Forum Zwiadowcy Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

8. Wiedźma
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Zaginione Insygnia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Bombix
Podkuchenny u Halta


Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 397
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Araluen
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:55, 11 Paź 2010    Temat postu:

Astus leżał na łożu z baldachimem w swojej komnacie, rozmyślając nad różnymi sprawami. Gdy tak rozprawiał naszła go pewna myśl. Szybko wstał i wyszedł z pomieszczenia. Chwilę pozwiedzał zamek, wyszedł na dziedziniec i od jakiejś staruszki zakupił ogromny bukiet kwiatów.Następnie podszedł do pokoju Arnary. Zapukał, ale okazało się, że nikogo nie ma, a drzwi są zamknięte. Chwilę się zakręcił i po chwili "wrota"stanęły otworem. Wszedł i zamknął je od drugiej strony. Podszedł do łóżka i napisał coś na bileciku. Położył się na pościeli, a obok położył kwiaty, postanowił, że jeszcze chwile pomedytuje i sobie pójdzie, lecz po chwili medytowania odpłynął w głęboki sen...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jenny
Porwany przez Skandian


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 1059
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:15, 12 Paź 2010    Temat postu:

Megan wstała rześka i wypoczęta. W głowie szybko coś przekalkowała i uznała...
-Dzisiaj jest dzień turnieju! - odparła zaniepokojona. Szybko się ubrała, umyła i wybiegła, by dokonać pewnych, ostatecznych zmian w wyglądzie. Poszukała Niobe i zabrała ją nad małe jeziorko w lesie.
- Proszę - powiedziała i podała kobiecie kilka proszków i kremów. - Zmieszaj ten proszek i tym i z tym kremem... - pokazała palcem o co jej chodzi -... a później równomiernie wczesuj we włosy. A gdy wyschną zwiąż je w wysoki kucyk * - powiedziała i odeszła kilka metrów dalej, by móc obciąć włosy. Wyjęła swój sztylet, chwytała kosmyki włosów i je odcinała, tak, by nie były równej długości. Raz dłużej, raz krócej. Efekt końcowy był taki, że włosy przy twarzy sięgały brody, a te z tyłu były krótko obcięte. Końcówki nie tworzyły jednak linii prostej. Różnice między nimi wahały się od 5cm do kilku milimetrów. Później zostawiając Niobe samą, biegła na plac turniejowy. W końcu zasiadła na trybunach i zaczęła przyglądać się rycerzom szukając wśród nich Marcusa i Aragorna. W pewnym momencie podeszli do niej... Acta z Jacenem.

Actia i Jacen wspólnie ruszyli na turniej. Było wcześnie, więc szli powoli, rozglądając się i rozmawiając ze sobą wesoło. Gdy już dotarli na miejsce, okazało się, że kilku członków drużyny już tam jest. Virtusowie wypatrzyli w tłumie Megan i do niej podeszli.
- Cześć - rzuciła radośnie Actia.
- O, Meg, co ty taka mała? - zapytał się Jacen. - No to co, dziś przyszedł czas na posiekanie Marcusa?
- Śmiej się, Jackie, śmiej, ale wiedz, że, znając Aragorna czy choćby Marcusa... Będzie to walka na śmierć i życia... - powiedziała wolno i dramatycznie, tak, by Actia z Jacenem odczuli grozę sytuacji. - Chociaż... Znając i Ara i Marckiego to obędzie się od większych dolegliwości - na jej ustach pojawił się mały uśmieszek. Maska. Kolejna maska, którą przybrała dzisiejszego dnia, albowiem kobieta martwiła się zarówno o Aragorna jak i Marcusa. Bliźniakom jednak nie umknął ten szczegół.
- Nie martw się - powiedziała Actia. - Wątpię, że oni się pozabijają. Swoją drogą ten Marcus jest dziwny, skoro wyzwał na pojedynek Aragorna. Dyplomata przeciwko rycerzowi... Ale wydaje mi się, że Aragorn raczej nic mu nie zrobi. Chyba - Actia wyszczerzyła swe piękne ząbki w uśmiechu.
- Poza tym - dodał Jacen - powinnaś być do tego przyzwyczajona.
- Marcus, Aragorn - wyliczyła Actia. - Niemożliwe, że tylko dwóch. Kto był poprzednikiem?
- Pewnie jakiś szatynek, co nie?
- Tak, ale wcześniej miała jeszcze lepiej. Piegowaty chłopaczek z rudymi loczkami.
- No, opowiadaj, Meg. Chętnie posłuchamy. Jakie oni mieli imiona.
- O nie, Jackie. Z tobą nie gadam o moich romansach, bo wiadomo, co z nich zwykle wynika - powiedziała Megan i pokazała chłopakowi język. - Z resztą... To nie powinno was interesować.
Odwróciła się od nich placami udając urażoną.
- To znaczy... Ja bym wam poopowiadała... - zaczęła, nadal stojąc tyłem - ...ale was to będzie nudziło. Może gdy dojedziemy do lenna Meric. Actio - byłaś już tam wraz z Greenwoodem? - spytała, odwracając się do towarzyszy.
- Nie - Actia pokręciła głową. - Chciałam, ale tamten idiota mi nie pozwolił. Trudno. Ale wiesz, na czas turnieju zostawmy te sprawy.
- Właśnie, właśnie - poparł ją Jacen. - Powiedziałaś o "romansach" czyli było ich więcej. Opowiadaj, księżniczko, opowiadaj.
- Nie - odparła stanowczo. - Poza tym popsuję wam niespodziankę związaną z tym lennem. Chociaż... - spojrzała na Actię i Jacena. - Nie chce mi się wierzyć, że chcecie o tym słuchać.
Spojrzała podejrzliwie na rodzeństwo.
Jacen i Actia popatrzyli na siebie znacząco, a potem jednocześnie wykrzyknęli:
- Chcemy!
- Był taki jeden Adam, ale... Byliśmy młodzi i głupi. Myśleliśmy, że wszystko nam wolno. Ja - księżniczka, następczyni tronu. On - syn jednego z najlepszych rycerzy Araluenu i najlepszego przyjaciela ojca - wtedy, oczywiście. Z początku ukrywaliśmy to, że jesteśmy razem, ale gdy dowiedzieliśmy się, że i nasi ojcowie chcą nas ze sobą swatać, oświadczyliśmy więc wszem i wobec, że jesteśmy parą. Później jednocześnie: mój ojciec pokłócił się z jego, a my zrobiliśmy coś głupiego, więc ojciec zakazał nam się spotykać, a że razem mieliśmy wiele lekcji w szkole rycerskiej, kazał mi natychmiast przerwać jakiekolwiek lekcje rycerskie i pobierać dyplomatyczne. Co prawda już wtedy byłam szkolona na dyplomatkę, ale ojciec mnie szkolił potajemnie. To znaczy... On sądził, że matka nic nie wie, a tym czasem ona wiedziała o wszystkim i to z moich ust - uśmiechnęła się westchnęła cicho. - Tęsknię za nią.
Spojrzała na rodzeństwo. Actia już miała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, jednak Megan ją ubiegła.
- Bez żadnych komentarzy proszę.
Dziewczyna jednak się nie powstrzymała.
Jednak zamiast jakiejś złośliwości, rzuciła tylko:
- Megan, ale z ciebie kochliwe dziewczę! - Actia popatrzyła na księżniczkę mrużąc oczy. - I co, pewnie już w kołysce byłaś zakochana w jakimś księciuniu?
Jacen prychnął. Spojrzenia bliźniaków spotkały się. Nagle posmutnieli.
- Trochę ci zazdroszczę, Megan - mruknął Jacen.
Actia kiwnęła głową. Megan popatrzyła na Virtus pytająco.
- No nieważne - powiedziała Actia, uśmiechając się. - Nie wierzę, że był tylko ten Adam. Kto jeszcze?
- Nikt. To znaczy... Miałam na oku jednego... Może dwóch... No góra siedmiu, ale nigdy nie odważyłam się zapytać kogokolwiek o choćby ich imiona. Wymieniałam jedynie z matką komentarze na temat poszczególnych chłopców, ale... Tak to już wszyscy - Megan uśmiechnęła się ze satysfakcją. Po chwili jednak przybrała zmartwioną minę. - Jacenie... Powiedz mi, czego? Czego mi zazdrościsz?
Usłyszała. To często słyszane bez nią zdanie nie uszło jej uwadze. Wiele razy próbowała po prostu nie zwracać na to zdanie uwagi. Często. Ale nie mogło jej to umknąć z ust przyjaciół.
- Matki - brzmiała lakoniczna odpowiedź Jacena.
- Wierz mi Jacenie... - Nie. Teraz nie mówiła Jackie. Rozmowa schodziłą chyba na zbyt poważne tematy - Królowa... Moja matka była jedynym pocieszeniem w tym szarym od złota świecie. Nie czułam się w zamku tak, jakbym była w domu. Ona... Ona była jedyną częścią mojego własnego świata.
- Tak - przytaknęła Actia. - Ale są ciekawsze tematy do rozmowy.
- Racja - dodał prędko Jacen. - Co jest takiego w Meric?
- Zarówno lenno jak i zamek Meric to cudne miejsce. Było by mi źle, gdybyśmy je opuścili w "podróży po Araluenie".
Na chwilę zapadła cisza. W którymś momencie jej wypowiedzi bliźniacy nie mieli już chyba ochoty na dalszą rozmowę - najprawdopodobniej po opinii o matce, więc Megan podjęła inny temat do rozmowy - taki, który bardzo ją interesuje.
- Ech... Nie powinnam tak ciągle rozmawiać o sobie. Może ty mi coś powiesz Jackie? Widziałam twoją podobiznę w całym Seacliff - kobieta założyła ręce na piersiach, a na jej ustach po raz kolejny pojawił się uśmiech satysfakcji. - Powiesz mi, kto to mógł zrobić? Kto tak zawzięcie poluje na twoją osobę?
- Nie wiem - powiedział Jackie płaczliwie. - Ale zabiję tego kogoś.
- Chyba, że to będzie ktoś dla ciebie ważny - wtrąciła nieśmiało Actia.
- Wątpię. Nie ma tu zbyt wielu ważnych dla mnie osób. W ogóle... A zresztą, nieważne. A ty, Megan, wiesz kto to zrobił?
- Insynuujesz coś? Mam nadzieję, że nie. I niestety nie wiem. Ale dokończ coś zaczął. W ogóle co? - spytała podejrzliwie.
- Nic. Nieważne - odparł szybko Jacen.
Actia prychnęła i powiedziała:
- Jackie chciał powiedzieć, że bardzo go to zdenerwowało, ale trochę się uspokoił, gdyż pewna dziewczyna nie ma szansy tego zobaczyć.
- Och, cicho bądź - warknął chłopak.
- Mrr... - zamruczała z zadowolenia Megan. - Cóż to za dziewczyna?
- Żadna - opowiedział Jacen. - W ogóle co za dziewczyna? W ogóle nie chciałbym, żeby ktokolwiek widział to coś...
- Mój braciszek się zakochał - Actia uśmiechnęła się szeroko.
- Niee, co ty w ogóle opowiadasz? Zakochanie, phi!
- Do niej byś tak nie powiedział, co?
- Och... Lepiej opowiedz o swoich miłostkach!
Actia zaśmiała się i powiedziała z rozbawieniem:
- Jackie, Jackie. Ja w przeciwieństwie do co poniektórych - zerknęła na Megan - nigdy się w nikim nie zakochałam.
- Nie, wcale - burknął Jacen.
- No nie. Czyżby coś mnie ominęło? Zresztą nieważne. To co, Megan, chcesz posłuchać o ukochanej Jacena? Może mój brat coś o niej powie?
- Oczywiście, że chcę posłuchać. Będę się nad nim znęcać później - Po chwili jednak dopowiedziała, bo napotkała groźny wzrok Jacena - Żartuję, żartuję. Posłucham i zachowam dla siebie... Zapewne.
- Nie - zaprotestował Jacen. - Nie ma żadnej dziewczyny. Co to za temat w ogóle? Nie jestem tak ważną postacią, aby o mnie rozmawiać. Pogadajmy o Actii. Albo o Megan. Act! Wyobraź sobie dzieciaka Megan i Aragorna. Brr, straszne.
- No ba. Jakby miał atak szału, to by wezwał te duchy wojowników i wtedy biedni byliby ci wszyscy w pobliżu. A Megan i Marcusa?
- O nie. O nie. wyobrażasz to sobie? Maminsynek, który z każdą sprawą leci do rodziców, no i próbuję wszystko wyjaśnić w dyplomatyczny sposób. Ale nie jest zbyt dobrym dyplomatom.
- Oj, biedne dziecko. I biedni byliby rodzice.
- Ej, a tak w ogóle to ile Megan ma lat?
- Kobiet się o wiek nie pyta - odparła urażona.
Na początku dotknął ją trochę ten tekst o jej dzieciach, ale później zaczęła się śmiać z ich słów.
- Och, Jackie, Jackie. Pomysły ci się kończą. Jesteś mało oryginalny. Już trzeci raz wyjeżdżasz z tym tekstem o słabej dyplomacji... Poza tym... O mnie już gadaliśmy. A skoro Jackie nie chce nic z siebie wydusić, to chyba trzeba z Actii. Bo wątpię, byś nie miała żadnych miłosnych przeżyć, moja droga. A co z tym mężczyzną z którym gadałaś w Iberionie? Tam, gdzie zabili jednego ze szpiegów zatrutą strzałką. Opowiesz mi o nim, prawda?
- Z jakim mężczyzną? - zapytała szczerze zdziwiona Actia.
- Chyba o Zekka chodzi - powiedział Jacen z niewinnym uśmieszkiem.
- A, o niego. To znajomy. Zresztą niezbyt inteligentny. Przystojny też nie jest - Actia machnęła ręką.
- Jacen... Może ty wiesz coś na temat twojej wspaniałej siostry? - Megan nie dawała za wygraną.
- Hm - Jacen się zastanowił. - Był taki jeden gość...
- Mów, mów - zainteresowała się Megan.
- Właśnie, mów, mów - powiedziała Actia. - Bo ja zupełnie tego nie pamiętam!
- Jak to nie? - Jacen spojrzał dziwnie na Actię. - A ten facet, jakieś dwa lata temu? Czy tam trzy? Na twojej poprzedniej wyprawie? Znaczy się misji, czy coś... Z jakąś tam inną grupą.
Megan zaśmiała się cicho i pokręciła głową, nadal wyczekując opowieści.
- Chwilka - Actia zmarszczyła brwi. - Coś tam było... Ale ja nie pamiętam tego. To znaczy, coś jak przez mgłę. Hej, ja się z tamtymi ludźmi zaprzyjaźniłam, a teraz nawet ich imion nie pamiętam.
- Ona nie kłamie - Jacen popatrzył na Megan. - To trochę dziwne. Ale tego gościa chyba kojarzysz? No wiesz, tego, co się w nim zakochałaś?
- Zaraz cię błyskawica popieści - burknęła dziewczyna. - Nie zakochałam się. Lubiłam go, pewnie tak. Może mi się podobał... Ale, no człowieku, ja nie pamiętam kim on był, jak miał na imię, jak wyglądał. Na ulicy bym go nie poznała. Temat zamknięty, tak?
- Nie. Ja się zaciekawiłam. Jak to nie pamiętasz? - spytała zaskoczona.
- Nie wiem, jak, ale nie pamiętam. Tak jakby ktoś tamte dni wyciągnął z mojego życia - Actia pokręciła głową. - Nie wiedziałam, że byłam na jakiejś innej misji wcześniej, z jakąś inną grupą, dopóki Jackie o tym nie wspomniał. Teraz coś kojarzę, ale jak przez mgłę, żadnych szczegółów... Właściwie pamiętam tylko, że była jakaś drużyna, że dołączyłam się do niej. Poznałam kilku ludzi, polubiłam ich. Ale nic konkretnego. Pustka.
Megan aż otworzyła usta.
- Pustka? Zżyłaś się z kimś, a teraz nawet nie pamiętasz ich? Ich twarzy? Ich głosów? Ich charakterystycznych sformułowań? Nic?
Po chwili dodała:
- Szacun. Ja bym tak nie potrafiła.
- Ty się śmiejesz, kiedy to nie jest normalne. A to nie jest moja wina.
- Hm - Jacen uśmiechnął się. - Przynajmniej ja wiem, że cel tej wyprawy nie był ważny. Chyba rywalizowaliście z jakąś inną grupą, kto upoluje jakiegoś tam zwierza, czy coś w tym guście.
Megan od razu poprawił się humor. Gdy pomyślała, że Actia mogłaby jej nie pamiętać później... Od razu zrobiło jej się przykro.
- Skoro to tylko polowanie na zwierzaczka... No, ale teraz cisza. Turniej się rozpoczyna.
Cała trójka usiadła na ławeczkach i obserwowała rycerzy chcący wziąć udział w turnieju.
- Pamięć mam jeszcze dobrą. Na prawdę nie mam pojęcia. Jakby ktoś grzebał w mojej pamięci... No nic, kiedyś to wszystko wyjaśnię - dodała Actia na ostatek.
Na chwilę zapanowała cisza wśród przyjaciół, by z uwagą przypatrzeć się wojownikom.
Po chwili padło kilka krótkich słów. Później dłuższych zdań. I tak zaczęła się kolejna dyskusja.


* Wcześniej uzgodnione z Pedantką
(to o czym gadałyśmy na rajdzie Smile )

-------------
CDN! *mwhahaha*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefra
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 445
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:34, 12 Paź 2010    Temat postu:

Turniej już się zaczynał. Niemalże wszystkie miejsca były już zajęte, Więc Arnara miała problem ze znalezieniem jednego dla siebie. W końcu zauważyła wolne krzesło. Usiadła na wolnym miejscu, uprzednio upewniwszy się, że nie jest dla nikogo zarezerwowane.
Gdy już usadowiła się wygodnie, uświadomiła sobie, że musi iść po coś do pokoju.
Wstała, poprosiła towarzyszy o popilnowanie miejsca i szybko udała się w stronę zamku.

***

Stojąc przed swoją, jeszcze zamkniętą, komnatą, dziewczyna zastanawiała się, co się stało z zamkiem w drzwiach. Był zamknięty. Ktoś musiał się włamać, pomyślała Arnara i cofnęła się trochę. Podeszła, lekko dotknęła drzwi obiema rękami, a te wypadły z zawiasów.
W łóżku spał Astus.
-Astus- odezwała się i poczekała, aż mężczyzna lekko otworzy oczy. Gdy to zrobił, powiedziała:- To mój pokój-uśmiechnęła się pod nosem.
Po chwili zobaczyła kwiaty leżące na szafce.
-Bardzo dziękuję za kwiaty- powiedziała z wdzięcznością, lecz niekoniecznie lubiła dostawać kwiaty. Nie powiedziała tego jednak. Miło było ze strony mężczyzny, że jej coś przyniósł. Powinna się odwdzięczyć.
Przygotowała wazon, nalała do niego wody i wsadziła bukiet do środka.
-Wiesz- rzekła do Astusa- turniej się już zaczął. Lepiej chodźmy.
Gdy mężczyzna zbudził się do reszty, zeszli w dół schodami, lecz nie zaszli daleko, gdy kilka metrów przed nimi stanął Serafiel.
-Serafiel? Skąd się tu wząłeś?-zaczęła Arnara, zaskoczona widokiem mężczyzny-Witaj z powrotem. Dobrze, że postanowiłeś wrócić... no chyba, że jesteś tu w innej sprawie. Właśnie idziemy na turniej, już chyba się zaczął. Idziesz?- spytała, jakby nic się nie stało, choć wciąż zastanawiała się, jakim cudem Serafiel się tu znalazł.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nefra dnia Wto 19:47, 12 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arya
Podrzucacz królików


Dołączył: 12 Wrz 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:00, 12 Paź 2010    Temat postu:

Turniej się rozpoczynał. Zabrzmiał trąby zwiastujące pierwszych konkurentów. Iliane rozejrzała się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Spostrzegła kilku członków Drużyny, lecz miejsca obok nich były pozajmowane. Nikt jej chyba nie zauważył. Zresztą trudno ich o to obwiniać. Iliane, stojąca cicho w cieniu, nie rzucała się zbytnio w oczy. Dziewczyna miała nadzieję poznać tych, z którymi jeszcze nie rozmawiała, lecz jak zwykle oczywiście źle to rozegrała. Nie wyróżniać się i zawsze trzymała się z boku. Może była to kwestia przyzwyczajenia, ale nawet lubiła samotność i nie przeszkadzała jej ona zbytnio. Tylko że teraz należała do Drużyny, powinna znać wszystkich członków. Niestety nie umiała nawiązywać kontaktów. Może brakowało jej po prostu pewności, w końcu zaprzyjaźniła się z Niobe, rozmawiała z innymi dziewczynami, ale taka już była jej natura. Nie potrafiła odnaleźć się w grupie. Nagle dziewczyna spostrzegła podlatującego kosa. Wyciągnęła rękę i ptak usiadł na niej.
- Może za bardzo wsiąkłam w ten świat. Mój świat...-pogładziła delikatne piórka i uśmiechnęła się. Nagle zabrzmiał sygnał. Kos spłoszył się i odleciał. Iliane spojrzała na arenę. Rycerze ruszali do starcia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Arya dnia Wto 20:03, 12 Paź 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mihex
Podpalacz mostów


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:48, 12 Paź 2010    Temat postu:

Po porannym treningu, co było zwyczajem Uriusa po wykurowaniu się z ran, poszedł prosto na arene, gdzie miał się odbyć turniej. Wszedł i zauważył, że większość miejsc jest zajęta, ale zauważył dużo miejsca przy samych barierach odgradzających trybuny od pola. Oparł się o jedną z nich i czekał na rozpoczęcie. Niestety wciąż trwały przygotowania, kilku organizatorów widząc stojącego koło pola turniejowego uzbrojonego rycerza wołało, aby wszedł myląc go z jednym z uczestników. Działo się tak ponieważ stał tam ubrany w zwykłe ciuchy, z przypiętym do pasa mieczem Ednewem, oraz niedawno nabytą szablą. Urius po raz dziesiąty odpowiadał, że nie bierze udziału w turnieju pomyślał sobie Eh... Dopiero co wyzdrowiałem, a znów mam się męczyć. Przypomniał sobie jeden z jego pierwszych turniejów w którym, mimo że wygrał walkę, odniósł kilka kontuzji, a następnie kilka innych, za każdym razem po takim turnieju wychodził z czymś skręconym. Z zamyślenia wyrwał go dźwięk rogu.
- Zaczyna się... Powiedział do samego siebie. Zaraz na arenę wyszli pierwsi zawodnicy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:08, 12 Paź 2010    Temat postu:

Kobieta, która to pojawiła się nagle, obserwowała Castagira przez dłuższą chwilę po czym odeszła. Castagiro zaś gdy tylko się rozgrzał i rozciągnął wrócił do karczmy, w której wynajmował pokój. Mówiąc ściślej udał się do stajni po swojego wierzchowca. Stajenny przygotował go do zabrania na turniej. Poklepał konia po pysku i wyprowadził go z budynku. Skierował się w stronę areny turniejowej, dokładniej, na jej tyły gdzie wchodzili uczestnicy. Zostawił wierzchowca do ubrania w zbroję a sam zaś poszedł zobaczyć kopie na wynajem. Wykupił cztery sztuki. Kazał je zabrać w miejsce gdzie zostawił swoje zwierze. Po zakupach udał się do strefy gdzie przebywali rycerze i inni wojownicy gotowi do wyjścia na arenę. Czekał na swoją kolej. Kogo dostanie? tego nie wiedział. Przecisnął się między innymi i czekał na pierwszą walkę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pedantka
Podrzucacz królików


Dołączył: 27 Wrz 2010
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:30, 12 Paź 2010    Temat postu:

Ostatnie dni przebiegły dla Niobe dosyć spokojnie. Poznawała się z członkami Drużyny, zwiedziała miasto, czytała zwoje z zamkowej biblioteki. W dzień turnieju obudziła się bardzo wcześnie, prawie przed świtem. Zbiegła do sali jadalnej na śniadanie i zobaczyła tam Megan. Usiadła obok niej. W pewnej chwili ta, z nienacka powiedziała:
-Dobrze by ci było we włosach blond, wiesz? Jeśli chcesz, mam ze sobą proszki do farbowania.
-Właściwie przydałaby mi się jakaś zmiana... Tylko że nigdy tego jeszcze nie robiłam.
-Nie martw się, pomogę ci. Poczekaj tu na mnie, ja skoczę tylko do siebie do pokoju i pójdziemy nad jakąś wodę.
Po chwili księżniczka wróciła i poprowadziła Niobe do lasu nad staw. Gdy doszły, powiedziała:
-To co, robimy sobie włoski? Proszę - zmieszaj ten proszek z tym i tym kremem a później równomiernie wczesuj we włosy.
Sama odeszła kawałek, wyjęła sztylet i zaczęła obcinać włosy.
Dziewczyna wykonała polecenie, tymczasem Megan ukończyła arcydzieło i poszła na plac turniejowy.
Jakiś czas później Niobe przejrzała się w stawie. Księżniczka miała rację. Wyglądam zupełnie inaczej - bardziej delikatnie i dziewczęco. Zrobiło się późno, więc zamiast iść, pobiegła na turniej.
Dopiero się zaczynało. Przybyły tłumy ludzi, dlatego nie było już wolnych miejsc. Niobe dojrzała stojącą z boku Iliane, postanowiła stanąć koło niej.
-Cześć! - powiedziała wesoło.
Dziewczyna spojrzała na nią ze zdziwieniem. Po chwili też się uśmiechnęła.
-W ogóle cię nie poznałam. Wyglądasz inaczej.
-Ominęło mnie już coś?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:54, 14 Paź 2010    Temat postu:

Turniej się rozpoczął. Wielu młodych i odważnych rycerzy zebrało się by walczyć o sławę i szacunek w lennie Seacliff. Całe miasteczko tętniło życiem. Ludność lenna była widocznie bardzo zadowolona z tego wydarzenia. Przybysze dawali szansę dużego zarobku - musieli gdzieś spać, jeść oraz naprawić zbroję. Jeden z rycerzy kręcił się wokół jednego z namiotów. Rozstawiono ich wiele. Tam rycerstwo mogło przygotowac się do licznych pojedynków. Był to Aragorn szykujący się z niecierpliwością do rozpoczęcia eliminacji. Żadko kiedy musiał nakładać pełną zbroję. Dotąd wystarczał mu lżejsza kolczuga. Tym razem był to przymus. Wszędzie panował zgiełk. Nie tylko wśród rycerstwa ale także widowni. Wielu miało już swoich faworytów na zwycięzcę. W oddali było słychać jeszcze dźwięki treningu. Do Aragarna podbiegł średniego wzrostu młody chłopak o rudych włosach.
- Przysyła mnie baron. Mam pomóc w przygotowaniu.-
Rycerz chętnie się zgodził. Pomoc mogła się przydać. Okazało się, że nie tylko jemu zaoferowano taką pomoc. Każdy z rycerzy, kóry nie przybył z własnym giermkiem otrzymał kogoś do pomocy.
-Jeśli chodzi o organizację, to turniej jak najbardziej...- - Zachwałał w myślach rycerz. Rudowłosy chłopak zręcznie przyprowadził karego konia rycerza. Jego wierzchowiec był w większości osłonięty zbroją. Aragorn bardzo cenił tego konia. Był niezastąpiony w walce.
Po jakimś czasie Aragorn siedział już w siodle. Od połyskującego metalu odbijały się promienie słońca. Chłopak podał jeszcze kopię i przyłbicę rycerza. Teraz był gotowy, w pełnej okazałości i dumie rycerza z południa. Ruszył powoli w kierunku turnieju.
- Zejdź mi z drogi!- Ryknął ktoś obok.
Jego droga skrzyżowała się z jakimś rycerzem. Jego zbroja była smoliście czarna. Podobnie jak jego wierzchowiec. Jego uzbrojenie dekorowały złote zdobienia i elementy. Można było rozpoznać od razu, że nie jest to pierwszy lepszy rycerz. Aragorn poczuł, że ktoś go nieznacznie ciągnie na bok. Na początku nie zwracał na to uwagi. Patrzył prosto na czarnego rycerza. W koncu lekkie ciągnięcie jego konia na pobocze zaczęło go irytować. Odwrócił się by sprawdzić co to. Był to ten rudy chłopak.
- To książę Edward, zejdź mu z drogi rycerzu, proszę.- Namawiał chłopak, który wyczuwał kłopoty. Aragorn nie ustępował. Był oburzony zachowaniem rycerza.
- Spotkamy się na turnieju! - Rzucił Aragorn w stronę księcia.
-Przyjmę twoje wyzwanie, jeśli przetrwasz eliminaje...- Zaśmiał się szyderczo rycerz. To rozgniewało Aragorna. Czarny rycerz zdjął swoją przyłbicę.
-Przyjrzyj się rycerzu. To ostatnie co zobaczysz gdy zrzucę cię z siodła!-
Rycerz z trudem tłumił w sobie gniew.
-Przkonamy się- Wycedził przez zęby po czym obaj się wymineli i skierowali we własną stronę. Do Aragorna podbiegł giermek.
-Rycerzu! Rycerzu!-
-Czego?- Rzucił Aragorn w gniewie.
Chłopak nie był wcale zmieszany. Prawdopodobnie był przyzwyczajony do takiego zachowania ze strony rycerzy.
-Książę Edward nigdy nie przegrał walki... Jego.. jego ostatni przeciwnik... nie przeżył z nim starcia.-
Aragorn odjechał kłusem od chłopaka. Był zbyt rozgniewany.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raczek96
Podrzucacz królików


Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 51
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:06, 18 Paź 2010    Temat postu:

Aragorn przygotowywał się do walki z księciem Edwardem. Orin, Wulstan, Iliane i Niobe siedzieli na trybunach. Oglądali jak młody rycerz z Galii, właśnie spadał ze swojego konia. Poznali, że to Gallijczyk, ponieważ siarczyście zaklął w swoim języku. Gdy podbiegł do niego giermek, okazało się, że jest on wyższy i silniejszy od swojego pana, który był chudy i na pewno posiniaczony, po tej walce. Nie trwała ona długo, lecz po upadku rycerz kilka razy pokoziołkował.
- Skąd on tu się wziął? - spytał Orin, śmiejąc się z nieudolnego Galla.
- Pewnie dużo zapłacił za to, aby się tu wziąć i żeby w ogóle zostać rycerzem - odpowiedział Wulstan.
- Niemożliwe, aby musiał płacić, bo każdy może wziąć udział w takim turnieju i musiał się wysoko urodzić, żeby zostać rycerzem - podsumowała Iliane.
- Tak to prawda. Musiał się wysoko urodzić... i bogato, żeby go było stać na tego rumaka. Jak on się na nim utrzymuje? - zainteresowała się Niobe.
- Nie wiem, ale na pewno nie powinien się pokazywać na kilku najbliższych turniejach - Orin nadal się śmiał.
- Dobra, kończmy już. Za chwilę zacznie się walka pierwsza walka Castagira - uciszył resztę Wulstan.
- I oby nie ostatnia - zakończyła Niobe.


A.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raczek96 dnia Pon 21:07, 18 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:43, 19 Paź 2010    Temat postu:

W momencie gdy pierwsze dwie pary miały swoje potyczki, Castagiro przygotował konia do walki. Razem z pewnym chłopcem, który na czas turnieju miał obowiązek pomagać uczestnikom, których mu wskazali, wojownik nałożył na wierzchowca zbroję. Dopiero po tym nałożył ochronę na siebie. Zbroja płytowa, stosunkowo ciężka, uniemożliwiała mu samemu wejście na konia dlatego ów chłopczyk pomógł mu podstawiając mu specjalne schodki. Kopie Wziął jedną z kopii i ruszył na swoje stanowisko. Chłopak na niedużym wózku miał jeszcze trzy kopie dla Svarta. Gdy walka się skończyła wyczytano imię Castagira i jego przeciwnika. Andreas McArthur. Syn hrabiego. Ponoć ma więcej wygranych niż przegranych i zdobył trzecie miejsce w poprzednim turnieju. Castagiro zajął swoją pozycję i czekał na znak. Widownia skandowała imię Andreasa. Svart nie przejął się tym w ogóle. Rozległ się dźwięk trąb. Znak. Obydwoje ruszyli ku sobie po przeciwnych stronach barierki oddzielającej ich. Castagiro uważnie obserwował ruchy przeciwnika. Ten zaś zaczął opuszczać kopię. Castagiro odczekał dosłownie milisekundy i dopiero zaczął zmieniać położenie broni. Huk, trzask. Drzazgi i kawałki kopii rozleciały się po uderzeniu w zbroję. Remis, obydwie złamane. Albo Castagiro uda się złamać dwie kolejne w przeciwieństwie do przeciwnika alb o go zrzuci w drugiej rundzie dzięki czemu wygra całe starcie. Gdy odwrócił konia w stronę przeciwnika podszedł do niego sługa z nową kopią. Chwycił ją i przygotował się do kolejnej rundy. Dźwięk trąb, sygnał do ataku. Znów wbił wzrok z Andreasa. Ruszył do ataku. Tym razem odczekał nieco dłużej. Zauważył, że zdezorientowało to przeciwnika. Opuścił kopię, wziął zamach i grzmotnął w pierś hrabiego. Siła uderzenia zrzuciła go z wierzchowca. Tłum na trybunach zamilkł. Nikt nie spodziewał się takiego wyniku. Nieznany nikomu przybłęda pokonał zdecydowanego faworyta. Tylko w jednym miejscu dało się słyszeć głosy radości. Byli to członkowie drużyny, do której dołączył niedawno. Dojechał na koniu za pole walki. Chłopiec podbiegł do niego i pomógł mu zejść oraz ściągnąć część elementów zbroi. Castagiro nie wyglądał na zadowolonego. Z resztą, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć
- Dziękuję - powiedział do chłopca i skierował się w stronę areny by oglądać dalsze walki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adirael
Podpalacz mostów


Dołączył: 24 Paź 2009
Posty: 990
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:43, 19 Paź 2010    Temat postu:

Serafiel zapomniał o dokumentach potwierdzających jego pochodzenie, więc musiał wrócić do zamku. Zdziwił się, gdy zastał po drodze Arnarę i Astusa. Nawet nie wiedzieli, że wrócił. Rycerzowi wydawało się, że zdążył o tym poinformować wszystkich członków drużyny, ale najwidoczniej się mylił. No cóż. Nieważne. Teraz pora na turniej. Szybko odnalazł pożądane papiery i z powrotem ruszył do namiotu sędziów. Złożył tam podpis i różne takie formalności. Wreszcie mógł wziąć udział w turnieju. Po raz pierwszy jako pełnoprawny Veliterańczyk. Chwilę później ogłoszono, że niedługo odbędzie się losowanie par. W tym czasie rycerze mogli przywdziać zbroje i oręż. Serafiel miał tylko kolczugę, więc wcześniej musiał wypożyczyć lepszy pancerz. Na szczęście w sakwie miał koszulkę z herbem Veliteru. Założył ją na zbroję, niezbyt grubą, ale dzięki temu będzie miał większą swobodę ruchu. Gdy był gotowy, wyszedł na arenę, gdzie zebrała się już większość zawodników. Zaczęło się wyczytywanie. Serafiel trafił na jakiegoś Teutona zwanego Ibris Galath. Ciekawe po co przyjechał na ten turniej. Nikt chyba nie liczył się z teutońskimi rycerzami. Może opróczy gallijskich, ale nawet wśród nich trafiały się perełki. Mówiąc krótko, Serafiel trafił na łatwego przeciwnika. Był trzeci w kolejce, więc na razie udał się do namiotu rekreacyjnego. Usiadł tam na wygodnym krześle i zaczął oczyszczać umysł. Odnalazł w sobie same złe cechy. Wściekłość, gniew, złość. To pomoże mu w większym stopniu wykorzystać swoje umiejętności. Z daleka słyszał okrzyki z trybun, jednak nie skupiał się na nich. Nic go teraz nie obchodziło. Pierwszy gong. Czyli walka się już skończyła. Kolejna dwójka. Nawet nie zwrócił uwagi na upływ czasu, gdy ktoś nim potrząsał. Teraz on miał walczyć. Wolnym krokiem wyszedł na arenę. Heroldzi ogłaszali już jego przeciwnika. Potem przyszła kolej na niego. Został krótko przedstawiony i sędziowie przeszli do wygłaszania regulaminu. Serafiel głównie skupił się na punktacji. Za cios w tułów dodawano dwie chorągiewki, za cios w kończynę jedną, a za uderzenie w hełm aż 3. 10 chorągiewek zapewniało zwycięstwo. Całkiem dużo. NIektóre pojedynki mogą trwać bardzo długo. Nieważne. Teraz był pojedyne. Serafiel spojrzał na swojego rywala. Prezentował się całkiem nieźle. Najwidoczniej miał własną zbroję, gdyż wymalowany był na niej znak jego rodu. Dzierżył ładny miecz, lecz nie dorównywał Kąsaczowi, który Serafiel właśnie wyciągnął z pochwy. Rycerz zauważył, że na klindze wyryte są jakieś litery. Dziwne. Nie przypominał ich sobie. Może to jakaś rada lub błogosławieństwo ojca? Nie wiedział tego, gdyż nie rozpoznał języka. Nie miał czasu jednak na rozstrząsanie się nad miecze, gdyż właśnie rozpoczął się pojedynek. Na początku Teuton zaatakował wściekle, jednak Serafiel jakoś sobie radził. Na tyle dobrze, że po kilku minutach, to on górował w ofensywie. Uderzył zza lewego ramienia po czym obrócił się i rąbnął tamtego w głowę. Metal wgiął się lekko, jednak z pewnością gorzej się czuł właściciel pancerza. Chyba był na pół ogłuszony, gdyż chwiał się niebezpiecznie. Ten pojedynek niedługo się skończy. Tak właściwie, to walka już się skończyła. Teuton nie był w stanie wyprowadzić żadnego ataku, więc Serafiel dołożył jeszcze jedno uderzenie w hełm. Tego było za wiele dla teutońskiego rycerza. Nieprzytomny padł na ziemię. Wystarczyło 6 punktów. Nieźle jak na początek. Serafiel westchnął. Eliminacje już za nim. Dopiero teraz zaczyna się prawdziwy turniej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:41, 21 Paź 2010    Temat postu:

Dzień był upalny. Promienie słońca odbijały się od metalowego oręża jak od luster, rażąc tym samym w oczy. Pod namiotami wielokrotnie widział jak w upale rycerze wylewają na siebie wiadra wody. Rozległ się długi dźwięk trąb. Czas na pojedynek. Ustalono z góry, że w pierwszej kolejce ma walczyć z Marcusem. Rycerz poczuł jak po czole spływa mu kropla potu. Upał sprawiał, że wielu traciło już siły. Pokłusował w stronę placu. Jego przeciwnik jeszcze się nie zjawił. Aragorn szukał przyjaciół na trybunach. Nie był wstanie ich wypatrzeć. Zrobił kółko i prezentując kopię w górze pognał dookoła placu, spoglądając wciąż po publiczności. Wypatrzył osoby, których szukał. Była wśród nich Megan. Właśnie jej szukał. Chciał coś powiedzieć, krzyknąć jednak okrzyki publiczności tłumiły prawie każdy dźwięk. Zauważył, że Megan również usiłuje coś powiedzieć. Głosy tłumu jakby nagle ucichły. Rycerz słyszął tylko słowa księżniczki
-Wierzę w ciebie!-
Aragorn ukłonił się w podziękowaniu i skierował konia we właściwym miejscu skąd miał ruszyć na rywala. Z drugiej strony placu wyłoniła się postać Marcusa. Jego koń był silny i dobrze wyżywiony. Nie była to jednak tajemnica, że nie był to typowy koń bojowy. Mimo to rycerz nie lekceważył przeciwnika. Na tym placu mogło się zdarzyć wszystko. Odezwały się trąby. Tłum ucichł. Głos zabrał jeden z urzędników:
-Warunki tego pojedynku są wyjątkowe.. Jest to walka na śmierć i życie pomiędzy tymi o to rycerzami, Sir Marcusem oraz Aragornem, potomkiem Isildura! Walka ta toczyć się będzie na tym placu. Oręż został już wybrany. Będzie to walka na kopie w ramach wielkiego turnieju, w którym chwała zwycięzcom! Zaczynajcie!-
Rozległ się dźwięk trąb. Aragorn spiął konia. Czarny rumak wyskoczył z miejsca ruszając na przeciw rywalowi. Rozlegał się głuchy, metaliczny dźwięk zbroi. Aragorn wycelował kopię wprost w klatkę piersiową Marcusa. Zamierzał go zdjąć z konia już przy pierwszym starciu. Dystans zmniejszał się z każdą sekundą. Marcus zaskoczył rycerza swoją postawą. W ciągu tego tygodnia zdołał opanować podstawy walki. Możliwe nawet, że walczył już kiedyś wcześniej. Gdy dystans zmniejszył się do kilkunastu metrów, publiczność wstrzymała oddech. Już po sekundzie rozległ się głuchy trzask. Aragorn przemknął prawie nietknięty. Jego kopia rozbiła się w drzazgi na zbroi Marcusa. Specyfika zbroi Aragorna sprawiła, że kopia ześlizgnęła się w bok nie czyniąc prawie żadnej szkody. Odwrócił się by sprawdzić czy rywal trzyma się wciąż w siodle. Marcus się nie poddał. Wciąż był na koniu. Skulony łapał się za klatkę piersiową. Kopia nie przebiła zbroi jednak pozostawiła sporej wielkości wgniecenie. Widząc jego stan, było już pewne, że Marcus walczy z bólem połamanych żeber. Mimo to pochwycił kopię i ustawił się do kolejnego starcia. Aragorn zrobił podobnie. Marcus lekko pochylony na bok popędził konia na dźwięk trąb. Obaj z determinacją ruszyli na siebie w bój. Dookoła wiwatowała publiczność. Część krzyczała imię Aragorna, reszta wspierała Marcusa. W końcu stało się coś, czego obawiał się Aragorn. Pędził pod słońce. Promienie odbijające się od zbroi rywala zaczęły razić go w oczy. Zmuszony został by opuścić głowę i liczyć "na ślepy traf". Starał się przewidzieć gdzie będzie jeździec w chwili uderzenia. Głosy zachwyty przewinęły się przez publicznosć. Aragorn poczuł ból w lewym barku. Wciąż trzymał się jednak w siodle. Pomacał ręką miejsce bólu. Jego zbroja pękła w tym miejscu. Odłamek drewnianej kopii wystawał z jego barku. Metal nabierał już krwistego zabarwienia przez płynącą stróżkę krwi. Rycerz oparł się o grzbiet konia. Aragornowi wyraźnie brakowało energii. Zawrócił konia i skierowął się na przeciw Marcusa. Ledwo już widział na oczy. Ledwo omdlały z powodu utraty krwi pośpieszył konia. Nie miał sił by utrzymywać kopię. Nie była skierowana w rywala ale bardziej w ziemię. Aragorn zebrał wszystkie siły. Zobaczył jak Marcus nabiera pewności i przyśpiesza. Rycerz w ostatniej chwili ostatkiem sił podniósł kopię w górę i pochylił się do przodu, przytulając się prawie do grzywy wierzchowca. Uderzył dzięki temu jako pierwszy. Trafił idealnie w miejsce poprzedniego trafionego ciosu - we wgniecenie w zbroi na klatce piersiowej. Zbroja nie wytrzymała drugiego takiego ciosu. Kopia Marcusa poszybowała nad głową Aragorna przeszywając jedynie powietrze. Siła uderzenia jakie zadał Aragorn była wystarczająca. Marcus padł bez tchnienia na ziemię. Wokół posypały się drzazgi. Koń Aragorna nie przebył kilkunastu kroków kiedy jego jeździec stoczył się lekko na ziemię. Był nieprzytomny i blady. Tracił dużo krwi. Natychmiast zabrano go do nadwornego medyka. Było już pewne, wygrał. Tłum wstał z miejsc w milczeniu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pawel2952 dnia Pią 22:18, 22 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Zabójca dzika i kalkara


Dołączył: 31 Paź 2010
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Polska, Lubelskie, Hubinek
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:49, 03 Lis 2010    Temat postu:

Nick, po zakończeniu ostatniej walki, zaklaskał entuzjastycznie. Dziś rano przybył do Seacliff, z listem od Mistrza. Te wieści były ważne, a do tej pory żaden nowy heros nie przybył do Mino-Tarachi. Zbawieniem więc okazał się niepozorny mag, z lekkim mieczem przy boku, w błękitnej szacie i kosturem w ręku. Ostatnie wieści o grupie prowadziły go do Araluenu. Szczęśliwym trafem wybrał Seacliff. Mistrz opisał mu kilku członków grupy i ich wierzchowce.
Właśnie jeden z rycerzy tej grupy wygrał pojedynek. Znał go z widzenia. Rano widział jak wychodzi z pewnej karczmy. Wieczorem postanowił ją odwiedzić. Na razie zszedł z trybun. List był do tej pory nieodpieczętowany, ale Nick znał ogólny obraz sytuacji. Złapano jednego skrytobójcę w gabinecie kanclerza. Gdy go złapano, popełnił samobójstwo. A Święto Plonów zbliżało się.
Myślał o tym w drodze do tutejszej dzielnicy biedoty. Nie w poszukiwaniu informacji, ale żeby znowu wspomóc tutejszych żebraków. Wiedział, że w tym z pozoru spokojnym mieście jest gang. Nieduży, parę osób. Siedem, osiem. Ale tak czy siak trzymali dzielnicę w szachu. Czarodziej uznał, że bez problemu poradzi sobie ze standardowymi nożownikami.
Skierował się od razu do najbardziej prawdopodobnej kryjówki. W miejscu pełnym lepianek, ceglany dom to nie lada zdobycz. Oczywiście, wejście tam jest strzeżone przez jakiegoś bandziora. No i bingo. Parterowy, kamienny domek, z osiłkiem przed wejściem. Szybki rzut oka w lewo, prawo. Pusto. Inkantacja czaru duszącego. Isnadar, jeśli dobrze pamiętał nauki swego mistrza. Sekundy mijały powoli, a bandzior rzucał się w ostatnich spazmach. Czas na wkroczenie do budynku. Mag pogrzebał w kieszeni i wyciągnął białoskał. Teraz trzeba działać szybko. Podniósł kamień z chodnika. Wybił szybę. Rzucił kamieniem, wcześniej nasączając go wodą. Odczekał osiem sekund, aż dym zapełni pomieszczenie. Skupił się. Stanął blisko okna i wypowiedział formułę czaru Snopu Płomieni. Powinien wypalić do cna cały dom. Zamknął drzwi na klucz, żeby bandyci nie uciekli. Odszedł parę kroków i słuchał krzyków dogorywających złoczyńców. Wypowiedział formułę czaru kończącego. Płomienie zgasły.
Szybkim krokiem poszedł do karczmy, którą widział rano. Pierwszym człowiekiem z grupy, którego tam spotkał był/a


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:44, 03 Lis 2010    Temat postu:

Na arenę wjechało na koniach dwóch rycerzy. Mieli kopie. Actia i Jacen usiedli wygodniej i umilkli, oglądając walkę. Jednak cicho byli tylko przez krótki czas.
- Co to ma być? - prychnął Jacen.
- Nie, to nie tego chcę. To nie jest sztuka! - dodała Actia.
- Tylko tak mówicie, ale nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaki to wysiłek taki pojedynek na kopie - mruknęła cicho Megan, skoncentrowana na pojedynku. - Weźcie sami tak na konia wskoczcie z ciężką kopią i ze zbroją, która utrudnia każdy ruch.
- Widziałam walki na kopie, które był w pewnym sensie piękne - odparła Actia. – A ci wojownicy prezentują tylko tępą rąbankę. Nie to chce widzieć.
- Nie tego szukamy - poparł siostrę Jacen. - Wysiłek, wysiłkiem, ale nic im to nie da. To wszystko jest takie ciężkie, toporne... Paskudztwo.
- Nie wiem, jak ty możesz coś takiego doceniać - Actia pokręciła głową.
- Robią coś dla własnego honoru. Ty byś czegoś takiego nie doceniła? - spytała jak zahipnotyzowana. W jej głowie zaczęły się odtwarzać obrazy. Wspomnienia z dzieciństwa, czy raczej z okresu dorastania. - Niektórzy w ten sposób go odzyskują. A jak się odzyskuje honor to nie ważne jak, byle by tylko to zrobić
- A skąd o tym wiesz? Jak dla mnie w taki sposób honoru nie odzyskają, tylko się zbłaźnią - odparła Actia. - To jest okropne. Obrzydliwość.
- Dokładnie - Jacen się skrzywił. - Jakbym oglądał okropny obraz.
- Czytała coś paskudnego... - Actia również się wykrzywiła.
- Albo oglądało się beznadziejny spektakl - Virtusowie powiedzieli to równocześnie. - Ble.
- Widać, że jesteście spoza granicy.. wybaczcie, że Araluen jest taki prymitywny - powiedziała nikle ironicznie, bo była skoncentrowana już na kolejnym pojedynku. - Oczywiście nie zawsze się tak robi. Wiecie, są inne - bardziej w waszym stylu - sposoby, ale najpopularniejszy jest właśnie ten - powiedziała i znów przyjrzała się pojedynkowi. Jeden z rycerzy spadł ze swojego konia, a jedna z oderwanych części kopii przeciwnika przebiła zbroję i kolczugę. - O kurczę. Koleś już z tego nie wyjdzie... Chociaż śmierdzi mi tu oszustwem...
- Megan, ty myślisz, że oceniamy sam w sobie pojedynek na kopie? - Actia prychnęła. – Nie, nam tu chodzi o całość. O rycerzy też. Bitwa ma być jak sztuka.
- Płynne ruchy, zgrabne uniki - Jacen uśmiechnął się.
- W najlepszej walce powinna być zachwycająca finezja. Dlatego tak kochamy Moc. Nie dość, że daje wielką potęgę, to także jest piękna. Może teraz trochę truizmem polecę, ale to w grozie kryje się piękno.
- Wybaczcie, ale w Araluenie nie spotyka się ludzi waszego pokroju - to znaczy... Z Mocą, więc musimy radzić sobie jakoś inaczej - Megan przeszła z osoby trzeciej na pierwszą, co nie uszło uwadze bliźniaków, a i ona sama spostrzegła, że powiedziała "coś nie tak", ale na szczęście...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jenny
Porwany przez Skandian


Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 1059
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 3/3
Skąd: Kalisz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:20, 03 Lis 2010    Temat postu:

Na szczęście na arenę wkroczył Aragorn. Zauważyła, że mężczyzna jej szuka wzrokiem. Wstała ze swojego miejsca, mając nadzieję, że w ten sposób ją odnajdzie. Przypomniała sobie jednak, że zmieniła fryzurę i ubiór (żółty gorset został zastąpiony białą przewiewną, aczkolwiek dopasowaną koszulą na krótki rękaw, którą dała jej córka barona), co nieco przeszkadzało w palącym słońcu rozpoznanie dziewczyny.
Aragorn postanowił zaprezentować broń publiczności, gdyż iberioński dyplomata jeszcze się nie zjawił. Megan jednak w głębi serca wiedziała, że postanowił się upewnić, że ona widzi całe widowisko. Gdy przejeżdżał obok niej, zauważyła, że rycerz próbował coś do niej powiedzieć, lecz przeszkadzał mu wiwatujący tłum. Kobieta wiedziała, że i ona nie da rady przebić się przez dźwięki skandowania, a jednak spróbowała.
- Wierzę w ciebie! - krzyknęła. Przez cały ten stres wszystkie słowa uciekły z jej umysłu i zdołała wyłapać jedynie te. Spojrzała ostatni raz z bliska na Aragorna. Wiedziała, że usłyszał. Musiał usłyszeć.
Chwilę później na arenie pojawił się Marcus. I w tym momencie Megan ogarnęły wątpliwości.
Kogo ja chcę? pomyślała.
Mężczyźni ruszyli na siebie. Dyplomata był przygotowany.
- Czyli jednak to prawda, że iberioński król tak bał się o swoje interesy, że kazał każdemu na zamku uczyć walki. Nie sądziłam jednak, że ta na kopie też się liczy - powiedziała ni to do siebie ni to do rodzeństwa.
Megan krzyknęła niemo, gdy zauważyła głębokie wgniecenie w zbroi dyplomaty. Nie wiedziała czy ze szczęścia - gdyż Aragorn zdobywał prowadzenie- czy rozpaczy - ponieważ Marcus może być ranny. Mężczyzna się jednak nie poddał. Zawrócił konia i przyszykował się do kolejnego starcia. Megan dopiero teraz zauważyła jak bardzo wojownikom przeszkadza południowe słońce.
Rycerz został poważnie zraniony przez Iberiończyka w bark. Część jego kopii wbiła się w najbardziej nieszczęśliwe miejsce dla Aragorna - w bark, który nie doszedł do siebie jeszcze po strzałach, które wbiły się w jego ciało podczas bitwy ze Skandianami jakiś czas temu. Z jej ust znów wydobył się jęk. I znów nie wiedziała czemu.
Aragorn był blady. Utracił zbyt wiele krwi. Ale i tak zawrócił konia. Megan chciała krzyknąć, by dał sobie spokój, ale to by oznaczało, że wygrywa Marcus - i oczywiście nie wiedziała czy tego chce czy nie. Wolała się nie odzywać i pozostawić tę sprawę wojownikom, mimo, że serce kobiety przeżywało istne męczarnie. Megan sądziła, że trzecie starcie będzie ostatnim. I tak z resztą było.
Aragorn z Marcusem po raz ostatni ruszyli ku sobie. Wynik wydawał się przesądzony. Aragorn padnie. A jednak...
Rycerz w ostatniej chwili podniósł swoją kopię i wycelował ją w miejsce, w które ostatnio trafił dyplomatę, a ten w konsekwencji padł bez tchu na ziemię.
Bez tchu, jednak wiedziała, że jego serce nadal bije.
Spojrzała na leżącego na ziemi Marcusa.
Na niebiosa! Toż to ja po prostu kocham Marcusa. - pomyślała zdecydowanie Megan. Wstała z miejsca i chciała podbiec do Iberiończyka, ale Actia i Jacen jakby czytali jej w myślach i powiedzieli jednocześnie:
- Ale Aragorna bardziej - i spojrzeli na bladego, od utraty krwi, rycerza, którym zajęli się zamkowi medycy.
- Macie rację. Ale nie mogę pozwolić, by Marcus zginął. Po prostu nie mogę - powiedziała łamiącym się głosem, a w jej głowie znów stanęły obrazy z przeszłości.
Opuściła Actię, Jacena i resztę drużyny i weszła na arenę. Minęła akurat grupkę osób, które zanosiła nieprzytomnego Aragorna do punktu medycznego na zamku Seacliff. Zatrzymała dwóch i poprosiła, by zajęli się i drugim wojownikiem, a gdy ci tylko spojrzeli po sobie, kobieta wyjęła z sakiewki pięć srebrnych monet i wręczyła mężczyznom, co sprawiło, że ochoczo powrócili po niemal martwego.
-A! I jeśli jeszcze możecie... - przerwała, by znów wręczyć im kilka monet -... gdy się obudzi, niech ktoś mu powie, że zostało darowane mu życie, przez orzechowowłosą niewiastę z Araluenu, pod warunkiem, iż poniecha czynów szpiegowskich.
Dwoje mężczyzn spojrzało na nią z mieszaniną ciekawości i przerażenia.
- Nie przejmujcie się. Nie zagraża on królestwu.
Po tych słowach Megan powróciła na trybuny, lecz trudno jej było usiedzieć spokojnie, gdyż jej myśli podążały wciąż tropem rycerza ze Śródziemia, a tym myślom towarzyszyły melodia i iberiońskie słowa piosenki, które jakby domagały się choć krótkiej myśli o innym mężczyźnie, który walczył o serce Megan i tę walkę przegrał...
Dos tres quiero una más
Es tres espero que tú comprendes por favor
Lo siento y adiós
Y otra vez tengo una más
Es tres espero que tú entiendes mi amor
Lo siento y adiós


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pawel2952
Strzelec do tarczy


Dołączył: 11 Sty 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:49, 04 Lis 2010    Temat postu:

Aragorn obudził się w jakimś pokoju. Można było szybko się domyślić, że był to miejscowy szpital. W wielkiej sali stało kilka łóżek. Niektóre były już zajęte. Wokół rannych krzątało się kilku medyków. Aragorn rozejrzał się dookoła. Był skołowany. Nie był pewien co się stało. Spróbował wstać. Poczuł dotkliwy ból w barku. Po chwili podbiegł do niego jakiś człowiek.
-Musisz leżeć, jesteś ranny.-
Rycerz przytaknął i uczynił jak mu polecono, jednak jego myśli nie zgadzały się z tym. Cały jego bark, część ręki i klatki piersiowej były zabandażowane. Aragorn szybko ocenił pracę medyków. Wyglądało to na solidną robotę.
-Bandaż jest dobry. To mi wystarczy. A teraz... pora na mnie-
Medycy właśnie wyszli. Rycerz szybko obejrzał się, wstał i wyszedł. W krótkim czasie znalazł się na ulicy. Wyglądał dosyć dziwnie, w bandażu i białym szpitalnym płaszczu. Skierował się w stronę swojej komnaty gdzie trzymał rzeczy. Uliczki były prawie opustoszałe. Większość ludzi była na turnieju. W czasie krótkiej podróży, rycerza zastanawiał los Marcusa. Pod karczmą spotkał jakiegoś mężczyznę. Miał dostarczyć jakiś list drużynie. A
-List zostanie przekazany reszcie drużyny. Możesz być jeszcze potrzebny. Pewnie jeszcze się spotkamy.- Powiedział rycerz ukrywając ból jaki go wciąż dręczył.
W komnacie miał okazje przywdziać kolczugę. Ból wznowił się ze zdwojoną siłą. Ciężka stal uciskała delikatną ranę.
-To nie jest najlepszy pomysł!- Pomyślał, zrzucając zbroję jak poparzony. Spróbował wygrzebać z rzeczy jakieś delikatne ubrania.
Teraz nie przypominał już rycerza. Bardziej był podobny do zwykłego mieszczanina lub skrajnie, kupca. Tak specyficznie ubrany udał się na turniej obejrzeć inne walki. Dla niego turniej był już skończony. Został zdyskwalifikowany z powodu ciężkich ran w walce. Postanowił znaleźć drużynę na trybunach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Zabójca dzika i kalkara


Dołączył: 31 Paź 2010
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Polska, Lubelskie, Hubinek
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:11, 04 Lis 2010    Temat postu:

Oddawszy list, Nick poczuł się z lekka niepotrzebny. Nie czuł, że to już koniec jego przygód, ale po dłuższym namyśle uznał, że tylko tu zawadza. Jednak szybko otrząsnął się z tych myśli. Nie zamierzał wracać na kontynent. Poczuł się dobrze w Araluenie. Może jednak jest kilkoro ludzi obdarzonych Mocą w tym kraju? Ale na razie, nie mając nic innego do roboty, postanowił śledzić rycerza. Musiał mieć się na baczności. Nie chciał zostać zauważonym przez wojownika, no i zbrojny nie wyróżniał się teraz z tłumu lśniącą zbroją lub chrzęszczącą kolczugą. Po kilkunastu minutach nieudolnego krycia się za filarami, pudłami i czasami stertami gruzu, dotarł na arenę. Zauważył rycerza rozmawiającego z... a niech to! Nie zapamiętał dobrze ich imion. Zwitek papieru przeszedł z rąk do rąk. Został odczytany. Jednak Nick czuł, coś jest nie tak. Wszystko falowało, skandowało imiona faworytów... Brak ruchu raził w oczy. Grupa ludzi, do których miał dostarczyć list, uderzała w oczy. Ale... coś jeszcze... było nieruchome. Jakaś postać w czarnej pelerynie. Mag uśmiechnął się pod nosem. Kimkolwiek byli przeciwnicy wysłanników, byli przewidywalni. Czerń. Ciemne kolory równało się zło.Odwrócił się. W końcu to nie jego sprawa. Ale ciekawość w końcu zwyciężyła. Znów zmienił pozycję. Czarna postać stała na swoim miejscu. Jednak teraz wpatrywała się w Nicka. Przez chwilę ich spojrzenia zetknęły się. Wzrok tamtej... istoty... wbijał się w mózg... niszczył myśli... otępiał... zabijał. Mag wrzasnął i powoli osunął się na ziemię. Teraz czuł... że jeśli przeżyje... zemści się... dołączy do tych ludzi... i czuł też...
Że wdepnął w to bagno na dobre.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cochise
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 31 Paź 2010
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:24, 05 Lis 2010    Temat postu:

O zmierzchu, zza linii drzew wyjechała zakapturzona postać na potężnym gniadym ogierze. Od zamku dzieliła ją tylko ogromna polana. I dziewczyna i koń byli wykończeni,ale w takim tempie nie dotrą na miejsce przed zmrokiem. Cochise nie chciała jeszcze spotykać innych członków drużyny. Przez ten cały czas kiedy ciągle ich poszukiwała,zastanawiała się jak zareagują na jej widok.Bała się,że nie podoła tak trudnej misji. Ale myśl o tym,że nie będzie już tylko z Brolgą, lecz i z innymi ludźmi dodawała jej otuchy. Po kilku minutach przemyśleń,przemówiła szeptem do konia:
-Dasz radę kochany,wierze w Ciebie...-po czym spięła konia i popuściła mu wodzę. Brolga wyczuwając zamierzenia właścicielki ruszył szalonym cwałem przez polanę. Jechali tak przez dobre 10 min.,aż dziewczyna ściągnęła wodze i pozwoliła mu odpocząć. Byli już bardzo blisko zamku.
-Udało się kochany-rzekła do konia.
Gdy dotarli do zamku bramę otworzył im jakiś strażnik.
-Ktoś Ty?-zapytał nieco zdziwiony mężczyzna.
-Na imię mi Cochise. Przybywam,aby dołączyć do drużyny.
-Dobrze,wjeżdżaj...
-Dziękuję, czy mogę zostawić konia w stajni? Jest wykończony,przyda mu się odpoczynek.
-Oczywiście,chodź za mną panienko.
Strażnik zaprowadził ją do pełnej koni stajni. Wprowadziła Brolgę do jednego z wolnych boksów i zajęła się nim.
-Proszę,zasłużyłeś.-powiedziała podstawiając koniowi pod nos wiadro wody.Wyszła ze stajni i zwróciła się do jednego ze stajennych-Możesz zaprowadzić mnie do komnaty Actii?
-Dobrze. Chodźmy tędy.-odpowiedział jej stajenny po czym ruszył do zamku.
Szli dosyć długo,po schodach. Samo dojście na górę było dla Cochise męczące. Nagle zatrzymali się i stajenny oświadczył,że to ta komnata. Cochise nieśmiało zapukała w drzwi,gdy opuścił ją stajenny. Drzwi otworzyła jej Actia.
-Witaj,nazywam się Cochise. Przybyłam się do Was przyłączyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Arya
Podrzucacz królików


Dołączył: 12 Wrz 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:49, 05 Lis 2010    Temat postu:

Iliane była już lekko znudzona turniejem. Po skończonej walce Aragorna, nie pojawił się od dłuższego czasu żaden członek Drużyny. Zresztą ileż można siedzieć w jednym miejscu i oglądać jak ludzie dobrowolnie ze sobą walczą. Najczęściej na śmierć i życie.
Wstała z miejsca i postanowiła cichutko się wymknąć. Nie udało jej się to dokładnie tak, jak zamierzała, przez tłumy ludzi oglądających turniej. Musiała się przeciskać do wyjścia. Ludzie rzucali w jej stronę nieprzyjemne uwagi. Przez przypadek potrąciła jakiegoś mężczyznę, wyglądał na kupca.
- Wariatka! Uważaj jak łazisz kobieto! - krzyknął i otrzepał swoje ubranie. Iliane machnęła dłonią. Z ziemi wysunął się korzeń, oplótł się wokół nogi mężczyzny, przez co ten się przewrócił, powodując zamieszanie wśród stojących obok ludzi.
Ups, nie chciałam. Swoją drogą ciekawe dlaczego kupiec nie załatwił sobie siedzącego miejsca. Chociaż nie wyglądał na zbyt inteligentną osobę. Nawet nie potrafił wymyślić oryginalnego przezwiska.
W końcu dziewczynie udało się wydostać z tłumu. Odetchnęła z ulgą. Nagle usłyszała krzyk. Spostrzegła upadającego mężczyznę. Podbiegła; do niego. Zachowywał się dziwnie, cały drżał. Uklękła obok niego. Nie wiedziała co ma robić. Po chwili jednak mężczyzna uspokoił się. Spojrzał na Iliane, po czym zerwał się spoglądając na wprost. Dziewczyna podążyła za nim wzrokiem. Tylko przepychający się ludzie. Nic niezwykłego. Wstała i podeszła do mężczyzny.
-Cokolwiek tam było, znikło. Ale może mi opowiesz co się stało? Jestem Iliane


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Zabójca dzika i kalkara


Dołączył: 31 Paź 2010
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Polska, Lubelskie, Hubinek
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:16, 05 Lis 2010    Temat postu:

-Iliane? Ta Iliane? Od Insygni? To coś... było straszne... wężowe, mordercze oczy... chęć mordu... szykuję się coś dużego...! Nie ma czasu... prowadź... do A... Ac... do waszej przywódczyni
Nick, z pomocą dziewczyny wstał. Przecisnęli się przez tłum i ruszyli do zamku. Mag ledwo powłóczył nogami. Nie miał sił. Jednak po chwili, jakby się ożywił, sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął pewną miksturę. Widać było, że od razu dodała mu sił, bo ruszył raźniejszym krokiem.
Pomyślał o stworze. Czyżby nasi wrogowie zwerbowali jakiegoś czarnoksiężnika lub, co gorsza, mityczne stwory? Z tego co wiedział, domyślał się, że mógł to być reptilion, daleki kuzyn gorgon. Świetny szpieg... o wzroku zabójcy.
Po kilku chwilach dotarli do zamku. Iliane skinęła głową ku strażnikowi, który odchylił halabardę. Wspięli się po schodach, na wieżę. Zapukali. Weszli po cichym "Proszę".
W środku były dwie czarodziejki. Obie młodsze od Nicka. O kilka lat. Przywódczyni widząc maga i czarodziejkę rzekła:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Actia
Moderator


Dołączył: 12 Gru 2009
Posty: 1075
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:32, 05 Lis 2010    Temat postu:

Virtusowie chcieli pomóc Megan, ale wiedzieli, że tego zrobić nie mogą. Z tym problemem musi zmierzyć się sama. A zresztą, nawet gdyby mogliby jej coś poradzić, to i tak nie wiedzieliby co powiedzieć. Siedzieli więc obok niej w milczeniu, obserwując walki. Actia od czasu do czasu prychała, gdy widziała jakiegoś słabego rycerza. W pewnym momencie odwróciła wzrok od areny i popatrzyła na trybuny. Zauważyła tam kogoś.
- Jackie – powiedziała. – Źle się czuję…
- Hę? – odparł inteligentnie Jacen, skupiony na oglądaniu walki. – Źle się czujesz? Jak to? Tak nagle?
- Taak. Głowa mnie boli. Odprowadź mnie.
Jacen spojrzał w tę stronę, co jego siostra i pokiwał głową. Actia uśmiechnęła się i wstała prędko, jak na osobę, która źle się czuję. Bliźniacy pożegnali się z Megan i ruszyli.
- Witaj, Aragonie – powiedziała Actia do rycerza, który najwyraźniej szedł do Megan. – Świetna walka. Gratulacje. Mam nadzieję, że już lepiej się czujesz. A Megan już czeka.
Virtusowie poszli dalej. Później rozdzielili się – Actia poszła do swojej komnaty, a Jacen... gdzieś. Dziewczyna usiadła przy swoim biurku. Chciała dokończyć pisać raport. Chciała zamoczyć pióro w kałamarzu, ale ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę – zawołała, zastanawiając się kto to może być.
Weszła jakaś rudowłosa dziewczyna. Actia nigdy jej nie widziała.
-Witaj, nazywam się Cochise. Przybyłam się do Was przyłączyć – powiedziała nieznajoma.
- Dzień dobry – odparła Actia, marszcząc brwi. – Cieszę się, że chcesz nam pomóc, ale może na początek powiesz mi coś o sobie… I o tym skąd wiesz: o naszej misji i o tym, że trzeba się zwrócić z tym do mnie?
Zanim Cochise zdążyła odpowiedzieć, do drzwi znów ktoś zapukał. Actia przewróciła oczami i powiedziała krótkie: „proszę”. Weszła Iliane i jakieś mężczyzna. Nie znała go.
- Witaj, Iliane – przywitała dziewczynę. – I pana również… Co was do mnie sprowadza?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raqasha
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 04 Lis 2009
Posty: 1541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ś-wa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:35, 05 Lis 2010    Temat postu:

Poza obiektem w którym odbywał się turniej przechadzała się dziewczyna. Była to Rina, niektórym znana, a niektórym nie. Szła wolnym krokiem skupiając swój wzrok jedynie na gazecie. Dziewczyna uderzyła w coś. Nie był to jednak słup, był to Jacen, brat Actii.
O boshe! Od razu Rinie zrobiło się gorąco, momentalnie upuściła czasopismo.
Jaceeeeen! Krzyknęła i przytuliła się do mężczyzny. Widać, że młodzieniec był zdziwiony jej reakcją, jednak Rina tego nie dostrzegła. Szybko odepchnął ją od siebie. Młoda kobieta wyciągnęła zza pazuchy jakąś kartkę, okazało się, że to było ogłoszenie matrymonialne, jedyne, które nie zostało spalone. Pomachała nim przed oczami chłopaka. Na twarzy Jacena malował się lekki grymas. Nie! To była złość, płonąca żywym ogniem.
- Alee... - odezwał się mężczyzna, jednak Rina mu przerwała.
- Oł, Jackie. Jesteś obiektem mych westchnień. Moje koleżanki z dalekiego lenna nie nie uwierzą, że spotkałam tak wspaniałego Łowcę Nagród. Walniesz mi parafkę na kartce.
- Rino! To przecież... Dlaczego... Ale... Hej, hej, skąd ty to w ogóle masz? - Jacen popatrzył groźnie na dziewczynę. - To twoja robota?
- A gdzież tam kochanieńki. - uśmiechnęła się zalotnie.
- Phi. Jak na mój gust to nie jest zabawne. Ani trochę. I ten mój portret do udanych nie należał, tak przy okazji. Mój ojciec ma lepsze.
Jakiś ty skromny jesteś, Jackie!
- Skromny? Skoro tak sądzisz... - uśmiechnął się ironicznie. - A teraz cię żegnam, panno Rino. Obowiązki wzywają. Życzę owocnych... polowań. Jacen ukłonił się szarmancko i odszedł.
Rina patrzyła jeszcze przez chwilę na oddalającą się sylwetkę brata Actii.
A niech to!
Ruszyła szybkim krokiem w kierunku komnaty Actii. Kiedy już była przed drzwiami Przywódczyni Stada, nie zatrzymała się, weszła prosto do pokoju.
Actio! Jacen mnie nie kocha! - krzyknęła zrozpaczona. Wszystkie oczy przyglądały się jej cudownej osobie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Castagiro
Emerytowany zwiadowca


Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 1322
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Poznań
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 0:04, 06 Lis 2010    Temat postu:

Siedział spokojnie i nawijał bandaż na obydwie dłonie. Na to zaś założył rękawice bez połowy palcy. Poprawił swój pancerz składający się z nagolenników, karwaszy, niedużych naramienników i lekkiej kolczugi. pod kolczugą miał przeszywanicę. Zapiął pas, przy którym miał dwa sztylety oraz miecz. Poprawił buty, sprawdził czy się dobrze trzymają. Następnie ułożył płaszcz i kaptur tak by zakrywał twarz i jednocześnie nie przeszkadzał. Obok niego na ławeczce, na której siedział, stał kubek z wodą. Sięgnął po niego i pociągnął łyk wody. Przepłukał usta i wypluł wodę. Nagle wyczytano jego imię. A więc nadszedł czas. Niezwykle rzadko się zdarzało aby jedna osoba brała udział w dwóch konkurencjach. Castagiro był chyba czwartą osobą w historii turniejów w Seacliff, która tak postąpiła. Wstał z ławki i ruszył żwawym krokiem w stronę areny gdzie odbywała się konkurencja. Przeciwnik już na niego czekał. Jakiś szlachcic z wschodniego wybrzeża. Również faworyt. Tak przynajmniej można było wywnioskować z reakcji tłumu na trybunach. Widzowie gwizdali i buczeli gdy Castagiro wchodził na miejsce pojedynku. Sędzia dał znać, że mają wyciągnąć broń. Obydwoje dzierżyli miecze. Tłum skandował imię szlachcica. "William! William!" niosło się po trybunach. Podobna sytuacja jak w przypadku konkurencji z kopiami. Olał to, przyjął postawę bojową. Sędzia dał znać aby rozpocząć pojedynek. William natychmiast przystąpił do ataku. Wyprowadzał kolejne ciosy próbując zranić Svarta. Każdy jego cios spotykał się z rykiem zadowolenia wśród kibiców. Castagiro odparowywał kolejne ataki pokazując, że szlachcic nie ma do czynienia z byle kim. Jego ruchy były płynne, spokojne, na twarzy nie pojawił się jakikolwiek grymas zdenerwowania, satysfakcji czy zmęczenia. Za to szlachcic był zniecierpliwiony. Najprawdopodobniej postawa Svarta, jego powaga na twarzy została odebrana jako lekceważenie go. William był wyposażony był, w przeciwieństwie do Castagira, w jeden sztylet, który wyciągnął. Castagiro trochę się zdziwił postawą przeciwnika. Nie spodziewał się, że taki doświadczony wojownik tak szybko ulegnie presji i zacznie atakować "na chama", byle trafić. Tak szybko jak sztylet pojawił się w ręce Williama tak szybko został wytrącony. Szlachcic odsunął się od Svarta. Zrozumiał, że desperacki i chaotyczny atak nic nie da. Lekko dyszał a w jego głowie pojawił się plan. Nagle Castagiro przystąpił do ataku. Uśmiechnął się na widok zmiany taktyki Williama. Jego ruchy były teraz przemyślane, płynne. Cios za cios, raz jeden się bronił, raz drugi. Tłum cały czas skandował "William" jednak gdzieniegdzie pojawiały się głosy zadowolenia gdy to Castagiro wyprowadzał ciosy. Wtem William wykonał ruch, którego Castagiro się nie spodziewał. Kopnął w ziemię a piasek poleciał na twarz Svarta. Po tym natychmiast zaatakował czym sprowadził Castagira do obrony. Casta musiał jednocześnie bronić się przed szlachcicem i wydobyć piasek z oczu. Nagle poczuł, że miecz Williama ciął go po lewym ramieniu. Pojawiła się krew. "Koniec zabawy" pomyślał Castagiro i wytarł resztki piasku. Widział jeszcze jakby za mgłą, oczy mu łzawiły ale wściekłość na jego twarzy wystraszyła Williama. Ciosy Svarta były szybkie i silne. Z ledwością się wybraniał. W końcu musiał ulec. Gdy Castagiro wytrącił miecz z ręki Williama, ciął go po klatce piersiowej i wbił miecz w bok, trybuny zamilkły. Generalnie pojedynek kończył się gdy jeden z zawodników padał na ziemię wycieńczony, osłabiony ranami lub właśnie martwy. William padł na ziemię i ciężko dyszał. Z ran ciekła mu krew. Sędzia ogłosił zwycięstwo Castagira. Rannego (albo martwego) zniesiono z areny. Gdy Svart schodził z niej tłum zaczął mu klaskać a niektórzy skandowali jego imię. Chyba w końcu go docenili i dojrzeli, że nie jest zwykłym żółtodziobem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
killerafi95
Niechciany przez mistrzów


Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 3/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 3:45, 06 Lis 2010    Temat postu:

Orinowi zaczynał się już powoli nudzić ten cały turniej. Upał, pusty żołądek i któreś z kolei piwo dawało się we znaki.
- Długo tak nie pociągnę. Musze do karczmy ochłonąć i wytrzeźwieć, a poza tym członkowie się już powoli rozchodzą. -
Orin jak zawsze wymknął się niepostrzeżony i udał się do najbliższej karczmy. Wszedł do całkowicie opustoszałej karczmy, usiadł na ławce i przysnął. Po godzinie się ocknął i pomyślał:
- Tutaj pusto, a na arenie jest pełno osób spragnionych innej rozrywki niż walki. Dobra okazja żeby zarobić. -
Orin wyciągnął swoją czapkę z piórkiem i wziął pokrowiec z lutnią. Udał się na teren turnieju, położył pokrowiec na ziemi i zaczął grać. Przy drugiej czy trzeciej balladzie zorientował się, że wszyscy wokoło stoją jak zaczarowani.
- Ta lutnia jest chyba zaklęta albo ja tak dobrze gram. Nie, chyba raczej to pierwsze. Muszę o tym pogadać z jakimś magiem z drużyny. – Pomyślał. Gdy przestał grać ludzie wokół otrząsnęli się z transu i zaczęli sypać szczodrze monetami. Orin podziękował widzom i wtedy zobaczył pośród nich członka drużyny, a dokładnie …………


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rexus Maximus
Zabójca dzika i kalkara


Dołączył: 31 Paź 2010
Posty: 713
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Polska, Lubelskie, Hubinek
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 8:03, 06 Lis 2010    Temat postu:

Iliane już otworzyła usta, by odpowiedzieć Actii, jednak Nick przejął inicjatywę. Na stole zauważył rozwinięty list. Powiedział:
- Jak widzę przeczytałaś list od Mistrza, hę? Ale na razie nie ma na to czasu. Witaj. Jestem Nick - To mówiąc ukłonił się - Po pierwsze, to ja przybyłem z tym listem. Po drugie, oferta dołączenia do grupy nadal aktualna? Jeśli tak, chętne z niej skorzystam. Po trzecie, wasi wrogowie zaczynają się wami naprawdę interesować. Wysłali przeciw wam reptiliona. Z pewnością mają ich więcej. Jeśli o tym stworze nie słyszałaś, obejrzyj się i spójrz na księgę, tam na trzeciej półce. Potwory czarnej magii. A więc?
Po przemowie mag usiadł na jednym z wolnych krzeseł, wyjął jakąś książkę z półki i zaczął czytać. Nie czuł się onieśmielony. Nie czuł się nawet przestraszony. Czuł, że wszystko zaczyna się układać. I wtedy wstrząs. Potężny wstrząs. Poczuł... że jego mistrz... stary mag... z chatki w lesie... nie żyje. Został zamordowany... przez kogoś... przez COŚ. Mag powiedział cicho, tak że nikt go nie usłyszał:
- Wiedzą, gdzie jest mój słaby punkt


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Zwiadowcy Strona Główna -> Hibernia / Zaginione Insygnia Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin