Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

"Pod Dębowym Liściem"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 468, 469, 470 ... 473, 474, 475  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> La Rivage
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:16, 12 Cze 2016    Temat postu:

EJ! Od tej rozmowy minął ponad miesiąc? Serio? ;-;
No ale cóż... pytanie nadal aktualne, więc odpowiem. Ile można czytać historię...

No więc tak, istnieje u nas coś, co nazywa się MOKiS (Miejski Ośrodek Kultury i Sportu jak zakładam, ale naprawdę nie wiem, gdzie się ktoś tam może dopatrzyć tej części sportowej). Chociaż ja osobiście preferuję starszą nazwę, której chyba już się nie powinno używać, czyli MDK - Miejski Dom Kultury. (Bo domyślam się, że to M to od miasta, a nie od Myślenic.) Jakoś się do tej nazwy przywiązałam, zawsze się chodziło do kina/na wystawę/na obiad do "emdeku", a nie do "mokisu"... Kwestia przyzwyczajenia.

No i owszem, można tam było chodzić na różne zajęcia. Ja byłam na plastycznych, gdzie rzeźbiło się w glinie albo malowało na jedwabiu. Sporo osób miało tam też lekcje z gry na gitarze, z tego co pamiętam, albo na innych instrumentach (chyba często na dętych). No i coś ze śpiewem i tańcem na pewno. Ogólnie w Myślenicach istnieje też grupa... artystyczna (?) Ziemia Myślenicka, gdzie bardzo dużo osób tańczy i jeździ na jakieś pokazy, ale celowo nie napisałam "grupa taneczna", bo mam wrażenie, że sporo też w tym śpiewania... Ogólnie taki ludowy klimat, długie kolorowe spódnice a'la krakowskie trochę itp. Z tego co wiem, to całkiem znani są tak na skalę światową, ale nigdy mnie do tego jakoś nie ciągnęło, więc się nie orientuję - mimo że czasem siedziałam w ławce z dziewczyną, która tam tańczyła i nasza anglistka z liceum też tam podobno za młodu występowała.

I co tam jeszcze...
No w sumie nie siedzę zbytnio w takim środowisku, więc pewnie o masie rzeczy nie mam pojęcia, ale wiem na pewno, że jest też taki półamatorski teatr przy kościele. Po remoncie domu parafialnego mają teraz salę na jakieś 200 osób ze sceną i dobrym oświetleniem, także od czasu do czasu taka grupa teatralna tam coś wystawia. (Nawet byłam na paru występach, bo kilka osób z mojej klasy tam występowało - i nadal występuje - a wszystko prowadził ksiądz uczący mnie religii.) Całkiem fajnie im to wychodzi, dobrze grają, wydaje mi się. No i scenariusze pisze im koleś z jakiegoś krakowskiego teatru, więc też to dodaje profesjonalizmu. Mnie się podoba w każdym razie, a wejście kosztuje umownie dychę, także żaden koszt. Prawdę mówiąc, nawet nie każą płacić... no ale przy wyjściu wypada im coś wrzucić, bo przecież poświęcili swój czas, zapłacili za scenografię, prąd itd., a sami na tym chyba nie zarabiają, tylko tak dla przyjemności przychodzą po szkole. (I po pracy - sporo dorosłych tam występuje i czasem to są rodzice tych młodszych aktorów.)

Teraz na koniec mi się jeszcze przypomniało, że jest Myślenicka orkiestra dęta i chór (tego drugiego nie jestem taka pewna), no ale to już są rejony, gdzie naprawdę nie mam wiele do powiedzenia. Po prostu czasem coś grali na jakiejś mszy i stąd wiem o ich istnieniu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Nie 16:45, 12 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:56, 12 Cze 2016    Temat postu:

Z takich rzeczy to jeszcze co nieco mogę powiedzieć Very Happy. Co prawda sama udziału nie biorę i pewnie o dużej części też nie wiem (widzę stopień zaangażowania mamy podobny), ale jednak będąc w szkole, nie da się o niczym nie słyszeć. Z tańców jest u nas Zumba w CKiT (Centrum Kultury i Turystyki - pewnie odpowiednik waszego MDK). Są też zajęcia Aikido prowadzone przez naszego germanistę. Ale główny prym wiedzie Enklawa Artystyczna, powstała w ogóle w sąsiedniej wsi i dopiero później poszerzająca swoją działalność o okolice i skupiająca się na Mrągowie.
Powstała w ogóle w dość śmieszny sposób - bo grupce dzieciaków ktoś udostępnił jakąś opuszczoną salkę, by mogli tam odrabiać lekcje. Się zbierali i mogli sobie nawzajem pomagać - kto był lepszy z matmy, ten w tym pomagał, inny z języków i tak dalej. Nie wiem jak to wszystko przebiegało, ale skończyło się tym, że zyskali opiekunów i zajęli się różnymi formami spędzania wolnego czasu - głównie teatrem. Pierwsze ich przedstawienie odstawiali w moje 17. urodziny, a że grała moja koleżanka z klasy, która nas zapraszała, to poszliśmy ze znajomymi zobaczyć... i muszę przyznać, że grali naprawdę fajnie Very Happy. Ostatnio na Dzień Dziecka również przygotowywali przedstawienia związane z konkursem na monogramy, gdzie uczniowie przedstawiali monologi napisane, były one oceniane i z pięciu najlepszych utworzono scenariusz z pomocą opiekuna Enklawy. Do tego zaproszono też profesjonalnego aktora - niestety moja pamięć najlepsza nie jest i nie pamiętam nazwiska gościa :c. Na tym przedstawieniu byliśmy ze szkołą i też wyszło im całkiem dobrze. Ale głównie mnie fascynuje, jak coś tak małego się przekształca w takie przedsięwzięcia - bo normalnie muszą sobie załatwiać stroje, właśnie pomoc techniczną czy nawet profesjonalne wsparcie.

Jak tak słucham tych wszystkich ludzi w to się angażujących, to czasem żałuję, że się nie umiem w to wkręcić... ale mam niestety tak, że mogę w czymś po ludzku uczestniczyć, jeśli się zaangażuję od początku, od powstania. Strasznie nie umiem się przełamać, by wbić w jakąś już ukształtowaną społeczność i organizację ;__;


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:31, 13 Cze 2016    Temat postu:

Myślę, że na to pytanie już wiele osób nie odpowie, więc może zahaczę trochę o nowy temat, który w sumie największą aktywność tutaj zawsze wzbudza. Czyli o szkołę. A właściwie nie konkretnie o szkołę, tylko o uczenie się.
Nie kojarzę, żeby coś takiego się już kiedyś pojawiło tutaj w dyskusji, ale ciekawi mnie, jak to jest u Was z uczeniem się dla przyjemności. Tzn. z jakich tematów jesteście dobrzy, bo po prostu poza szkołą dużo się na ten temat dowiedzieliście. I nie chodzi mi nawet o wiedzę zdobytą na konkursy (bo to też jakiś motywator do dodatkowego zbierania informacji, trochę jak sprawdzian), ale o takie dziedziny, gdzie dla własnej zabawy i bez przymusu uczyliście się czegoś, co w zasadzie jest przez większość uważane wyłącznie za szkolny obowiązek.

Taka mnie refleksja naszła przy przekopywaniu się przez te wszystkie notatki, pliki, strony internetowe i książki teraz... Po prostu uznałam, że większość tematów, które mam na najbliższych egzaminach, mnie fascynuje - nawet gramatyka w jakiś sposób. No i tak się zastanawiam, dlaczego mam takie wielkie opory przez nauką, skoro to wszystko jest takie ciekawe... Uznałam, że pewnie kwestia wielkiego stresu i oceniania moich kompetencji. (No i fakt, że nie potrafię się uczyć, niestetyż.) Niby oczywiste, ale...
Dobra, nieważne.
Po prostu powiedzcie, czego się lubicie uczyć bez żadnego przymusu. (Raczej mam na myśli właśnie takie rzeczy, które wiążą się z przedmiotami szkolnymi albo czymś podobnym. Ale niekoniecznie.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Pon 16:38, 13 Cze 2016, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillistraee
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Maj 2014
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ferelden
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:13, 13 Cze 2016    Temat postu:

Informatyki :3. To dość oczywiste po tym, co wypisuję na czacie. Jakby mi dowalili i 10 godzin infy tygodniowo w szkole, to bym była zadowolona (tylko żeby zmienili nauczyciela na takiego z pasją... ooo). W sumie... blisko tego jestem, bo nie bez kozery wybrałam tech. informatyczne Razz.
No i do historii nikt mnie nie musi zmuszać. Lubię czytać i słuchać o tym wszystkim, co się działo. Chociaż mój ulubiony okres historyczny to początki średniowiecza.

Co do samej nauki - w Polsce jest to źle realizowane, bo zamiast zachęcać do nauki, to się te chęci odbiera. Nie jest aż tak tragicznie, bo zawsze mogłoby być gorzej, jednak system jest do poprawy. Kiedyś to fascynowała mnie nauka w ogóle i miałam swoje drobne sukcesy w szkole, ale teraz to totalnie mi odebrali te chęci. Bo mała Eillistraee w sumie nie potrzebowała zachęty i oceny w tamtym okresie wlatywały same, jednak potem (jakoś tak od 4-5 klasy) zaczęli dorzucać nauki łopatami i przestało mi się chcieć uczyć :/. Swój wkład w to mieli także nauczyciele, którzy zamiast zachęcać, to z uporem maniaka pokazywali, że NAPEWNO nie chcemy się interesować światem :3. Tacy tam nauczyciele z "pasją"... Okropnie nad tym ubolewam, bo niejednokrotnie próbowałam odzyskać jakoś ten zapał, ale za każdym razem mnie odrzuca od nauki. Jakoś nie potrafię ponownie czerpać przyjemności z poznawania nowych zagadnień (oprócz informatyki i historii) a do książek zmusza mnie dopiero sytuacja podbramkowa. Ostatnio była to szybciutka poprawa semestru z matematyki. Miałam na przerobienie materiału kilka godzin i się udało a tak to... bez komentarza. Rok temu niechlubnie miałam razem z połową klasy zagrożenie z chemii (bóóó) i dopiero to zmusiło mnie do nauki. Jak się zawzięłam, to rozgryzłam caluteńki rok z chemii. Zajęło mi to weekend majowy, więc niezbyt dużo w obliczu całego roku szkolnego.
I na pewno nie jest to kwestia tego, że mam określone zainteresowania i reszta mnie nie obchodzi. Jakoś do czytania o nauce na własną rękę nikt mnie nie zmusza :3.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:56, 13 Cze 2016    Temat postu:

O samym systemie nauczania trudno mi mówić. Ogólnie wydaje mi się, że na tle różnych możliwych opcji miałam całkiem znośny zestaw nauczycieli. Tzn. procentowy udział tych złych w stosunku do tych dobrych wypadał raczej na moją korzyść, dlatego nie chcę tak bardzo narzekać. A teraz na studiach - szczególnie w tym semestrze - moja sympatia do prowadzących i wykładowców nawet wzrosła. Było kilka takich nędznych jednostek, ale ogólnie bardzo fajni ludzie i niektórych na pewno będzie mi brakować.
Jedyne, co mogę o tym systemie powiedzieć, co bardzo mi się nie podoba, to uczenie się pod oceny i testy. Zdaję sobie sprawę z tego, że sprawdzanie wiedzy jest konieczne, ale mam wrażenie, że cała szkoła została tak naprawdę sprowadzona do ocen i opinii nauczyciela. Zresztą takie mam też wrażenie po liceum. Że ja tam nie poszłam po wiedzę, tylko po maturę.


A co do odpowiedzi na własne pytanie, to moja miłość do geografii jest raczej wszystkim znana. Teraz trochę upadła, no bo już nie mam niczego, co by mi zastępowało ten przedmiot, ale nadal mnie te wszystkie geologiczne, morskie itd. procesy ciekawią i chciałabym więcej się na ten temat dowiedzieć. Znać więcej pojęć itd. Podobnie mam zresztą z biologią, ale nigdy nie przepadałam z tą częścią dotyczącą genetyki albo ochrony środowiska (bo to są oczywistości), a anatomię lubiłam raczej średnio... Chodzi mi raczej o kwestię biologii w tej makroskali. Fauna i flora - głównie fauna... głównie morska. MWB jak ja to uwielbiam *.* I szczerze mówiąc, jeszcze przed studiami albo na samym ich początku, zanim mnie wciągnęło w filologię, miałam taki moment, że po prostu czytałam jak za dzieciństwa atlasy o zwierzętach od deski do deski. Nawet planowałam jeden cały przeczytać, ale jakoś nie wypaliło z braku czasu - muszę to powtórzyć. Ogólnie to jest jedna z moich ulubionych dziedzin nauki... w tym zwierzęta wymarłe i... ach!
Poza tym byłoby do tego trochę astronomii. Nie w tym takim bardzo szczegółowym ujęciu, żeby znać nazwy gwiazd, gromad, galaktyk itd., ale takie podstawowe elementy. Zresztą to jest właściwie jakaś tam część geografii. Mała, ale mimo wszystko się o tym trochę mówiło na tym przedmiocie.

A teraz na studiach to muszę przyznać, że z tych przedmiotów dotyczących wiedzy, a nie nauki angielskiego jako takiego, to interesuje mnie prawie wszystko. Uwielbiam historię, mimo że te fakty w ogóle mi nie chcą wchodzić do głowy. Podobnie z fonologią zresztą, która - zaryzykuję stwierdzenie - jest moją ukochaną dziedziną na ten moment. (Niestety, to miłość platoniczna...) Językoznawstwo też było ciekawe, mimo że wspomnienia z egzaminu mam mało miłe. A do tego literatura (która w sumie zawsze mnie interesowała) i... w sumie to gramatyka. Z tym, że jak o gramatykę chodzi, to bardziej mnie ciekawi przedmiot, którego jeszcze nie miałam, a który polega na porównywaniu funkcji i zjawisk w gramatyce pomiędzy różnymi językami. Nie wiem, czy tylko polskim i angielskim, czy między wszystkimi, ale uwierzcie, że to dla mnie jeden z głównych motywatorów, żeby dostać się na kolejny rok. Bo chyba na drugim się to pojawia <3
A generalnie z całej tej językowej gałęzi jednym z najbardziej dla mnie ciekawych działów jest etymologia i mam nawet ściągnięte słowniki etymologiczne, żeby sobie czytać o takich rzeczach i się zachwycać, jakie to jest wspaniałe i w ukryty sposób logiczne. Dlatego na historii tak uwielbiam, jak się pojawiają pewne wyjaśnienia co do pochodzenia słów. Jak lady, lord, spinster albo nazwy miast w Wielkiej Brytanii. Btw... fonologia rzuca często światło na pewne procesy, które zaszły w mowie, więc to też w jakiś sposób tłumaczy moje zafascynowanie tym działem.

Sporo tego wyszło ;-;.
Szkoda, że ta ilość pasji się nie przekłada na faktyczną wiedzę Sad. Zbyt szybko zapominam niestety, co przeczytałam i przestaję kojarzyć fakty, jeśli sobie często ich nie przypominam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:19, 13 Cze 2016    Temat postu:

Och... aż mi też dziwnie, że takiego tematu nie było Very Happy. Ale fakt... więc tak. Moim takim pozalekcyjnym zainteresowaniem jest astronomia :3. Co prawda jest to ostatnimi czasy głównie pod konkurs, ale jeszcze w gimnazjum mnie kosmos fascynował, więc trwa to od dłuższego czasu. Chociaż dopiero pod przewodnictwem mojego fizyka jakoś bardziej zaczęłam ogarniać temat Very Happy. Nie będę się tu uważać za jakiegoś fachowca, ale fakt faktem, że sporo o tym czytałam i jak znajdę chwilę czasu, to nadal czytam - głównie w wakacje, kiedy następuje okres tęsknienia do szkoły Very Happy. Chociaż chciałabym poszerzyć nieco zagadnienie, bo i tu można różne odgałęzienia wyróżnić, a ja trochę mało wiem o rodzajach galaktyk, mgławic i tym podobnych. Ale grawitację za to mam dość dobrze obczajoną, co w sumie łączy astronomię i fizykę - którą też bardzo lubię, choć rzadko robię z niej coś dodatkowo.

Poza tym od zawsze praktycznie sama douczałam się angielskiego. Tj. sama... mama mnie uczyła, ale też nie było to na zasadzie jedynie sztywnych lekcji. Z koleżanką miałam zajęcia, ale potrafiłam sobie przyjść o 23 do niej i sama z siebie spytać o jakieś zagadnienie gramatyczne, bo mnie zaciekawiło, czym się różni od czegoś tam. No i sama się chwytam za różne formy mówionego i pisanego języka, żeby wzbogacać nie tylko stricte słownictwo, ale też znajomość powszechnie używanych wyrażeń, bo nieraz mnie dziwi, jak ktoś nie kojarzy na co dzień przez nich używanych sformułowań. No i lubię o tym rozmawiać, więc nieraz jak na lekcji anglistę o coś zapytam, zlatuje nam kwadrans nad kminieniem nad tym Very Happy. Ale ciekawych rzeczy można się dowiedzieć - a mam o tyle dobrze, że anglista nawet jak czegoś nie wie, to nie olewa, tylko albo razem się zastanawia, albo obiecuje ze sprawdzi - i rzeczywiście dostaję później maile z odpowiedzią. Bo jednak moja mama woli tematy związane z historią angielskiego, a mój nauczyciel wchodzi w neologizmy, slangi i język potoczny Very Happy.

I szczerze mówiąc, czasem żałuję, że mam tak niewiele zainteresowań... znaczy naukowych. Zwłaszcza że osobą, która najbardziej mnie do interesowania się zachęca, jest mój informatyk. To jest tak niesamowity człowiek Neutral. Nieraz spędzamy lekcję na zwykłej rozmowie - ale takiej dającej do myślenia i właśnie pobudzającej tę chęć poznania wszystkiego co się da Very Happy. Gość z zamiłowania historyk, więc nam dużo mówi o wydarzeniach z zaznaczeniem przyczyn i skutków, zupełnie nie szkolnie, bo szkolnej historii to ja nie trawię. Poza tym z wykształcenia jest teologiem bodajże, więc i o etyce, o wierze i filozofii - ale tu też nienachalnie. To taki typ starego Katola, który chętnie rozmawia z każdym o wszystkim bez jakiegoś oceniania Very Happy. Ale nie wpływa to jakoś bardzo na oceny z infy, chociaż sam przyznaje, że bardziej niż na maturę przygotowuje nas na to, co będzie na wszelkich politechnicznych studiach, bo mu absolwenci nieraz wysyłają zadanie, które mają, więc mniej więcej wie, czego się po szkole wymaga. A jak sam przyznaje, na studia informatyczne łatwiej się dostać z fizyki, której w szkole mamy więcej godzin, więc do której bardziej i tak będziemy przygotowani. I tacy ludzie powinny moim skromnym zdaniem uczyć - z pasją, potrafiący powiedzieć coś więcej niż to, co jest w programie. (Jak wspomina - niewiele z nas będzie informatyków, bo nasz entuzjazm widzi, ale chociaż ludzi można z nas zrobić Very Happy.)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:12, 13 Cze 2016    Temat postu:

Ja właśnie jakoś nie mogę trafić na takich nauczycieli. Tzn. miałam bardzo dużo dobrych - np. WŚW się uczyłam chyba tylko dlatego, że ta pani, co to z nami miała, była taka cudowna. Właśnie wszechstronna bardzo, pełno anegdot opowiadała, ciekawostek na temat polityków itp. I też się nieraz wdawała w jakieś fajne dyskusje, chociaż raczej z chłopakami z pierwszych ławek niż ze mną.
Teoretycznie teraz nasza opiekunka roku jest taką osobą, ale niestety jest bardzo mało czasu na nawiązywanie z nią takich długich, ciekawych dialogów. Trzeba gonić z tematem, ale jakby nam dali więcej godzin/mniej materiału, to kto wie... Nieraz potrafiliśmy na gramatyce opisowej z nią spędzić pół zajęć na szczegółowym omawianiu jakiegoś przykładu - np. kiedy były cztery zdania dotyczące tego, że ktoś nie będzie następnego dnia pływał, to debatowaliśmy, które z tych zdań można wybrać jako grożenie śmiercią. "On jutro nie popłynie..." I takie tam. (Ogólnie zaciekawiłam się przez to gramatyką, chociaż bardziej nie pod kątem używania jej, ale raczej tego, jak działają konkretne mechanizmy w języku - zwłaszcza w porównaniu z polskim.) Na Readingu też z nią mam i też się świetnie czasem da poprowadzić rozmowę dotyczącą tematu, o którym właśnie czytaliśmy. Chociaż tutaj mój problem polegał trochę na tym, że w drugim semestrze zaczęło się pojawiać bardzo dużo banalnych tematów, które sprawiały, że w dyskusji powtarzały się same konwencjonalne opinie i nawet odechciało mi się wypowiadać, bo i tak miałabym odrębne zdanie, które trudno poprzeć, jak się nie ma wielkiej pewności siebie w mówieniu (miałam ją, ale mi zniknęła ostatnio...).

(Raz tylko się tak bardzo zaangażowałam, bo wydawało mi się, że wszyscy patrzą na temat ze złej perspektywy. Chodziło o to, że w cytowanym tekście autor pisał o tym, jaki powinien być idealny czytelnik. No i we mnie się odezwała pisarska duma, bo wszyscy protestowali na te wymagania, a ja im próbowałam udowodnić, że relacja czytającego z piszącym jest dwuosobowa i jeśli odbiorca ma prawo stawiać bardzo wysokie wymagania w stosunku do twórcy, to dlaczego twórca nie może wymagać od odbiorcy... czegokolwiek. Na przykład tego, żeby czytał z uwagą albo żeby potrafił zaakceptować pewną interpretację. Nie pamiętam już tego dokładnie, ale dość długo wojowałam z tym podejściem, że autor dzieła nie może mieć tylu wymagań.
To jest swoją drogą bardzo ciekawy temat, ale ponieważ nikt poza mną tego tekstu nie zna, to nie będę w to dalej brnąć. Tam było dużo więcej kontekstów i wątków, a miejscami nawet ja uważałam, że autor przesadza z tymi życzeniami, a raczej stawia takie dość nierealne. No ale mniejsza z tym...)


I w sumie temat nauki kontynuując, to mogę jeszcze spytać o jedną rzecz...
Tak odnośnie tego, co sama pisałam o fonologii. Czyli że ją kocham, ale ona chyba nie kocha mnie. Chociaż najgorzej miałam z matematyką, którą ja naprawdę lubiłam w niektórych działach, ale nie potrafiłam tego załapać - a przynajmniej nie na dłużej. I stąd moje pytanie, czy też macie takie przedmioty, które lubicie albo wiecie, że moglibyście polubić w innych okolicznościach - ale albo ktoś je nudno prowadzi, albo są za trudne na wasze obecne możliwości... albo nie wiem. Nie macie motywacji do nich, bo nie wiążecie z nimi przyszłości swojej. Cokolwiek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Pon 21:18, 13 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:04, 24 Lip 2016    Temat postu:

*miała odpisać dawno temu i jak zawsze zapomniała o istnieniu tematu ;-;*

Ja myślę, że podobnie mam z historią. Znaczy szkolne przedstawianie tego przedmiotu zawsze mnie denerwowało - opowiadanie o suchych faktach, bez nakreślenia specjalnie sytuacji, duży nacisk na daty i nazwiska, a do tego często-gęsto nudno opowiadający nauczyciele tak mocno ją obrzydzają, że naprawdę nie chce się tego słuchać. Bardzo mnie też drażni taka fragmentaryczność - mówienie wyłącznie o historii Polski, bez patrzenie na resztę świata, który przecież miał wpływ na to, co się działo i u nas. Już nie mówiąc o braku obiektywnego przedstawiania tychże faktów i już utworzona opinia na temat osób, systemów politycznych i całej reszty, z góry nam narzucana. Może po prostu trafiałam na złą kadrę - w sumie wiem, że to prawda - ale to wszystko mnie mocno do historii zniechęciło, a wiem, że może być ciekawa choćby po tym, jak nam o niej opowiada nasz informatyk bądź germanista (gdzie pierwszy jest historykiem z pasji, a drugi z wykształcenia). Powinnam sama w takim wypadku się douczać, ale szczerze mówiąc nawet nie do końca wiem, od czego zacząć i skąd brać różne źródła :\.

A w drugą stronę mam nieco podobnie z informatyką - acz w drugą stronę. Ten przedmiot nigdy mnie specjalnie nie interesował, ale dzięki nauczycielowi coraz bardziej to do mnie przemawia. Rzecz w tym, że sama widzę, że najlepsza w tym nie jestem i choć potrafię poprawnie wykonywać polecenia, brak mi większego w tym wyczucia. Pewnie wszystko jest do wyćwiczenia, ale to jest kolejna rzecz, którą ciężko mi przebrnąć, czyli mam taki mocny nawyk, że uczę się w szkole, że samej ciężko jest mi po cokolwiek sięgnąć. Czy to w wyżej wymienianej historii, czy w infie - naprawdę nie potrafię się sama zmobilizować. Jedyne co rozwijam sama z siebie to angielski, bo jest to naturalne jak się nie chce ograniczać jedynie do polskiego internetu, filmów etc, oraz astronomia, bo to tego mnie ciągnie mocno ;-;. Ale sama też wiem, że jeśli chce się być wyedukowanym bardzo dobrze, to sama szkoła nie wystarczy... czy tylko ja mam ten problem? D:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:37, 31 Lip 2016    Temat postu:

Ja też zawsze wolałam się jak najwięcej uczyć w szkole. W sumie jeśli się jest aktywnym na zajęciach i robi notatki, to automatycznie człowiek więcej zapamiętuje. Gdybym do tego jeszcze powtarzała coś w domu, to pewnie bym miała lepsze świadectwa, ale jak mi przestało na średniej zależeć, to już nie było żadnej motywacji, żeby dokładać starań... Także do dobrych ocen pewnie same zajęcia wystarczają, ale faktycznie - jakby człowiek chciał coś porządnie umieć, to bez dodatkowej pracy po szkole pewnie marnie by z tym było. (A patrząc po samych studiach jeszcze stwierdzam, że akurat na moim kierunku jeszcze by się masa prywatnej praktyki tak kompletnie poza uczelnią i programem przydała.)

A co do sięgania do nauki samemu to ja już nie wiem... Z jednej strony mnie to ciekawi, a z drugiej ciężko się zmobilizować. W sumie ostatnio o tym cioci mówiłam, jak chciała mi przedstawiać jakąś specjalną metodę na dobre zapamiętywanie, że kłopot z nauką nie jest w tym, jak coś wbić do głowy, tylko żeby w końcu nad tym usiąść. I mnie chyba bardziej niż brak motywacji denerwuje to, że ja tego uczenia naprawdę chcę, a ciągle odwlekam, bo inne rzeczy mi się wydają ważniejsze albo ciekawsze.
Jedyne, czego się tak mimochodem douczam (nie licząc, tak ja Ty, angielskiego, który wchodzi mimochodem przez YouTube i różne strony w tym języku), to na ten moment chyba historia. Dawniej była jeszcze biologia i geografia (w tym astronomia), bo ciągle czytałam jakieś atlasy albo książki typu "1000 ciekawostek" albo "1000 dinozaurów"... no ale teraz już nie ma kiedy i tylko czasem coś nowego wpadnie do głowy. Więc sobie trochę przyswajam z historii Wysp Brytyjskich, Polski i tak ogólnie świata - bo to ma ze sobą związek często, więc się powtarza.
I muszę powiedzieć, że jak na razie jedną z lepszych metod zapamiętywania czegoś o historii były dla mnie powieści historyczne, bo jak się ma bohaterów wplecionych w wydarzenia, to automatycznie bardziej pojmujesz opisany problem - jakąś wojnę na przykład albo powody zawarcia małżeństwa. Teraz czytałam dwie takie książki, z czego jedna była o podbojach wikingów, a druga o królowej Jadwidze. I się szczerze czuję mądrzejsza w tych dwóch tematach, mimo że wiadomo, że wszystkiego tam nie zawarto. A przynajmniej jest tam coś ponad układy, pakty, nazwiska i daty. Np. dużo opisów życia prostych ludzi, co mnie akurat bardzo interesuje - i fajnie to można porównać, że jakiś wikiński możnowładca z IX wieku miał praktycznie takie same warunki i dietę jak małopolski chłop z końca XIV wieku... przynajmniej na podstawie tych dwóch książek, co ostatnio czytałam, to wnioskuję. Może mało porywające takie informacje, ale mnie ciekawią :3.
Myślę, że biografie też by sporo mogły pomóc, bo na pewno by wyczerpały temat jakiegoś króla, dowódcy albo polityka i ogólnie kawałka epoki, kiedy miał wpływ na historię. A na pewno są napisane nieco ciekawiej niż podręcznik szkolny, gdzie nie ma opcji ładnym językiem przedstawić czegoś tak, żeby chciało się w tym zaczytywać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:56, 05 Paź 2016    Temat postu:

Dobra, kichać to. Będzie post pod postem. Po dwóch miesiącach milczenia i bez widocznych szans na odnowienie dyskusji to już nie przestępstwo. Moja reputacja moderatora zostaje nieskalana i sama sobie daję usprawiedliwienie :3.

A że ileż można tu gadać o szkole, to ja bym zapytała tak bardzo ogólnie, jak u reszty ludzi z gotowaniem? Bo jakoś mnie wzięło ostatnio, żeby coś więcej sobie przyrządzać w domu i się wreszcie (nawet nie liczę, ile razy to planowałam) nauczyć robić kilka nowych rzeczy w taki sposób... na poziomie... I mówiąc "na poziomie" mam na myśli coś, co wykracza poza parówkę z plasterkiem sera z mikrofali...
Także pytanie jest bardzo ogólnie: czy lubicie gotować, czy umiecie i jeśli tak, to co Very Happy.

(Chętnie przyjmę wskazówki. Zderzyłam się czołowo z życiem bez mamusi-mistrza-patelni, a nie mam ochoty spędzić kolejnego roku o mrożonkach z ryżem w roli najbardziej zaawansowanej potrawy w swoim prywatnym menu .)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillistraee
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Maj 2014
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ferelden
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 7:16, 07 Paź 2016    Temat postu:

Ja tam z gotowania to onli pizza. Zatem sposób na pyszne, puszyste ciasto do pizzy :>.

Ciasto robię z ciepłą wodą, ale nie gorącą. Drożdże wymagają wody w temperaturze pokojowej. Do ciasta dosypuję cukru i soli. Cukier jest ważny, bo drożdże muszą czymś się pożywić, żeby wytworzyć tlenek węgla (IV). Robicie normalnie ciasto i odstawiacie pod folią na dwie godziny. Potem bierzecie je i wygniatacie jeszcze raz. Tym razem robicie to tak długo, żeby w cieście były widoczne bąble z powietrza, jak je ściśniecie.
Potem to standard. Wałek i do pieca. Ale ciasto z takimi bąblami jest mega *.*. Grube, puszyste i nie rani w dziąsła :b.

No i jak macie czerwoną kapustę, to przed gotowaniem dodajcie odrobinkę octu. Wtedy nie wypłowieje.

Gotować nie lubię, chyba, że wyżej wspomnianą pizzę :v.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 1:23, 08 Paź 2016    Temat postu:

Jaaaa umiem w miarę gotować. Jak rodzice byli zajęci, to od podstawówki już trzeba było pomóc robić jedzenie. Poza tym co wakacje jeżdżę do cioci, gdzie czuje ona powołanie, by mnie uczyć Very Happy. Więc generalnie mam kilka dań, które umiem zrobić, trochę poimprowizuję czasem albo jak mi dadzą przepis to i z niego zrobię. Nawet ostatnio się sushi nauczyłam robić, więc mogę robić dla chętnych Very Happy.
Ale czy lubię to inna sprawa... bo wszystko zależy od tego w jakich okolicznościach, po co i od nastroju. Czasem lubię z kimś pogadać i podzielić się robotą, ale generalnie wolę być sama... może dlatego że moja kuchnia nie sprzyja gotowaniu w kilka osób, bo jest za ciasno. Nie lubię też gotować dla siebie bo to dla mnie strata czasu ;^;. Dla kogoś ok, dla siebie - a po co? I to właśnie też trochę przez czas, bo dużo rzeczy wymaga długiego siedzenia w kuchni, co mnie drażni... Ale też nieraz jest to relaksujące, zwłaszcza jak mam nastrój aspołeczny i nie mam ochoty z nikim gadać Very Happy.

Co do tego co umiem... aż mi ciężko wymieniać, ale głównie rzeczy obiadowe Very Happy Gulasz upichcę, leczo zrobię, spaghetti, jakieś inne sosy do makaronu, kotlety różnego rodzaju... Jedno lepiej, drugie gorzej mi wychodzi, ale generalnie zdarza mi się patrzeć co jest w lodówce i coś z tego wynajdować. Najłatwiej mi w sumie jak myślę "czy zjadłabym to i to razem", a potem myślę, w jakiej formie te składniki mogę połączyć. Chociaż z pieczeniem idzie mi gorzej bo piekarnik jest nie do ogarnięcia, albo niedopieka albo spala. Znaczy od biedy coś zrobię,ale wolę nie. Poza zapiekankami najróżniejszymi. A i z zupami też średnio - umiem robić chińską (nie, nie zupki chińskie Very Happy), rosół, kiedyś jeszcze taką z mięsem mielonym, ale na tym się kończy. Ale to też temu że sama za zupami średnio przepadam.

A tak w sumie jakie wskazówki chcesz? Very Happy Raczej w kwestiach przepisów na jakieś dania czy bardziej ogólne porady przy gotowaniu? Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:22, 08 Paź 2016    Temat postu:

Mówiąc o wskazówkach, nie miałam na myśli nic konkretnego Very Happy. Cokolwiek. Na przykład jak ja miałabym komuś coś radzić po swoich skromnych doświadczeniach to na pewno bym powiedziała, żeby brudzić jak najmniej rzeczy . Zwłaszcza w filmach o gotowaniu to zauważyłam... Oni tam na każdą rzecz mają inną miskę. Jak coś dodają do domieszania, to nieraz to potem przelewają do innego naczynia i znowu kolejne dochodzi do mycia. Dawniej bym też tak pewnie robiła, a teraz wychodzę z założenia, że jeśli pewne składniki i tak mam potem wymieszać, to co za różnica, że wylądują w tej samej misce na jakiś czas Very Happy.
(Także te wskazówki to raczej jak gotować, żeby szło to ekonomicznie, sprawnie i było takie ogólnie łatwiejsze... technicznie. Od przepisów to pęka internet, a i tak brak glutenu daje sporo ograniczeń, jak ktoś chce mi powiedzieć, jak robi jakieś danie.)

I cóż... Ja w sumie nie mam się czym chwalić. Moje talenta się kończą na rzeczach smażonych. Jakaś ryba, mięso w sosie do żeberek z miodem () albo kiełbaski z cebulką. Chociaż jest w tym też moja kulinarna porażka, czyli nieumiejętność zrobienia panierki ;-;. Znaczy dobra... generalnie wiem, jak to wygląda, ale nie robiłam sama nigdy, bo (patrz pierwszy akapit) za dużo brudzenia naczyń i syfu na kredensie. Poza tym to pewnie jakieś sałatki albo surówki bym wymyśliła i leczo tak jak Evans. I jeszcze w wakacje zrobiłam genialną zupę z fasolką szparagową... była cudowna... do teraz nie wiem, jak do tego doszło Very Happy.
Także źle ze mną nie jest, ale strasznie bym chciała tak spontanicznie móc coś zrobić z paru składników w lodówce, żeby było dobre, bo mam tendencję do jedzenia rzeczy pojedynczo, bez mieszkania ich w jakąś ciekawą całość. O doprawianiu nawet nie mówię.

A! I skoro wspomniałam o leczo, to jeszcze spytam, jak ono u Was wygląda. Bo u moich kuzynek się je daje na talerz prawie zupełnie suche, a u mnie to bardziej jak bardzo gęsta od warzyw zupa. I co tam dodajecie Very Happy. Bo sporo wersji widziałam, a teraz był na nie najlepszy sezon :3.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:30, 09 Paź 2016    Temat postu:

To z moich rad główna tyczy się cebuli, czyli nie ma konieczności, by cebula krojona w kostkę była równiutka, malusia etc. Zależy jeszcze co się robi, ale generalnie jak szykuję jakikolwiek sos, to ona i tak się rozpada bądź jest tak miękka, że jej nie czuć, w sensie nie jej fakturę. Więc się z tym mocno nie męczyć. No i w sumie ogólnie to się tyczy krojenia, gdzie kiedyś dbałam, by wszystko wyglądało dokładnie tak samo, było ładne... a nijak to nie wpływa w końcu na smak. O!
No i popieram to co mówisz o naczyniach. Dla mnie najlepszy obiad to taki, który zrobię w jednym garnku czy na jednym woku.
Na przesolone dania polecam wrzucenie wysysających sól ziemniaków, które można później wyjąć, a na przesłodzone desery jogurt naturalny, o ile pasuje. Moje śliwki pieczone pod kruszonką uratował, bo się ich jeść nie dało Very Happy.
Hmm... czy coś jeszcze... a i ja jeszcze mam manię, że boję się, że coś będzie surowe i przez to wszystko przygotowuję za długo, dopiero od niedawna wyzbywając się tego nawyku. Mam takie "jajecznica nie musi być sucha jak wiór, by być nie-surowa" albo "nie przypalaj kotleta, już jest ok". Więc tu mogę powiedzieć, by się nie bać tego. Zawsze można dosmażyć, jak nie wyjdzie, a nawet jak kiedyś zjadłam mięso nie do końca ścięte, bo byłam w mega pośpiechu, to nic mi się nie stało.

A co do leczo, to u nas też to przypomina taką zupę Very Happy. Znaczy jest po prostu dużo sosu pomidorowego. I dorzucamy tam kiełbasy, cukinii, papryki, czasem pieczarek boczku. I zawsze jemy to z chlebem! Właśnie, u was to się je samo, z pieczywem czy ziemniakami? Czy może inaczej? Bo ciocia wydawała się zdziwiona że zamiast ziemniaków biorę chleb Very Happy.
Ale za to moja babcia robi zupełnie inne. Nie wiem nawet czemu to nazywa leczo, bo to jest bardzo lekkie, sos nie jest nawet pomidorowy, a taki jasny, ale z czego, to nie mam pojęcia. I daje tam białą paprykę, cukinię, cebulę i kurczaka, a podaje z ryżem. I to jest takie pysznościowe *^* Chciałabym takie kiedyś zrobić, ale jak mówię, nie wiem nawet z czego ten sos jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillistraee
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Maj 2014
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ferelden
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:11, 09 Paź 2016    Temat postu:

O. Pojedyncze naczynia to jest to. Jakoś... jedzenie smakuje gorzej, jak masz przed sobą wizję mycia garów 2 godziny Very Happy. A jak są tłuste, coś do nich przylega to już w ogóle.

Drobny protip, o którym nie każdy pamięta. Tyczy się mniej więcej tego, co ograniczanie naczyń. Jak musicie posmarować blachę masłem, to nie róbcie tego gołymi rękoma. Przez foliową torebkę jest lepiej Razz. Nie musicie potem szorować 3 lata rąk po maśle, tylko wywalacie foliówkę do kosza i macie problem z głowy.

Co do panierki, to wystarczy przecież tarta bułka i rozbite, rozmemłane jajka. Jak nie chcesz syfu, to możesz pod talerze z tymi rzeczami rzucić papierowy ręcznik i jak coś chlapnie, to zgarniasz to po pichceniu i wywalasz do kosza Very Happy. Bułka tarta złazi pod kranem praktycznie sama, jajka tak samo, więc to kwestia włączenia kranu i przytrzymania talerzy tak, żeby nie zalać wszystkiego dookoła Very Happy.

U mnie leczo też wygląda jak zupa. I je się albo z ryżem, albo samo. Ale jest takie sooobie... gulasz lepsiejszy. Nie dość, że mega smakuje, to jeszcze można go zrobić w jednym garnuszku.
Babcie są dziwne, Evans. Mają jakieś tajemne przepisy na sosy :>.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:16, 09 Paź 2016    Temat postu:

U mnie problem z panierką znów się rozbija o gluten trochę, bo nie wszędzie można kupić taką bułkę tartą i mąkę. Zresztą i tak wolę wrzucić czysty kawałek mięsa na patelnię i dodać do niego przyprawy, niż się babrać, bo to jest spory kłopot w gotowaniu dla siebie, że muszę sama to wszystko zjeść i porcje są małe. A dla dwóch filetów nie chciałoby mi się robić syfu na pół kuchni ;-;. Jednak robienie obiadu dla całej rodziny jest mimo wszystko bardziej ekonomiczne.

I widzę, że leczo u każdego wygląda kompletnie inaczej, nawet jako zupa. U mnie się robi zawsze taki ogromny gar. Są 3kg czerwonej papryki (czasem w tych 3kg się mieści też żółta, ale używanie zielonej wypleniłam, bo to jest zbrodnia Very Happy), 1kg cebuli, 1kg pomidorów i 1kg kiełbasy w plasterkach. Nie jestem pewna, czy mama dodaje potem do tego cokolwiek poza słodką papryką w proszku. Pewnie sól co najwyżej. A jemy zawsze z chlebem, bo się go świetnie namacza w tej wodzie <3. (Plus większość bezglutenowego pieczywa tylko w tej formie smakuje naprawdę dobrze .)

I kurde... chciałabym dorzucić jakąś własną poradę, ale jedyna którą mam jest dość... dziwna. To znaczy spróbuję ją przełożyć na bardziej uniwersalną sytuację. Bo jak robię sos do żeberek z miodem, to zawsze najpierw daję olej, potem keczup (żeby po łyżce śliskiej od oleju zjechał), a potem wodę, żeby to ładnie opłukała. Więc w przełożeniu na inne sytuacje z gotowaniem, lubię dodawać płynne rzeczy na końcu, żeby coś przy okazji spłukały, wyczyściły itd. Tak samo jak dosypuję młodego jęczmienia przed zmiksowaniem owoców, to daję go przed wodą, żeby zmyła go później na dno (inaczej się będzie unosił jak kurz).
To brzmi dość idiotycznie, ale wbrew pozorom w wielu sytuacjach się przydaje Very Happy.


A skoro przy jedzeniu jestem, to jeszcze bym spytała, czy się Wam jakieś potrawy bardzo kojarzą z dzieciństwem :3. Bo ostatnio sobie próbowałam sama coś takiego przypomnieć, żeby zrobić sama i się porozczulać nas wspomnieniami i szczerze mówiąc, nic mi konkretnego nie mogło przyjść do głowy ;-;. Trochę jestem rozczarowana. Chyba że liczyć kuleczki Nesquik z mlekiem .


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Nie 15:19, 09 Paź 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eillistraee
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Maj 2014
Posty: 348
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ferelden
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:06, 09 Paź 2016    Temat postu:

Eeeej, to nie jest idiotyczne. Sama czasem tak robię i powiem, że to świetny pomysł, bo np. koncentrat do sosu do pizzy jest taki, że się przylepia do łyżki, ale jak najpierw dasz olej, to problem znika Very Happy.

Mi się bardzo kojarzy pasztet z królika, kogel mogel i ciasto o nazwie zebra Very Happy.

Kto jadł to ciasto a nie wylizywał garnuszka po masie na paski ten jest dziwny. Wiadomo, że to ciasto najlepiej smakuje na surowo xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:29, 09 Paź 2016    Temat postu:

Oczywiście, że ciasto najlepsze jest surowe Very Happy Tak jak kruszonka. Ja w dzieciństwie nigdy nie pojmowałam, czemu w ogóle się to piecze. Pojęłam po tym, jak przy zbyt obfitym podjadaniu umierał mi brzuch Very Happy. A ze smaków dzieciństwa to takie kaszki chyba. Wiecie, co się zalewa gorącą wodą. Albo kluski na parze gdzieniegdzie zwane pampuchami. Kasza manna z syropem, makaron z truskawkami - tego ostatniego notabene teraz bym już nie tknęła. O, albo ryż posypany cukrem i cynamonem Very Happy. Też trochę już nie dla mnie, bo jak ryż lubię, to na pewnie nie w takiej formie. Już wolę sobie zrobić tamago kake gohan, czyli wbić w ryż jajko i polać to sosem sojowym, niż wpierniczać cynamon ;^;. Ale w ogóle tendencja mi się zmienia w więcej słonego niż słodkiego.

Ja jeszcze mogę dodać słowo o rozbijaniu jajek. Bo kiedyś to było tyle zachodu by skorupki nie leciały, nie umiałam go rozbić o krawędź miski tylko nożem, bałam się, że pęknie mi w dłoniach... aż zaczaiłam, że raz, tamta błona wszystko trzyma w kupie, a dwa, jajko wcale nie tak łatwo zbić. Spróbujcie, nad jakąś miską, zgnieść je w pięści czy dwóch palcach Very Happy. No ni cholery się nie da, chyba że macie jakieś oszukańcze mięśnie Very Happy. Więc nawet teraz uznałam, że po co mi cokolwiek ostrego, byle nieco skorupka pękła, choćby i o blat. I mniejsze wtedy prawdopodobieństwo, że żółtko się rozwali.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:05, 09 Paź 2016    Temat postu:

Z takich trików z jajkami, to jest jeszcze ten sposób, że rozbijasz, wlewasz na talerz, zgniatasz w palcach plastikową butelkę i potem puszczasz powoli, zasysając do środka idealnie całe żółtko z talerza. Trochę to nie pasuje do teorii o brudzeniu jak najmniejszej liczby naczyń i generalnie pomysł wzięty z internetów, ale sprawdzałam kiedyś i serio działa. Więc jak czasem jest problem z tym przelewaniem z jednej połówki skorupki do drugiej, żeby oddzielić białko, to może lepiej w ten sposób obejść problem. Jak się dobrze to zrobi, nic nie zostaje żółtka.

I kurde...
Wyjechałam z tymi smakami dzieciństwa, a naprawdę teraz mam blokadę... Wszystko, co chcę podać, ciągle jeszcze czasem jemy. Chociaż pamiętam jedną rzecz, co nam mama robiła. To były połówki jajka położone na talerzu z dorysowanymi keczupem oczkami, noskiem, wąsikami i ogonkiem, a do tego uszkami wyciętymi z sera. Takie myszki Very Happy. Ale muszę przyznać, że to udowadnia, że dzieci nieraz bardziej patrzą, jak coś wygląda, niż jak smakuje, bo po latach takie coś przygotowałyśmy i prawdę mówiąc ten dodatek keczupu już mi niezbyt leży.
A teraz tak myślę, że może jeszcze dewolaje bym dodała do kompletu i zupę ogórkową. Bardzo mi się to kojarzy z dzieciństwem, a teraz jakoś dużo rzadziej się to robi na obiad, więc zostaje mi takie skojarzenie z dawnymi czasami :3.


(I wracając do tego wcześniej. Ja nie tyle myślę, że ten pomysł ze spłukiwaniem wodą czegoś jest idiotyczny, co raczej nie umiałam tego ująć w takie słowa, żeby brzmiało jak dobra rada Very Happy.)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:50, 09 Paź 2016    Temat postu:

Szczerze mówiąc nigdy nie umiałam się babrać w przelewanie ze skorupki do skorupki. Strasznie łatwo wtedy żółtko pęknąć o krawędź Very Happy. Ja zwykle po prostu wylewam jajco na dłoń i daję białku spływać miedzy palcami. Ale jak ktoś nie lubi się brudzić albo brzydzi się jedzenia dotykać, to butelka też fajna opcja Very Happy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:38, 31 Paź 2016    Temat postu:

Tego... no...
O czym by tu...

Jak tam w szkole po dwóch miesiącach od początku roku? :3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:32, 03 Lis 2016    Temat postu:

Czuję się okropnym leniem Very Happy.
Serio. Maturalna klasa. Weźcie powiedzcie, że się uczyliście wtedy. Bo ja się czuję jeszcze mniej pracująca niż w zeszłym roku, o ile to możliwe Neutral. I nawet nie bardzo wiem, jak się zmotywować. Chciałabym siąść po szkole, powtórzyć materiał... ale kończy się to gapieniem na zeszyty, kiedy nie wiem, od czego zacząć. A potem idę do książki. Co najwyżej przed sprawdzianami powtórzę... ale może ktoś mi powie, jak robił powtórki z dwóch lat do matury?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
LadyPauline26
Moderator


Dołączył: 02 Kwi 2010
Posty: 4200
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 92 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 2:32, 04 Lis 2016    Temat postu:

Nie wiem, czy coś pisać, bo chyba nie ma rzeczy, której nie mówiłam Ci już na cb, ale czuję się wywołana do odpowiedzi, jako jedyna poza Nim maturzystka na tej Podliściowej sali. Więc...


Po pierwsze ja się do matury w ogóle nie uczyłam i jako ta starsza, odpowiedzialna za młodsze roczniki, powinnam pewnie to potępiać, ale osobiście należę do tych ludzi, którzy twierdzą, że jeśli nie jest się idiotą, to naprawdę trudno jest cokolwiek na maturze zawalić i jeżeli się ogarniało w szkole, to człowiek jest w stanie napisać egzamin bez wielkiego zakuwania na przyzwoity wynik. Np. taki podstawowy polski to jest żart. U mnie poza rozprawką, która jest innym typem zadania, było jedno, jedyne pytanie, gdzie za brak realnej wiedzy można było stracić punkty. Cała reszta to czysta logika - czytanie ze zrozumieniem i formułowanie zwięzłych argumentów albo wniosków. Naprawdę nie mam bladego pojęcia, jak się to miało do zakuwania wszystkich wątków "Sklepów cynamonowych" albo charakterystyki oświecenia, ale cóż... dziękuję za ułatwienie mi życia, komisjo... (Ogólnie takie informacje jak fabuła "Wesela" są bardziej przydatne na części ustnej, czego nie pojmuję, bo punkty z tego nie liczą się praktycznie nigdzie.)


A po drugie: to mogę dać cztery rady do uczenia się (albo chociaż powtarzania), które sobie wypracowałam dopiero przez ten miesiąc i trochę w czasie sesji. (A sesje uważam za bardziej wymagające niż maturę...) Nie wiem, czy to cokolwiek komukolwiek da, ale u mnie jakoś tam działa, a to pierwszy raz od podstawówki, kiedy naprawdę zaczęłam się uczyć. Jak ktoś ma lepsze pomysły, to dawajcie :3

1) Pisanie sobie pytań - tak się uczyłam na Descriptive Grammar. Czasem jak się coś czyta, to się to wydaje banalne i oczywiste, więc warto po prostu w jakimś dodatkowym zeszycie robić sobie własne krótkie i proste pytania (w stylu: "wymień trzy...", "co to jest...", "dlaczego..."), do których się czasem wróci, jak już nie będzie się miało przeczytanych notatek w pamięci krótkotrwałej Very Happy. (Nie wiem, jak to zadziała z przedmiotami ścisłymi, ale zawsze można sobie przepisać z internetu przykład zadania albo zapytać siebie o napisanie jakiegoś wzoru/zasady, które trzeba pamiętać.)
2) Robienie rzeczy z rozpędu. Jak się już w coś wciągnie, to nie warto przerywać na granie albo książkę w nagrodę (najwyżej na wyjście do sklepu dla przewietrzenia albo jedzenie, żeby lepiej pracować). Nie wiem, czy każdy tak łatwo się odrywa od roboty, ale ja, jak wypadnę z rytmu, to marne szanse, że potem coś zrobię. Więc póki mi się chce i już się przykładam, lubię zrobić za jednym razem wszystko co się da, nawet jeśli jest na za dwa tygodnie.
3) Jak się nie chce czytać o czymś z książki, to na pewno jest o tym sto artykułów na necie, które mogą być tak samo nudne, ale to już nie jest podręcznik, więc da się trochę oszukać mózg, że "hej, przecież się nie uczysz, tylko sobie przeglądasz rzeczy w Google, więc nie jest źle".
4) Ostatnie jest dość trudne, ale ja często ostatnio łapałam się na tym, że jeśli tylko coś mnie zaciekawi, nie traktuję nauki w kategorii przymusu. Czasem musiałam sobie trochę wmówić, że mnie to fascynuje, ale potem naprawdę miałam poczucie, że czytam tę książkę z historii, bo to dla mnie coś fajnego, a nie dlatego, że za miesiąc jest egzamin. (To ma oczywiście swoje złe strony, no ale wiadomo, że zależy od nas, jak się to wykorzysta.)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez LadyPauline26 dnia Pią 2:37, 04 Lis 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evans
Jr. Admin


Dołączył: 19 Wrz 2013
Posty: 2198
Przeczytał: 3 tematy

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:58, 08 Lis 2016    Temat postu:

...powiem ci, że głównie o polski mi chodzi. Bo mnie nieco przeraża, jak mi każą znać na pamieć treść każdego jednego wiersza omawianego od 1 klasy... iii tak jakby się zastanawiam, czy to serio jet tak szczegółowe.

Az radami zobaczymy jak będzie, choć szczerze mówiąc, najprzydatniej brzmi ta 1 Very Happy. Bo mam ten sam problem ;-;. Jak czyta m to wydaje się to oczywiste a potem... takie "nie pamiętam". Trzecie to pewna droga do porażki, bo do nauki powinnam mieć zupełnie wyłączony internet, inaczej nic mi nie wychodzi ;-;.

Aaaa... ale! Szkoła szkoła tylko. Jak u kogoś działo się coś ciekawego, to też niech wspomina. Ja mogę się podzielić wrażeniami, że dostanie nowej półki na książki jest cudowne... uwielbiam to uczucie, kiedy mogę przestawiać sobie na nowo książki *^* I nagle zamiast się ściskać i ustawiać je w stosiki, to mogę mieć luz i jeszcze miejsce...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nimrodel
Jr. Admin


Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 2059
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:35, 09 Lis 2016    Temat postu:

Matura to zło. I chociaż poszło mi świetnie nigdy nie powiem, że "to był pikuś". To było psychicznie maltretujące. Więc współczuję, ale nie ma się co załamywać. Razz Myśl o najdłuższych wakacjach w życiu - to jest dobry motywator.

Co do nauki - najlepiej uczyć się rozwiązywania testów, taka smutna prawda. W polskim podstawowym strasznie mnie wkurzały te głupie testy na czytanie ze zrozumieniem. No ludzie, człowieka tak zżerają nerwy, że nie wie o czym czyta, a oni każą odpowiadać na jakieś głupkowato sformułowane pytania... Nie mówiąc już o tym, że na podstawę (2 teksty i zadania do nich + wypracowanie) przeznaczyli 2h 50 min, a na rozszerzenie (samo wypracowanie) - 3h. Gdzie tu logika...? W rezultacie dla mnie łatwiejsze było rozszerzenie. Wink

O treść przerabianych wierszy się nie kłopocz - nikt przecież nie wymaga uczenia się każdego z nich na pamięć - skup się najlepiej na lekturach obowiązkowych, a z resztą powinno być w porządku. Pocieszę Cię, że już nie ma klucza interpretacyjnego do wypracowania - więc właściwie cokolwiek się napisze (rozsądnie, ma się rozumieć), to powinno być dobrze. Bez błędów kardynalnych, oczywiście. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> La Rivage Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 468, 469, 470 ... 473, 474, 475  Następny
Strona 469 z 475

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin