity.
I co było najgorsze: ci dwaj ze sobą walczyli. I to nie tak dla ćwiczeń czy zabawy, tylko na serio. Jakby chcieli się ukatrupić (co akurat jest straszne, bo po pierwsze: to moi dwaj ulubieni bohaterowie, a po drugie: normalnie ze sobą współpracują...).
No i w końcu się stało najgorsze.
Ed nagle, jakimś cudem zrzucił mojego kochanego pułkownika z tej skarpy :< Tak po prostu... A ja nie mogłam, szlag, nic zrobić!
Mustanga. Zabił. Ed.
Żebyście wiedzieli, jak się popłakałam wtedy Sad.

A najśmieszniejsze jest to, że koniec tego snu wyglądał tak, że jakby normalnie oglądałam to na tablecie... I jednocześnie uczestniczyłam w akcji :3.
Ale takie zakończenie nie wchodzi w grę... Bo skąd tam Aragorn Very Happy.



Natomiast... dzisiaj miałam kolejny sen! O tych samych osobach!

I w nim rozpoznawalne postaci to: [link widoczny dla zalogowanych], Mustang i Ed (jak zwykle <3).
Iiii... Nie pamiętam już, co gdzie i jak się działo... Mam takie wspomnienie z tyłu głowy, chyba z tego snu. Zanim zaczęło się to wszystko, co będzie niżej, znaleźliśmy się na jakimś cmentarzu, gdzie Ed i Mustang popisywali się swoimi umiejętnościami alchemii. A było tam dużo trupów... i ich przybywało.
Następnie niewytłumaczalnym sposobem przenieśliśmy się tam, gdzie później sam Roy wylądował... a potem do tej czarnej pustki.
W każdym razie w głowie utkwił mi lot na takim... czymś, jak te latające "niby smoki" z Avatara. I nie wiem, czy to było wcześniej, czy później... Ale! Lecąc na owym czymś wpadliśmy w jakąś czarną otchłań. Ciężko stwierdzić, czym to było... Ale czułam się niewyobrażalnie ciasno i musieliśmy nawet przeciskać się pomiędzy grubszymi grudkami materii... której naprawdę tam nie było.
I tam właśnie gonił nas Envy. Z takimi białymi potworkami.
W każdym razie, widząc, że nic się nie da zrobić, wspaniałomyślny Roy Mustang postanowił się poświęcić... I powiedział, żebyśmy my (w sensie ja jako narrator i Ed) lecieli dalej, a on zostaje (baka...).
Ale my głupi posłuchaliśmy. I wylecieliśmy nagle z tej czarnej pustki na skalistą pustynię... Pustynię, która - jestem tego pewna - była scenerią z jakiegoś mojego poprzedniego snu. Zresztą tak jak ten wcześniejszy cmentarz.
I tu się ta część skończyła. Pamiętam z tego jedynie łopoczący na wietrze czerwony płaszczyk Eda.

A Mustang... On znalazł się w jakimś całkiem innym miejscu, pośród porośniętych mchem, szarych ruin. Które wyglądały jak całkiem spory zamkowy dziedziniec z podwyższeniem itd. I tam też był Envy. Razem z tymi jednookimi potworkami.
Pan pułkownik ze swoją pewną miną naciągnął rękawiczkę na rękę, już prawie pstryknął palcami (chcąc zrobić ogieeeeń!), kiedy Envy wyciągnął zza pleców taki spryskiwacz w wodą i zaczął na niego tym pryskać.
A ten, jak oparzony, wyglądając przy tym jak kot, podskoczył i zaczął uciekać przed tą wodą. I tak chował się pomiędzy tymi marionetkami, a Envy go gonił i gonił... I się jakoś złapać nie mogli .
Serio, to był cudowny widok .

I tyle :3. Przepraszam, że tak zajechało anime... Ale co ja poradzę Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lifanii dnia Pią 23:32, 04 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:52, 06 Gru 2015    Temat postu:

Miałam dzisiaj dwa sny, ale pierwszy z nich rozpłynął się gdzieś w mrokach mojej niepamięci, ponieważ zaraz po jego wyśnieniu pomyślałam półprzytomnie, że trzeba go zapisać... po czym przekręciłam się na drugi bok i zasnęłam sobie spokojnie, zupełnie wypierając z pamięci, że go stracę. Jedyne, co z niego pamiętam, to jakiś wątek morderstwa. I coś z moim tatą ;-;. Także nie mogę nic opowiedzieć.
Notabene warto tutaj wspomnieć o pewnej rozbieżności pomiędzy tym, co śni się mnie, a co śni się mojej rodzinie na mój temat w ostatnim czasie. Ja mam w snach przemoc, morderstwa, prześladowania i lęk. Ogólnie dużo agresji, ciężkiego wysiłku i strachu. Natomiast mojej mamie śniło się ostatnio, że mam urodzić ciemnoskóre dziecko, a siostrze, że siedzi jako gość na moim ślubie. Rozbieżność jest dość rażąca i przygnębiająca... Ale zarówno mój ślub jak i pobicie przeze mnie do nieprzytomności głupiej współlokatorki są - chyba niestety - rzeczami równie niemożliwymi i nierealnymi. Chociaż prędzej obstawiałabym, że w rzeczywistości wydarzy się to drugie. Mam ograniczone zapasy cierpliwości do tych tępot.


A teraz dzisiejszy sen!
Rzecz działa się w kilku miejscach, ale wszystko co pamiętam, zaczyna się mniej więcej w momencie, kiedy postanowiłam pójść do biblioteki. Powód takiej scenerii jest dość oczywisty, ponieważ w tym tygodniu zakochałam się w bibliotece swojego instytutu. Co prawda ta senna wyglądała zupełnie inaczej, ale było to w moim mniemaniu dokładnie to samo miejsce. Fakt, że można tam było kupić bieliznę i lunety jakoś nie wydał mi się niczym rażącym czy nielogicznym i nawet zastanawiałam się nad nabyciem czegoś. Ostatecznie nie wyszło, a kiedy stałam przy jednym z regałów zagadała do mnie pewna dziewczyna. Rysy twarzy i fryzurę miała dość męskie, ale po głosie - jak mniemam - i dzięki bliższym obserwacjom stwierdziłam w końcu, jakiej płci jest mój rozmówca... rozmówczyni!
Najciekawsze było to, że rozmawiałyśmy po angielsku... Mój mózg naprawdę mnie tym zaskoczył, bo do tej pory chyba nigdy nie zdarzyło mi się wyśnić czegoś w obcym języku. A przynajmniej niczego, co bym zapamiętała lub co nosiłoby znamiona logiki. Tymczasem ja tworzyłam chyba poprawne i sensowne zdania z odpowiednią wymową i nawet poprawiałam ewentualne błędy... Nie sądziłam, że jestem do tego zdolna we śnie. (Inna sprawa, że są to błędy, których raczej na trzeźwo bym nie popełniła. Na tym etapie wsiąknięcia w angielski chyba "it have" nie przeszłoby mi przez usta Very Happy.) Cała nasza rozmowa wymknęła mi się z pamięci, ale wiem, że zapytałam tę nieznajomą o to, skąd jest. A ona odpowiedziała mi żartem, który znałam. I to tylko we śnie... Przypuszczam, że chodziło jej o Paryż, ale niestety teraz nie wiem już, co to był za żart, bo w rzeczywistości nie istnieje... Ale chodziło chyba o jakąś analogię słowną. Może brzmiało coś podobnie, nie wiem!
Ze swoją nową koleżanką zupełnie niepostrzeżenie wsiadłyśmy do autobusu - jednego z tych miejskich. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden mały problem, a mianowicie fakt, że już po wyruszeniu zorientowałam się, że nie mam ani biletu, ani pieniędzy na jego zakup. Co jeszcze gorsze, nie znałam okolicy i nie miałam bladego pojęcia, gdzie właściwie jedziemy. Na całe szczęście autobus nie miał tylnej ściany, więc można sobie z niego było wyjść w trakcie wolniejszej jazdy :3. Bardzo bezpieczne i wygodne - nie wiem, dlaczego to jeszcze u nas nie funkcjonuje.
Tak czy inaczej poszłam sobie z moją koleżanką do lasu, gdzie spotkałyśmy się jeszcze z obcą kobietą, która ze względu na strój przypominała mi jakąś trenerkę fitnessu. Chciałyśmy zejść ścieżką w głąb lasu, ale jak to w moich snach, las jest miejscem potwornie niebezpiecznym. Nawet ten najładniejszy. Więc i tym razem nie obyło się bez spotkania z wilkami. Co najgorsze, miały dobry kamuflaż i tylko ja widziałam je na tle opadłych, złotych liści. Zaczęłam uciekać, ale moje towarzyszki chyba nie chciały mi uwierzyć, że jest przed czym i szły bardzo wolno. Ja za to pędziłam pod górę jak szalona, ponieważ mój mózg bardzo brutalnie traktuje mnie w takich wypadkach i zawsze każe biegać po najgorszym terenie i to w stanie skrajnego zmęczenia, chociaż tego drugiego akurat w miarę mi oszczędził dzisiaj. Przed wilkami nie uciekłam, bo wilków nie było. Okazało się, że są to szare, cętkowane psy jakiegoś gościa, który widocznie lubił sobie te bestie wyprowadzać na spacerki bez smyczy. Bardzo mądre... Niestety moim koleżankom udało się dla obrony przed nimi wspiąć na występ skalny, ale ja nie dałam rady się na niego wdrapać, bo było za wysoko i brakowało podparcia dla nóg. Dlatego przytrzymałam się mocno i podciągnęłam nogi do góry, zginając je w kolanach, żeby przeczekać, aż psy przejdą dołem. (Dzięki za pomoc w wejściu na górę, dziewczyny!) Sęk w tym, że właściciel psów był kretynem i pozwolił im skakać do góry i gryźć mnie po nogach...

W tym miejscu zostawię już może ten wątek i przejdę do dość zabawnego motywu, który przewijał się przez w sumie cały mój sen. Otóż... spotykałam trzech osobników. Był jeden chłopak wyglądający mniej więcej na mój wiek, blondyn z krótkimi włosami o kompletnie mi obcej twarzy, który najwyraźniej mnie znał lub kojarzył. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem jak się mijaliśmy, kiwał mi ręką i mówił "siema". Ja robiłam dokładnie tak samo, ale nie miałam pojęcia, kim on jest, więc albo był to po prostu znajomy wykreowany przez mój sen albo osoba, którą spotkałam jednego dnia tak wiele razy, że zaczęliśmy się witać. (Bo cały sen zmieścił się chyba w jednej dobie - od rana do wieczora.)
Mojemu umysłowi było jednak mało tego przezabawnego motywu i postanowił go powtórzyć. Dlatego w innych sytuacjach spotykałam wysokiego brodatego szatyna, którego też nie wiem, do kogo porównać i którego też nie kojarzę z życia. Fakt faktem - widziałam się z nim dobre cztery razy i na pewno się nie znaliśmy, ale wpadliśmy w tym śnie na siebie tyle razy, że wypadało nam się już ze sobą witać, chociaż towarzyszyły temu miny i ton mówiące: jak to możliwe?! znowu tu? to się już naprawdę robi dziwne...
Notabene - właśnie po tych dwóch facetach wiem, że mój sen miał sporo elementów, o których zapomniałam. Musiałam się z nimi widzieć jeszcze wiele razy w poprzednich scenach, ale pamiętam dokładniej tylko spotkanie w bibliotece i pod swoim mieszkaniem - podobno to było ono. Wiem, że były też wcześniejsze zejścia, ale wyleciały z pamięci. Natomiast to biblioteczne zapamiętałam dość dobrze, bo pojawienie się owego brodatego jegomościa popsuło mi plany zakupienia stanika. Dość krępujące jest wybieranie biustonosza w miejscu do wypożyczania książek, szczególnie kiedy jakiś dziwny osobnik wpada na ciebie po raz n-ty tego samego popołudnia... potwierdzone info! Ale to spotkanie jest ważne też dlatego, że pojawia się w nim na scenie trzecia osoba, która wcześniej była tylko tłem. Wyglądało to mniej więcej tak, że za każdym razem, kiedy widziałam brodacza, pojawiał się jeszcze jeden facet (tak, jeszcze jeden...), który podchodził do nas i śmiał się, że haha, znowu się widzimy... Przy trzecim razie wydało mi się to dość podejrzane, więc podeszłam do gościa, którzy przypominał nieco wspomnianego brodacza, ale na myśl przywoływał mi raczej pewnego youtubera... gdyby schudł z 30kg, to pewnie by tak wyglądał. W każdym razie zapytałam jegomościa, czy nas przypadkiem nie śledzi, skoro znów podchodzi i do nas o tym mówi... A on zaczął uciekać... Uciekł na zewnątrz, a kiedy za nim pobiegłam, zauważyłam, że skręca na żwirową ścieżkę do parku. Dźwigał ze sobą mikrofon na wysięgniku (?), czy jakkolwiek tego nie nazwać i jakieś inne dziwne, czarne sprzęty. Nie goniłam go dalej, ale już więcej się nie pojawił. Ciekawa sprawa... może byłam nieświadomie jakąś celebrytką i mnie z ukrycia fotografował?


I to już w sumie wszystko. Sen miał jeszcze sporo elementów, na przykład wyganianie z mieszkania jakiś dwóch małych dziewczynek, które bezczelnie zjadały nam słodycze - ale tutaj analogia do rzeczywistości jest zbyt oczywista, żeby się na ten temat rozpisywać. Jestem tylko ciekawa, dlaczego moje mieszkanie, a przynajmniej część kuchenna, było otwarte na klatkę schodową i trzy razy mniejsze... I co tam nagle robiła jedna osoba z forum?
To są jednak pytania bez odpowiedzi, a nawet związek z resztą snu jest dość nikły, dlatego nie brnę w to dalej i tutaj kończę opowiadanie. Życzę Wam równie ciekawych snów. Nawet gryzące mnie po nogach psy nie popsuły mi wrażenia i chętnie bym obejrzała drugą część tego snu... Może wyjaśniłoby się, kim było tych trzech "prześladujących mnie" niezależnie od siebie gości i czemu się z nimi witałam, nie wiedząc nawet, jak mają na imię Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Nie 23:00, 06 Gru 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:44, 01 Lut 2016    Temat postu:

Ja niestety nie umiem tak ładnie i bogato opisywać snów... Ale że dwa ostatnio zapamiętałam, to je tu uwiecznię :3. Nawet jeśli pamiętam je nieco fragmentarycznie.

Więc pierwszy zaczął się od tego, że powinnam być w szkole na lekcjach. Ale na co to komu w końcu, więc poszłam na boisko, gdzie wf miała jakaś inna klasa. Nie wiem nawet jaka i nie sądzę, bym miała tam jakichś znajomych Neutral. Bardzo mi się musiało w tej szkole nudzić ;_;. O tyle zabawnie, że na tym boisku tak naprawdę nic się teraz nie robi poza zbiórkami w ramach alarmu antypożarowego czy jak tam to się zwie. Bo generalnie było betonowe, ale roślinki go sobie upodobały i spod tego betonu wyrastają kępy trawy, powierzchnia jest popękana i ogólnie średnio nadaje się do czegokolwiek. Ale w sumie i tak ja tam nie ćwiczyłam, więc co mi tam Very Happy.
Potem musiało mi się tam znudzić, bo wróciłam po schodkach pod dom i uznałam, że to idealna pora, by się wybrać do fryzjera. Co ciekawe, ten fryzjer nieco się przeniósł. Normalnie znajduje się po drugiej stronie ulicy w bloku koło Lidla. Ale ktoś widać wyciął salon i postawił go tuż pod moim domem - w miejscu, gdzie normalnie stoją kontenery na śmieci Neutral. Zabrałam swoją małą kuzynkę z Warszawy (bo to przecież normalne, by ścinać włosy ponad 200 km od domu) i sobie tam poszłyśmy. Samego etapu podcinania końcówek niespecjalnie pamiętam - poza tym, że robiła to siostra. Niby nic dziwnego, bo normalnie też tylko jej daję dotknąć swoich włosów. Ale czemu w salonie fryzjerskim a nie w mieszkaniu? I czemu zapłaciłam jej banknotem sześćdziesięciozłotowym? Neutral Oj, trochę wysoko ceniłam jej usługi... zdzierstwo jakieś :c.
Sam proces siedzenia w fryzjerskim fotelu musiał nieco potrwać, bo jak wyszłam na zewnątrz, było już ciemno. A na niebie była taka prześliczna zorza *.*. Zakochałam się w niej. Od razu sięgnęłam po telefon i zaczęłam tam grzebać w ustawieniach balansu bieli, by zrobić prześliczne zdjęcia. Trochę to trwało, a jak już się udało, to ta zorza się odezwała. Nie mam pojęcia jak. Nawet nie pamiętam, o czym mówiła... Ale widać uznałam ją za szajbusa na niebie, bo wróciłam do domu ;_;. Chociaż przed drzwiami mama mnie zgarnęła, mówiąc, że koniecznie musi mi coś pokazać. Byłam przekonana, że mowa o tej zorzy, ale nie - okazuje się, że przed szkołą obok domu stoi bambusowy słup obwiązany słomą, sianem czy czymś tam podobnym. Mama to ustrojstwo zapaliła, robiąc wieeeeelkie ognisko - takie, jakim kiedyś wysyłano sygnały. Ale tym by wiele nie przesłano, bo paliło się jakieś pół minuty. Mama do mnie na to, że nie ma co się przejmować, bo w osiem godzin to coś odrośnie.
W tym momencie mniej więcej mój mózg odmówił tworzenia dalszej części historii i się obudziłam :3.

Co do drugiego snu... niestety nie zapamiętałam tylu szczegółów. A raczej wiele zdążyłam zapomnieć - bo patrzę na swoje krótkie notki tworzone po obejrzeniu z takim wielkim "WTF" na twarzy.

Zaczęło się tym, że jakichś dwóch gnojków chciało mi ukraść klucze :3. Ale byli raczej kieszonkowcami, więc jak ich przyłapałam i zaczęłam walczyć, to szybko odpuścili. Czy zwiali, jak normalnie ludzie? Oczywiście, że nie! Zamiast tego próbowali ukradkiem napaść na mojego sąsiada -który jest przy okazji moim anglistą - który akurat wchodził na klatkę schodową. To "ukradkiem" im nie wyszło, bo ciężko tu nie zwracać na siebie uwagi tuż po tym, jak się z kimś szarpało :3. Więc ich szybko odgoniliśmy i wróciliśmy do swoich mieszkań.
Tu następuje mały przeskok, bo nagle znalazłam się w Australii. Widocznie odwiedzaliśmy wujka, który tam mieszka. I w sumie z tego najbardziej pamiętam jechanie rowerem po długiej i malowniczej drodze w iście pocztówkowej wiosce. Wiecie, czerwone domki, zielona trawka, nieco poniżej wzdłuż tego sielankowego krajobrazu prawie że nieużywania i przez większość czasu pusta droga. Rzecz jasna jechałam jak hipster, bo przecież nie będę jak baran jeździć lewą stroną ;__;. Widać we śnie hejtowałam ową nielogiczność bardziej jeszcze niż na jawie. Tam zorientowałam się, że kluczy rzeczywiście nie mam, z niewiadomych w sumie powodów, skoro tamci złodzieje zawalili sprawę z kradzieżą. Poza tym zadzwoniła do mnie sąsiadka, córka owego anglisty, ale treść rozmowy pozostaje już dla mnie tajemnicą.
Tajemnicą jest też, jak wróciłam do domu. Puf, pojawiłam się po drugiej stronie globu :3. W notce mam też "ponowne spotkanie włamywaczy", ale zupełnie tego nie pamiętam Neutral. Może odzyskałam w końcu klucze - wyjaśniałoby, jak dostałam się do mieszkania :3.
Za to dalsza część notatki konfunduje mnie jeszcze bardziej. Jest tam coś o zajęciach literackich, które odbywały się w szkole... ale w nocy. No może i ma sens - sen miałam mniej więcej wtedy, kiedy w szkole organizowali nam nocny maraton filmowy i kiedy rzeczywiście siedziałam tam od 22 do 7. Więc ta część niby ma sens. Ale ja przepraszam bardzo, gdzie tam mi podświadomość Ksssę pchała? Neutral Jako współuczestnika zajęć, jako nauczyciela, czy ucznia, jeśli to ja byłam wykładowcą? (W to ostanie wątpię... nieraz śni mi się, że uczestniczę w jakichś zajęciach i mam dziwnych wykładowców ;___;.) Więc ja nie wiem, co tam się działo i aż żałuję, że tyle wyleciało... no ale ufam, że jak jeszcze pamiętałam, to bzdur w notatce nie pisałam Very Happy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:54, 21 Lut 2016    Temat postu:

Opisałam wczoraj początek swojego snu sprzed dwóch dni, ale prawdę mówiąc, mało co z niego zapamiętałam, więc skasowałam ten krótki fragment i zabiorę się za to, co przyśniło mi się dzisiaj. Sny miałam aż trzy, ale niestety pamiętam tylko dwa z nich, bo jeden - ostatni co ciekawe - w kilka sekund wyleciał mi z głowy, kiedy się na moment skupiłam na tych poprzednich. I być może istniało miedzy nimi jakieś logiczne połączenie, ale że go nie widzę, to po prostu potraktuję to jako dwie osobne historie.


SEN #1
Byłam mężczyzną. I do tego chyba policjantem, bo inaczej swojego zachowania wyjaśnić nie mogę. Fakt faktem, poszłam do jakiejś kobiety, która z nieznanych mi powodów mieszkała w moim domu i absolutnie mnie ten fakt nie dziwił, a i sama nie byłam tam lokatorem. Nie jestem pewna, dlaczego się tam pojawiłam, ale wiem, że później znalazł się całkiem dobry powód, żeby zostać, ponieważ mieszkająca tam kobieta była... hmm... Nawiedzona? Neutral
W miejscu, gdzie stoi biurko mojej mamy było łóżko, a na tym łóżku cała gromadka dzieci, które mogły mieć może około ośmiu lat. Leżały związane i w ogóle się nie ruszały, a biorąc pod uwagę, że ułożono je jak drewno na opał, to wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby te na dole już nie żyły... Im więcej sobie z tego snu przypominam, tym bardziej mi głupio w ogóle go opowiadać, ale trudno.
Ponieważ zauważyłam już, że z kobietą jest coś nie tak, wybiegłam na zewnątrz i zaczęłam wołać sąsiadów, żeby pomogli. Co prawda w tym miejscu żadnych domów normalnie nie ma, a tym bardziej na pagórkach, bo teren jest płaski, ale cóż... I tak nikt nie przyszedł, więc musiałam szybko wracać i rozprawić się z tą kobietą. Strategia zostawiania psychopatki samej z ofiarami jest raczej marna, ale chyba dopiero później dotarło do mnie, że mogę ją jakoś pokonać.

Zaczęła się szamotanina na balkonie i po jakimś czasie udało mi się tę kobietę obezwładnić, ale musiałam ją mocno przytrzymywać kolanami przy ziemi, żeby się nie wyrwała. I to chyba wtedy zauważyłam, że z nią jest coś mocno nie tak, bo pomijając jej wygląd - do którego przejdę potem - cały czas się śmiała albo szczerzyła, co wyglądało karykaturalnie. Pokonanie jej nie było bardzo trudne, ale miałam spore kłopoty ze zdecydowaniem co dalej, bo jak już ją powaliłam, to wypadało ją np. związać, a kiedy lekko zwalniałam uścisk, zaczynała się uwalniać i próbowała mi wbić śrubokręt w udo ;-;. Notabene nogi pozostały moje i chyba miałam krótkie spodenki (pewnie moją piżamę), bo widziałam swoją skórę. Nie wiem, czy w tym czasie przestałam już robić za faceta, czy po prostu byłam jakąś dziwaczną hybrydą, ale niezależnie od tego - końca snu nie pamiętam. Wydaje mi się, że nic mi się nie stało, chociaż śrubokręt był blisko, ale wygrania walki też nie kojarzę.
A co do wyglądu owej pani, to przypominała jedną kobietę z YouTuba, której właściwie nie oglądam, ale na której kanał ostatnio zerknęłam i jakoś mi się zapamiętała. Miała szare getry, krótką spódniczkę/spodenki, jakiś zwariowany makijaż i sterczące na boki kucyki... Nie wiem, ile ma lat, ale zakładam że około trzydziestki, więc wyglądało to dość dziwnie, zwłaszcza jeśli za tło robiła jej sterta związanych dzieci...
Co ciekawe sen był dość nerwowy, ale do koszmarów raczej bym go nie zaliczyła. Chociaż z pewnością bardzo realistycznie to wszystko wyglądało, bo kiedy się nagle obudziłam, to nie potrafiłam do końca ogarnąć, co się właśnie stało i byłam bardzo zdziwiona, że nie muszę dalej walczyć.


SEN #2
Ten sen będzie trochę mniej nieprzyjemny, chociaż też działo się w nim coś dziwnego. Nikogo jednak nie zabijano, więc to nie ten level. Większości akcji nie pamiętam, ale szczególnie utkwiła mi w pamięci pewna scenka z grą w hokeja. (Temat jest zrozumiały, bo hokej to dyscyplina, która miała dość duże znaczenie w oglądanym przeze mnie wczoraj filmie.) Chodziło mniej więcej o to, że w czasie gry jedna osoba oszukiwała i była dzięki temu uznawana za niesamowicie dobrą. Nie wiem, na czym to oszukiwanie niby miało polegać, bo kiedy rozgryzłam metodę, nie widziałam w niej sensu, ale widocznie to działało, bo we śnie byłam zbulwersowana zachowaniem nieuczciwej osoby.
Przypuszczam że ten hokeista był facetem, ale mam z tym problem z jednego podstawowego powodu. Podczas gry zmieniał się w dziewczynę... a przynajmniej zmieniał swoją twarz. Nosił przy sobie coś, co przypominało starej daty telefon i nakierowywał to na siebie, a potem wysyłał fale przypominające [link widoczny dla zalogowanych]. Kiedy te fale dolatywały do jego twarzy zmieniał rysy na dziewczęce lub odwrotnie i jego czarne włosy skracały się albo rosły dłuższe. Nie mam bladego pojęcia, jak to wpływało na grę, ale biorąc pod uwagę dalsze sceny problem mógł być bardziej zawiły niż mi się teraz wydaje, bo w pewnym momencie koleś podjechał do mnie i wystawił swoje urządzenie przed moją twarzą, jakby chciał zrobić nam selfie ;-;. I nie do końca wiem, o co mnie samej chodziło, bo z jeden strony zasłoniłam twarz, co może się wydawać logiczne jeśli nie chciałam zmienić się w mężczyznę, a z drugiej, kiedy było już po wszystkim, tłumaczyłam się samej sobie, że dobrze zrobiłam, bo: "po co mu trzydziestosekundowy filmik z moją twarzą"... cóż... Jeśli ten rzęch przypominający starą krótkofalówkę miał funkcję nagrywania, to gratuluję nieznajomemu zdolności technicznych, bo pewnie to jego własnej roboty urządzenie.
(W ogóle widzę, że te zmiany płci się już drugi raz przewijają w tych snach... ale tutaj już przyczyny nie znajdę, bo wcześniej podobnych motywów nie pamiętam, a raczej nie miałam z takim tematem nic do czynienia w ostatnim czasie. Także nie wiem, skąd aż dwa razy z rzędu. I wątpię też, żeby te zmiany sprawiały, że sny się ze sobą łączą, bo śniłam je w pokazanej tu kolejności :3.)

Na koniec mogę jeszcze dodać, że miałam na sobie sukienkę, która wyglądała jak zdecydowanie na mnie za krótka i powiedziałabym, że to do jazdy figurowej, ale ani raz nie weszłam na lód, mimo że zajmował sporą powierzchnię budynku, gdzie się znajdowałam. Cała ta budowla jest zresztą dość ciekawa i mam wrażenie, że już kiedyś o niej śniłam, a wyglądało to tak, że na dole było lodowisko, a piętro wyżej coś w rodzaju dużego sklepu z biżuterią. Na początku snu sklep miał po środku wielką prostokątną dziurę w podłodze przez którą było widać ludzi jeżdżących na dole, a potem barierki oddzielające nas od tej dziury zniknęły i w jej miejscu była już normalna podłoga z kolejnymi stoiskami z naszyjnikami. Było to chyba dość zaskakujące nawet dla mojej sennej wersji, bo na początku nie ufałam, że podłoga jest prawdziwa i dopiero jak zobaczyłam, że ludzie po niej chodzą, sama odważyłam się wejść.
Obok jubilera były też wielkie drzwi do jakiś luksusowych apartamentów, w których chyba mieszkałam, ale nie ma sensu opisywać ich z wyglądu, bo nie kojarzę żadnych wydarzeń z tej scenerii. Przypominało to w każdym razie bardzo drogi hotel stylizowany trochę na jasne i pełne złoceń komnaty zamkowe.


I to tyle. Innych snów nie będę już opowiadać, bo chociaż sporo ostatnio ich miewam, mało jest takich, z których potrafię wychwycić coś więcej poza pojedynczym obrazem albo różnymi wrażeniami. Jedyne co mogę jeszcze powiedzieć to to, że wszystko jest tak realistyczne, że kiedy ostatnio śniło mi się, że ktoś wrzucił mi za kołnierz żabę, obudziłam się prawie natychmiast i jeszcze przez dłuższą chwilę czułam zimne mokre łapki, które chodziły mi po plecach i łaskotały skórę ;___;.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Wto 1:02, 23 Lut 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 2:13, 09 Mar 2016    Temat postu:

Ja w sumie nie mam wiele do opisywania... Raz, że dawno ten sen miałam, dwa, że nie był długi. I skupię się na głównym wątku, a nie nieistotnych dodatkach. Ale był dla mnie nieco niepokojący, jako że wciąż odkładam umówienie się na zrobienie sobie szczepionki.

Więc zaczęło się tak, że poszłam do przechodni. Na szczepionkę. Bo we śnie jestem bardziej obowiązkowa niż a jawie :3. No więc wszystko spoko, idę do gabinetu, tam czeka na mnie jakiś lekarz i pokazuje mi krzesło z jednym podłokietnikiem, żebym usiadła, oparła rękę wygodnie i w ogóle. Tu mogę wspomnieć, że raczej nie należę do osób bojących się igieł i zastrzyków, a we śnie to się nie zmieniło, więc beztrosko się rozsiadłam i tak dalej. No i lekarz mi przymocowuje takim pasem przedramię, tłumacząc mi, że to żebym nie ruszyła przez przypadek. Już nieco wiązanie mnie niepokoi, ale generalnie nadal nic się nie działo. Zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak, kiedy przy fotelu pojawiła się kroplówka z jakąś podejrzanie wyglądającą, żółtą cieczą. A niedługo potem ów mały gabinet jakimś magicznym sposobem przekształcił się w taką wielką salo-halę, gdzie rzędami ustawione były setki takich foteli z kroplówkami, a na każdym ktoś siedział. Kilka foteli obok siedziała też Lifanii - tylko ją wrzuciłam do tego snu, widać nad resztą się ulitowałam ;___;. I widać było, że jest równie zaniepokojona co ja. Ni ma jak się ruszyć, bo ramię przywiązane. W drugą dłoń, te wolną, wkładali nam jakieś broszurki, które z braku laku sobie poczytałam i chociaż szczegółów nie pamiętam, to na pewno mowa była o jakimś kulcie Artemidy i miało to charakter "heretycy zginą", czyli mało przyjemny ;-;. I sen skończył się akurat jak podłączali mi kroplówkę :3.

...iiiii mogę powiedzieć, że byłam tam przerażona :c. Nie boję się lekarzy, ale to wyglądało jak masowy eksperyment na ludziach. A to jednak jest mało optymistyczna wizja ;___;.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillistraee
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Maj 2014
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ferelden
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:02, 09 Mar 2016    Temat postu:

;_; No to nieźle. Może jakiś uraz do lekarzy, czy czegoś podobnego?

Jak już wspominałam kilkukrotnie - rzadko zapamiętuję swoje sny... ale jak już coś zapamiętam, to zazwyczaj albo jest skrajnie absurdalne, albo jest to koszmar.

Był o topieniu się, teraz czas na kolejny, który przyśnił mi się tydzień temu.
A. No i pamiętam tylko ten najważniejszy moment, ale za to jaki ;-;.

Jest jakieś zamieszanie. Nie wiem, co. Chyba jakaś wojna domowa w Polsce, czy coś.
Jestem w domu, spokojnie coś skrobię na papierze, coś sprawdzam i myślę, co robić z rodziną. Gdzie ich poukrywać, jak wyposażyć, co zrobić ze sobą etc.
W pewnym momencie do pokoju wbiega przerażona siostra i coś krzyczy. Odrywam się od papierologii i pytam, o co chodzi, bo mówiła jakoś nieskładnie (w sumie... to krzyk przerażonej osoby, a ten chyba rzadko kiedy jest składny Razz).
Chwilę później siostra znika (ot tak - ulotniłą się). Do pokoju teraz wtargnęła moja mama. Zaczęła coś krzyczeć o tym, że jestem zdrajcą i że w ogóle jestem zła i najlepiej byłoby mnie... zatłuc. Łapie mnie za gardło, podnosi do góry i zaczyna dusić.
Sen się kończy, a ja budzę się cholernie przerażona.

Dziwnie, nie? Tym bardziej, że z mamą mam świetny kontakt i obydwie się bardzo lubimy, więc o jakimś dziwnym urazie nie ma mowy Razz.
Sprawa ma proste wyjaśnienie - mam psa, który śpi ze mną. Pies nie za bardzo wiedział, gdzie jeszcze może usadowić swoje cielsko, więc poszedł spać tuż obok mojej głowy. Przez sen obróciłam się tak, że psie futro wpadało mi do nosa i trochę utrudniało oddychanie. Stąd też duszenie się ;_;.
Ale... łał... Sam sposób przedstawienia tego w taki sposób... idę się leczyć :v.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:06, 17 Kwi 2016    Temat postu:

Miałam tutaj opisany prawie cały sen, kiedy nagle mój laptop postanowił sobie olać kliknięte "Później" i pod moją nieobecność podstępnie zainstalować Windowsa 10. Ponieważ jestem moderatorką i nie wypada mi demoralizować młodzieży, nie powiem, co na ten temat sądzę i jakie były moje odczucia, kiedy się okazało, że długi wywód został skasowany :3.
Ale niech będzie.
Tamten sen był dobry, ale bardziej w mojej głowie niż po próbie opowiedzenia, więc zabiorę się za ten dzisiejszy. Pomijając kilka drobnych wad - jak na przykład obudzenie mnie przed samym końcem... - okazał się chyba nawet lepszy od tego sprzed tygodnia.
*** *** *** *** *** ***


Ogólnie sen był o wojnie, a może raczej okupacji, bo moja okolica - ciężko mi mówić o Polsce, raczej chodziło o same Myślenice lub nawet przedmieście - została najechana przez jakiś dziwnych ludzi. Ich dziwność polegała mniej więcej na tym, że zamiast prześladować nas w "normalny" sposób, zmieniać w niewolników albo chociaż rabować co popadnie i paradować po ulicy z karabinami, siedzieli sobie w domu naszych dalekich sąsiadów i... no właściwie na tym można by zakończyć relację z ich podboju.
Co ciekawe, mimo współczesnych czasów, Ci ludzie byli bardziej jak ze średniowiecza, a ich przywódca wyglądał chyba nawet jak bohater serialu "Wikingowie", którego tak notabene nawet nie oglądam. W każdym razie jedna ze scen we śnie pokazała, że jestem w całkiem dobrych relacjach z okupantem, bo poszłam do nich po coś bez większego strachu i rozmawiałam z dowódcą trochę jak... może nie z kolegą. Ale to był taki ton rozmowy jaki można przyjąć w rozmowie z bardzo fajnym nauczycielem. Czujesz do tej osoby jakiś respekt i niektórych rzeczy nie powiesz, ale ogólnie atmosfera jest dość luźna i możesz sobie na sporo pozwolić.

No ja pozwoliłam sobie na całkiem dużo i obawiam się, że zostałam przez to zdrajcą kraju... Ogólnie miałam dwie prośby, z tym, że czekanie na dowódcę tyle trwało, że mój mózg chyba zapomniał pierwszej. To opóźnienie było zresztą zapchane napadem słownym jakiś kobiet, które otoczyły mnie na schodach i debatowały nad tym, że w życiu nie mogłyby mieć takich długich paznokci jak ja i chyba zakazywała im tego nawet kultura, czy religia, a nie tylko względy praktyczne, bo patrzyły na mnie wręcz ze zgorszeniem. Wracając jednak do próśb... Ta pierwsza, podmieniona przez mój mózg brzmiała: czy mogłabym zjeść trochę waszych słodyczy, co to nimi handlujecie? I tak jestem gruba, więc w sumie mogę być grubsza też od tego...
Moją prośbę spełniono, więc drugie życzenie mogę pamiętać trochę słabo, bo byłam bardziej zajęta wpychaniem w siebie zielonych pudrowych cukiereczków niż logicznym formułowaniem wypowiedzi. Byłam zresztą dość bezczelna i chyba wywołałam swoim zachowaniem irytację u tego dowódcy, co pewnie nie było zbyt mądre, szczególnie, że moja druga sprawa dotyczyła czegoś... średnio akceptowanego społecznie. Chodziło mianowicie o to, żeby ruszyli tyłki i wreszcie coś zrobili, bo w sumie to są okupantami i tak trochę głupio, że sobie z nami żyją jak z dobrymi sąsiadami coraz spokojniej. Mam nadzieję, że nie dotarło to do jakiś narodowców, bo by mnie jeszcze spałowali albo podtopili w Rabie. Zwłaszcza że zostałam chłodnym tonem zapewniona, że niedługo coś z tym zrobią.

Od tego momentu fabuła snu była pełna logicznych powiązań i istniał w tym wszystkim jakiś ciąg fabularny, ale niestety nie umiem go oddać. Problemy wynikają głównie z tego, że przypuszczalnie zmieniałam osobowość. Ostatnio to dość powszechne zjawisko w moich snach - w bardzo płynny sposób staję się różnymi bohaterami, nie odczuwając w ogóle jakiejś zmiany w perspektywie. Po prostu to się dzieje i nagle jestem kim innym, niekoniecznie przenosząc się z miejsca na miejsce. Gram tylko każdą z postaci osobiście. Tym razem też miało to miejsce, a jak wiadomo może to wprowadzić małe zamieszanie w chronologii itd.
Pamiętam też, że znów nastąpiło pewne zaburzenie grawitacji. W pierwszym moim poście na tej stronie widać coś podobnego. Mówiłam o tych zmianach tempa biegu itd. Na tej samej drodze - warto dodać. Teraz sprawa była trochę bardziej skomplikowana, ponieważ biegłam na rękach. I wszystko byłoby jeszcze zrozumiałe, gdyby moje nogi były ustawione prosto do góry - taka nowa senna umiejętność. Tymczasem moje nogi wisiały, jak i całe ciało, prostopadle do podłoża, mniej więcej na odległość ramienia od ziemi, a ja tymi rekami na wpół się podciągałam, na wpół odpychałam, trochę jakbym się wpinała po pionowej ścianie. (Bardzo szybki sposób komunikacji, muszę przyznać. I bardzo mało wysiłku wymaga... Niestety ciągle ma się wrażenie, że zaraz zdmuchnie cię w przestrzeń międzygwiezdną, co pewnie byłoby już mniej przyjemne.)

Wspomnę już tylko o dwóch rzeczach, bo robi się tego za dużo. Pierwsza z nich to pościg. Tym razem to ja uciekałam (biegnąc na rękach, goniłam chyba swoją siostrę). A uciekałam przed ciężarówką. Zakładam, że dość krwiożerczą, bo robiła naprawdę groźne wrażenie i jej pojawienie się było chyba najstraszniejszym momentem snu. Na całe szczęście dość szybko zniknęła i mogłam się zająć drugą sprawą, czyli uratowaniem pewnego chłopca. Na początku snu został wrzucony przez obcego mi starca do czegoś, co mogłabym może nazwać "mielarką" do ludzi, ale chyba gorsze od kręcącego się w środku dziwnego mechanizmu było stworzenie, które mieszkało na dnie...
Kiedy spróbowałam wyciągnąć tego chłopca, wyjęłam coś... innego ;-;. Ogólnie nie wiem, jak on się mógł trzymać środka tej wirującej w środku rączki od miksera - to jest po prostu fizycznie niemożliwe. I nie wiem też, co ja miałam w głowie, tak po prostu pakując tam łapę. W każdym razie! Wywlekłam na powierzchnię coś gumowego, co wyglądało jak... z szacunku do zwierząt, aż ciężko mi powiedzieć, że to była kaczka. Wyglądało to trochę jak parodia kaczki w wersji rysunkowo-dziecięcej, której... Ja nawet nie wiem, jak to nazwać! Ona po prostu wyglądała, jakby niektóre jej organy rosły po zewnętrznej części skóry. Albo jakby miała ostatnie stadium jakiegoś wyjątkowo obrzydliwego i nieznanemu medycynie nowotworu. Od czasu demonów, które wyrywały komuś drut kolczasty z języka, chyba nie wyśniłam nic ohydniejszego.
Cały sen zakończył się tym, że kaczka-mutant zmieniła się w przesłodkiego gumowego pingwinka, którego przytulałam, odbijając się na nim jak na takiej piłce z rogami... Ciekawe rzeczy. Chociaż ten pingwinek nie był mi obcy, bo wyglądał po prostu jak strugaczka mojej koleżanki, która mnie ostatnio strasznie rozczuliła już samym tym, że ktoś coś takiego przyniósł na studia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Erak_princess of Skandia
Mieszkaniec zamku Redmont


Dołączył: 02 Maj 2015
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Skandia, Zielona Góra
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:59, 08 Maj 2016    Temat postu:

Mi się codziennie coś śni, ale pamiętam tylko ogóły z dużymi ubytkami. Niestety zawsze są to koszmary, pomimo iż dobrze mi się żyje i mało się stresuję. Zdarza mi się obudzić, będąc całkowicie zlaną potem i pamiętam tylko, że moja siostra zwariowała i mnie porozrywała na kawałki, i...(opowieści dziwnej treści, nieważne) Oto jeden ze snów, które pamiętam: Hitler przyjechał czołgiem z żołnierzami i zaczął z karabinem szukać po domu całej mojej rodziny. Ja schowałam się z moją babcią za szafą ale nas znaleźli. W ogrodzie wyznaczyli nam kawałek trawy taśmą policyjną i zabronili ją przekraczać, potem jeszcze coś się działo, nie pamiętam. Śni mi się czasami, że umiera mi ktoś bliski, albo, że ktoś chce porwać mnie albo moje siostry. Mimo to jakoś nie boję się zasypiać, ale budzenie się o przedziwnych porach będąc mokrą... Wolałabym tego uniknąć.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:56, 08 Maj 2016    Temat postu:

..och ;__; Biednaś :c Aż tak mieć wciąż koszmary, to sobie nie wyobrażam... a ten dzisiejszy sen... nawet ciężko mi go nazwać koszmarem, mimo że pod koniec skończyło się... niepokojąco.

Acz zaczęło się w miarę normalnie. Znaczy zaczęło się tym, że miałam jeszcze jakieś pół h do pierwszej lekcji, którym było zastępstwo z matematyczką mojej siostry. Od niej słyszałam, że kobieta (naprawdę u nas ucząca, wzięta z realu) niszczy spóźnialskich, więc bardzo się starałam, by nie dać jej powodów do złości już na samym początku. Rzecz w tym, że przyszłam w pidżamie do szkoły Neutral. Ale dobra, mam blisko dom, zdążę się przebrać. No nie zdążę, bo nagle dzwoni mama, bym do niej przyszła w bardzo pilnej sprawie. Mama, nie wiedzieć czemu, była w jakiejś innej szkole. Niby nie bardzo oddalonej, ale na tyle, że zejście z czwartego piętra, na którym miałam mieć lekcje, przejście do tej innej szkoły i wspięcie się ponowne na samą górę, bo mama nie mogła czekać na parterze, a potem powrót i przebranie się... cóż, nie wydawało się, bym miała zdążyć. Ale i tak gnałam, jak szybko mogłam.
Co zabawne, nawet nie pamiętam, co mama chciała. I czy w ogóle tam była, bo scenę z jej sali pamiętam jedną - kiedy jakaś trójka uczniów chciała się tam dostać, a ja zaczęłam im zamykać drzwi na kłódkę przed nosem. Przy czym wyglądało to, jakby maczali palce w czymś niezbyt dobrym, a ja, nie wiedząc za bardzo, o co chodziło, ale wyczuwając złą aurę, starałam się ich powstrzymać i nie dopuszczać do tej sali Neutral. Jeden z chłopaków chciał mi zabrać klucze ukradkiem, co niezbyt mu wyszło, a towarzysząca mu dziewczyna patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zjeść... *no sumie się nie dziwię - jakaś małolata w pidżamie ma klucze do sali i im ją zamyka*
Ale dobra, starając się o nich nie myśleć, pognałam z powrotem pod moją klasę. Rzecz jasna spóźniona już byłam :3. Ale nauczycielka okazała się milsza niż sądziłam i wyrozumiale zrozumiała sytuację - i otworzyła mi jakąś sąsiednią pustą salę, bym mogła się w końcu ubrać. Czemu tego nie zrobiłam wcześniej - nie wiem :3. No ale ok - już ubrana jak człowiek poszłam na lekcję.
Pierwsza minęła nawet nie wiem na czym :3. Ale zastępstwo obejmowało dwie h (o tyle zabawne, że właśnie z tą kobietą w środę będę miała dwugodzinne zastępstwo :3), a na drugiej lekcji kobieta przyniosła całej klasie... ciasto. Taką wielką paletę ciasta, którą żeśmy sobie podawali i ułamywali kawałki wypieku. Tu też - po co jeść po cywilizowanemu :3. Przy czym ciasto miało na górze jakąś zakazaną gębę Neutral. Nie mam pojęcia, kto to był i po co... i chyba średnio mnie to obchodziło, ale ten... no kto pcha takie paszcze na takie pyszności .__.
*przeskok*
Tu znalazłam się na podwórku moim z dwoma znajomymi - przy czym jeden był kurduplowatym chłopakiem, a drugi już dorosłym facetem i trochę takim pakerem. Prym objął najniższy z nas wszystkich i poprosił giganta, by przyszykował grób... bo chciał pochować przyjaciela. Przy czym miał tylko jego głowę Neutral. Ale należała chyba do naszego wspólnego przyjaciela, bo atmosfera była nieco żałobna Neutral. Więc mały pokazuje miejsce, gdzie kopać dół - nieduży, jak całego ciała nie trzeba było chować. A no i niósł tę głowę za włosy :3. Ja tak patrzę na to wskazane miejsce - ot, prostokąt ziemi. Tyle że wokół rosła trawa, co wyglądało dość... nienaturalnie. Zaczęłam mieć coraz większe wątpliwości. Taki wewnętrzny niepokój i wrażenie, jakby jakieś ważne wspomnienie mi uciekało. I widać gość od czarnej roboty miał to samo, bo się nie ruszał i po jakimś czasie odparł, że... że on go tu już przecież chował. I wtedy wspomnienie zaskoczyło i doznałam olśnienia. I takie "rzeczywiście! Myśmy go tu chowali, znaczy jego głowę!" Ale w takim razie co z tą trzymaną przez karzełka? Przyjrzeliśmy się jej i... się zmieniła Neutral. Z takiego siwego, nieco starawego gościa w rudego gościa, którego w sumie nie wyróżniało nic poza kolorem włosów, bo mówiąc "rudego" mam na myśli, że jego włosy były ogniście czerwone. Mój większy kolega po przyjrzeniu się tej gębie odparł, że ten gość zaginął przed kilkoma miesiącami. A że jego głowa zmieniała wygląd - wydało nam się zupełnie naturalne.
Atmosfera zaczęła się robić iście thrillerowa. Po chwili zobaczyłam, że w ziemi tak do połowy jej grubości zakopana jest jakaś książka. Wyciągnęłam ją i zobaczyłam, że jest pozakładana - wiecie, jak w niektórych książkach w twardej oprawie są przyczepione do grzbietu takie materiałowe wstążki robiące za zakładkę? Ta księga miała takich trzy, przy czym dwie były tak zagięte, że wskazywały konkretne linijki na założonych stronach. Po wczytaniu się ujrzałam, że chodziło o dwa konkretne akapity, gdzie pierwsze słowo zapisane było normalnie, a reszta akapitu już na odwrót - śoc w myt ulyts (wyczuwam w tym winę Lifanii - i teraz przyznaję, że rzeczywiście ciężko się tak pisze). Śmierdziało to wszystko jakąś grubszą tajemnicą. Nie wiem, czy ktoś tu czyta kryminały i thrillery, ale nastrojowo była to ta chwila, kiedy już bohater ma wszystkie wskazówki w ręce i stara się je poskładać do kupy, by odkryć jakiś sekret i rozwiązać zagadkę. Przed oczami przeleciał mi cały sen, ci ludzie przed salą mamy, ta gęba na cieście... Już czułam, że zapadki wchodzą na swoje miejsce i zaczyna się to układać w całość...
...i się obudziłam, z przerażeniem stwierdzając, że to już zaraz 12 i wypadałoby wstać :3.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:32, 18 Lip 2016    Temat postu:

W sumie opiszę tylko jeden, dość krótki sen, bo chociaż elementów było więcej, niewiele zasługuje na uwagę. No i trudno byłoby te strzępki informacji poukładać w fabułę. Także do dzieła :3.


Na początku siedziałam w łódce, która była tak właściwie sporych rozmiarów pontonem. Niestety chyba jako najmniej ważna osoba w hierarchii musiałam się przesiąść na tył, gdzie owszem, nadal były brzegi, ale już nie dno ;-;. Także z przodu znajdował się normalny prostokątny ponton, a z tyłu mniejszy, kwadratowy, ale składający się tylko z grubej dmuchanej obręczy, do której można było coś przywiązać albo zwieszać nogi do wody. Coś jak kanciaste i niewymiarowe koło ratunkowe.
No i na moje nieszczęście prędkość, którą osiągnęliśmy, spływając przez kamienny kanał w dół, była trochę za duża i mój umysł uznał, że boi się śnić o tym dalej. Samo płynięcie było niesamowicie przyjemne, ale od kolan w dół tkwiłam w rzece, co mogło się dla mnie źle skończyć, gdybym uderzyła z całym impetem w leżące pod powierzchnią głazy, które czasem tam widziałam. (Z jakiegoś powodu nikt ich z tego kanału nie wyjął, dlatego powiedziałam potem, że to rzeka - nie wiem właśnie, jak to nazywać.)

W każdym razie ze strachu (podświadomego, bo sama z siebie wolałam zostać na "pokładzie") na jednym z zakrętów wyskoczyłam na murek i poza kanał. Nie mam pojęcia, jakim cudem mnie to nie zabiło, ale bardzo mi miło, że przez resztę snu miałam komplet zębów i całe kości. Niestety zapomniałam, że moi znajomi (kimkolwiek byli...) płyną dalej z ogromną prędkością i muszę ich jakoś dogonić, zanim dotrą na dół.
Zaczęłam biec przez coś, co przypominało opuszczony kamieniołom pełen piaskowca albo jakąś nierówną skalistą wyżynę z małą ilością roślin. Uznałam, że muszę iść na skróty przez pewną... górę? kopiec? Cokolwiek to było, mogło mnie doprowadzić do celu. Nie wiem, czym był cel, a znajomi na pontonie wylecieli mi z głowy właściwie od razu, ale nieważne. Wiem natomiast, czym było miejsce, do którego dotarłam i o ile mnie pamięć nie myli, chodziło o dawne miejsce zamieszkania hobbitów ;-;. Tylko jakiś takich prehistorycznych, bo warunki były mega prymitywne - bardziej jak dla jaskiniowców. Wyminęłam panią przewodnik, która żegnała właśnie wycieczkę i poszłam do środka. Korytarze były ekstremalnie wąskie i ledwo się tam mieściłam, a nie było to przyjemne przy kamiennych ścianach, ale jakoś dotarłam do głównej sali (okrągła o średnicy może trzech, czterech metrów).

I teraz się zaczyna dość dziwna rzecz, bo już tam byłam. Mam wrażenie, że śniłam o tym miejscu tego samego dnia, ale potem coś mnie obudziło i musiałam tam wrócić, kiedy zasnęłam na nowo. Na pewno nie widziałam tego pomieszczenia po raz pierwszy. Niestety mój poprzedni pobyt skończył się marnie, bo planowałam zabrać stamtąd takie zabytkowe rzeźby (same głowy). Miejsce jeszcze chyba nie zostało "muzeum", więc pobudki miałam pewnie szlachetne :3. Z tym że akcja ratowania dóbr kulturowych nieco nie wypaliła, ponieważ klaustrofobia... Pamiętam to czołganie się przez super ciasny korytarzyk razem z kamiennymi głowami i to, jak praktycznie utknęłam na zakręcie... Skały nad głową, ruszyć się nie da...
Nie rozumiem, dlaczego postanowiłam tam wrócić, ale tym razem poza głowami chciałam zabrać też resztę. Byłam właśnie w trakcie sklejania całości (bardzo mądre postępowanie z zabytkami... potraktować je kropelką jak zniszczone lalki Barbie), kiedy nagle z głośników się odezwał głos... Który mnie do teraz bawi Very Happy. Nie sam głos właściwie, tylko słowa, które wypowiadał. A było to bardzo poważne ostrzeżenie, które brzmiało mniej więcej: "Eksponatów nie można dotykać i zabierać, więc jeśli robisz z nimi coś złego, to natychmiast przestań"... Może to teraz nie brzmi tak zabawnie, ale jak dla mnie można by równie dobrze napisać tabliczkę "Deptanie trawnika grozi klapsem" albo "Wstęp wzbroniony. Kto wejdzie, ten ma szlaban na dwa lata". Nie było to zbyt poważne i gdybym serio kradła, raczej bym wyśmiała takie ostrzeżenia.

No ale kończąc już... Nie udało mi się zabrać rzeźb, bo zaraz po tym, jak skończyli nadawanie komunikatu, przyszła po mnie siostra. Nie przypominam sobie, żeby występowała wcześniej, ale skądś wiedziała, że tam będę i zabrała mnie na zewnątrz... chyba z lekkim politowaniem i znużona tym, że musi mnie ratować, mimo że jestem starsza. Czyli nic nowego - to ja robię w tym duecie za nieogarniętego błazna, który przynosi kłopoty...


A jako że więcej nie pamiętam, to...
Koniec!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> La Rivage / To i Owo... Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11
Strona 11 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin